recenzje / KOMENTARZE

Sum, Ortalion, Nadzieja – bez zaskoczeń

Krzysztof Siwczyk

Autorski komentarz Krzysztofa Siwczyka do wierszy z książki List otwarty.

Biuro Literackie

Sum

W mro­ku klat­ki scho­do­wej ktoś powie­sił rośli­nę
Rdza­wy bluszcz już nie wże­ra się pod uszczel­kę okna
To przej­ście gra­nicz­ne było szczel­nie zamknię­te Przy­ssa­ne
do zaku­rzo­nej szy­by liście odpa­da­ją zosta­wia­jąc śla­dy
swo­ich żyłek napęcz­nia­łych mar­twym pul­sem

Tutaj na pół­pię­trze w poło­wie kolej­ne­go mie­sią­ca
w dro­dze do miesz­ka­nia zawsze przy­sta­ję
na parę zna­nych moż­li­wo­ści dzia­ła­nia: wejść do poko­ju i
drep­cząc w bez­de­chu wta­piać się w tłum ciszy
albo ze sta­re­go przy­wią­za­nia do pew­nych rytu­ałów

prak­ty­ko­wać swo­je cia­ło ciut spraw­niej niż ostat­nio
albo sta­rać się wytrzy­mać bez mru­gnię­cia powie­ka­mi
spoj­rze­nie śnię­te­go w akwa­rium suma Tak
Tutaj na pół­pię­trze w poło­wie kolej­ne­go tygo­dnia
w dro­dze do miesz­ka­nia zawsze powta­rzam

parę dobrze zna­nych inten­cji: żeby wresz­cie zaczę­ły grzać
kalo­ry­fe­ry żeby jakiś Bóg prze­żarł się jak rdza
na moją stro­nę nie­ba i żeby do tego cza­su
star­czy­ło mi jesz­cze moich cie­ni do wie­sza­nia
na ścia­nach ciem­nie­ją­cej klat­ki scho­do­wej


Tytuł mógł­by suge­ro­wać, że wiersz ten jest mani­fe­stem obec­no­ści, dowo­dem na „bycie”. Wyda­je się być infan­tyl­nym wyzna­niem wia­ry we wła­sne moż­li­wo­ści ist­nie­nia, któ­re­go poszcze­gól­ne prze­ja­wy doku­men­tu­je w opi­sie czyn­no­ści potwier­dza­ją­cych wystę­po­wa­nie zja­wi­ska „życia”. Boha­ter wier­sza znaj­du­je się w fazie przej­ścia, pró­bu­je poko­nać kolej­ny etap ini­cja­cji, któ­rej staw­ką jest zdo­by­cie wie­dzy doty­czą­cej paru zasad­ni­czych mitów: Boga, śmier­ci czy bez­pie­czeń­stwa socjal­ne­go. Nie­ste­ty wra­że­nie ogól­ne z jakim pozo­sta­je czy­tel­nik nie pozo­sta­wia wąt­pli­wo­ści, że boha­ter wier­sza nie speł­nił wła­snych marzeń o zna­le­zie­niu kamie­nia filo­zo­ficz­ne­go i poło­że­niu fun­da­men­tów pod solid­ne ilu­zje, z któ­ry­mi mógł­by zawę­dro­wać w doro­słość.


Ortalion

Kro­ki za drzwia­mi miesz­ka­nia Szyb­kie ukłu­cia
szpi­lek zosta­wia­ją wyraź­ne śla­dy
echa w ciszy klat­ki scho­do­wej

Już chy­ba nad­szedł czas zorien­to­wać wska­zów­ki
zegar­ka na jakąś kon­kret­ną godzi­nę od któ­rej
mógł­bym zacząć wszyst­ko od nowa Nie

Nie sta­ram się już nie roz­po­zna­wać w lustrze
swo­jej twa­rzy któ­ra się coraz głę­biej zapa­da
w pamięć i nie przy­po­mi­na o niczym istot­nym

Na dwo­rze sza­rze­je Wycho­dzę ubra­ny w orta­lion
któ­ry przy­par­ty przez wiatr do mojej skó­ry kolo­ru muru
sza­mo­cze się i tłam­si cia­ło Trud­no się uwol­nić

W par­ku jesień zaczy­na śmier­dzieć podob­nie
jak czar­ne wor­ki folio­we zale­ga­ją­ce na zaple­czu
punk­tu krwio­daw­stwa Może tu się powie­dzie

Oddać krew ulu­bio­ne sztruk­sy maszy­no­pi­sy
wier­szy ner­kę oszczęd­no­ści i inne przy­słu­gi
nie żąda­jąc nicze­go w zamian Jak naj­szyb­ciej

wyzbyć się oddać się pozbyć się
Zoba­czyć wszyst­ko czar­no na bia­łym


W wier­szu tym ponow­nie czy­tel­nik spo­ty­ka zna­jo­me­go boha­te­ra, któ­ry tym razem posta­na­wia zosta­wić swo­je dotych­cza­so­we „życie”. Pra­gnie coś zmie­nić, w sobie wła­ści­wy spo­sób doko­nu­je sze­re­gu ope­ra­cji, któ­re mają na celu oddzie­le­nie go od rze­czy tego świa­ta. I tak wyzby­wa się cen­nych atry­bu­tów „bycia”: krwi, odzie­nia wierzch­nie­go, wła­snych lite­rac­kich prób. Przy tej oka­zji orien­tu­je się, że jego kon­dy­cję okre­śla­ją warun­ki pogo­do­we i fizycz­ne, natu­ra i cia­ło. To zasad­ni­cze odkry­cie sta­je się dla boha­te­ra wier­sza przy­czyn­kiem do stwo­rze­nia fan­ta­stycz­nej wizji dwu­bie­gu­no­wej rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej czar­ne jest czar­ne, a bia­łe jest bia­łe.


Nadzieja – bez zaskoczeń

Mać­ko­wi Melec­kie­mu

Po tej stro­nie blo­ku bla­de jak kala­fior słoń­ce
świe­ci na zim­no Wiecz­ny cień Sza­rą matę nie­ba
nakłu­wa­ją strzy­kaw­ki anten Żad­nych pisków Tyl­ko
cza­sa­mi jęk hamul­ców przed skrzy­żo­wa­niem
Dostaw­czy żuk z pie­kar­ni stoi na czer­wo­nym
Zapach cie­płych chle­bów i roga­li na chwi­lę zapa­lił
pożą­da­nie w ustach sie­dzą­cych na przy­stan­ku

któ­rzy jed­nak szyb­ko bez zbęd­nych gestów zawo­du
opu­ści­li gło­wy Pod­je­chał auto­bus z masecz­ką
pary na szy­bach Ruch na przy­stan­ku Nikt
nie wysia­dał To jest pierw­szy ran­ny postój Wcho­dzę
do środ­ka z nadzie­ją odna­le­zie­nia na sie­dze­niach
resz­tek cie­pła pasa­że­rów ostat­nie­go wczo­raj­sze­go
kur­su Sia­dam Kła­dę ręce pod uda

Pod dłoń­mi zim­ny skaj


Po raz kolej­ny czy­tel­nik natra­fia na ślad boha­te­ra. Wiersz ten jest opi­sem jed­ne­go z cięż­kich poran­ków jakich doznał boha­ter. Pora­nek jest porą dnia, w któ­rej zwy­kle oka­zu­je się, że świat obo­jęt­nie­je na wszel­kie pró­by jego sakra­li­za­cji. Na szczę­ście boha­ter wier­sza nie jest posta­wio­ny przed tym pro­blem sam. Uświa­da­mia sobie, że jego rosz­cze­nia wobec rze­czy­wi­sto­ści są wspól­ne dla wszyst­kich boha­te­rów, któ­rzy tym razem zna­leź­li swo­je miej­sce w tym wier­szu.

O autorze

Krzysztof Siwczyk

Ur. 1977. Polski poeta, eseista i krytyk literacki, autor osiemnastu tomów poetyckich oraz licznych książek krytyczno-literackich. Debiutował w 1995 roku zbiorem wierszy Dzikie dzieci. W kolejnych latach wydał m.in. Wiersze dla palących(2001), Centrum likwidacji szkód (2008), Gody (2012) oraz trylogię Krematoria (2021-2022). Jego twórczość była tłumaczona na wiele języków, w tym niemiecki, francuski i włoski. Jest również autorem kilku książek eseistycznych –Ulotne obiekty ataku (2010) i Bezduch (2018). Laureat Nagrody Fundacji Kościelskich, Nagrody Literacka Gdynia i Nagrody Silesius. Był także finalistą francuskiej nagrody Prix de la revue NUNC oraz laureatem międzynarodowej Nagrody Václava Buriana. Ostatnio jego wiersze wybrane A Calligraphy of Days zostały wydane przez Seagull Books (Londyn). Regularnie pisuje felietony do tygodnika „Polityka” i zasiada w jury Nagrody Nike. Mieszka w Gliwicach.

Powiązania