recenzje / IMPRESJE

Swa i jego wolność (wokół Sosnowskim)

Maja Staśko

Esej Mai Staśko o twórczości Andrzeja Sosnowskiego.

Napi­szę sobie o Sosnow­skim – ta zwię­zła for­mu­ła, wbrew wybrzmie­nio­wej nie­po­zor­no­ści, dostar­cza naj­peł­niej­szej (jed­nej z) dia­gno­zy czy­tel­ni­cze­go uwi­kła­nia w Sosnow­skie­go. Ale to wciąż obszar na dwo­rze (vel polu), wciąż przed domem, do któ­re­go, mimo wszyst­ko, chce się prze­cież wra­cać. Zamia­na ele­men­tów pozwa­la na zmia­nę sta­nu (kry­tycz­ne­go) słów (i rze­czy) – powsta­je „Napi­szę Sosnow­skie­mu o sobie”. Jeste­śmy w domu. To może być tak: napi­szę o moich pro­ble­mach z Sosnow­skim; bądź tak: napi­szę Sosnow­skie­mu tam, gdzie go nie ma; albo ina­czej.

Opcja pierw­sza zaraz. Dru­ga to pro­jekt lek­tu­ry auto­cen­trycz­nej w sen­sie odbior­czym (autor jako odbior­ca) – oto w cen­trum meto­do­lo­gicz­nych roz­róż­nień autor kła­dzie się (cie­niem) przed wal­cem inter­pre­ta­cji i wycze­ku­je na donie­sie­nia z fron­tu. Zdo­by­te nowe lądy? Coś nowe­go, nie­swo­iste­go we mnie? Jeśli tak: zwy­cię­stwo. Jeśli nie: następ­ny. Tak autor spraw­dza czy­tel­ni­ków – pokaż mi swo­ją inter­pre­ta­cję, a powiesz mi, kim jestem. Daj mi z moich tek­stów coś nowe­go, coś, cze­go nie znam, a tekst zadzia­ła, bo i ja coś z tego wycią­gnę. Dla­cze­go nie ma meto­do­lo­gii autor­skich, dla­cze­go liczyć się mają tyl­ko (jeśli w ogó­le) ich inten­cje, a nie inter­pre­ta­cyj­ne korzy­ści z tek­stów wycią­ga­ne? Dla­cze­go eufo­ria pod­czas czy­ta­nia wła­snych recen­zji, rado­sne wycze­ki­wa­nie, roz­cza­ro­wa­nia, potok uczuć sprzecz­nych i rwą­cych, roz­po­znań sie­bie w tek­ście i sie­bie w sobie – dla­cze­go tego nie ma w meto­do­lo­giach? Dla­cze­go zatrzy­mu­ją się na inter­pre­ta­cji (jeden, dru­giej, trze­ciej, zwar­tej i nie­zwar­tej)? Jest autor, ręka piszą­ca, jest tekst, dym z domu wyszły, jest czy­tel­nik, krztu­szą­cy bez krzty, i jest znów autor i jego spraw­dza­nie. Pokaż mi swo­ją inter­pre­ta­cję, a powiesz mi, kim jesz­cze jestem. Nie mów, co wiem, bo ja to wiem. Chcę cze­goś nowe­go, ja tu jestem i się prze­wra­cam dla cie­bie i prze­wra­cam na nice dąże­nie. I tak da, i tak lej.

Powyż­sze sło­wa spon­so­ro­wa­ne są przez wypo­wiedź Andrze­ja Sosnow­skie­go ze spo­tka­nia poetyc­kie­go w Pozna­niu sprzed kil­ku mie­się­cy, jesz­cze zanim zawład­nę­ła nim (spo­tka­niem, nie Sosnow­skim) apo­lo­get­ka poety. Kto nie był, ten trą­ba.

Po opcji dru­giej ta pierw­sza zda­je się ana­chro­nicz­nym, meto­do­lo­gicz­nie epi­goń­skim powro­tem do odbior­co­cen­try­zmu. Kon­tra­dyk­cyj­ne prze­wró­ce­nie kolej­no­ści zwró­ci­ło się wbrew prze­wra­ca­ją­ce­mu (się). Trud­no – napi­szę o moich pro­ble­mach z Sosnow­skim. To jakoś tak: poezja Sosnow­skie­go ewo­ku­je kon­kret­ny postu­lat – pro­jekt lek­tu­ry ato­ta­li­zu­ją­cej. Ina­czej nie moż­na, nie moż­na dociec wszyst­kich kon­tek­stów, nie ma dostę­pu do seman­tycz­nie peł­ne­go kra­jo­bra­zu myślo­we­go. Czy­ta się i wła­śnie to „się” czy­ta naj­sil­niej, bo resz­ta to wybiór­czość i selek­tyw­ność, a zatem – w prze­wa­ża­ją­cej czę­ści – mil­cze­nie. Prze­mil­cza­ne zosta­ją inter­tek­sty, nawią­za­nia, zło­żo­ne zło­że­nia. Pozo­sta­je to naiw­ne i w grun­cie rze­czy nud­ne „się”. Przy­naj­mniej w moim wypad­ku (przy pra­cy). Bynaj­mniej w moim wypad­ku (przy pra­cy).

Lin­gwi­stycz­ne ana­lo­gie pędzą z wikła­niem się w szcze­gó­ły tak poję­tej lek­tu­ry. Kry­tycz­no­li­te­rac­ko roz­po­zna­wa­na (lub jedy­nie postu­lo­wa­na) lin­gwi­stycz­ność wier­szy Sosnow­skie­go tyl­ko ten kom­pa­ra­ty­stycz­ny kon­tekst umac­nia. Ana­lo­gia pierw­sza – fra­ze­olo­gi­zmy. Nie­zro­zu­mie­nie fra­ze­ma­tycz­nie zako­rze­nio­nej kon­struk­cji (lub jej prze­kształ­ce­nia, a o prze­kształ­ce­niu moż­na mówić wła­ści­wie zawsze, sko­ro fra­zem wrzu­co­ny jest w kon­tekst poezji) zno­si zro­zu­mie­nie wier­sza. Kie­dy fra­ze­olo­gizm w poezji bie­rze­my na serio, bez wychwy­ce­nia dekon­struk­cyj­nej iro­nii zawar­tej w tym zabie­gu, wypa­da­my z gry, któ­rą toczy z nami utwór. Może­my prze­pro­wa­dzić, wadzić dogłęb­ną i zna­ko­mi­tą ana­li­zę wyra­że­nia „baba z wozu/ domu, chło­pom lżej” przez odwo­ła­nie do współ­brz­mie­nia „baba” z „dada”, a zatem do nur­tów awan­gar­do­wych; przez usta­no­wie­nie wozu wozem życia, któ­ry prze­pro­wa­dza przez cięż­ką egzy­sten­cję osob­ni­ki każ­dej płci; przez nawią­za­nie do aro­dzin­ne­go wier­sza Sosnow­skie­go, któ­ry wycho­dzi z domu i nigdy nie wra­ca (z dodat­ko­wym impul­sem inter­pre­ta­cyj­nym w posta­ci syn­dro­mu puste­go gniaz­da); przez sek­si­stow­skie lub pańsz­czyź­nia­ne, uJArz­mia­ją­ce roz­róż­nie­nie; wresz­cie przez zna­le­zie­nie jeża w rako­wa­to­ści sło­wa „lżej” – jeż może mieć nawet imię L, jak tyl­ko zechce. Bez roz­po­zna­nia fra­ze­olo­gi­zmu i wymia­ny „koniom” na „chło­pom” (ewen­tu­al­nie „wozu” na „domu”, ale to już mogła­by być prze­sa­da – stąd obocz­ni­ki sla­sho­we), bez dostrze­że­nia zaba­wo­we­go cha­rak­te­ru tego zda­nia, jego czar pry­ska. I taka inter­pre­ta­cja może być, rzecz jasna, grą z tra­dy­cyj­nym mode­lem inter­pre­ta­cyj­nym, gdy za wszel­ką cenę nie chce dostrzec pogry­wa­nia fra­ze­mem. I gdy­by taki model inter­pre­ta­cji prze­ło­żyć na poezję, to pew­nie powstał­by wiersz Sosnow­skie­go. Na prze­kór, wbrew. I co bied­ny inter­pre­ta­tor z takim fan­tem ma zro­bić, sko­ro dekon­stru­ują­cy zabieg wyrwa­ny mu został z rąk? Nie mam poję­cia.

Bo jed­nak pozo­sta­je to uczu­cie dys­kom­for­tu – oto stwo­rzy­łem inter­pre­ta­cję zna­ko­mi­tą, bły­sko­tli­wą, suge­styw­ną (prag­ma­ty­stycz­nie zda­ję sobie zatem spra­wę z jej nie­peł­no­ści, jestem o krok dalej od tota­li­tar­nej uto­pii), ale ktoś do mnie pod­cho­dzi i mówi: „Słu­chaj, sta­ry, ale dałeś po cało­ści (cało­ści?). Prze­cież to nie na serio, to Rim­baud napi­sał w naj­znań­szym utwo­rze, któ­ry wszy­scy zna­ją, prze­cież to gra z tym kon­tek­stem, w któ­rym on pisał zda­nie potem, że [bar­dzo waż­na rzecz] i to współ­gra z kolej­nym zda­niem z wier­sza, któ­ry inter­pre­to­wa­łeś, a z kolei to zda­nie jest z Cela­na i każ­dy je prze­cież roz­po­zna, bo jak­że ina­czej, a gdy odwo­łasz się do Cela­na, to auto­ma­tycz­nie tytuł się wyja­śni, bez żad­nych kom­bi­na­cji, bo tytuł prze­cież to para­fra­za ostat­niej pio­sen­ki Bowie’ego, w któ­rej tele­dy­sku Bowie ska­cze, i stąd ten pod­skok na koń­cu, któ­ry z kolei odwo­łu­je się do…”. Koniec, klę­ska. Nie­wy­ła­pa­nie iro­nii w roz­hip­ste­ry­zo­wa­nym świe­cie to grzech śmier­tel­ny. Ale nawet nie w tym rzecz, nie w wyklu­cze­niu spo­łecz­nym, jakie po takiej poraż­ce cze­ka – rzecz w tym, że rze­czy­wi­ście inter­tek­stu­al­na, odwo­ła­nio­wa zgry­wa, zaba­wa fun­du­ją cał­kiem inne war­to­ści wier­sza. Cał­kiem inne wier­sze, któ­re są cie­kaw­sze, barw­niej­sze. Każ­dy chciał­by mieć do nich dostęp, a nie ma (pra­wie) nikt. I to nie napa­wa opty­mi­zmem, a nawet cał­kiem odpa­wia.

Powsta­je wiersz w sta­nie podej­rze­nia, wiersz lustro­wa­ny. Może inter­pre­ta­cja, by nie wpaść w jego sidła, win­na prze­jąć od nie­go spo­sób postę­po­wa­nia – może w kon­struk­ty­wi­stycz­nym geście powin­na roz­pły­wać się w nie­skoń­czo­no­ściach kon­tek­stów i kom­pa­ra­ty­stycz­nych uwi­kłań? Może powin­na cią­gnąć (roz)poczęte wąt­ki, nawet poro­nio­ne – poro­nio­ne pomy­sły, pora­nio­ne sko­ja­rze­nia, ronio­ne łzy? Może powin­na roz­su­pły­wać kolej­ne ana­lo­gie, na przy­kład mecha­ni­zmów lin­gwi­stycz­nych, i przy­kła­dać do matry­cy? Może powin­na roz­cią­gać pamięć lite­ra­tu­ry w nie­po­mier­ne stro­ny i śro­do­wi­ska? Może w ten spo­sób (za)dałaby coś auto­ro­wi?

Nie wiem, wąt­pię. Nawet nie wąt­pię w uda­nie (uda­wa­nie) tego przed­się­wzię­cia, a po pro­stu – wąt­pię. Nie wiem.

Dru­ga ana­lo­gia to prze­rzut­nie. W teo­rii wier­sza wol­ne­go poja­wia się prze­świad­cze­nie, że sko­ro każ­dy wers ma zarów­no sta­no­wić auto­no­micz­ną jed­nost­kę (wymiar wer­so­wy), jak i współ­grać z wer­sem poprze­dza­ją­cym go i nastę­pu­ją­cym po nim (wymiar skła­dnio­wy; ina­czej nie mia­ło­by sen­su dzie­le­nie na wer­sy – wystar­czy­ły­by zda­nia), to prze­rzut­nia wystę­pu­je w każ­dym przej­ściu od wer­su do wer­su. Sko­ro zatem jest na tyle uni­wer­sal­na, że poza nią w przej­ściach mię­dzy­wer­so­wych nic inne­go nie ist­nie­je – to jej ist­nie­nie tra­ci rację bytu. Prze­rzut­nia (począw­szy od Sępa Sza­rzyń­skie­go) była o tyle sen­sow­na, o ile wystę­po­wa­ła spo­ra­dycz­nie, współ­two­rzy­ła mera­vi­glia, zasko­cze­nie. Po ustą­pie­niu regu­lar­nych (nume­rycz­nych) sys­te­mów wer­sy­fi­ka­cyj­nych prze­rzut­nia zastą­pi­ła rym (w dużym uprosz­cze­niu). Czy­li – jako seman­tycz­na figu­ra – znik­nę­ła, bo zna­cze­nio­we sta­ło się wszyst­ko. Gdy zaczę­ła sta­no­wić bez­względ­nie (teo­re­tycz­nie) obo­wią­zu­ją­cą zasa­dę, prze­sta­ła być figu­rą. Ale dość ter­ro­re­ty­zo­wa­nia, to zde­cy­do­wa­nie temat na dłuż­szy poemat. Teraz Sosnow­ski. Bo może w takim razie tak samo dzie­je się z wier­sza­mi Sosnow­skie­go – sko­ro każ­dy ele­ment poten­cjal­nie jest inter­tek­stem, to inter­tek­sty zni­ka­ją i poja­wia się po pro­stu okre­ślo­ny rodzaj wier­sza? Na przy­kład wiersz swa-wol­ny. Poza wie­lo­płasz­czy­zno­wo­ścią wier­sza wol­ne­go (wymiar wer­so­wy, skła­dnio­wy, lek­sy­kal­ny) doda­je jakieś „swa”, ele­men­ty „swe wła­sne” – u Sosnow­skie­go na przy­kład inter­tek­sty. Dzia­ła zatem zarów­no wraz z kon­tek­sta­mi, z ich inter­pre­ta­cją i uwzględ­nie­niem – wszyst­kich (hipo­te­tycz­nie) bądź wybiór­czo; i dzia­ła auto­no­micz­nie, bez­względ­nie. Powsta­ją dodat­ko­we płasz­czy­zny, wir tek­stu ule­ga zwie­lo­krot­nie­niu. Może wła­śnie tak? A może nie.

Pro­blem pole­ga na tym, że te dwie płasz­czy­zny (kon­wen­cjo­nal­nie fra­ze­olo­gicz­na i kon­tek­sto­wo wier­szo­wa – wyob­co­wu­ją­ca) poja­wia­ją się zawsze przy inter­pre­ta­cji fra­ze­olo­gi­zmów w lite­ra­tu­rze. Takie świę­te pra­wo semio­tycz­ne­go mode­lo­wa­nia zna­ków, Fishow­skiej nie­do­słow­no­ści poli­sen­sów. To zwra­ca znów do ana­lo­gii pierw­szej i każe bez­ce­lo­wo krę­cić się w kół­ko kan­cia­ste. Poezja wyzwa­la się nie tyl­ko z total­no­ści, ale i z uży­tecz­no­ści. Ład­nie, ale sztu­ka to nie ulec anar­chi­zu­ją­cej mocy tych aksjo­ma­tów. To tak: może „swa” prze­strzeń to prze­strzeń praw­dzi­wie „swa”, moja – taka, do któ­rej Sosnow­ski (i nikt inny) nie ma dostę­pu. Może tak nale­ży go pisać – nie sobie, a swa-wol­nie. Żeby też coś z tego miał, w myśl meto­do­lo­gii auto®centrycznej, bo jak­że to tak.

Może wła­śnie tak? A może ina­czej. Nie wiem, wąt­pię.

O autorze

Maja Staśko

Krytyczka literacka, doktorantka interdyscyplinarnych studiów w Instytucie Filologii Polskiej UAM. Współpracuje m.in. z „Ha!artem”, „Wakatem”, „Przerzutnią” i „EleWatorem”. Zajmuje się najnowszą poezją.

Powiązania

Być psem i kością poezji

nagrania / stacja Literatura Ilona Witkowska Kira Pietrek Maja Staśko

Spo­tka­nie autor­skie „Być psem i kością poezji” z udzia­łem Kiry Pie­trek, Ilo­ny Wit­kow­skiej i Mai Staś­ko w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 21.

Więcej

Wyjść z tego mieszkania i wyjść z tego wiersza

wywiady / o pisaniu Jakobe Mansztajn Maja Staśko

Roz­mo­wa Mai Staś­ko z Jako­be Mansz­taj­nem. Pre­zen­ta­cja w ramach cyklu tek­stów zapo­wia­da­ją­cych anto­lo­gię Zebra­ło się śli­ny. Nowe gło­sy z Pol­ski, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

I nic, i nic dzieje się dalej

wywiady / o pisaniu Kamila Janiak Maja Staśko

Roz­mo­wa Mai Staś­ko z Kami­lą Janiak. Pre­zen­ta­cja w ramach cyklu tek­stów zapo­wia­da­ją­cych anto­lo­gię Zebra­ło się śli­ny. Nowe gło­sy z Pol­ski, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

Ciekawi mnie każde cudze znalezisko

wywiady / o pisaniu Ilona Witkowska Maja Staśko

Roz­mo­wa Mai Staś­ko z Ilo­ną Wit­kow­ską. Pre­zen­ta­cja w ramach cyklu tek­stów zapo­wia­da­ją­cych anto­lo­gię Zebra­ło się śli­ny. Nowe gło­sy z Pol­ski, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

Zapping i petting

wywiady / o pisaniu Maja Staśko Piotr Przybyła

Roz­mo­wa Mai Staś­ko z Pio­trem Przy­by­łą. Pre­zen­ta­cja w ramach cyklu tek­stów zapo­wia­da­ją­cych anto­lo­gię Zebra­ło się śli­ny. Nowe gło­sy z Pol­ski, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

repetytorium, czyli wszystko, co chcielibyście wiedzieć o młodej poezji, ale baliście się zapytać

recenzje / ESEJE Maja Staśko

Szkic Mai Staś­ko o poezji Macie­ja Taran­ka. Pre­zen­ta­cja w ramach cyklu tek­stów zapo­wia­da­ją­cych anto­lo­gię Zebra­ło się śli­ny. Nowe gło­sy z Pol­ski, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

Taka prawda posiadania

recenzje / ESEJE Dawid Kujawa Maja Staśko

Szkic Mai Staś­ko i Dawi­da Kuja­wy o poezji Dawi­da Mate­usza z tomu Sta­cja wie­ży ciśnień. Pre­zen­ta­cja w ramach cyklu tek­stów zapo­wia­da­ją­cych anto­lo­gię Zebra­ło się śli­ny. Nowe gło­sy z Pol­ski, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

Polityczność formy, czyli usunęłam ciążę

debaty / ankiety i podsumowania Maja Staśko

Głos Mai Staś­ko w deba­cie „For­my zaan­ga­żo­wa­nia”, towa­rzy­szą­cej pre­mie­rze anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny, któ­ra uka­że się nie­ba­wem w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

Bo-ginie (Audycja zawiera lokowanie produktu)

recenzje / ESEJE Maja Staśko

Recen­zja Mai Staś­ko towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze dru­gie­go wyda­nia książ­ki Justy­ny Bar­giel­skiej Bach for my baby.

Więcej

Zadurzenie

recenzje / IMPRESJE Maja Staśko

Esej Mai Staś­ko, któ­ry uka­zał się w 2011 roku  w gaze­cie festi­wa­lo­wej „Poznań Poetów”.

Więcej

Eu(geniusz)

recenzje / IMPRESJE Maja Staśko

Recen­zja Mai Staś­ko z książ­ki Imię i zna­mię Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go.

Więcej

Innymi łowy

recenzje / IMPRESJE Maja Staśko

Esej Mai Staś­ko towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki dwa­na­ście wier­szy w kolo­rze Kry­sty­ny Miło­będz­kiej.

Więcej

Ciało miesiąca

recenzje / IMPRESJE Maja Staśko

Esej Mai Staś­ko towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Furia instynk­tu Janu­sza Sty­cze­nia.

Więcej