recenzje / ESEJE

Świadectwo ukończenia Technikum Poezji

Karol Maliszewski

Recenzja Karola Maliszewskiego z książki Preparaty Przemysława Witkowskiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Po co to się odby­wa, zada­ję sobie pyta­nie, się­ga­jąc po tomik poezji. Po co się odby­wa uru­cha­mia­nie języ­ka? Po co tym razem? Kolej­ny poeta nowo­cze­sny chce nam poka­zać ilu­zję, któ­rą na naszych oczach nadmu­cha, nakłu­je i roz­bi­je? „Nic wam nie powiem, poka­żę tyl­ko język.” Będzie więc coś poka­za­ne. Jed­no­ra­zo­wy pokaz, wystrzał, fajer­wer­ki, con­fet­ti. I nie trze­ba ocze­ki­wać cze­goś dale­ko­sięż­ne­go, nie trze­ba budo­wać sobie wokół tego pozo­rów trwa­ło­ści. Wokół cze­go? Wokół i wobec pro­jek­tu. Sło­wo „pro­jekt” naj­le­piej obsłu­gu­je tym­cza­so­wość. Este­ty­ka tym­cza­so­wo­ści posłu­gu­je się tym sło­wem niczym sło­wem-klu­czem.

Jaki jest więc ten kolej­ny pro­jekt wykon­cy­po­wa­ny na zaję­ciach z poezji przez Prze­my­sła­wa Wit­kow­skie­go? Po co uru­cho­mio­no język prócz przy­jem­no­ści i ludycz­no­ści same­go uru­cho­mie­nia? Dla­cze­go ten pro­jekt zosta­je w pamię­ci?

Ciśnie się na usta sło­wo „inten­syw­ność”. Rozu­miem przez to, że wypra­co­wa­ny przez auto­ra model miał wcze­śniej­sze anty­cy­pa­cje, któ­re odbie­ra­łem jako nie tak inten­syw­ne, jako wręcz mizer­ne i bla­de. Nie cho­dzi tu o jakieś roz­li­cze­nia, o nazwi­ska mier­nych naśla­dow­ców Andrze­ja Sosnow­skie­go, cho­dzi o to, że napraw­dę wiel­kie i twór­cze naśla­dow­nic­two w inten­syw­no­ści pobie­ra­nia bodź­ców od wio­dą­ce­go dys­kur­su musi dojść do zaprze­cze­nia, do wypar­cia. Wła­śnie w tej inten­syw­no­ści jest meto­da. I choć widać w tych wier­szach, a może bar­dziej sły­chać, wcze­sne zauro­cze­nie, widać, co i jak napę­dza goto­wość języ­ka, to jed­nak na tym się nie koń­czy.

Ciśnie się na usta następ­ne sło­wo. Nie mogę się zde­cy­do­wać na „widocz­ność”, bo cho­dzi po języ­ku tak­że „widzial­ność”. Cho­dzą po gło­wie jakieś „wresz­cie widzial­ne fan­to­my”. Ale po inten­syw­no­ści niech nasta­nie widocz­ność. Bo pro­jek­tu­je się tu wyj­ście z labi­ryn­tu, same zaba­wy w splą­ta­ne ścież­ki prze­sta­ły boha­te­ro­wi-języ­ko­wi wystar­czać. Być może wpływ na takie zmo­dy­fi­ko­wa­nie pro­jek­tu miał życio­wy tem­pe­ra­ment auto­ra, jego zain­te­re­so­wa­nia i zaan­ga­żo­wa­nia spo­łecz­ne, opór jego cia­ła i gło­su wobec uprosz­czo­nych toż­sa­mo­ści i utoż­sa­mień. Krót­ko mówiąc: to jeden z nie­licz­nych mło­dych poetów, któ­ry ma do powie­dze­nia coś wię­cej niż tyl­ko to, że ząb go boli.

I tu zaczy­na się owa „widocz­ność”. Nie tyl­ko czu­je­my spraw­ność, ruchli­wość, inten­syw­ność języ­ka, lecz po chwi­li zaczy­na­my widzieć. I cóż widzi­my? Wyda­je mi się, że rze­czy­wi­stość rozu­mia­ną jako pro­blem, prze­strzeń domy­słu i spo­ru, dżun­glę upra­wo­moc­nień, gene­ra­tor sta­łe­go napię­cia. Zaczy­na­my sobie coś przez te wier­sze wyja­śniać, rozu­mie­jąc, że inten­syw­ność języ­ka ma wie­le wspól­ne­go z inten­syw­no­ścią doznań; choć „uczu­cio­wość” amor­ty­zu­je się, tuszu­je, sym­bo­licz­nie „zabi­ja” tech­nicz­nym slan­giem, poety­ką retor­ty i dyna­mo­me­tru. I rze­czy­wi­stość, i kon­te­sta­cja mają być jed­nak widocz­ne. Nie tyl­ko w zapę­tle­niach zaan­ga­żo­wa­ne­go języ­ka. Oczy­wi­ście, język w poezji zaan­ga­żo­wa­ny jest przede wszyst­kim w absorp­cję i desty­la­cję tro­pów. Tu robi się wie­le, żeby tro­py dały się przez życie wytro­pić. I przez żyją­ce­go tu i teraz czy­tel­ni­ka, absol­wen­ta okre­ślo­nych szkół poetyc­kich i zwy­czaj­nych. Kogoś podob­nie zachłan­ne­go na poezję medial­ne­go szu­mu, kogoś tak samo ner­wo­wo reagu­ją­ce­go na ucisk ze stro­ny apa­ra­tu prze­mo­cy i Apa­ra­tu Boga.

I ten nasz czy­tel­nik może mieć sko­ja­rze­nia z edu­ka­cją i doj­rze­wa­niem, z opo­wie­ścią rodzin­ną, z powro­tem do korze­ni w kolo­rze sepii, i z opo­wie­ścią ofi­cjal­ną, szkol­ną. W tym sen­sie opo­wia­da się tu histo­rię doj­rze­wa­nia do wła­sne­go języ­ka, któ­ry for­mu­je się na sty­ku tego, co pry­wat­ne, i tego co ofi­cjal­ne, „medial­ne”. Wspo­mi­na się przod­ków i uży­wa­ne prze­zeń języ­ki, impul­syw­nie odno­sząc wspo­mnie­nia do ini­cja­cji, do punk­tu wyj­ścia. Jed­no­cze­śnie wier­sze te stwa­rza­ją ilu­zję bywa­nia na zaję­ciach, uczest­ni­cze­nia w eks­pe­ry­men­tach, bada­niach, obser­wa­cjach i doświad­cze­niach, wymie­nia się w nich i wymy­śla nazwy przed­mio­tów i lek­cji. A więc obok „tech­ni­ki splo­tów” waż­ne było „wycho­wa­nie oby­wa­tel­skie”. Uczeń prze­cho­dził z kla­sy do kla­sy, ucząc się od wie­lu wykła­da­ją­cych tam nauczy­cie­li. Od poetów i nie­po­etów. Teraz skła­da przed nami pra­cę dyplo­mo­wą. Wła­sny zestaw tro­pów i pre­pa­ra­tów, któ­ry być może przez nie­któ­rych zosta­nie oce­nio­ny jako maj­stersz­tyk.

O autorze

Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Powiązania