Jacques Ranciere w Dzieleniu postrzegalnego pisze: „estetyczny sposób pisania jednocześnie pociągał za sobą swoją własną politykę” i jest to myśl, która bezustannie towarzyszyła mojej lekturze wierszy Przemka Witkowskiego.
Nie da się ukryć, że Witkowski subtelnie estetyzuje, upiększa wiersze, jednocześnie odbrązawiając rzeczywistość – tytułowe „czasy ciężkich chorób” jawią się jako okres emocjonalnego wzrastania, dojrzewania, które trwa do dziś. Wobec takiej wrażliwości na niestałość własnej, emocjonalnej konstytucji, wiersz dla Witkowskiego ma „poświadczać nieszczęście” (tak funkcję sztuki pojmuje Ranciere). Polityka Witkowskiego to strategia umieszczania intymności w sferze publicznej, społecznej. Podmiot liryczny jego wierszy nie jest beznadziejne uwikłany we własną cielesność, emocjonalność czy samotność – „ja” liryczne tej poezji jest postrzegane przez pryzmat lirycznego „ty”, którym może być kobieta (czyż „przejścia dla pieszych, nauka jazdy” nie są nowoczesnym, postmodernistycznym erotykiem?), lub szerzej – społeczeństwo.
Jednak to kobiety są w wierszach Witkowskiego wszechobecne – babcie, ciotki, siostry, kochanki, do których autor mógłby – za Johnem Berrymanem, jednym ze swych bloomowskich „prekursorów” – powiedzieć: „Umrzemy wszyscy, a wszelkie dowody/ mówią: potem już nic./ Kochanie, nie połączymy się ponownie./ Tymczasem chodzi chyba o to by być życzliwym i odważnym”. („przesłanie”). Witkowski, świadomy przemijania, nie eksponuje rozpaczliwie wątków wanitatywnych, ale pamiętając o przeszłości, pierwszych doświadczeniach – także erotycznych („spocona babcia w łazience/ ją pierwszą z kobiet zobaczyłem nago”), definiuje przez nie, i przy ich pomocy, swoje „teraz”, które często ma wymiar nierzeczywisty, a pustka, nieobecność, są silnymi lejtmotywami poezji Witkowskiego: „na razie dotykam dziewczyny, lecz jakby jej nie było/ w tym łóżku. jest metal w ustach i warkot maszyn” („wyraźne ściegi”) czy „śniły mi się chore, umierające zwierzęta/ albo że budzę się sam i jestem starcem” („preparaty, 2000”).
Ostatni cytat wprowadza nas w wątek wyobcowania z własnej tożsamości. Witkowski, powtarzając za Rimbaudem, zdaje się mówić: „Ja to ktoś inny” – raz wspomniany starzec, potem podmiot mówi: „budzę się kotem”, „wczoraj byłeś rybą”, jest Przemek sześcioletni, a czytelnika i autora przede wszystkim nie opuszcza wrażenie, „jakby ktoś inny/ stał za konsoletą i podkręcał gałki”. Nie sposób ocenić, czy jest to ucieczka przed własną tożsamością, czy próba jej zlokalizowania i określenia w różnych stadiach życia i choroby. Jakie są objawy nienazwanej choroby, na którą cierpi podmiot? Czy sama chęć komunikowania się ze światem przy pomocy potoczystych, gęstych fraz, których transowy rytm od razu zamracza i porywa czytelnika jak najlepsza melodia, nie jest czymś niezdrowym? Nakładające się na siebie obrazy, szafranowe chustki obok szaf z ikei, tabletki, maści, seks i starzy Niemcy kolaborują wspólnie przeciwko rzeczywistości tak, że sam podmiot zastanawia się: „teraz ciągle mówię we śnie?”; honetowska oniryczność łączy się z o’harystyczną relacją, ale jakby zza ściany, zagłuszaną nadmiarem wrażeń, które potęgują wrażenie tymczasowości.
To jest polityka lirycznego radykalizmu, gdzie za nawias wiersza wyrzucone są obrazy banalne, niepotrzebne w swojej oczywistości. Liryczny radykalizm objawia się w nieustannej wierze w słowo, w rytm, który jest nadrzędny względem realizmu. Witkowski pisze: „świat składa się ze słów, z tych krótkich/ chwil, kiedy nie kaszlę”; mowa codzienności zdaje się być dla niego nowomową, zakłóceniem normalnej komunikacji, kaszlem, na który nie ma miejsca w wierszach. Wobec tego pozostaje życzyć zdrowia i jak najdłuższych przerw między atakami kaszlu.