Przez chwilę chwytam jej rękę, z najdelikatniejszej materii
J.J./A.P.
Dane nam już było nacieszyć się Joyce’em dojrzałym: od czterech lat mamy po polsku Finneganów tren w przekładzie Krzysztofa Bartnickiego, od roku – Hotel Finna w przekładzie Jerzego Jarniewicza, od prawie półwiecza – Ulissesa w tłumaczeniu Macieja Słomczyńskiego. Teraz zaś wraca do nas Joyce młodszy i zupełnie młody – po nowych Dublińczykach (2005) Zbigniewa Batki i Portrecie artysty w wieku młodzieńczym w nowym tłumaczeniu Jarniewicza (2005 i tegoroczne wznowienie) otrzymujemy Epifanie w przekładzie Adama Poprawy. To także nowe tłumaczenie – pierwsze polskie Epifanie Słomczyński wydał w 1972 roku w tomie Utworów poetyckich Joyce’a.
Zyskujemy więc tłumaczenie nowe i osobne – w sensie samodzielnej książki i samoistnego dzieła literackiego, którego osobne karty zajmują miniatury prozatorskie młodego pisarza jeszcze przed debiutem; przy czym wydaje się, że określnik „prozatorskie” dotyczyłby jednak mimo wszystko sposobu zapisu, a nie stopnia przejrzystości języka i złożoności ruchu znaczeń tych utworów. The Epiphanies to czterdzieści miniatur napisanych przez mniej więcej dwudziestolatka – czterdzieści zachowanych, było ich bowiem prawie dwukrotnie więcej. Te epifanie to coś więcej niż szkice – takie określenie wskazywałoby na ich niedokończenie, na wstępną realizację pewnej koncepcji artystycznej, chociaż, owszem, po znacznych nieraz zmianach wchodziły do innych dzieł Joyce’a; poszczególne epifanie to jednak dopracowane, zamknięte, niezależne całości. Nie zalążki, okruchy – raczej samorodki. Wspomnienia, medytacje, scenki, podsłyszane dialogi, introspekcje. Nostalgiczne, elegijne, podszyte rozpaczą, nawet lękiem, oniryczne, żartobliwe, ironiczne, kontemplacyjne. Gdybyśmy uparcie chcieli je uspójnić w jedną opowieść, jej zarys fabularny przypominałby ten znany nam z A Portrait of the Artist as a Young Man.
Jeśli Portret artysty w wieku młodzieńczym Jerzego Jarniewicza jest, jak czytamy w jego posłowiu, portretem języka, a dokładniej, powieścią rozwojową języka, Epifanie Adama Poprawy to czterdzieści mikroodkryć na temat tego, jak działa literatura. Sam tłumacz w swoim posłowiu podkreśla ich zróżnicowany charakter, powszedniość, a nawet „białoszewskość” niektórych, podniosłość – niekoniecznie stylistyczną – innych.
Epifania 26., którą sobie upodobałam, na pierwszy rzut oka nie sprawia wrażenia „głęboko głębokiej”. Przedstawia scenkę rodzajową, której główna bohaterka jest zajęta tańcem. Przyglądamy się jej wraz z narratorem, który patrzy na nią prawie jak bohater Portretu artysty na dziewczynę-gołębicę z plaży w Howth. Tamta była jednak „ciemnopióra”, a dziewczynę z epifanii wyróżnia biel: sukni, kwiatów we włosach, cery – ta ostatnia uwydatniona lekkim rumieńcem; obserwowaną tancerkę charakteryzuje skromność lekko odwróconych oczu i lekko uniesionej sukni. Biel i lekkość, powściągliwość i wdzięk. Nieskazitelność i niedostępność. Scena jest zbiorowa i takiż jest taniec, tańczony w kole, lecz jego choreografia przewiduje także pas de deux. Tego sam na sam wystarcza akurat na cztery kwestie dialogowe, wymienione między dziewczyną a narratorem, zdawałoby się, niewykraczające poza zwykłą towarzyską rozmowę. Potem dziewczyna wraca na swoje miejsce w kręgu tańczących, obserwujemy ją znów z oddali; zamknięcie epifanii jest omalże klamrowe, to powtórzenie początku, ale jednak nie takie samo:
She is engaged. She dances with them in the round – a white dress lightly lifted as she dances, a white spray in her hair; eyes a little averted, a faint glow on her cheek. Her hand is in mine for a moment, softest of merchandise.
– You very seldom come here now. –
– Yes I am becoming something of a recluse. –
– I saw your brother the other day…… He is very like you. –
– Really? –
She dances with them in the round – evenly, discreetly, giving herself to no one. The white spray is ruffled when she dances, and when she is in shadow the glow is deeper on her cheek.
Opis jasnej dziewczyny obok bieli i lekkości eksponuje jeszcze miękkość jej ręki, którą narrator przez chwilę trzyma w tańcu („Her hand is in mine for a moment…”) – miękkość oddaną przez dość zaskakującą metaforę: „softest of merchandise”. Angielskie „merchandise”, jakże mało „poetyckie” słowo, nie chce być niczym innym, jak dobrem na sprzedaż. Towarem. Dziewczyna jest nie tylko zajęta tańcem, ona jest zaręczona („engaged”): jej rękę – najmiększy towar – już przehandlowano. I nigdy nie będzie moja. Od początku opisywanej w epifanii sceny patrzymy więc na dziewczynę jak na utraconą; to przyszła biała oblubienica, która tańczy „discreetly, giving herself to no one”: „powściągliwie, nie oddając się nikomu”, jak przełożył ten fragment Maciej Słomczyński, choć to przecież nie bachanalia – ale czas jest bliski. Co można powiedzieć utraconej, znalazłszy się z nią w krótkim sam na sam pośród innych tańczących? Bardzo rzadko tu teraz przychodzisz – nic dziwnego, przecież masz już inne zobowiązania; widziałem ostatnio twojego brata, jest do ciebie taki podobny – zobaczyłem w nim ciebie; wszędzie widzę ciebie? A może to ona, gospodyni na przyjęciu, zaczyna rozmowę, bo przecież wypada zamienić słowo z każdym z gości; należałoby powiedzieć coś osobistego, ale nie zanadto: rzadko tu teraz bywasz – co więc porabiasz, co więc innego robisz, co u ciebie słychać? Widziałam ostatnio twojego brata…… – aż sześć kropek, dłuższa przerwa – to dlatego, że koncept na uprzejmą rozmowę zaczyna się kończyć, a może to głębszy oddech przed oświadczeniem, że w twoim bracie zobaczyłam ciebie, a narzeczonej innego nie wypada się przecież do tego przyznać? A może ta rozmowa toczy się przy zachowaniu znacznie większego dystansu: Rzadko tu teraz pani bywa/Nieczęsto pan już do nas zachodzi? Finałowe „Naprawdę?” jest zdawkową uprzejmostką czy objawieniem prawdy? Czy ten dialog coś zmienia? Białe kwiaty wpięte we włosy zaręczonej tracą nieskazitelność (stają się „ruffled”, kolejne trudne do przełożenia słowo: potargane przez taniec?), a jej rumieniec w cieniu jest głębszy. Jest czy się wydaje? Jest głębszy, bo cień zakłada zasłonięcie, a na uboczu można już dać upust prawdziwym emocjom? Czy to tylko złudzenie optyczne: w cieniu barwy zwykle wydają się głębsze? Epifania wszystkie te możliwości pozostawia otwarte. Czy nie tak właśnie działa prawdziwa poezja?
W przekładzie Adama Poprawy początkowe „Zaręczyła się” (u Słomczyńskiego statyczne: „Jest zaręczona”) wybrzmiewa jak grom z jasnego nieba:
Zaręczyła się. Tańczy z nimi po okręgu – biała sukienka zwiewnie się mieni, gdy ona tańczy, biały stroik w jej włosach; oczy z lekka odwrócone, nikłe rumieńce na policzkach. Przez chwilę chwytam jej rękę, z najdelikatniejszej materii.
– Rzadko tu teraz przychodzisz. –
– Tak, staję się trochę samotnikiem. –
– Któregoś dnia widziałam twojego brata.… . . Jest bardzo podobny do ciebie. –
– Naprawdę? –
Tańczy z nimi po okręgu – z każdym sprawiedliwie, powściągliwie, nie ulegając nikomu. Biały stroik obruszył się od tańczenia, a kiedy ona jest w cieniu, rumieńce ciemnieją na jej policzkach.
Niektóre możliwości trzeba było w polszczyźnie podomykać, zwłaszcza ukrycie płci mówiących w polskim czasie przeszłym byłoby trudne („Któregoś dnia widziałam/widziałem twojego brata.… . .” „Któregoś dnia mignął mi w tłumie twój brat”? Nie, to byłby jednak wybieg trochę zbyt kolokwialny i zdecydowanie zbyt konkretyzujący). Oznacza to, że w przekładzie trzeba było jednoznacznie rozdać role: w tłumaczeniu Adama Poprawy rozmowę zaczyna ona, ale dwuznaczność tego dialogu – zdawkowe uprzejmości czy zawoalowane wyznanie? – pozostaje przecież w mocy. Widać wyraźnie, że tłumacz ma pełną świadomość, z jak delikatnej materii utkane są te utwory – i jak delikatnej materii dotyczą. Piękne jest to „chwytanie”, a nie „trzymanie” dziewczęcej ręki, która się w sposób nieunikniony wymyka – można w nim zobaczyć metaforę i pisania, i tłumaczenia; jak tu się obruszać na obruszony od tańczenia stroik.
Warto dodać, że przekład epifanii 26. Adama Poprawy współbrzmi z odpowiednią sceną z Portretu artysty w wieku młodzieńczym Jerzego Jarniewicza – ale i to powtórzenie nie jest tym samym, jasna dziewczyna z Portretu sama podaje tancerzowi rękę, to już prawie kokietka, nie przymierzając – straszna szelma:
Teraz przeszła tanecznym krokiem przez jego pamięć tak, jak ją zapamiętał z owego wieczoru, podczas balu karnawałowego: uniosła białą sukienkę, a biała gałązka dygotała w jej włosach. Tańczyła lekko kadryla, tańczyła ku niemu, a kiedy się zbliżała, jej wzrok przed nim jakby umykał, a na jej policzku rozlewał się ledwo widoczny rumieniec. Kiedy stanęli w tańcu naprzeciwko siebie, jej dłoń wsunęła mu się do dłoni, na jedno mgnienie – miękka szarfa atłasu.
– Trudno cię spotkać wśród ludzi.
– Tak. Mam naturę mnicha.
– Boję się, że raczej heretyka.
– A bardzo się boisz?
W odpowiedzi oddaliła się od niego tanecznym krokiem wzdłuż łańcucha rąk, tańcząc zwiewnie i rozważnie, nie dając się prowadzić żadnemu mężczyźnie. Biała gałązka drgała w rytmie jej tanecznych kroków, a gdy spowił ją cień, pogłębił się szkarłat rumieńca na jej policzku.
Wszystkie przywołane tutaj teksty mówią poniekąd o ważności joyce’owskiego dotyku. W pewnych warunkach nawet przelotne muśnięcie wystarczy, by dokonała się epifania: „Położyła dłoń na chwilę na moich kolanach i zaraz cofnęła, a jej oczy objawiły ją – sekretną, czujną, murem otoczony ogród – w jednej chwili.” (z epifanii 24. w przekładzie Adama Poprawy).
Joyce’owską epifanię – z The Epihanies – można chyba opisać jako moment, kiedy zasłony utkanej z najdelikatniejszej materii można nie tylko dotknąć, lecz udaje się ją unieść – niespodziewanie i tylko odrobinę; w dodatku nie jest to zasłona dzieląca podmiot od transcendencji, lecz umożliwiająca wgląd, by tak rzec, w przeciwnym kierunku – w stronę prawdy o nim samym, bo to on, nawet gdy wydaje się nieobecny, bo „tylko” zapisuje dialog, rejestruje scenę, pozostaje przecież każdorazowo punktem odniesienia, choćby przez to, że uznał rzecz za wartą zapisu. Moment uniesienia (zasłony) nie musi być przy tym momentem wzniosłym, a jej najdelikatniejsza materia może być miejscami tkana grubiej, a nawet pozawęźlana, jak szantung. Adam Poprawa, miłośnik twórczości Białoszewskiego i autor próz, które znamy z Walców wolnych, walców szybkich i Kobyłki apokalipsy, tłumacz Joyce’a, wie o tym doskonale.