Wielkie zamknięcie
recenzje / ESEJE Ilona PodleckaRecenzja Ilony Podleckiej towarzysząca premierze książki Już otwarte Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejEsej Ilony Podleckiej towarzyszący premierze książki Marcina Sendeckiego Lamety, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 16 listopada 2015 roku.
Nowa książka Marcina Sendeckiego jest ze wszech miar dziwna. Tytułowe lamety to ozdoby choinkowe, anielskie włosy, skrzące się błyskotki. Ale lamet to także drobny język z ławicy etnolingwistycznej Azji Południowo-Wschodniej; posługuje się nim dwadzieścia tysięcy Laotańczyków – czyli wszyscy użytkownicy tego języka pomieściliby się na średniej wielkości stadionie piłkarskiej ekstraklasy. I to połączenie zdaje się dość dobrze opisywać czytelnicze wrażenia z lektury Lamet – śpiewny, hermetyczny język obcy, błyszczące (błyskotliwe) elementy. Jeśli wpiszemy jeszcze w ten krąg skojarzeń oddalone o jedną literę lamenty, będziemy już blisko tego, co przygotował nam Sendecki w nowej książce.
A zaczyna się od głośnego GONG! – jak początek jakiejś rozgrywki. Sendecki zaprasza do gry w wiersze, w kolejnym utworze („Jenot”) proponując zasady. „To zgaduj-zgadula/ Starodawne deszcze ubiją mi pył” – pisze. I dalej: „Wiersz się dzieli Wiersz się mnoży/ Wiersz się dzieli Wiersz mnoży”, co możemy potraktować jako instrukcję dla interpretującego, ale i świadectwo wewnętrznego życia poezji, jej oporu wobec czytającego. Zwłaszcza, że zaraz potem „Wiersz jest szczwany Wiersz szczuje”. Następnie poeta zgrabnie o’haryzuje:
Pójść Piekarską i skręcić w Chocimską, skok w Rejtana i już jest Kościuszki
Hamilton Jefferson Clinton Street Otwiera się bar
W całym tomie znajdziemy więcej jeszcze nawiązań do Franka O’Hary (najdobitniejszym chyba wiersz „Lunchtime”), ale za każdym razem aluzje do szkoły nowojorskiej umieszczane są w cudzysłowie, bo po tym, jak przemieścimy się już z Kościuszki na Clinton Street, orientujemy się, że tak naprawdę tkwimy w edytorze tekstowym. „Kursor w rogu ekranu drga przeanielony” – czyli znów jesteśmy na poziomie wiersza, na poziomie gry.
A gra z Sendeckim bywa niełatwa. Nie chodzi nawet o to, że czasem można mieć wrażenie, iż wpisał on w Lamety projekt czytelnika nieco monstrualnego – zaczytanego w literaturze ormiańskiej, uodpornionego na szaleństwa leksykalne i składniowe, zanurzonego w dyskursie teoretycznoliterackim („Powiemy dziś sobie o śmierci podmiotu”, „Z tautologii w aporię/ Jeden skok”), takiego, który zrozumie użycie w piętnastu wersach wyłącznie znaków interpunkcyjnych i typograficznych, ale i da się poecie prowadzić w świat kebabów, Chesterfieldów i Carrefoura. Trudność nie polega bowiem na jakiejś radykalnej koncepcji formalnej, a raczej na braku punktów zaczepienia. Lametami raz w roku przyozdabia się choinki, ale na co dzień stosowane są głównie do wytwarzania przynęt przez wędkarzy, Sendecki nie wabi jednak czytelnika. Truizmem jest twierdzenie, że poeci zawsze mniej lub bardziej ostentacyjnie piszą o sobie, sobą i siebie, ale momentami mam wrażenie, że Sendecki idzie o krok dalej i pisze także do siebie. No bo jak mamy odczytać pojawiającą się mniej więcej w połowie tomu tragedię warzyw, przypominającą „Na straganie” Brzechwy, tyle że w wersji dla dorosłych? Albo przewijający się motyw zupy warzywnej? Pojawia się już w pierwszym utworze: „Ugotowałem zupę ze szczawiu i gruszek, lepszej nie znajdziesz na najdalszym molo/ (Żaczka warzuchówka rozwłóczyła chrzan)/ Teraz pora”; a potem jeszcze w wierszu „Wąskie pasmo”:
Takiej zupy z porów nie spróbujesz na kinematograficznych przedmieściach, bez obrazy.
Auskultacja? Zachodzi tu
dźwięk, głos, głód, gładź, wij, delay
Czyli mamy zupę, zupę z elementami vanitas (szkodnik zjadający liście, wsłuchiwanie się w aktywności ciała), a na dodatek pory – a może pora i porę? Może wszak chodzić zarówno o warzywo, jak i o czas. Pokręcone? No i pięknie.
Bo trudno oczekiwać od czytelnika spójnej lektury, jeśli potraktujemy Lamety jako zapis świata bez ładu i próbę uporządkowania go; do takiego odczytania upoważnia nas wers z otwierającego książkę utworu „GONG!”, w moim odczuciu kluczowy dla całego tomu: „Co można ufać o pogodnym kłamstwie, gdy lutuje rozklepany świat?”. W wierszu „W hotelowym” czytamy natomiast:
W hotelowym oknie z papierosem.
Niżej żywym ogniem reperują tory.
Mówi się: „Do ładu”.
Pisanie ma taki sam cel, co lutowanie szyn – chodzi o to, by nie dopuścić więcej do wypadania z toru, wzywa więc Sendecki świat do ładu takim tonem, jakim rzuca się psu rozkaz: „Do nogi!”. Żywy ogień, którym robotnicy naprostowują to, co rozpaczone, jest tym samym, który trzyma w swoim ręku poeta, paląc papierosa.
Lamety, rozpoczynające się od niemal komiksowego GONG!, kończą się jednak przygaszone jak niedopałek, słowami „to nic”. Taki gest zamykającego „nevermind” wprowadza nas zręcznie w melancholijną, lecz pogodną przestrzeń pomiędzy blichtrem lamet a lamentowaniem. Jest tam miejsce na Mickiewicza, a nic nie wiemy o Bożym Narodzeniu. W tej przestrzeni panuje noc, na ulicy gra czarny śnieg; śnieg śpi, kwitnie, marznie i istnieje na więcej jeszcze sposobów, i te Sendeckiego sceny z życia śniegu to chyba najlepsze, co można przeczytać u schyłku jesieni. I w końcu to jest noc, pośrodku której można stanąć i rozejrzeć się dookoła:
Tędy mieszkam Tam widzę
Tamtędy jest czas
Urodzona w 1994 roku. Studiuje MISH na UJ. Uwielbia góry, muzykę rockową i pociągi.
Recenzja Ilony Podleckiej towarzysząca premierze książki Już otwarte Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejEsej Ilony Podleckiej towarzyszący premierze książki Kosmonauci Grzegorza Wróblewskiego, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 21 stycznia 2015 roku.
WięcejKomentarz Marcina Sendeckiego do motta z książki Lamety, wydanej w Biurze Literackim 16 listopada 2015 roku.
WięcejEsej Andrzeja Frączystego towarzyszący premierze książki Marcina Sendeckiego Lamety, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 16 listopada 2015 roku.
Więcej