Uwaga! Tekst zawiera krytycznoliterackie spoilery (zdradza, co się dzieje w książce i co może się wydarzyć podczas jej czytania).
Do lektury nowej książki Darka Foksa przyda się krótka powtórka z historii kina, nie tylko polskiego. Warto też zajrzeć do dzieł teoretycznych na temat X Muzy i przewertować na przykład rozdziały o radzieckiej szkole montażu. Wypada też przypomnieć sobie dzieła tak zwanej polskiej szkoły filmowej (Kawalerowicz z Austerią i Pociągiem, Wajda z Lotną czy Skolimowski z Rysopisem; znacie?). Czy to konieczne? Tak, choćby dla własnej satysfakcji wynikającej z rozpoznania, do jakiego tekstu kultury odnosi się autor, nawet jeśli to odniesienie jest śladowe. Historia kina polskiego według Foksa to drobne intelektualne ćwiczenie (nawiązania do filmów łatwo rozpoznać), książka do oglądania i do czytania (tekst uzupełnia grafika, grafikę uzupełnia tekst), która przedstawia serię opowieści o gwałtach, dokonanych przez reżysera filmowego. Foks opisuje tylko jedną scenę – to scena przesłuchania tego reżysera, przemontowana jedenaście razy. W trybie interpretacyjnego slow motion sprawdźmy, na czym ten montaż polega.
Historia kina polskiego przypomina transkrypcję przesłuchania, trochę niedopracowaną, bo brakuje w niej na przykład myślników, czyli znaków, że poszczególne kwestie wypowiadane są przez inne osoby i że nie mamy do czynienia z monologiem. Przesłuchanie można potraktować jako pewną sytuację komunikacyjną, w której od czasu do czasu blokowany jest swobodny przepływ informacji, albo odwrotnie – jakaś konkretna informacja jest wydobywana z przesłuchiwanego za pomocą pytań. Sytuację przesłuchania organizuje pewien nakaz – to nakaz mówienia prawdy. Ten sam imperatyw towarzyszy każdej narracji historycznej, mającej na celu opowiedzenie czegoś, stworzenie jak najdokładniejszej reprezentacji jakichś zdarzeń i zachowanie ich dzięki tej reprezentacji w archiwum pamięci.
W książce Foksa w czasie przesłuchania dochodzi do pewnych spięć. Przesłuchiwany – reżyser, gwałciciel, który pisze w celi nową historię kina polskiego – przedstawia swoją wersję zdarzeń (wersję prawdy), w której gwałt to rozrywka, sposób na rozładowanie napięcia, powstałego podczas pracy na planie filmowym. Wszystkie zgwałcone kobiety „objawiły mu się jako wcielenie kina polskiego”. O gwałcie na wcielonym kinie polskim reżyser opowiada w sposób bardzo otwarty, miejscami wulgarny. Ten opis powtarza się jedenaście razy, zmianie ulegają tylko cztery elementy. To powtórzenie albo raczej zapętlenie sprawia, że opowieść reżysera w każdej kolejnej odsłonie wydaje się mniej obrzydliwa, banalizuje się, nie wywołując tak silnej reakcji emocjonalnej, jak w czasie czytania jej pierwszej wersji (w książce nosi ona tytuł „Wstępny opis światła”). W kolejnych dziesięciu odsłonach mamy do czynienia z tym samym konturem opowieści, na obraz sceny, jaki wytworzyliśmy sobie podczas czytania „Wstępnego opisu światła”, nałożona zostaje pewna modyfikacja. Reżyser opowiada więc jedenaście różnych wersji tej samej historii. Spięcie zachodzi między przesłuchiwanym a przesłuchującym, którego zaczyna denerwować ta wariantywność opowieści o kobiecych „problemach z rozłożeniem nóg” (okropna metonimia gwałtu). To spięcie można opisać też inaczej: w Historii kina polskiego ściera się subiektywny opis okoliczności jakiegoś zdarzenia, oparty na światopoglądzie jakiejś jednostki, jej sposobach postrzegania relacji między ludźmi i (nie)umiejętności czytania intencji jakiegoś zachowania, z pewną normą czy prawem o charakterze regulatywnym, wyznaczającym granice i strzegącym ich integralności (taką granicę wyznacza na przykład prawo nietykalności cielesnej). Fikcji Foksa czasem trudno nie traktować tak serio.
Jedenaście wersji opowieści reżysera różni się od siebie czterema elementami: pochodzeniem, zawodem lub statusem społecznym zgwałconej kobiety, afiliacją narodową kina, jakie „gwałci” żona reżysera, tym, co studiuje ich córka oraz nazwą baru, w jakim reżyser spotyka swoje ofiary. Dla przykładu: we „Wstępnym opisie światła” zgwałcona zostaje dublerka Żydówki, żona zajmuje się kinem irańskim, córka studiuje informatykę, a bar nazywa się Niekochana; w piątej części Historii…, zatytułowanej „Film oswojony”, czteroelementowa sekwencja wygląda tak: zgwałcona zostaje imigrantka, żona zajmuje się kinem włoskim, córka studiuje malarstwo, bar nosi nazwę Pociąg. Ostatni przykład: zgwałcona zostaje naga marksistka, żona zajmuje się kinem islandzkim, córka studiuje filozofię, bar nazywa się Gorączka („Cięcie jako ujęcie”). Nazwy barów to nazwy filmów. W przytoczonych trzech przykładach chodzi o Niekochaną (1965) w reżyserii Janusza Nasfetera, opartą na opowiadaniu Adolfa Rudnickiego, Pociąg (1959) Kawalerowicza i Gorączkę (1995) Michaela Manna. Te linki są łatwe do rozpoznania, ale nie są bezpośrednie, to znaczy trudno je potraktować jako kontekst dla przesłuchania (choć w wielu z tych filmów pojawia się tego typu scena; w Pociągu dochodzi nawet do pościgu pasażerów za przestępcą, samosądu i zabójstwa na znajdującym się niedaleko torów starym cmentarzu). Wiele z filmów, do których Foks odsyła, to filmy historyczne (Hubal, Potop, Lotna czy Westerplatte). Czy coś wynika z rozpoznania tych linków? Wprowadzają one pewien dysonans, nie pasują do sytuacji przesłuchania, może to interpretacyjna pułapka, a może katalog filmów, które autor Historii… po prostu ceni.
Jedenaście wersji zeznania gwałciciela tworzy jeden niespójny obraz przesłuchania z kilkunastoma intertekstualnymi linkami, które odsyłają poza to zeznanie. Wyobrażamy sobie i widzimy jak gdyby jeden kadr, którego kopie różnią się od siebie pozornie drobnymi szczegółami. Każdy kolejny kadr podważa prawdziwość poprzedniego, jest w zasadzie narzędziem jego krytyki. Podobne funkcje spełnia montaż. Traktowany jest często jako subwersja jakiejś spójnej wizji rzeczywistości, która daje się wypowiedzieć i zawrzeć w pewnym panoramicznym, mentalnym lub dyskursywnym obrazie. Montaż dzieli ten obraz, zmienia układy między tworzącymi go elementami, pozwalając dostrzec inne powiązania miedzy nimi i/lub obnażyć sposób, w jaki ten obraz powstaje. Obraz – kinowy, literacki, plastyczny itd. – jest znakiem, jakąś konstrukcją, która zawierać może w sobie różnego rodzaju odniesienia. „Pies szczeka na filmowe psy, albowiem tworzywem kina są realne rzeczy, ale pozostaje ślepy wobec montażu, wobec znakowej współzależności rzeczy, które widzi na ekranie.” – czytamy w motcie do Historii kina polskiego, pochodzącym z „Upadku filmu?” Romana Jakobsona. To motto każe zwrócić uwagę na procedurę i proces powstawania czegoś, przestrzega przed uleganiem pięknu wytworu, które polega na odwzorowaniu rzeczywistości, czyli złudnej reprezentacji tego, co realne.
Foks zwraca naszą uwagę właśnie na ten techniczny aspekt powstawania obrazów, które uznajemy za realne i które mają na nas realny wpływ (wywołują jakieś reakcje afektywne czy kognitywne). W tytułach jedenastu części Historii… pojawiają się takie atrybuty dyskursu o kinie jak światło, kadr, dźwięk, cięcie, ujęcie. Na zdjęciach, które pojawiają się w książce, widzimy człowieka z głową psa, trzymającego produkowaną w ZSRR kamerę o nazwie Aurora lub rejestrującego dźwięk podczas rozmowy dwóch pluszowych misiów. Wszystkie zdjęcia są monochromatyczne; niektóre z nich pojawiają się kilkukrotnie – ich kolejne wersje są wykadrowane, obiekt zostaje przestawiony w zbliżeniu. Za pomocą zdjęć i tekstu Foks przedstawia pracę tworzenia lub odtwarzania jakiegoś obrazu. Nie skupia się na medium (kamerze lub języku), tylko na technice. W przypadku Historii kina polskiego chodzi o technikę montażu, określenie trybu i dynamiki pracy nad opowiadaniem jakiejś historii. O tej książce można powiedzieć, że jest z jednej strony rodzajem metarefleksji nad pracą każdego twórcy obrazów, z drugiej – że to niespójny (bo wypełniony pewnymi intertekstualnymi odniesieniami) projekt artystyczny, który łączy ze sobą tekst i obraz, wskazując, że na poziomie procedury tworzenia te dwa modele dystrybucji jakichś historii są ze sobą tożsame.
Na podstawie historii przesłuchania Foks tworzy historię sposobów rejestrowania rzeczywistości. To rejestrowanie możliwe jest dzięki kamerze, zdjęciom, tekstom albo intertekstom. Niezależnie od medium, obrazy te zawsze będą jakimiś znakami (jak pisze Jakobson), śladami prawdy o tym, co realne, kolejnymi wersjami opowieści o ludzkich i nieludzkich działaniach. W stanie pewnej współzależności między obrazami, które powstały do tej pory, niemożliwe wydaje się stworzenie czegoś nowego, stąd powtórzenia, narracyjne zapętlenia czy montaże. Każdy oparty na tego typu technikach twór trzeba przesłuchać – sprawdzić czy to, co przekazuje, ma jakiś związek z realnym wydarzeniem czy jakimś fragmentem rzeczywistości. Każdy tekst kultury jest więc podejrzanym.