recenzje / ESEJE

Nadjechał

Tomasz Fijałkowski

Recenzja Tomasza Fijałkowskiego z książki Nadjeżdża Szymona Słomczyńskiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Jako obser­wa­tor współ­cze­snej pol­skiej poezji poczu­łem drob­ną satys­fak­cję w chwi­li, gdy uświa­do­mi­łem sobie, że być może traf­nie wyło­wi­łem spo­śród auto­rów zapre­zen­to­wa­nych w anto­lo­gii Połów. Poetyc­kie debiu­ty 2012 nazwi­sko Szy­mo­na Słom­czyń­skie­go.

Wier­sze, któ­re poka­zał on wte­dy świa­tu, brzmia­ły spój­nie, mia­ły cha­rak­ter, wyróż­nia­ły się czy­stym tonem i nie­zbęd­ną daw­ką reali­zmu, któ­ra potra­fi­ła na dłu­żej przy­kuć uwa­gę czy­tel­ni­ka. Z rado­ścią więc przy­wi­ta­łem debiu­tanc­ki peł­no­wy­mia­ro­wy zbiór auto­ra pt. Nad­jeż­dża.

Mój pozy­tyw­ny odbiór nie osłabł nawet wte­dy, gdy zamknąw­szy książ­kę, zaczą­łem się zasta­na­wiać, czy polu­bił­bym jej auto­ra tak samo, jak polu­bi­łem jego utwo­ry. Skąd ta w sumie mało pro­fe­sjo­nal­na wąt­pli­wość? Cóż, przy­zna­łem sobie do niej pra­wo w chwi­li, gdy w jed­nym z tek­stów prze­czy­ta­łem zda­nie: „Jestem pod­mio­tem wła­sne­go wier­sza, zawsze”. I nawet jeże­li potrak­tu­je­my tę dekla­ra­cję jako sta­ły ele­ment gry, zwód, przy­kład typo­we­go dla naszej naj­now­szej poezji dry­blin­gu, jakim popi­su­je się poeta, pró­bu­jąc „oki­wać” pod­miot lirycz­ny, ja aku­rat obok tych słów obo­jęt­nie nie prze­sze­dłem.

Od same­go począt­ku zało­ży­łem, że mówi do mnie ktoś z krwi i kości, a nie wcie­le­nie, kolej­na maska, kostium czy rekwi­zyt. Ten ktoś nie ukry­wa się (za bar­dzo) za wyra­fi­no­wa­ny­mi poza­mi, nie mno­ży nie­do­mó­wień, opo­wia­da o swo­im życiu, w któ­rym obo­wiąz­ko­wo łączą się w jed­ną całość czu­łość z nihi­li­zmem, deli­kat­ność z agre­sją, a pre­cy­zyj­ne i wia­ry­god­ne rapor­ty z teraź­niej­szo­ści mie­sza­ją się z nie­mal oni­rycz­ny­mi wspo­mnie­nia­mi. Dzi­siej­sze dra­ma­ty i roz­ter­ki prze­sła­nia­ją wczo­raj­sze.

Boha­ter tek­stów dziel­nie masze­ru­je przez życie, pre­zen­tu­jąc swo­je kolej­ne obli­cza – nie­grzecz­ne­go kochan­ka, agre­syw­ne­go komen­ta­to­ra rze­czy­wi­sto­ści, nie­zdy­scy­pli­no­wa­ne­go człon­ka więk­szo­ści wspól­not, któ­rych kon­tekst był­by natu­ral­ny dla mło­de­go męż­czy­zny. Z jed­nej stro­ny debiu­tanc­ki tom wier­szy Słom­czyń­skie­go odsła­nia przed nami sze­ro­ką ska­lę poru­sza­nych tema­tów, a z dru­giej dzię­ki powta­rza­niu (i prze­twa­rza­niu) ulu­bio­nych mamy wra­że­nie, że Nad­jeż­dża to cał­kiem nie­źle prze­my­śla­na całość.

Język tych wier­szy jest szyb­ki. Ich tęt­no galo­pu­ją­ce. Słom­czyń­ski peł­ny­mi gar­ścia­mi chwy­ta obra­zy, sło­wa, całe zda­nia i wią­że je w cia­sno sple­cio­ne par­tie. Nie­wie­le się roz­ła­zi w szwach. Mło­dy poeta jest uważ­ny, ma nie­złe ucho, któ­rym z powo­dze­niem łowi język nakra­pia­ny nazwa­mi wła­sny­mi, infor­ma­tycz­nym dia­lek­tem, wul­ga­ry­zma­mi i poto­cy­zma­mi róż­ne­go kali­bru.

Są to więc tek­sty uszy­te na mia­rę wyobra­żeń o współ­cze­snej liry­ce. Jed­nak auto­ra bro­ni uwa­ga, jaką poświę­ca on same­mu sobie. Rzad­ko pozwa­la, by pod­miot lirycz­ny roz­lał się, roz­pu­ścił w opi­sy­wa­nej sytu­acji. Nadaw­ca komu­ni­ka­tu zazdro­śnie strze­że swo­jej pozy­cji i nie pozwa­la, by zbyt czę­sto inge­ro­wa­no w jego spo­sób pro­wa­dze­nia dia­lo­gu ze świa­tem.

Bar­dzo dobry to debiut. Jeden z lep­szych, jakie mia­łem ostat­nio oka­zję czy­tać. I niech zabrzmi to nie­pro­fe­sjo­nal­nie, ale dobrze sobie wyobra­zić same­go auto­ra, któ­ry być może prze­żył wszyst­kie opi­sy­wa­ne eska­pa­dy. Może ktoś wte­dy polu­bi tego bez­czel­ne­go mło­dzień­ca, bo ja sam mam z tym pew­ne pro­ble­my…


Recen­zja uka­za­ła się na stro­nie Lubimyczytać.pl. Dzię­ku­je­my Auto­ro­wi za wyra­że­nie zgo­dy na prze­druk.

O autorze

Tomasz Fijałkowski

Urodzony w 1977 roku. Poeta. Laureat Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „Struna Orficka” (2006). Mieszka w Kaliszu i Kórniku.

Powiązania