mam dużo wierszy w szufladzie
mam dużo wierszy na składzie
(T. Różewicz, „wyprzedaż w firmie TADZIO”)
Pośmiertne losy twórczości zmarłych poetów to temat na osobną rozprawę z pogranicza historii i socjologii literatury, rzecz bowiem dotyczy zarówno dorobku twórczego nieżyjącego autora, jak i decyzji wydawniczo-edytorskich, w których niebagatelną rolę odgrywają względy ekonomiczne i marketingowe. Pojawiające się na rynku edycje wierszy, zarówno tych ogłoszonych drukiem za życia pisarza, jak i tych spoczywających jeszcze w rękopisach, bywają często rezultatem trudnych kompromisów i rozstrzygnięć, motywowanych nie tylko względami artystycznymi. Tomy z wierszami poety ukazujące się po jego śmierci wpływają znacząco na kształt i dynamikę recepcji jego twórczości oraz sposób jej postrzegania i funkcjonowania w świadomości czytelników. Wszystko to dzieje się już jednak bez udziału autora, pozbawionego możliwość decydowania o publikacji swoich utworów oraz formie, jaką owe publikacje przybierają.
Kwestie te trzeba mieć na uwadze, biorąc do ręki dwie, wydane przez Biuro Literackie książki z wierszami Tadeusza Różewicza, które nie są już w sensie ścisłym książkami Różewicza, bo nie przez niego zostały ułożone i przygotowane do druku. Okoliczność ta nabiera dodatkowej wagi, gdy przypomnimy sobie, jak starannie i skrupulatnie Różewicz opracowywał tomy swoich wierszy, jak często – już na etapie korekty autorskiej – wprowadzał poprawki do utworów, wycofywał je lub zmieniał ich układ i kolejność. Nie mniejsze znaczenie przywiązywał do wyborów swoich wierszy. Za każdym razem – nie tylko poprzez selekcję tekstów, ale także poprzez ich układ oraz zmiany (na ogół skróty) wprowadzane w poszczególnych utworach – starał się powiedzieć czytelnikowi coś nowego o swojej twórczości, jej dynamicznym, wciąż przekształcającym się (nie)porządku, nieoczekiwanych sensach ujawniających się za sprawą odkrywanych na nowo relacji i związków między wierszami. Tomy wydane przez Biuro Literackie z konieczności wpisują się w tę praktykę i na jej tle muszą być rozpatrywane.
Przygotowany przez Jana Stolarczyka, wieloletniego i wielce zasłużonego edytora twórczości Różewicza, tom zatytułowany Ostatnia wolność składa się z piętnastu wierszy, pochodzących z ostatnich lat życia poety i publikowanych wcześniej, z jednym wyjątkiem, na łamach „Odry”, „Kwartalnika Artystycznego” i „Toposu”. Oczywistym dowodem zasług Jana Stolarczyka dla twórczości autora Płaskorzeźby jest ostatnie opublikowane za życia poety, dwunastotomowe wydanie jego dzieł zebranych. Nie można jednak zapominać o redagowanych przez tegoż Stolarczyka późnych tomach wierszy Różewicza, do których wydawania niestrudzenie poetę zachęcał i w których opracowaniu miał swój wyraźny i stopniowo rosnący udział. Widać to doskonale na przykładzie tomu to i owo, którego stał się de facto współtwórcą jako autor posłowia, będącego nie tylko czy raczej nie tyle redaktorskim dopowiedzeniem, ile krytycznym komentarzem do twórczości (i biografii) Różewicza oraz próbą chociażby częściowej realizacji Różewiczowskiego projektu pisarskiego, dla którego inspiracją miały być dedykacje zamieszczone w ofiarowanych poecie książkach. Stało się tak oczywiście za sprawą świadomej decyzji Różewicza, dla którego był to, jak można się domyślać, przemyślany i wynikający z logiki jego późnej twórczości gest swoistej artystycznej i egzystencjalnej abdykacji, ostatecznego porzucenia roszczeń do stworzenia suwerennego i domkniętego poetyckiego dzieła. Wyrazem tego stała się nie tylko zgoda na publikowanie – ujmując rzecz łagodnie – mniej udanych artystycznie utworów, ale także gotowość „podzielenia się” autorstwem swoich książek, odstąpienia od wyłącznego prawa do własnej twórczości i tradycyjnie pojmowanej oryginalności jako zwyczajowej miary jej rangi i znaczenia. Jeśli dodamy do tego kłopoty z jednoznacznym ustaleniem przynależności gatunkowej ostatnich książek Różewicza, zawierających oprócz wierszy także fragmenty prozy, quasi-sceniczne utwory satyryczne, pastisze, rysunki, zdjęcia, listy i dedykacje, objawi nam się cała względność i nieprecyzyjność takiego określenia jak „nowy autorski tom wierszy Różewicza”. Ani kwestia nowości (oryginalności), ani autorstwa, ani przynależności gatunkowej nie są bowiem w tym przypadku jednoznacznie i wyraźnie rozstrzygnięte. Problem polega na tym, że gest Różewicza, o ile dobrze go rozumiem, właśnie dlatego, że uniemożliwia ostateczne domknięcie jego twórczości i przeprowadzenie wyraźnej linii demarkacyjnej między „swoim” a „cudzym”, nie tylko nie umniejsza odpowiedzialności edytorów jego pośmiertnej spuścizny, ale niepomiernie ją zwiększa, wpisując niejako ich decyzje wydawnicze w ramy autorskiego projektu. Zgadzam się z Andrzejem Skrendą, który w recenzji tomu to i owo napisał, że „nie jest to po prostu nowa książka Różewicza, ale raczej postscriptum” do jego twórczości. Oznacza to jednak, że to, co następuje „po piśmie”, po tym co „napisane”, zostaje świadomie włączone przez poetę w obręb własnego dzieła, który otwiera je tym samym na elementy zewnętrzne i inauguruje jeszcze za swojego życia postmortualną fazę własnej twórczości, nie pozwalając na precyzyjne określenie jej końca. To kolejne, nieoczekiwane znaczenie osobliwego, widmowego trwania poezji Różewicza po zadekretowanej przez niego „śmierci poezji”. Wskazujące także na jej resentymentalny wymiar, wynikający z prześladującego ją poczucia nadmiernie przedłużonego trwania, przybierającego – niejako wbrew woli podmiotu, choć za jego przyzwoleniem – charakter przewlekły, pozbawiony perspektywy zamknięcia, wiążący się silnie z poczuciem rozczarowania, zawodu i niespełnionego oczekiwania.
Dominującym motywem Ostatniej wolności jest pokrewne tym resentymentalnym doznaniom poczucie ubywania i kurczenia się świata, związane zarówno z odchodzeniem bliskich osób, jak i z narastającym poczuciem obcości oraz zmęczenia coraz mniej zrozumiałą, chaotyczną rzeczywistością. W elegijnym żegnaniu się ze światem wybrzmiewa wyraźnie wola odcięcia się od jałowego i wyjaławiającego zgiełku świata – wyrażona wprost w tytułowym utworze tomu – a także wątek zagubienia, w przejmujący sposób dający o sobie znać w otwierającym książkę wierszu „***[obraz na ścianie…]” w metaforach zagubionego czasu i zagubionego Boga, którego poeta nie potrafi ocalić od nieistnienia.
nie widzę zegarka
który odmierza moje życie
gdzieś się zapodział (tyka)
czas
nie widzę też
Boga
zawieruszył się
na skrzyżowaniu
fides et ratio
długo walczyłem
o jego istnienie
przegrałem
gdzieś między krzesłem łóżkiem
i stołem zapodział się
wszechmogący wszechmocny
Pan Bóg stworzyciel
nieba i ziemi
przegrałem
walkę o Boga
moją siedemdziesięcioletnią
wojnę religijną
W książce znajdziemy także trzy intymne, przepełnione delikatnością i nietypową dla Różewicza bezpośrednią uczuciowością, wiersze poświęcone żonie. Oprócz nich na uwagę zasługują dwa utwory („w młodości” i „*** [Witkacy uważał dotyk…]), które, jak pisze w „Nocie wydawniczej” Jan Stolarczyk, „są notatkami do nienapisanego wiersza o dotyku i innych zmysłach”. Można tylko żałować, że Różewicz nigdy wiersza o tym najbardziej „cielesnym” ze zmysłów nie napisał, bo utwór taki mógłby rzucić interesujące światło na powikłaną kwestię jego stosunku do ciała i funkcji dotyku: tej najbardziej wiarygodnej i dosłownej formy kontaktu ze światem materialnym. Uderzającą i nieco zaskakującą cechą tej niewielkiej książeczki jest to, że dopiero w tych kilkunastu rozproszonych wierszach, pisanych w ostatnim okresie życia, Różewicz zdaje się zaspokajać oczekiwanie wyrażane przez tak wielu krytyków w odniesieniu do jego późnej twórczości. Wydaje się – nareszcie! – „dorastać” do wizerunku Starego Poety, który – zamiast gorszyć rubasznymi żartami i karkołomnymi satyrami – przybiera pasujący do jego wieku, pełen wyrozumiałej akceptacji ton kontemplacyjny, żegnając się ze światem w sposób stosowny dla Starego Mistrza. Można się tylko zastanawiać, czy Różewicz byłby zadowolony z tej jednorodnej, elegijnej tonacji, zabarwionej delikatną, choć wyraźną nutą rozczarowania, i czy nie zdecydowałby się wprowadzić do niej paru zgrzytliwych, dysonansowych dźwięków.
Zanikanie, blakniecie, nicestwienie, zacieranie się konturów rzeczy i zjawisk – to motywy, wokół których skomponowany został wybór wierszy Różewicza przygotowany przez Jacka Gutorowa w serii 44. Poezja polska od nowa. Zamierzeniem serii jest przypominanie poetów niesłusznie zapomnianych lub prezentowanie twórczości poetów znanych w nieznanych dotychczas perspektywach, wyłaniających się z autorskich wyborów opracowanych przez poetów współczesnych. Wybór dokonany przez Jacka Gutorowa – poetę, a jednocześnie jednego z najciekawszych krytyków i komentatorów współczesnej poezji, mającego także w swoim dorobku wnikliwe interpretacje twórczości Różewicza – wyróżnia się przejrzystym i sugestywnym zamysłem. Gromadzi wiersze, w których ujawnia się charakterystyczny dla autora Niepokoju i obecny w jego poezji od czasu debiutu imperatyw, który Gutorow nazywa „pragnieniem zamilknięcia, zawieszenia głosu, wyjścia z poezji, całkowitego zatarcia inskrypcji, zniknięcia”. W Znikaniu znajdziemy zarówno wiersze kanoniczne, doskonale znane czytelnikom poezji Różewicza, jak i utwory rzadziej przywoływane i komentowane, które, dzięki umiejętnemu osadzeniu w kontekście, brzmią często zaskakująco świeżo i intrygująco (tak dzieje się chociażby w przypadku wiersza „Na ścięcie drzewa”).
Warto pamiętać, że jest to pierwszy wybór wierszy Różewicza, którego autorem nie jest on sam (w wydanym w 2014 roku przez wrocławskie wydawnictwo Warstwy tomie zatytułowanym Wiersze przeczytane, zawierającym dodatkowo płytę CD z nagraniem Tadeusza Różewicza czytającego własne utwory, zarówno wybór, jak i układ wierszy są jeszcze dziełem poety). Już choćby ta okoliczność określa skalę trudności przedsięwzięcia, którego podjął się Gutorow i z którego wywiązał się znakomicie, ukazując w swoim wyborze w sposób sugestywny i mocny jeden z podstawowych paradoksów tej poezji, polegający na tym, że w dławiącym doświadczeniu utraty i załamania się języka oraz wynikającym z tegoż doświadczenia konsekwentnym głoszeniu niemocy i wyczerpania poezji Różewicz odnalazł nieoczekiwanie źródło jej trwania i ukrytej siły.
Jak zawsze w tego rodzaju przypadkach można mieć wątpliwości i zastrzeżenia co do podjętych przez autora decyzji. Trudno mi się na przykład pogodzić z nieobecnością w tak pomyślanym i „tematycznie” skomponowanym tomie „Vršackiej elegii” czy – zwłaszcza – wiersza „***(Wygaśnięcie Absolutu niszczy…)”, chociaż rozumiem doskonale ograniczenia wynikające z narzuconego przez prawo serii limitu utworów. Zasadnicza wątpliwość dotyczy jednak tego, co w innym przypadku należałoby bez wahania uznać za niekwestionowany atut i zaletę wyboru, a mianowicie konsekwencji i spójności obrazu, jaki wyłania się lektury Znikania. Gutorow jest oczywiście zbyt wytrawnym czytelnikiem poezji i zbyt subtelnym znawcą twórczości Różewicza, by tego niebezpieczeństwa nie dostrzegać (poniekąd sam zwraca na nie uwagę, pisząc w zamieszczonym na końcu książki tekście zatytułowanym „Zamiast posłowia” o dwóch przeciwstawnych i trudnych do pogodzenia tendencjach wpisanych w twórczość autora Niepokoju: skłonności do swoistej nadekspresji oraz upodobania do stosowania środków ubogich, prowadzących ku poezji wyciszonej, istniejącej na granicy zamilknięcia). Gutorow postanowił pokazać Różewicza zafascynowanego procesem zanikania, obumierania poezji, języka i rzeczywistości, eksponując nadzwyczaj ważny dla autora Płaskorzeźby „wątek wyczerpania językowych możliwości opisu świata i człowieka”. Ceną za taką decyzję stała się jednak nieobecność tych utworów, które wniosłyby do tego obrazu tak ważny dla twórczości Różewicza element wewnętrznej sprzeczności.
Konkluzja mogłaby być zatem następująca. Nastał czas, w którym wszelkie decyzje edytorskie i wydawnicze podejmowane będą nie tyle nawet „w imieniu” Różewicza, ile „w imię” Różewicza, a więc ostatecznie w imię przyszłych losów jego poezji. Dobrze się stało, że „pośmiertne życie” poezji Różewicza zapoczątkowały właśnie te dwie książki, przygotowane przez osoby w sposób szczególny do realizacji takiego zadania predestynowane. Dobrze się stało, bo wyznaczają one standardy profesjonalizmu, do których będę musieli równać także następni wydawcy. Ostatnia wolność i Znikania to książki ważne i opracowane z pełną świadomością ciążącej na redaktorach odpowiedzialności, choć nie rozwiewa to wątpliwości i zastrzeżeń towarzyszących ich lekturze. Wątpliwości te nie wynikają jednak z edytorskich zaniedbań czy błędów, ale z przekonania o roli i znaczeniu zarówno tych, jak i wszystkich przyszłych, zwłaszcza popularnych, wysokonakładowych wyborów wierszy oraz edycji utworów znajdujących się wciąż jeszcze w rękopisach, których obecność na rynku wpływać będzie na dalszą recepcję twórczości Różewicza w stopniu nie mniejszym niż opracowania krytyczne i naukowe jego pisarskiego dorobku.