recenzje / ESEJE

Taki jeden, na naszych oczach (zdefiniuj „taki”, zdefiniuj „oczy” itd.)

Karol Maliszewski

Recenzja Karola Maliszewskiego, towarzysząca premierze książki pamięć niczyja, ciało moje Romana Honeta, wydanej w Biurze Literackim 15 kwietnia 2024 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Po co czy­ta­my wier­sze? Żeby upew­nić się, co do zna­cze­nia wła­snych odczuć? Żeby zna­leźć ide­owe czy jakie­kol­wiek inne, pokre­wień­stwo? Żeby utwier­dzić się w melan­cho­lij­nym świa­to­po­glą­dzie? Może też, żeby odpo­cząć od zwy­kłe­go, zuży­te­go języ­ka i cie­szyć się zaska­ku­ją­cy­mi zna­le­zi­ska­mi, kolo­ro­wy­mi szkieł­ka­mi innej mowy. Co czy­tel­nik, to inna odpo­wiedź. Mnie cie­szy i to, że wraz z lek­tu­rą choć­by takich ksią­żek, jak ta nowa Roma­na Hone­ta, czu­ję się wyzu­ty ze zwy­kłych obo­wiąz­ków komu­ni­ka­cyj­nych, że jestem poza jaką­kol­wiek funk­cjo­nal­no­ścią – tak jak i wier­sze, któ­re mam przed ocza­mi, wyda­ją się w cudow­ny spo­sób nie­uży­tecz­ne. Cie­szy mnie ta pro­wo­ka­cyj­na nie­uży­tecz­ność. Roz­ko­szu­ję się nią. Ale komuż jesz­cze miał­bym to do roz­ko­szo­wa­nia podać? Kto jest w tej niszy zain­te­re­so­wa­ny nią tak napraw­dę i szcze­rze?

Nowa książ­ka Roma­na Hone­ta skła­nia do takich reflek­sji, gdyż „cała jest zbu­do­wa­na z ran”, mówiąc języ­kiem Sta­chu­ry; pro­si więc każ­dym nabrzmia­łym od emo­cji wer­sem, żeby jej nie odfaj­ko­wy­wać. Jeśli ktoś nie musi wcho­dzić w ten roze­dr­ga­ny gąszcz, to powi­nien dać sobie spo­kój i pójść w stro­nę cze­goś, co da się szyb­ko i na zim­no spa­cy­fi­ko­wać, „ugryźć” w sprzy­ja­ją­cym, polo­ni­stycz­nie wyro­bio­nym, języ­ku. Twór­czość Hone­ta jest osła­wio­ną „poezją czy­stą” – w kli­ma­cie wie­le zawdzię­cza­ją­cym z jed­nej stro­ny Moje­mu obna­żo­ne­mu ser­cu, zaś z dru­giej Spo­wie­dzi dzie­cię­cia wie­ku – poezją czy­stą naszych zaan­ga­żo­wa­nych cza­sów. Pew­nie, że ktoś może w tej kosmicz­nie wiel­kiej melan­cho­lii dostrzec coś, co wyra­sta z warun­ków życia nad­wraż­li­wych, tar­ga­nych nało­ga­mi, pra­cow­ni­ków sło­wa w póź­nym kapi­ta­li­zmie; niech­że więc dostrze­ga, i krzyż mu na dro­gę. Wła­śnie, krzyż… Ileż litur­gii w tej wal­ce o nie­śmier­tel­ność, w wal­ce toczo­nej nie dla sie­bie, ale dla niej, dosłow­nej i mitycz­nej, boha­ter­ki wier­szy. To ona ma zostać zapa­mię­ta­na na zawsze. Taki dzie­cię­cy, baśnio­wy gest, ale bez nie­go nie było­by wie­lu tek­stów, nie było­by tej książ­ki. Kto zatem nie­sie krzyż i skąd te sakral­ne sko­ja­rze­nia w tym post­se­ku­lar­nym uni­wer­sum? Ten, któ­ry mówi, nie­sie przez czas koniecz­ność świad­cze­nia o „wspól­nym minio­nym”, impe­ra­tyw zapa­mię­ta­nia jak naj­wię­cej. To jego krzyż, to jego mis­sa paga­na, msza i misja zara­zem [1]. Jed­nak nie prze­sa­dzaj­my ze Sta­chu­rą, nie wrzu­caj­my zbyt łatwo nowe­go tomu Hone­ta do szu­flad­ki z napi­sem „życio­pi­sa­nie”. Owszem, życie jest przy­wo­ły­wa­ne rów­nie czę­sto, co pisa­nie, ale w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku nie two­rzy się tu sumy, ale raczej – i to jest fascy­nu­ją­ce – róż­ni­cę, to ją przy­wo­łu­je się obse­syj­nie; bole­sną wręcz róż­ni­cę, w któ­rej raz po raz, wymien­nie, pod­sta­wia się nastę­pu­ją­ce war­to­ści-sym­bo­le: cia­ło, pamięć, życie, pisa­nie.

I jesz­cze pią­ty ele­ment – krew. To ona czy­ni naj­waż­niej­szą róż­ni­cę, nią się igra i przy­wo­łu­je niczym okrut­ny, i jed­no­cze­śnie świę­ty, fizjo­lo­gicz­ny i litur­gicz­ny, sym­bol, ona sca­la roz­pro­szo­ne sta­ny i inten­cje; czym była­by meta­fo­ra u Hone­ta bez jej nie­po­ko­ją­cej obec­no­ści? Ale do rze­czy… Czyż­bym do tej pory prze­by­wał poza nią? A może tym wła­śnie jest rzecz poetyc­ka, że gdy pró­bu­je­my o niej mówić, natych­miast wyrzu­ca na orbi­tę, w oczy­wi­sty (dla niej, rze­czy) spo­sób sytu­uje nas obok? Nie moż­na być w samej rze­czy – sło­wa, jak echo, poja­wia­ją się dopie­ro w pew­nej odle­gło­ści i po cza­sie. Po jakimś cza­sie zbie­ram te roz­pro­szo­ne notat­ki czy­nio­ne obok wier­szy. Nie­któ­rych nie mogę odczy­tać, zosta­ną na zawsze przy rze­czy, w samym ogniu tam­tej chwi­li. To kolej­ny waż­ny ele­ment mito­lo­gii Hone­ta, tego teatru, w któ­rym tyle się dzie­je z życia i ze zmy­śle­nia. Nie­raz na tej sce­nie wybu­cha pło­mień, ale nie żeby spa­lić, raczej żeby oświe­tlić.

Wspo­mnie­nia zacie­ra­ją się, dla­te­go pamięć sta­je się „niczy­ją”, choć mogła być wspól­ną – nie­gdy­siej­si kochan­ko­wie roze­szli się do swo­ich zajęć, „każ­de w swo­im ogniu”, nie two­rząc wspól­ne­go ogni­ska. Wspól­ność w ogó­le wyda­je się ilu­zo­rycz­na, jest teraz po tym świę­tym, naj­bar­dziej w życiu inten­syw­nym, cza­sie roz­gry­wa­na, insce­ni­zo­wa­na. W dzie­jach związ­ku opie­wa­ne­go „epo­sem” – refre­nicz­nie nawra­ca­ją­cy­mi fala­mi scen, sytu­acji, fraz i zaśpie­wów – od począt­ku był tra­gizm prze­wi­dy­wa­ne­go roz­pa­du i koń­ca. Pamięć niczy­ja, bo nie­moż­li­wa, aż nie­wia­ry­god­na, opar­ta teraz na czymś tak nie­pew­nym i kru­chym, na wier­szu. I tu wła­śnie, na sty­ku wza­jem­nych rela­cji mię­dzy sta­rze­ją­cą się, kapry­śną pamię­cią, a wciąż mło­dym i jasnym – zasty­głym w cza­sie – cia­łem, roją się te wiel­kie (w poetyc­kim sen­sie) pla­ny i marze­nia o nie­śmier­tel­no­ści. To kolej­ny waż­ny wątek, wręcz nie­odzow­ny w opo­wie­ści ukła­da­nej z ele­men­tów, o któ­rych wspo­mnia­łem wcze­śniej: pamię­ci, cia­ła, prze­szło­ści, dzie­ciń­stwa, nostal­gii za tym, co było, a głów­nie za naj­więk­szą w życiu miło­ścią. „Być nie­śmier­tel­nym to być szybciej/ niż cia­ło, całe z roz­trą­co­nej krwi”. I dalej mowa o jed­no­ści tego nie­gdyś Wiel­kie­go Praw­dzi­we­go Prze­ży­cia, tego ory­gi­na­łu, sumy wszyst­kich uczuć, i o tym, że nie da się go zastą­pić żad­ną kopią czy sub­sty­tu­tem: „nie może tak być,/ że cię zastą­pię”. A więc to, co teraz, to (w poetyc­kim sen­sie) życie pośmiert­ne, żało­ba, opła­ki­wa­nie, jęki wykpio­ne­go przez prze­mi­ja­nie kochan­ka. Ale jak mistrzow­sko te jęki są zro­bio­ne, chwi­la­mi wie­rzy się w ich cał­ko­wi­tą szcze­rość. I tu musiał­bym zwró­cić honor Sta­chu­rze i wciąż przy­wo­ły­wa­nej sche­dzie po nim. A nie zro­bię tego, ponie­waż w tej książ­ce widzę o wie­le wię­cej niż tyl­ko pro­ste roze­gra­nie wer­te­row­skiej dra­my. Głos, któ­ry mówi, zatra­ca się w bólu, lecz zaraz potem (a nie­kie­dy w tym samym momen­cie), nagle prze­bu­dzo­ny, pyta o to, dla­cze­go to robi, jaki to ma sens; a nawet potra­fi ze zbyt roz­bu­cha­ne­go lirycz­ne­go gestu zadrwić albo przy­naj­mniej – następ­nym lot­nym sło­wem, fra­zą god­ną przy­sło­wia czy zło­tej myśli – zary­zy­ko­wać jego dwu­znacz­ność, w świe­tle któ­rej nic nie jest pew­ne.

*

Po co czy­tać takie wier­sze? Żeby się prze­ko­nać, jak bli­sko jest od „pisa­nia” do „picia”? Że to podob­ne znie­czu­la­nie okru­cień­stwa cza­su, łago­dze­nia wci­ska­ją­cych się wszę­dzie ostrych kan­tów bytu? Owszem, autor wspo­mi­na coś o tym, a jego boha­ter rze­cze wyraź­nie, że powró­cił z „rze­tel­nej zie­mi wód­ki i xana­xu” do „kra­iny niż­szej jako­ści”, po któ­rej oto ostroż­nie stą­pa, nie­wy­obra­żal­nie tęsk­niąc za tym, co było „tam”, co było „kie­dyś” i, co naj­waż­niej­sze, było „razem”, w tej nie­mal mistycz­nej czy pla­toń­skiej, jed­no­ści dwóch ciał i, prze­pra­szam za wyra­że­nie, dwóch dusz. Zatem pro­ces czy­ta­nia – czy­ta­nia wier­szy – dołą­cza w tej kon­cep­cji do zacne­go gro­na poszu­ki­wa­nych anal­ge­ty­ków. Zmięk­cza, znie­czu­la, łago­dzi. Taki jeden na naszych oczach roz­le­wa swo­ją nie­pa­pie­ro­wą krew i wró­ży z wnętrz­no­ści zabi­te­go cza­su, „niczy­jej pamię­ci”. Rze­czy­wi­ście przez chwi­lę wyda­je się szyb­szy niż cia­ło. Prze­kra­cza i nas do prze­kra­cza­nia zapra­sza.


Przy­pi­sy:
[1] Miej­sca­mi też szop­ka, „z figur­ka­mi malo­wa­ny­mi i wycię­ty­mi z bla­chy – świę­te­go dzieciątka,/ mat­ki naj­święt­szej i św. józe­fa”.

O autorze

Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Powiązania