recenzje / IMPRESJE

Testowanie Heaneya

Jerzy Jarniewicz

Esej Jerzego Jarniewicza na temat poezji Seamusa Heaneya, towarzyszący wydaniu antologii 100 wierszy wypisanych z języka angielskiego, w wyborze i przekładzie Jerzego Jarniewicza, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 24 września 2018 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Tłu­ma­cze bio­rą się do prze­kła­du z róż­nych powo­dów, rzad­ko jed­nak o powo­dach tych roz­pra­wia­ją. Piotr Som­mer, autor wyda­ne­go w 1998 roku tomu wier­szy i pro­zy Seamu­sa Heaneya Kole­jo­we dzie­ci, w swo­im posło­wiu wyja­śnia deta­licz­nie, dla­cze­go tłu­ma­czył Heaneya. Nie powo­łu­je się jed­nak na czy­tel­ni­czą fascy­na­cję ani na nagłe zauro­cze­nie poety­ką pół­noc­no­ir­landz­kie­go poety, ani też na szla­chet­ny obo­wią­zek przy­bli­że­nia pol­skie­mu czy­tel­ni­ko­wi auto­ra, któ­re­go świat tak bar­dzo ponoć przy­po­mi­na naszą rze­czy­wi­stość. Ani fascy­na­cja, ani tym bar­dziej poczu­cie kul­tu­ro­wej misji nie leżą u pod­staw decy­zji tłu­ma­cza, lecz uczu­cie cie­ka­we, bo nie­jed­no­znacz­ne. Som­mer zaczął Heaneya tłu­ma­czyć, gdyż trud­no mu było okre­ślić swój do nie­go sto­su­nek: z jed­nej stro­ny doce­niał świet­ność tej poezji, z dru­giej dostrze­gał w niej pew­ną, „lite­rac­ką”, pozę, sły­szał dwu­znacz­ne, ana­chro­nicz­ne tony. Zaczął więc tłu­ma­czyć Heaneya, aby go „pol­sz­czy­zną spraw­dzić”. To nie­zwy­kła, wie­le mówią­ca fra­za. Prze­kład stał się więc spraw­dzia­nem wia­ry­god­no­ści arty­stycz­nej Heaneya. Sens jego poezji miał się odsło­nić w kon­fron­ta­cji z podejrz­li­wo­ścią tłu­ma­cza i jego ojczy­stym języ­kiem. Albo ina­czej – do sen­su tej poezji Som­mer pró­bo­wał dotrzeć poprzez jej obna­że­nie, poprzez wykro­je­nie jej z pół­noc­no­ir­landz­kie­go kon­tek­stu, któ­ry uzu­peł­nia­jąc ją, narzu­cał twór­czo­ści Heaneya nie do koń­ca bez­in­te­re­sow­ną walo­ry­za­cję. Czy­ta­jąc Kole­jo­we dzie­ci, nale­ży więc pamię­tać, że Heaney Som­me­ra zro­dził się z filo­zo­fii prze­kła­du jako spo­tka­nia. W takim prze­kła­dzie tłu­macz zacho­wu­je to, co w tek­ście jest obce i odmien­ne, ale też sta­ra się, aby tłu­ma­czo­ny tekst stał się inte­gral­ną czę­ścią kul­tu­ry doce­lo­wej. Sądzę, że to cecha cha­rak­te­ry­stycz­na całej dzia­łal­no­ści prze­kła­do­wej Som­me­ra: w jego prze­kła­dach naj­waż­niej­szą rolę odgry­wa zawsze umie­jęt­nie pod­trzy­my­wa­ne napię­cie mię­dzy tym, co obie kul­tu­ry łączy, a tym, co je róż­ni­cu­je.

Prze­kład poetyc­ki, któ­ry upra­wia Som­mer, ma więc w sobie coś z docie­kli­we­go son­do­wa­nia. Mogli­by­śmy odwo­łać się do innej jesz­cze, łowiec­kiej meta­fo­ry i powie­dzieć, że jest to swo­iste pod­cho­dze­nie poety. Nic dziw­ne­go, że w cza­sie tych zabie­gów powsta­wa­ły prze­kła­dy, o któ­rych Som­mer wpraw­dzie wspo­mi­na w posło­wiu, lecz któ­rych w zbio­rze nie uwzględ­nia: tek­sty wypa­da­ją bowiem roz­ma­icie. Nie­któ­re prze­kła­dy ujaw­nia­ły – cza­sa­mi dopie­ro po latach – mniej cie­ka­we stro­ny poety­ki Heaneya, inne oka­zy­wa­ły jej siłę, dzia­ła­ją­cą rów­nież po prze­nie­sie­niu wier­sza na obszar obce­go języ­ka.

Takie son­du­ją­ce, badaw­cze podej­ście do Heaneya ma poważ­ne kon­se­kwen­cje w wybo­rze tłu­ma­czo­nych wier­szy, a selek­cja ta jest symp­to­ma­tycz­na, w wie­lu miej­scach odmien­na od wybo­ru zapro­po­no­wa­ne­go swe­go cza­su przez Sta­ni­sła­wa Barań­cza­ka. Som­mer nie tłu­ma­czy wier­szy dla­te­go, że współ­brz­mią z nową poezją pol­ską, lecz prze­ciw­nie – dla­te­go, że wpro­wa­dza­ją rzeź­wią­cy dyso­nans, dopo­wia­da­ją coś dru­gim gło­sem, kon­tra­punk­tu­ją naszą prak­ty­kę lite­rac­ką. I choć Fran­ka O’Ha­rę od Heaneya dzie­lą lata świetl­ne, obaj poeci wpro­wa­dze­ni zosta­li przez Som­me­ra do pol­sz­czy­zny wła­śnie jako kata­li­tycz­ne cia­ła obce, a nie „świa­to­we” dopeł­nie­nie rodzin­ne­go kra­jo­bra­zu. Trud­no, czy­ta­jąc te prze­kła­dy, zapo­mnieć, że Som­mer jest tak­że poetą; nie dla­te­go, by odci­snął na nich swój styl: Som­mer nie tłu­ma­czy „przez sie­bie”. Doko­nu­je jed­nak wybo­ru wier­szy bar­dziej jako prak­ty­ku­ją­cy twór­ca, któ­ry jest tak­że uważ­nym czy­tel­ni­kiem bie­żą­cej pro­duk­cji poetyc­kiej w Pol­sce, niż jako kry­tyk, któ­ry wie, jakie utwo­ry są obiek­tyw­nie waż­ne i repre­zen­ta­tyw­ne. To, co inte­re­su­je twór­cę, może oczy­wi­ście pokry­wać się z tym, co jest w oglą­dzie kry­tycz­no­li­te­rac­kim czy filo­lo­gicz­nym istot­ne – ale nie musi. Dla­te­go w tomie Kole­jo­we dzie­ci znaj­dzie­my wier­sze mniej zna­ne, nie uwzględ­nia­ne zazwy­czaj w bry­tyj­skich anto­lo­giach, lecz istot­ne dla Som­me­ra – poety i czy­tel­ni­ka (cho­ciaż­by zna­ko­mi­ty „Świ­stun” „[Wid­ge­on]”).

Dla­te­go też brak w tym wybo­rze – zwłasz­cza w zesta­wie­niu z wybo­rem Barań­cza­ka – wier­szy bez­po­śred­nio podej­mu­ją­cych tema­ty­kę poli­tycz­ną czy też utwo­rów para­bo­licz­nych, „obiek­tyw­nie” waż­nych dla Heaneya w pew­nym okre­sie jego twór­czo­ści, zdra­dza­ją­cych wschod­nio­eu­ro­pej­skie lek­tu­ry przy­szłe­go nobli­sty. Do tego typu wier­szy Som­mer naj­wy­raź­niej nie ma cier­pli­wo­ści. Odrzu­ca w poezji doraź­ność, inter­wen­cyj­ność i prze­po­li­ty­zo­wa­ny ton, a o swo­im nie­chęt­nym sto­sun­ku do moc­no już zno­szo­nej tra­dy­cji poli­tycz­nej para­bo­li wypo­wia­dał się kil­ka­krot­nie, mię­dzy inny­mi w Sma­ku deta­lu. Przy­czy­ny tej nie­chę­ci widać choć­by w kon­se­kwen­cji, z jaką Som­mer od lat obsta­wia detal w poezji. Tak istot­ny dla nie­go sza­cu­nek dla szcze­gó­łu moż­na bowiem odczy­ty­wać jako pro­ste prze­ci­wień­stwo para­bo­licz­no­ści – zawsze dążą­cej do uogól­nie­nia i abs­trak­cji.

Nale­ży jesz­cze przy­po­mnieć rzecz z pozo­ru oczy­wi­stą: Kole­jo­we dzie­ci są zbio­rem wier­szy w języ­ku pol­skim. Nie przy­pad­kiem Som­mer nie lubi dwu­ję­zycz­nych wydań, ofe­ru­je tekst, któ­ry musi być wia­ry­god­ny w pol­sz­czyź­nie – nie dla filo­lo­gów, lecz dla tych, któ­rzy uważ­nie przy­glą­da­ją się moż­li­wo­ściom współ­cze­sne­go języ­ka poetyc­kie­go. Inte­re­su­je go muzy­ka wier­szy Heaneya, gar­dło­we brzmie­nie spół­gło­sek, ali­te­ra­cyj­ne zestro­je, cie­ka­wi go spo­sób, w jaki Heaney osią­ga wia­ry­god­ność zda­nia. Cie­ka­wią go tak­że wier­sze „nie­bez­piecz­ne”, balan­su­ją­ce na gra­ni­cy czu­łost­ko­wo­ści, któ­re jed­nak za spra­wą kom­pe­ten­cji Heaneya potra­fią zabrzmieć oso­bi­stą i prze­ko­nu­ją­cą nutą.

Som­mer pod­cho­dzi do Heaneya nie­mal od ćwierć­wie­cza. Pierw­sze prze­kła­dy irlandz­kie­go nobli­sty wyszły wła­śnie spod jego pió­ra jesz­cze w cza­sach, kie­dy Heaney był jed­nym z kil­ku poetów pół­noc­no­ir­landz­kich, debiu­tu­ją­cych tak spek­ta­ku­lar­nie w latach 60. Tłu­macz towa­rzy­szył temu poecie, nie dając się jed­nak zauro­czyć jego dyna­micz­nie roz­wi­ja­ją­cą się karie­rą. Od Heaneya odcho­dził, do Heaneya wra­cał. Teraz, w Kole­jo­wych dzie­ciach, przed­sta­wił zapis swo­ich wie­lo­let­nich spo­tkań, czy­li wier­sze, któ­re, mówiąc sło­wa­mi poety, „budzą zazdrość, są bez sztu­czek i są wia­ry­god­ne”.


Tekst pocho­dzi z książ­ki Jerze­go Jar­nie­wi­cza W brzu­chu wie­lo­ry­ba. Szki­ce o dwu­dzie­sto­wiecz­nej poezji bry­tyj­skiej i irlandz­kiej (Poznań 2001).

O autorze

Jerzy Jarniewicz

Urodzony 4 maja 1958 roku w Łowiczu. Poeta, tłumacz, krytyk. W 1982 r. ukończył anglistykę na Uniwersytecie Łódzkim, w 1984 r. filozofię. Autor między innymi tomów poetyckich Dowód z tożsamości (2003), Oranżada (2005), Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną (2012) czy Woda na Marsie (2015), licznych przekładów literatury zagranicznej oraz książek krytycznoliterackich. Od 1994 r. redaktor "Literatury na Świecie". Współpracuje z "Gazetą Wyborczą", "Tygodnikiem Powszechnym" i "Tyglem Kultury". Mieszka w Łodzi.

Powiązania