recenzje / ESEJE

To, co najoczywistsze

Agnieszka Będkowska-Kopczyk

Szkic Agnieszki Będkowskiej-Kopczyk, towarzyszący wydaniu książki Niebo w jeżynach Natašy Kramberger, w tłumaczeniu Agnieszki Będkowskiej-Kopczyk, która ukazała się w Biurze Literackim 27 lipca 2020 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Jeśli spoj­rzeć na książ­kę Nie­bo w jeży­nach z lotu pta­ka, moż­na zoba­czyć pły­ną­ce w niej dwie rze­ki. Zbie­ga­ją się one pod koniec czę­ści pierw­szej i dru­giej, by w trze­ciej prze­pla­tać się ści­śle. A wszyst­ko dzie­je się w Amster­da­mie. Dwie rze­ki to meta­fo­ra histo­rii dwoj­ga pro­ta­go­ni­stów tej książ­ki: Jany
i Bepie­go. I jeśli rozu­mieć począ­tek życia jako źró­dło rze­ki, to życie Jany wypły­nę­ło na peł­nej wznie­sień pro­win­cji sło­weń­skiej Sty­rii na począt­ku lat dzie­więć­dzie­sią­tych. Źró­dło Bepie­go znaj­du­je się w pół­noc­nych Wło­szech, a czas jego poja­wie­nia się moż­na sza­co­wać na okres mię­dzy pierw­szą a dru­gą woj­ną świa­to­wą. Histo­rie oboj­ga boha­te­rów peł­ne są mniej­szych czy więk­szych dopły­wów i odpły­wów. Meta­fo­ry­ki akwa­tycz­nej uży­wam tu nie bez powo­du, bo woda jest żywio­łem towa­rzy­szą­cym wie­lu sce­nom por­tre­to­wa­nym w powie­ści. Woda to rze­ki, na przy­kład mała rze­ka w rodzin­nej miej­sco­wo­ści Jany, wiel­ka rze­ka, nad brze­giem któ­rej dora­stał Bepi, mitycz­na rze­ka, w któ­rej poja­wia­ją się świę­te ryby, a tak­że kana­ły, na któ­rych i pomię­dzy któ­ry­mi toczy się życie w Amster­da­mie. Woda to rów­nież deszcz: nie­ustan­ny deszcz, któ­ry oble­wa kwiet­nio­wy Amster­dam i prze­mie­rza­ją­cą go Janę, zim­ny deszcz, któ­ry roz­mięk­cza gle­bę na skar­pie przy domu jej dziad­ków, i jesz­cze zim­niej­szy deszcz, któ­ry towa­rzy­szy Bepie­mu i jego uko­cha­nej w dro­dze do źró­dła mitycz­nej rze­ki.

Autor­ka budu­je nar­ra­cję, odsy­ła­jąc czy­tel­ni­ka do doświad­czeń sen­su­al­nych. Oprócz wspo­mnia­nej zim­nej desz­czo­wej „mokro­ści” może­my poczuć cie­pło pro­mie­ni słoń­ca, któ­re towa­rzy­szy sce­nom z dzie­ciń­stwa Jany i mło­do­ści Bepie­go, zoba­czyć wiru­ją­ce w powie­trzu krysz­ta­ło­we dro­bin­ki z roz­bi­tych zamro­żo­nych jabłek w kuch­ni Jany, świa­tła lata­rek na ścia­nach zaciem­nio­ne­go lot­ni­ska, na któ­rym Bebi cze­ka na wnucz­kę, może­my przy­po­mnieć sobie odbi­cia kolo­ro­wych szkie­łek w kalej­do­sko­pie, któ­ry Jana zawsze ma przy sobie, może­my usły­szeć dźwię­ki instru­men­tów muzycz­nych z jej dzie­ciń­stwa i amster­dam­skiej rze­czy­wi­sto­ści, melo­die wło­skich pio­se­nek ze świa­ta Bepie­go, może­my poczuć smak holen­der­skich fry­tek z majo­ne­zem, jaj­ka wiel­ka­noc­ne­go i wiel­ka­noc­nej chał­ki pie­czo­nej przez bab­cię Jany, a tak­że pasty do zębów roz­da­wa­nej w sło­weń­skiej  pod­sta­wów­ce. Może­my w koń­cu posma­ko­wać w wyobraź­ni jabłek gol­den deli­cio­us, któ­re łączą amster­dam­ską teraź­niej­szość Jany z jej wspo­mnie­nia­mi chwil spę­dzo­nych w gospo­dar­stwie dziad­ków, a zara­zem nawią­zu­ją do histo­rii rodzin­nej amster­dam­skiej pani Ani, któ­rej dzia­dek stwo­rzył na pagór­ku nad mia­stem park i posa­dził w nim mię­dzy inny­mi jabło­nie oraz jeży­ny. Może­my, może­my, może­my doznać jesz­cze wie­lu innych sen­su­al­nych wra­żeń.

Tak, świat wykre­owa­ny przez Kram­ber­ger oddzia­łu­je na nasze zmy­sły, pobu­dza pamięć doznań, jaką nosi­my w sobie i jaka wią­że nas chy­ba naj­bar­dziej z cza­sem dzie­ciń­stwa. Treść tej pamię­ci pozo­sta­je na ogół nie­uświa­do­mio­na, póki jakiś impuls ze świa­ta nie wywo­ła tego czy inne­go odczu­cia, zna­ne­go skądś, otwie­ra­ją­ce­go nagle furt­kę wspo­mnie­nia. Pro­ust? I tak, i nie. Tak, bo, jak u fran­cu­skie­go kla­sy­ka, teraź­niej­szość i prze­szłość współ­ist­nie­ją, spla­ta­ją się ści­śle, nie­moż­li­we do roz­łą­cze­nia. Prze­szłość to nie czas minio­ny bez­pow­rot­nie, ale raczej por­cja ener­gii, któ­ra odkształ­ca spo­dzie­wa­ne linie ludz­kich losów, jak kula bilar­do­wa zmie­nia tra­jek­to­rie innych kul, te zaś kolej­nych i kolej­nych. Nie znaj­dzie­my tu jed­nak ego­tycz­no­ści każą­cej boha­te­ro­wi umiesz­czać sie­bie w cen­trum kon­ste­la­cji zda­rzeń i ludzi. Tym, co porząd­ku­je kosmos u Pro­usta, jest sil­ne „ja” boha­te­ra, strze­gą­ce nie­prze­kra­czal­nej gra­ni­cy pomię­dzy nim a świa­tem zewnętrz­nym. U Nata­šy Kram­ber­ger tym­cza­sem „ja” boha­te­rów zda­je się być zanu­rzo­ne w innych pod­mio­tach, budo­wa­ne przez opo­zy­cję do nich, przez odmo­wy podo­bień­stwa i zgo­dy na nie.

Do rze­ki moż­na porów­nać tak­że nar­ra­cję książ­ki. Rze­ka ta, jak rze­ki sło­weń­skie­go Kra­su, raz po raz ury­wa się, wpły­wa pod zie­mię, by wynu­rzyć się w nie­ocze­ki­wa­nym miej­scu. Potra­fi nie tyl­ko przy­śpie­szać i zwal­niać bieg, ale też cofać go, zata­czać krę­gi, by powra­cać do tych samych miejsc. Czy­tel­nik zaś bar­dzo szyb­ko tra­ci kon­tro­lę nad opo­wie­ścią, gubi się w jej mean­drach. Gubi się chy­ba tym szyb­ciej, im bar­dziej chce dzie­je boha­te­rów wtło­czyć w ści­sły rygor line­ar­no­ści, objąć pro­stą logi­ką przy­czyn i skut­ków, zro­zu­mieć i zapa­no­wać nad nią. Z tego powo­du, jak się wyda­je, naj­lep­szą meto­dą lek­tu­ry tej pro­zy jest pod­da­nie się jej nur­to­wi, popły­nię­cie wraz z nią zmien­nym nur­tem – bez ocze­ki­wa­nia, że wszyst­kie prą­dy zbie­gną się kie­dyś, a przed nami odsło­ni się obraz cało­ści, jasny, przej­rzy­sty i logicz­ny. Nie, nie odsło­ni się, nie może, bo czyż nie ozna­cza­ło­by to, że nasze życia tak­że są opo­wie­ścia­mi, któ­re ukła­da­ją się (lub są ukła­da­ne) w pro­sty ścieg zmie­rza­ją­cy nie­uchron­nie ku swej kul­mi­na­cji, a następ­nie puen­cie nada­ją­cej sens cało­ści? Takie opo­wie­ści zna tyl­ko lite­ra­tu­ra (tak­że ta, któ­ra nie prze­kro­czy nigdy gra­nic nasze­go umy­słu) – i w tym sen­sie Kram­ber­ger nie chce pisać lite­ra­tu­ry, nie inte­re­su­ją jej puen­ty ani szu­ka­nie syme­trii czy porząd­ku.

Nie nale­ży z tego wycią­gać wnio­sku, że celem autor­ki jest jakiś rodzaj wery­zmu czy mime­ty­zmu, pisa­nie opo­wie­ści „z życia wzię­tych”, babra­nie się w „mię­sie życia”. Poru­sza­my się tu po tere­nie, na któ­rym ujaw­nia­ją się i prze­ni­ka­ją: kon­kret egzy­sten­cjal­ny z meta­fo­rą, to, co jed­nost­ko­we, z tym, co wspól­ne, znak i desy­gnat, to, co odczu­te, z tym, co prze­czu­te, realizm z magią. Ostat­nia z wymie­nio­nych par może przy­wo­dzić na myśl realizm magicz­ny, któ­rym urze­kli nie­gdyś czy­tel­ni­ków pisa­rze ibe­ro­ame­ry­kań­scy, szyb­ko zysku­jąc fanów i naśla­dow­ców na całym świ­cie. Jak u nich, tak u Kram­ber­ger aspek­ty zewnętrz­ne ludz­kiej egzy­sten­cji łączą się z wewnętrz­ny­mi, świat, w jakim ist­nie­ją boha­te­ro­wie, jest tyleż odpo­wied­ni­kiem ich prze­żyć psy­chicz­nych, ile obsza­rem wobec nich osob­nym, auto­no­micz­nym, „nie-ludz­kim” w swej upo­rczy­wej na czło­wie­ka zamknię­to­ści. A jed­nak szan­są na odzy­ska­nie sie­bie, osią­gnię­cie wewnętrz­ne­go spo­ko­ju, wyda­je się nie uciecz­ka przed pułap­ka­mi, któ­re na nas zasta­wia, lecz odszu­ka­nie syner­gii z nim, dostro­je­nie swe­go wewnętrz­ne­go ryt­mu do jego ryt­mu. Poma­ga­ją w tym: poko­ra, uważ­ność, odwa­ga, wytrwa­łość, dobroć… Wte­dy dopie­ro moż­li­we sta­je się zbli­że­nie do tajem­ni­cy – i choć nie wie­my, czym ona jest, co w isto­cie zawie­ra, to nie opusz­cza nas już koją­ca pew­ność, że jeste­śmy na wła­ści­wym miej­scu. Z tego miej­sca widać lepiej i wyraź­niej, widać, że choć nasze życia nie ukła­da­ją się w zgrab­ne histo­rie, to sta­no­wią część cze­goś więk­sze­go, co nazwa­ła­bym duchem świa­ta, gdy­by okre­śle­nie to nie razi­ło swą kotur­no­wo­ścią. Kto zaś raz się tu zna­lazł, ten nie da się wię­cej zwieść rze­czom złym i try­wial­nym, nigdy też nie poczu­je się samot­ny, bo nie może być samot­ny ten, kto umie widzieć swój świat jako odczu­wa­ją­cą prze­strzeń, w któ­rej niczym nur­ty rzek prze­ni­ka­ją się ist­nie­nia – zwie­rzę­ta, rośli­ny, rze­ki, góry, ludzie. Tak rodzi się wspól­no­ta, któ­ra prze­kra­cza gra­ni­ce państw, gatun­ków, cza­su; wspól­no­ta, któ­ra przy­po­mi­na nam, że jeste­śmy czę­ścią świa­ta, że rze­czy­wi­stość, jaka ota­cza nas na co dzień, nie koń­czy się na tym, co histo­rycz­ne; a wresz­cie uświa­da­mia nam, że szczel­na otu­li­na cywi­li­za­cji, ruty­ny i „racjo­nal­nych” prawd, jaką się ota­cza­my, nie jest nie­za­wod­na, i gdy zni­ka – na przy­kład kie­dy „w Euro­pie wysią­dzie prąd” – zmu­sza nas do skon­fron­to­wa­nia się z tym, co nie-ludz­kie.

Pomoc­ne dla sło­weń­skiej autor­ki w budo­wa­niu ude­rza­ją­cych suge­styw­no­ścią opo­wie­ści i obra­zów są jej nie­by­wa­ły słuch oraz wraż­li­wość na róż­ne sty­le i reje­stry języ­ka. Sły­szy­my to mię­dzy inny­mi w dia­lo­gach, wia­ry­god­nych socjo­lo­gicz­nie i psy­cho­lo­gicz­nie; boha­te­ro­wie mówią „po swo­je­mu”, a ich kon­fron­to­wa­nie się z dru­gim czło­wie­kiem pole­ga w dużej mie­rze na kon­fron­to­wa­niu się z idio­ma­tycz­no­ścią jego języ­ka. Jeśli patrzeć z per­spek­ty­wy reali­stycz­nej, języ­ko­we prze­mie­sza­nie jest tu kon­se­kwen­cją osa­dze­nia fabu­ły w prze­strze­ni mię­dzy­na­ro­do­wej, boha­te­ro­wie mówią więc inny­mi języ­ka­mi w dosłow­nym sen­sie. I nawet gdy posłu­gu­ją się angiel­skim, to zwy­kle nagi­na­ją go – jako język obcy dla więk­szo­ści z nich – do wła­snych przy­zwy­cza­jeń, tem­pe­ra­men­tu czy – naj­czę­ściej – wymo­gów języ­ka rdzen­ne­go, wsku­tek cze­go sta­je się on zewnętrz­nym wyra­zem ich indy­wi­du­al­no­ści. Autor­ka nie boi się przy tym naru­szać gra­nic popraw­no­ści – wyda­je się, że bawią ją roz­bi­ja­nie idio­mów i norm skła­dnio­wych, szu­ka­nie melo­dycz­no­ści, wydo­by­wa­nie sen­sów pod­su­wa­nych przez nie­ocze­ki­wa­ne aso­nan­se, pró­by odtwa­rza­nia stru­mie­nia myśli.

W dąże­niach tych poma­ga jej spraw­ność warsz­ta­to­wa, pozwa­la­ją­ca róż­ni­co­wać sty­li­stycz­ną fak­tu­rę tek­stu. Obok nar­ra­cji względ­nie neu­tral­nej, prze­zro­czy­stej, mamy tu więc opo­wieść sil­nie sper­so­na­li­zo­wa­ną, ale też aneg­do­tę rodza­jo­wą oraz styl cha­rak­te­ry­stycz­ny dla mitów i baśni. W efek­cie tych zabie­gów język zysku­je auto­no­mię, sta­je się nie tyl­ko narzę­dziem kon­stru­owa­nia świa­ta przed­sta­wio­ne­go, lecz tak­że jego peł­no­praw­nym uczest­ni­kiem. Język i to, co poza nim, nie sta­no­wią dwóch odręb­nych świa­tów, roz­dzie­le­nie ich jest nie­moż­li­we, ponie­waż nasze życie odby­wa się cały czas w żywio­le języ­ka. Zanu­rze­ni w nim oglą­da­my świat, kon­stru­uje­my war­to­ści, oce­nia­my, myśli­my. Język jest jak Gom­bro­wi­czow­ska for­ma – stwa­rza­jąc ramy naszej świa­do­mo­ści, pozo­sta­je jed­no­cze­nie naj­waż­niej­szym ele­men­tem łączą­cym nas ze świa­tem. U Kram­ber­ger język wcho­dzi w sta­ły kon­flikt z nor­ma­tyw­no­ścią, któ­ra jest tu zna­kiem porząd­ku­ją­ce­go, a więc i ogra­ni­cza­ją­ce­go dzia­ła­nia racjo­nal­no­ści. Tu język otwie­ra się na impul­sy pozor­nie zewnętrz­ne wobec nie­go, a doma­ga­ją­ce się wyra­że­nia, na impul­sy wysy­ła­ne przez emo­cjo­nal­ną, przed­kon­cep­tu­al­ną oraz ści­śle sen­su­al­ną część naszej jaź­ni. Wyra­zem zma­gań z kory­gu­ją­cą i zawę­ża­ją­cą mocą języ­ka jest też kom­po­zy­cja powie­ści – mean­drycz­na, nie­chęt­na line­ar­no­ści oraz spraw­dzo­nym sche­ma­tom, porwa­na i pozor­nie nie­skład­na. Uwa­gę zwra­ca­ją zwłasz­cza repe­ty­cje, nie­raz całych par­tii tek­stu; impe­ra­tyw sta­łe­go pona­wia­nia opi­su świa­ta sta­je się w takiej per­spek­ty­wie swo­istym rytu­ałem zawie­ra­nia z nim przy­mie­rza. Jest w tym rów­nież zapro­sze­nie czy­tel­ni­ka do aktyw­nej lek­tu­ry, zachę­ta do samo­dziel­ne­go poszu­ki­wa­nia sen­su cało­ści.

Sty­li­stycz­ne roz­chwia­nie utwo­ru, jego języ­ko­wa wie­lo­rod­ność, a tak­że nie­li­ne­ar­ny cha­rak­ter nar­ra­cji sta­no­wią nie lada wyzwa­nie dla tłu­ma­cza. Jeże­li przyj­mie­my, że stan dez­orien­ta­cji, nie­do-rozu­mie­nia – zarów­no sen­su cało­ści, jak i poszcze­gól­nych zda­rzeń lub wąt­ków utwo­ru – sta­no­wi zało­żo­ny przez autor­kę efekt, to musi­my uznać, że umie­jęt­no­ści tłu­ma­cza są tu wysta­wio­ne na szcze­gól­nie trud­ną pró­bę. Odkry­cie rzą­dzą­cej cało­ścią utwo­ru „zasa­dy”, któ­re win­no poprze­dzać decy­zje ści­śle trans­la­tor­skie, oka­za­ło się w tym wypad­ku szcze­gól­nie trud­ne, a w efek­cie wyma­ga­ło nie tyl­ko zdy­stan­so­wa­nia się wobec wła­snych nawy­ków czy­tel­ni­czych, ale też – co naj­trud­niej­sze – nastro­je­nia się na dale­ko szer­szy niż tyl­ko racjo­nal­ny tryb inter­pre­ta­cji. (Nie wyklu­cza to oczy­wi­ście meto­dycz­nej pra­cy ze słow­ni­kiem, nie chro­ni rów­nież przed żmud­ny­mi powro­ta­mi do raz już prze­tłu­ma­czo­nych frag­men­tów, korekt kory­go­wa­nych kolej­ny­mi korek­ta­mi…).

Dro­ga, któ­rą wybra­łam, a któ­rą – jak sądzę – narzu­ci­ła mi sama lek­tu­ra, była więc dro­gą mak­sy­mal­ne­go otwar­cia się na wie­lo­war­stwo­wość powie­ści, mno­gość kana­łów, za pomo­cą któ­rych docie­ra do czy­tel­ni­ka. Ta meto­da pomo­gła mi rów­nież zmie­rzyć się z tek­stem na pozio­mie ści­śle języ­ko­wym, a dokład­niej z jego „dia­lo­go­wo­ścią” (w Bach­ti­now­skim sen­sie tego sło­wa). To wraż­li­wość, słuch, instynkt (jak­że nie­kon­kret­ne kate­go­rie!) sta­ły się moimi głów­ny­mi prze­wod­ni­ka­mi po mean­drach języ­ka powie­ści. Obra­łam więc meto­dę swe­go rodza­ju wczu­cia, otwie­ra­jąc się na lek­tu­rę, któ­rą moż­na by – w opar­ciu o defi­ni­cję zapro­po­no­wa­ną nie­gdyś przez wybit­ną tłu­macz­kę Kata­ri­nę Šala­mun-Bie­drzyc­ką – okre­ślić mia­nem epi­fa­nicz­nej. Wspo­mnia­na tłu­macz­ka (w ese­ju Sło­weń­skie epi­fa­nie, czy­li od Pre­šer­na do Zupa­na, będą­cym roz­sze­rzo­ną wer­sją posło­wia do anto­lo­gii poezji sło­weń­skiej Sre­bro i mech / Mah in sre­bro) cha­rak­te­ry­zu­je ją jako spo­tka­nie – dokład­niej zaś jako „spo­tka­nie wła­sne­go ja z czymś, co bar­dzo trud­no nazwać (praw­dzi­wą rze­czy­wi­sto­ścią? samym życiem? duchem?), co cią­gle nam się wymy­ka, a jed­nak, w naszym naj­głęb­szym prze­ko­na­niu, napraw­dę ist­nie­je. I wła­śnie to ist­nie­nie powo­du­je, że w kon­tak­cie z nim w peł­ni odczu­wa­my rów­nież wła­sne ist­nie­nie”. Taka lek­tu­ra nie jest tyl­ko „rozu­mie­niem”, ale też trans­cen­den­cją – prze­kro­cze­niem tego, co widzia­ne, i doświad­cze­niem jed­no­ści świa­ta.

Jestem prze­ko­na­na, że powieść (czy na pew­no powieść?) Nata­šy Kram­ber­ger nie tyl­ko uspra­wie­dli­wia taką lek­tu­rę, ale też do niej zapra­sza – i nie cho­dzi tu bynaj­mniej jedy­nie o tłu­ma­cza. Wła­śnie w tym zapro­sze­niu zawie­ra się spe­cy­ficz­na filo­zo­fia lite­ra­tu­ry sło­weń­skiej pisar­ki, a może też jej filo­zo­fia świa­ta. Zarów­no lite­ra­tu­ra, jak i świat ujaw­nia­ją się tu jako prze­strzeń „do prze­ży­cia”, prze­strzeń, w któ­rej – by owo „prze­ży­cie” mogło nale­ży­cie się speł­nić – trze­ba zanu­rzyć się ze spo­ko­jem i peł­ną zgo­dą na to, co może się wyda­rzyć. Bo, w grun­cie rze­czy, co złe­go może się wyda­rzyć? Nie­trud­no w takiej zachę­cie doszu­kać się przy­ga­ny pod adre­sem współ­cze­snej cywi­li­za­cji Zacho­du – ogra­ni­czo­nej i ogra­ni­cza­ją­cej, tak sku­tecz­nej w chro­nie­niu nas przed praw­dzi­wy­mi czy rze­ko­my­mi zagro­że­nia­mi ze stro­ny „dzi­kie­go” świa­ta, tak bez­rad­nej zara­zem, gdy cho­dzi o zadość­uczy­nie­nie naszym głę­bo­kim potrze­bom: wspól­no­ty, miło­ści, sen­su. Jak zawsze naj­trud­niej o to, co naj­oczy­wist­sze.

 

belka_2

O autorze

Agnieszka Będkowska-Kopczyk

ur. w 1972 r. Slawistka, językoznawczyni, tłumaczka i poetka. Wykłada językoznawstwo słoweńskie i slawistyczne na austriackim Uniwersytecie w Grazu. Tłumaczenia z literatury słoweńskiej publikowała w pismach literackich (m.in. „Studium”, „Dziennik Portowy”, „Opcje”) i tłumaczyła wiersze do wydań książkowych poezji Primoža, Petera Semoliča, Miklavža Komelja, Alojza Ihanai Brane Mozetiča. Jako redaktorka i tłumaczka współpracowała przy powstaniu antologii Šestnajst slovenskih pesnic / Szesnaście poetek słoweńskich oraz Portret kobiecy w odwróconej perspektywie. 12 poetek z Czech, Słowenii i Ukrainy. Konsultantka ze strony polskiej słoweńskiego Międzynarodowego Festiwalu Literackiego Vilenica. Współpracuje z Wolnym Radiem Helsinki w Grazu i Radiem Agora w Klagenfurcie. Mieszka w Grazu.

Powiązania

Trzech poetów słoweńskich

dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzy

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go Aloj­za Iha­na, Mikla­vža Komel­ja, Pete­ra Semo­li­cia, Agniesz­ki Będ­kow­skiej-Kop­czyk i Ada­ma Wie­de­man­na pod­czas Por­tu Lite­rac­kie­go 2004.

Więcej

Niebo w jeżynach

utwory / zapowiedzi książek Agnieszka Będkowska-Kopczyk Nataša Kramberger

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Nata­šy Kram­ber­ger Nie­bo w jeży­nach, w tłu­ma­cze­niu Agniesz­ki Będ­kow­skiej-Kop­czyk, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 27 lip­ca 2020 roku.

Więcej

Eksperyment i skok w nieznane

wywiady / o książce Aleksandra Olszewska Nataša Kramberger

Roz­mo­wa Alek­san­dry Olszew­skiej z Nata­šą Kram­ber­ger, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Nie­bo w jeży­nach Nata­šy Kram­ber­ger, w tłu­ma­cze­niu Agniesz­ki Będ­kow­skiej-Kop­czyk, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 27 lip­ca 2020 roku.

Więcej

Gęstwina pamięci

recenzje / ESEJE Paulina Małochleb

Recen­zja Pau­li­ny Mało­chleb, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Nie­bo w jeży­nach Nata­šy Kram­ber­ger, w tłu­ma­cze­niu Agniesz­ki Będ­kow­skiej-Kop­czyk, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 27 lip­ca 2020 roku.

Więcej

Niebo w jeżynach

utwory / zapowiedzi książek Agnieszka Będkowska-Kopczyk Nataša Kramberger

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Nata­šy Kram­ber­ger Nie­bo w jeży­nach, w tłu­ma­cze­niu Agniesz­ki Będ­kow­skiej-Kop­czyk, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 27 lip­ca 2020 roku.

Więcej