To miejsce to jest neutralny teren.
Ani to moje łóżko, ani też nie twoje.
Żadnej pamięci co do tego miejsca
nie masz, ja także nie mam. Niemożliwe będzie
zaznaczenie tu naszej obecności. Ślady
na prześcieradłach zostaną wyprane,
nasze śmieci zostaną wyniesione.
To miejsce to jest neutralny teren.
Nie udeptana ziemia, a więc żadnych wojen
nie uda nam się tu prowadzić. Koniec
na dzisiaj i na jutro. Zawieszenie broni
chwilowe. Więc co? Pozostaje tylko
kochać się, bo inaczej nie zdołamy przetrwać
tej nocy i następnej nocy.
Mamy przecież mentalność gości hotelowych
i niby łatwo jest się przyzwyczajać
do przypadkowych mebli i ciał przypadkowych.
Wybrałem jednak własne twoje ciało
i to wszystko co można znaleźć, gdy się przejdzie przez nie
(teraz mówię za siebie, nie mam prawa wiedzieć,
co ty w tej chwili…) Mocno, lecz nie rozpaczliwie ——–
Mamy przecież mentalność gości hotelowych,
ale mamy przy sobie również osobiste
drobiazgi: zapalniczki, paczki papierosów,
klucze i kartki z numerami jakichś
odległych telefonów, bilety, pieniądze,
ty masz te swoje różne kobiece niezbędne,
ja – okruchy tytoniu w kieszeniach. I chociaż
często jesteśmy do siebie podobni,
to różnimy się bardzo, różnimy się płcią,
śmiercią i drobiazgami. Wyjeżdżamy pojutrze.
Zapominam zapomnieć.
To oczywiście „M – w podróży” Świetlickiego, które z powodzeniem może stanowić motto do nowej książki Majzla. Bo przecież mamy hotel, bo autor każe spędzić w nim swojemu bohaterowi dobę, bo doba hotelowa zdecydowanie różni się od tej codziennej, a ludzie, których spotyka się w hotelowych pokojach, zdecydowanie różnią się od tych, których spotykamy na ulicy. „Tu otwiera się inny, odrębny świat” – chciałoby się powtórzyć i miałoby się całkowitą rację, bo doba hotelowa rządzi się własnymi prawami, posiada własny porządek, własne zbrodnie i kary, własne sumienie, osobny kosmos. To niezależna od świata fabuła, z własnymi wyrwanymi z rzeczywistości bohaterami. „To miejsce to neutralny teren”, przestrzeń podobna do czyśćca, etap przejściowy pomiędzy jednym piekłem i następnym. Płacisz za coś, co dane jest ci tylko na dwadzieścia cztery godziny – łóżko, pościel, ręczniki, radio, telewizor, telefon, stolik z nieodłączną wodą mineralną, którą wypija się nazajutrz. To wszystko jednocześnie do Ciebie należy i nie należy. Widoczne ślady twojej bytności zostaną usunięte, tak jak czyniono to z poprzednimi lokatorami, i tak samo jak będzie się to czynić z kolejnymi. Pościel i ręczniki zostaną wymienione, kurz, który ze sobą przyniosłeś, będzie wytarty, w miejsce pustej butelki po wypitej mineralce pojawi się nowa, pełna, czekająca na spragnionego. Klucz do pokoju nieustannie wędrować będzie z rąk do rąk. Czy nie istnieją jednak ślady, których nie da się usunąć, które nawarstwiają się i nakładają na te pozostawione przez poprzedników?
Motyw hotelu odnaleźć można u Bartka Majzla już w Robaczywości, gdzie bohater zostaje zapędzony aż do Białegostoku, do hotelowego pokoju na piątym piętrze:
zbudzony w hotelowym łóżku
na piątym piętrze. nad białymstokiem górując
jak nad kobietą. nad ptakiem.
całkiem sam obudzony. odszczepiony z drzewa.
wyrzucony. wymięty.
wygniatając w pościeli niepokorne znaki.
piękne znaki choć nieco grzeszne.
tak jakbym chciał się uwolnić od ciała i drżenia
które ją rozkłada sześćset wiosek stąd.
zbudzony w hotelowym łóżku jakby w grobie.
zbudzony bez miłości. i jakby bez sensu.
bez wątpienia już nie pijany
co trzeba zaraz wykorzystać
zapisując te dźwięki chropowatym ciałem.
gdzieniegdzie bezbronnym. gdzieniegdzie zbudzonym.
oczyszczonym ze śliny
z imion
i ze zwierząt
(„martwy białystok”, s. 8).
W podobnej sytuacji stawia Majzel swojego bohatera w Dobie hotelowej, zadając pytanie:
lecz co uczynić głównym wątkiem jednej doby
która trzyma język poza naszym czasem?
dwadzieścia cztery godziny które tworzą ciało
o konsystencji wody likieru lub czarnej polewki
(„intro u zatrzaśniętych bram”, s. 5)
Co zrobić z czasem wyrwanym z czasu, co począć z przestrzenią wyrwaną z przestrzeni? Można jedynie stanąć na krawędzi i zawołać wraz z Majzlem: „piękny chłopcze// witaj nad przepaścią!” i pozwolić mu się „spychać dalej wraz z opowieścią”.
Doba hotelowa to książka o tych śladach, których po hotelowych gościach nie usunie żadna, nawet najzgrabniejsza, pokojówka, o plamach, których z prześcieradeł nie spierze żaden, nawet niemiecki, proszek do prania. Miłość, samotność, rozpacz, żal, szaleństwo, pożądanie – to wszystko pozostaje, to właśnie w Dobie hotelowej „jazgocze”, „szura”, „charczy”, „dudni” i „wyje”.
Atmosfera hotelu, do którego zabiera nas autor Biegu zjazdowego, to raczej nie klimat „Hotelu Zacisze”, to zdecydowanie bardziej Great Northern Hotel w Twin Peaks lub pokój nr 603 w nowojorskim hotelu z dwóch epizodów Pokoju w hotelu Lyncha z 1993 roku. Majzel – podobnie jak działo się to w poprzednich książkach – raczy czytelnika aurą snu, często koszmarnego. Jest to sen, z którego nie sposób się obudzić, w który wpadło się już tak głęboko, że nie wiadomo, czy to jeszcze sen, czy też dziwna, psychodeliczna jawa. Tak głęboki „czarny sen” zbliża się coraz bardziej i ociera o obłęd, który Dobie hotelowej nie został zaoszczędzony. To wszystko sprawia, że nowa książka Majzla wciąga, z wiersza na wiersz coraz bardziej zagłębiamy się w klimat doby hotelowej, którą funduje nam autor, coraz bardziej odpadamy od rzeczywistości i dajemy porwać się ośmielonej wyobraźni, której ten zbiór jest wyraźnym przykładem.
Doba hotelowa dowodzi, że Majzel od czasów (świetnej jak dla mnie) Białej Afryki jeszcze bardziej się rozwinął. Świadomie operuje stylem, który sobie wypracował, wciąż ufa wyobraźni, którą ośmiela i której wcale nie uwiera narzucony zbiorowi koncept strukturalny. Dzieje się wręcz przeciwnie: ośmielona wyobraźnia Majzla znosi dobę hotelową bez przeszkód, ma się świetnie, czego i Państwu życzę, zapraszając do lektury nowej książki autora robaczywości, nie tylko w trakcie pobytu w hotelowym pokoju, lecz również wszędzie indziej – gdzieś nad przepaścią.