recenzje / IMPRESJE

To miejsce to jest neutralny teren…

Marcin Jurzysta

Recenzja Marcina Jurzysty z książki Doba hotelowa Bartłomieja Majzla.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

To miej­sce to jest neu­tral­ny teren.
Ani to moje łóż­ko, ani też nie two­je.
Żad­nej pamię­ci co do tego miej­sca
nie masz, ja tak­że nie mam. Nie­moż­li­we będzie
zazna­cze­nie tu naszej obec­no­ści. Śla­dy
na prze­ście­ra­dłach zosta­ną wypra­ne,
nasze śmie­ci zosta­ną wynie­sio­ne.

To miej­sce to jest neu­tral­ny teren.
Nie udep­ta­na zie­mia, a więc żad­nych wojen
nie uda nam się tu pro­wa­dzić. Koniec
na dzi­siaj i na jutro. Zawie­sze­nie bro­ni
chwi­lo­we. Więc co? Pozo­sta­je tyl­ko
kochać się, bo ina­czej nie zdo­ła­my prze­trwać
tej nocy i następ­nej nocy.

Mamy prze­cież men­tal­ność gości hote­lo­wych
i niby łatwo jest się przy­zwy­cza­jać
do przy­pad­ko­wych mebli i ciał przy­pad­ko­wych.
Wybra­łem jed­nak wła­sne two­je cia­ło
i to wszyst­ko co moż­na zna­leźć, gdy się przej­dzie przez nie
(teraz mówię za sie­bie, nie mam pra­wa wie­dzieć,
co ty w tej chwi­li…) Moc­no, lecz nie roz­pacz­li­wie ——–

Mamy prze­cież men­tal­ność gości hote­lo­wych,
ale mamy przy sobie rów­nież oso­bi­ste
dro­bia­zgi: zapal­nicz­ki, pacz­ki papie­ro­sów,
klu­cze i kart­ki z nume­ra­mi jakichś
odle­głych tele­fo­nów, bile­ty, pie­nią­dze,
ty masz te swo­je róż­ne kobie­ce nie­zbęd­ne,
ja – okru­chy tyto­niu w kie­sze­niach. I cho­ciaż

czę­sto jeste­śmy do sie­bie podob­ni,
to róż­ni­my się bar­dzo, róż­ni­my się płcią,
śmier­cią i dro­bia­zga­mi. Wyjeż­dża­my poju­trze.
Zapo­mi­nam zapo­mnieć.

To oczy­wi­ście „M – w podró­ży” Świe­tlic­kie­go, któ­re z powo­dze­niem może sta­no­wić mot­to do nowej książ­ki Maj­zla. Bo prze­cież mamy hotel, bo autor każe spę­dzić w nim swo­je­mu boha­te­ro­wi dobę, bo doba hote­lo­wa zde­cy­do­wa­nie róż­ni się od tej codzien­nej, a ludzie, któ­rych spo­ty­ka się w hote­lo­wych poko­jach, zde­cy­do­wa­nie róż­nią się od tych, któ­rych spo­ty­ka­my na uli­cy. „Tu otwie­ra się inny, odręb­ny świat” – chcia­ło­by się powtó­rzyć i mia­ło­by się cał­ko­wi­tą rację, bo doba hote­lo­wa rzą­dzi się wła­sny­mi pra­wa­mi, posia­da wła­sny porzą­dek, wła­sne zbrod­nie i kary, wła­sne sumie­nie, osob­ny kosmos. To nie­za­leż­na od świa­ta fabu­ła, z wła­sny­mi wyrwa­ny­mi z rze­czy­wi­sto­ści boha­te­ra­mi. „To miej­sce to neu­tral­ny teren”, prze­strzeń podob­na do czyść­ca, etap przej­ścio­wy pomię­dzy jed­nym pie­kłem i następ­nym. Pła­cisz za coś, co dane jest ci tyl­ko na dwa­dzie­ścia czte­ry godzi­ny – łóż­ko, pościel, ręcz­ni­ki, radio, tele­wi­zor, tele­fon, sto­lik z nie­od­łącz­ną wodą mine­ral­ną, któ­rą wypi­ja się naza­jutrz. To wszyst­ko jed­no­cze­śnie do Cie­bie nale­ży i nie nale­ży. Widocz­ne śla­dy two­jej byt­no­ści zosta­ną usu­nię­te, tak jak czy­nio­no to z poprzed­ni­mi loka­to­ra­mi, i tak samo jak będzie się to czy­nić z kolej­ny­mi. Pościel i ręcz­ni­ki zosta­ną wymie­nio­ne, kurz, któ­ry ze sobą przy­nio­słeś, będzie wytar­ty, w miej­sce pustej butel­ki po wypi­tej mine­ral­ce poja­wi się nowa, peł­na, cze­ka­ją­ca na spra­gnio­ne­go. Klucz do poko­ju nie­ustan­nie wędro­wać będzie z rąk do rąk. Czy nie ist­nie­ją jed­nak śla­dy, któ­rych nie da się usu­nąć, któ­re nawar­stwia­ją się i nakła­da­ją na te pozo­sta­wio­ne przez poprzed­ni­ków?

Motyw hote­lu odna­leźć moż­na u Bart­ka Maj­zla już w Roba­czy­wo­ści, gdzie boha­ter zosta­je zapę­dzo­ny aż do Bia­łe­go­sto­ku, do hote­lo­we­go poko­ju na pią­tym pię­trze:

zbu­dzo­ny w hote­lo­wym łóż­ku
na pią­tym pię­trze. nad bia­łym­sto­kiem góru­jąc
jak nad kobie­tą. nad pta­kiem.
cał­kiem sam obu­dzo­ny. odszcze­pio­ny z drze­wa.
wyrzu­co­ny. wymię­ty.

wygnia­ta­jąc w poście­li nie­po­kor­ne zna­ki.
pięk­ne zna­ki choć nie­co grzesz­ne.
tak jak­bym chciał się uwol­nić od cia­ła i drże­nia
któ­re ją roz­kła­da sześć­set wio­sek stąd.

zbu­dzo­ny w hote­lo­wym łóż­ku jak­by w gro­bie.
zbu­dzo­ny bez miło­ści. i jak­by bez sen­su.
bez wąt­pie­nia już nie pija­ny
co trze­ba zaraz wyko­rzy­stać
zapi­su­jąc te dźwię­ki chro­po­wa­tym cia­łem.
gdzie­nie­gdzie bez­bron­nym. gdzie­nie­gdzie zbu­dzo­nym.
oczysz­czo­nym ze śli­ny
z imion
i ze zwie­rząt

(„mar­twy bia­ły­stok”, s. 8).

W podob­nej sytu­acji sta­wia Maj­zel swo­je­go boha­te­ra w Dobie hote­lo­wej, zada­jąc pyta­nie:

lecz co uczy­nić głów­nym wąt­kiem jed­nej doby
któ­ra trzy­ma język poza naszym cza­sem?

dwa­dzie­ścia czte­ry godzi­ny któ­re two­rzą cia­ło
o kon­sy­sten­cji wody likie­ru lub czar­nej polew­ki

(„intro u zatrza­śnię­tych bram”, s. 5)

Co zro­bić z cza­sem wyrwa­nym z cza­su, co począć z prze­strze­nią wyrwa­ną z prze­strze­ni? Moż­na jedy­nie sta­nąć na kra­wę­dzi i zawo­łać wraz z Maj­zlem: „pięk­ny chłopcze// witaj nad prze­pa­ścią!” i pozwo­lić mu się „spy­chać dalej wraz z opo­wie­ścią”.

Doba hote­lo­wa to książ­ka o tych śla­dach, któ­rych po hote­lo­wych gościach nie usu­nie żad­na, nawet naj­zgrab­niej­sza, poko­jów­ka, o pla­mach, któ­rych z prze­ście­ra­deł nie spie­rze żaden, nawet nie­miec­ki, pro­szek do pra­nia. Miłość, samot­ność, roz­pacz, żal, sza­leń­stwo, pożą­da­nie – to wszyst­ko pozo­sta­je, to wła­śnie w Dobie hote­lo­wej „jazgo­cze”, „szu­ra”, „char­czy”, „dud­ni” i „wyje”.

Atmos­fe­ra hote­lu, do któ­re­go zabie­ra nas autor Bie­gu zjaz­do­we­go, to raczej nie kli­mat „Hote­lu Zaci­sze”, to zde­cy­do­wa­nie bar­dziej Gre­at Nor­thern Hotel w Twin Peaks lub pokój nr 603 w nowo­jor­skim hote­lu z dwóch epi­zo­dów Poko­ju w hote­lu Lyn­cha z 1993 roku. Maj­zel – podob­nie jak dzia­ło się to w poprzed­nich książ­kach – raczy czy­tel­ni­ka aurą snu, czę­sto kosz­mar­ne­go. Jest to sen, z któ­re­go nie spo­sób się obu­dzić, w któ­ry wpa­dło się już tak głę­bo­ko, że nie wia­do­mo, czy to jesz­cze sen, czy też dziw­na, psy­cho­de­licz­na jawa. Tak głę­bo­ki „czar­ny sen” zbli­ża się coraz bar­dziej i ocie­ra o obłęd, któ­ry Dobie hote­lo­wej nie został zaosz­czę­dzo­ny. To wszyst­ko spra­wia, że nowa książ­ka Maj­zla wcią­ga, z wier­sza na wiersz coraz bar­dziej zagłę­bia­my się w kli­mat doby hote­lo­wej, któ­rą fun­du­je nam autor, coraz bar­dziej odpa­da­my od rze­czy­wi­sto­ści i daje­my porwać się ośmie­lo­nej wyobraź­ni, któ­rej ten zbiór jest wyraź­nym przy­kła­dem.

Doba hote­lo­wa dowo­dzi, że Maj­zel od cza­sów (świet­nej jak dla mnie) Bia­łej Afry­ki jesz­cze bar­dziej się roz­wi­nął. Świa­do­mie ope­ru­je sty­lem, któ­ry sobie wypra­co­wał, wciąż ufa wyobraź­ni, któ­rą ośmie­la i któ­rej wca­le nie uwie­ra narzu­co­ny zbio­ro­wi kon­cept struk­tu­ral­ny. Dzie­je się wręcz prze­ciw­nie: ośmie­lo­na wyobraź­nia Maj­zla zno­si dobę hote­lo­wą bez prze­szkód, ma się świet­nie, cze­go i Pań­stwu życzę, zapra­sza­jąc do lek­tu­ry nowej książ­ki auto­ra roba­czy­wo­ści, nie tyl­ko w trak­cie poby­tu w hote­lo­wym poko­ju, lecz rów­nież wszę­dzie indziej – gdzieś nad prze­pa­ścią.

O autorze

Marcin Jurzysta

Urodzony 23 grudnia 1983 roku w Elblągu. Literaturoznawca, poeta, krytyk literacki, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Autor tomów poetyckich: ciuciubabka (2011), Abrakadabra (2014), Chatamorgana (2018) oraz Spin-off (2021) wydanych przez Dom Literatury i łódzki oddział Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Laureat Konkursu im. Haliny Poświatowskiej w Częstochowie, Rafała Wojaczka w Mikołowie oraz Międzynarodowego Konkursu „OFF Magazine” w Londynie.

Powiązania