Furtka do realności
recenzje / ESEJE Krystyna DąbrowskaRecenzja Krystyny Dąbrowskiej z książki to i owo Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Krystyna Dąbrowskiej z książki Powietrze i czerń Piotra Matywieckiego.
Okładka nowego tomu wierszy Piotra Matywieckiego przedstawia otwarte okno jadącego pociągu. Świat nad okienną klamką to czysty ruch, oszałamiająca przestrzeń, pęd powietrza; poniżej tej granicy jest namacalna czerń ściany przedziału. Podobnie utwory Matywieckiego wychodzą od dotykalnego, twardego konkretu i szybują w zawrotną przestrzeń filozoficznych paradoksów. Co więcej, człowiek ukazany w tej poezji to ktoś nieodwołalnie zamknięty w swoim losie, a mimo wszystko – ekstatycznie wolny, jak pasażer pociągu, który z ciasnego przedziału ma widok na nieogarnione bogactwo rzeczywistości.
Tytuł zbioru, Powietrze i czerń, na pierwszy rzut oka sugeruje prostą opozycję lekkości i ciężaru, światła i mroku, wreszcie: oddechu – a więc życia – i śmierci. Jednak Matywiecki podważa takie łatwe asocjacje. W opartym na szeregu antytez wierszu Powietrze tytułowy żywioł wysnuwa z siebie „niewidzialną pajęczynę/ tkankę nicości”, a oddech, „pająk powietrza”, jest zarazem „tworzący i niszczący”. Niepokojąca wizja: zamiast ewokować życie, powietrze i oddech mówią tu o splątaniu istnienia i nieistnienia, zdają się być powietrzem i oddechem umarłego. Nie zdziwi to nikogo, kto zna wcześniejszą twórczość Piotra Matywieckiego, choćby poprzedni tom wierszy Ta chmura powraca lub eseistyczną książkę o warszawskim getcie – Kamień graniczny. Temat zagłady, bardzo ważny w tym pisarstwie, pojawia się również w najnowszym zbiorze i każe pamiętać, że powietrze, warunek naszego istnienia, jest także pustką po ludziach, którzy zginęli, i którzy, jak w Fudze śmierci Celana, jedynie w powietrzu mają grób. U Matywieckiego Hades, wydobyty spod ziemi na światło dzienne, jest wszędzie – „jest każdym spojrzeniem w powietrzu” („Sztuka prehistoryczna”).
A czerń? I ona wiąże się z zagładą. To „czarna sól rzezi” z „Piosenek mojego mistrza” poświęconych pamięci Jana Śpiewaka, to również „czarne jednoznaczne kręgi oczu” na autoportretach Maxa Jacoba, który zmarł w obozie w Drancy. Ale obok zimnej, strasznej czerni spotykamy w wierszach Matywieckiego czerń zupełnie inną: tęczową czerń na grzbiecie żuka w lesie i ciepłą czerń pasących się w kotlinie krów. Kolor śmierci, a zarazem żywej tajemnicy przyrody, tajemnicy świata w ogóle. Muchę, która wlatuje przez okno pociągu i wylatuje tysiąc kilometrów dalej, zawsze i w każdym miejscu będąc sobą i u siebie, poeta nazywa „czarnym punktem tu”.
Człowiek w tych wierszach, w przeciwieństwie do muchy, nie ma takiej zdolności adaptacji. Mówi o sobie: „A ja się nigdzie nie potrafię pozbierać” i nieustannie lepi swoją tożsamość ze wspomnień i teraźniejszości, chodząc po mieście i odczytując jego znaki, oglądając telewizję, dialogując z poetami i malarzami, wracając do pejzaży dzieciństwa. W Powietrzu i czerni uderza kontrast między stale podejmowanym wątkiem skrajnego osamotnienia, zagubienia i wyobcowania („Kohelet”, „Golem”) a obrazami niemal mitycznej harmonii poetyckiego ja i świata („W kotlinie”, „Powrót”, „To jest morskie”). Wiersze, które z wielką wyrazistością ukazują te diametralnie różne doświadczenia, uważam za najwspanialsze w tomie. W „Kohelecie” i „Golemie” zamiłowanie Matywieckiego do poetyki negatywnej i wszelkich „nicościujących” metafor pozwala ująć w lirycznym skrócie wstrząsającą psychologiczną prawdę. W pierwszym z tych utworów jesteśmy świadkami monologu kogoś, kto czuje się tak bardzo nikim w oczach innych ludzi, że – paradoksalnie – nie wie, gdzie się przed nimi schować: „Nie będę się ruszał to mnie zostawią./ Wcale nie. Bo jak nie będę się ruszał to mnie przesuną”. Jedyny możliwy akt buntu, jakim byłoby „zabrać się” stąd, i tak nikogo nie obejdzie: „Do czysta/ wyniesiono co zbędne./ Pozostało – jeszcze bardziej niepotrzebne./ I ja sam chciałbym się zabrać./ Ale i to co po mnie niebyłe – też niepotrzebne”. Z kolei w „Golemie” stary Żyd, ocalały z zagłady, chodzi po ulicach, a ludzie odgradzają się od niego „zamurowanym spojrzeniem”. Aura nicości, dla nich odstraszająca, budząca poczucie winy, dla niego jest tak powszednia, że „nic” stało się „ubraniem roboczym jego istnienia”.
W zestawieniu z dramatyzmem tych utworów piękny liryk „W kotlinie” może wydawać się prostoduszną idyllą. A przecież najtrudniej jest napisać wiersz radosny, który miałby w sobie intensywność i bezczasowość mitu. Co tu się wydarza? Ktoś o poranku schodzi na dno kotliny, gdzie wśród wysokich traw pasą się krowy. Tylko tyle. Ale czas tej wędrówki rozciąga się w wieczność: „Sto lat temu zacząłem schodzić ze wzgórza,/ a dzisiaj spotkały mnie mgły podniesione.// (…) Niewidzialny wybrałem się do kotliny/ i tylko trawom i krowom widomy// stoję na dnie”. Podobne unieważnienie czasu dokonuje się w „Powrocie”.
Chłopiec biegnie do strumienia, wpada do wody i, porwany niebezpiecznym nurtem, zamyka oczy – a otwiera je już jako dojrzały człowiek, przywołujący tamto wspomnienie. Lata, które upłynęły (jak ów strumień, który porwał chłopca) między dzieciństwem a dniem dzisiejszym, kurczą się do jednej chwili między opuszczeniem a podniesieniem powiek, a coś, co było dawno, dzieje się teraz i zawsze.
Jak to możliwe, że świetlisty koloryt ożywionej pamięci dzieciństwa, sensualność takich liryków jak „Obrazy w dolinie”, czułość i lekki humor wierszy „Maria Konopnicka” czy „[Na papierowych zakładkach]”, dedykowanego żonie Ewie – jak to możliwe, że te jasne tony sąsiadują w jednej książce, w jednej poezji, z pamięcią o umarłych, z grozą „Sławnego miasteczka”, z „Koheletem” i „Golemem”? Odpowiedź znajdziemy w kluczowym dla zbioru „Trenie”, wartym przytoczenia w całości: „Każdego umarłego żałować?/ Czy wtedy cokolwiek mógłbym czuć/ w całym moim życiu/ oprócz żalu po umarłych?// – To prawda. Właśnie ten żal./ Nawet jeśli o umarłych nie myśląc,/ czuję szczęście, miłość, nienawiść”.
To dla mnie największa wartość poezji Matywieckiego – że problematyka sumienia i bolesna pamięć nie wykluczają innych spraw i emocji, że jego wiersze – czego znakomitym dowodem jest Powietrze i czerń – są otwarte na bogactwo toczącego się życia, i że z kolei ono, życie samo, nigdy nie zagłusza pamięci i sumienia.
Urodzona w 1979 roku. Poetka, tłumaczka. Autorka tomików wierszy Biuro podróży (2006) i Białe krzesła (2012). Swoje przekłady wierszy W. C. Williamsa, W. B. Yeatsa, Thomasa Hardy’ego i Thoma Gunna publikowała w „Literaturze na Świecie”. Mieszka w Warszawie.
Recenzja Krystyny Dąbrowskiej z książki to i owo Tadeusza Różewicza.
Więcej