recenzje / ESEJE

Trudna kontynuacja

Jacek Gutorow

Recenzja Jacka Gutorowa towarzysząca premierze książki Po tęczy Andrzeja Sosnowskiego, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 17 września 2007 roku, a w wersji elektronicznej 12 lutego 2018 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

1.

Naj­trud­niej zna­leźć rytm. Ale kie­dy już go zła­pie­my, resz­ta idzie jak z płat­ka, samo­ist­nie, jak­by od daw­na cze­ka­ła w ukry­ciu. Bywa tak, że dobrze okre­ślo­ne tem­po pod­su­wa nam sło­wa – ba, zapi­su­je nie­któ­re zda­nia, któ­re sami na próż­no pró­bo­wa­li­by­śmy powo­łać do życia. Bo trze­ba nam też wie­dzieć, że w całym tym zgieł­ku (all that jazz, jak pisał Sosnow­ski w debiu­tanc­kiej książ­ce) cho­dzi nie tyl­ko o przy­wo­ła­nie do porząd­ku, lecz rów­nież o powo­ła­nie do życia. Przy­ję­te tem­po jest impe­ra­ty­wem.

Andrzej Sosnow­ski jest mistrzem takich ryt­mów. Był nim od pierw­sze­go tomu. Ale też wła­śnie z tego powo­du tem­po, choć naj­czę­ściej świa­do­mie wybie­ra­ne i kon­tro­lo­wa­ne, cza­sem go wyprze­dza: kie­ru­je w nie­zna­ne stro­ny, pod­pi­su­je podej­rza­ne papie­ry i anty­cy­pu­je poten­cjal­ne zwro­ty życio­we. Czyż to nie sam autor Stan­cji zwró­cił naszą uwa­gę na zna­cze­nie rymu „głos-los”? Choć­by nie wia­do­mo jak zre­to­ry­zo­wa­ny, sztucz­ny i pod­da­ny for­mal­nym zabie­gom, głos sta­je się losem. Być może zresz­tą pra­wo to sto­su­je się szcze­gól­nie do gło­sów reto­rycz­nych, z pre­me­dy­ta­cją powo­ły­wa­nych do życia. Ale jeśli mówi­my, że głos jest powo­ły­wa­ny do życia, to natych­miast musi­my dorzu­cić zastrze­że­nie – bar­dzo czę­sto głos samo­ist­nie przy­wo­łu­je życie inne, pod­su­wa je pod nos, bije nim po oczach. I czy­ni to zgod­nie z ryt­mem fra­zy.

2.

Tytuł nowej książ­ki Sosnow­skie­go wska­zu­je na potrze­bę, a może nie­uchron­ność kon­ty­nu­acji. Sens tej kon­ty­nu­acji pozo­sta­je jed­nak nie­ja­sny – nowy tom nijak się ma do wyda­ne­go dwa lata temu poema­tu Gdzie koniec tęczy nie doty­ka zie­mi. Na przy­kład zni­ka tęcza. Zastę­pu­ją ją posęp­ne, mrocz­ne obra­zy kamie­nio­ło­mów, elek­trow­ni, pól bitew­nych i pod­nieb­nych kon­struk­cji, dla któ­rych momen­tem wspól­nym pozo­sta­je nie­po­wstrzy­ma­ne dzia­ła­nie jakiejś mecha­nicz­nej, języ­ko­wo-egzy­sten­cjal­nej siły odśrod­ko­wej. Rze­czy i sło­wa pod­le­ga­ją roz­drob­nie­niu w drob­ny mak – pozo­sta­ją poje­dyn­cze wra­że­nia, któ­re roz­pa­da­ją się na nic nie zna­czą­ce gesty i syla­by. Klu­czo­we w tytu­le jest chy­ba sło­wo „po”: zna­czy ono nie tyle chro­no­lo­gię wyda­rzeń, ale rów­nież prze­strzeń dekom­po­zy­cji tego wszyst­kie­go, co było wystar­cza­ją­cym powo­dem do pisa­nia wier­szy.

Może więc mówić o pew­nej prze­wrot­nej kon­ty­nu­acji? Pierw­sze wra­że­nie towa­rzy­szą­ce lek­tu­rze Po tęczy jest wła­śnie takie: że mamy do czy­nie­nia z tem­pem, któ­re poja­wi­ło się już w dwóch poprzed­nich książ­kach Sosnow­skie­go (bo począt­ku tej sekwen­cji upa­tru­ję w tomie Taxi z 2003 roku), i że poetyc­kie stra­te­gie i kon­wen­cje, nawet jeśli paro­dio­wa­ne bądź dekon­stru­owa­ne, pozo­sta­ją te same. Wbrew awan­gar­do­we­mu szta­fa­żo­wi i zabie­gom, któ­re mia­ły­by pod­wa­żyć samą insty­tu­cję tek­stu lite­rac­kie­go, są to zresz­tą stra­te­gie i kon­wen­cje dość tra­dy­cyj­ne – obie „tęczo­we” książ­ki potwier­dza­ją sta­rą tezę, że przy­świe­ca­ją­ca awan­gar­dzie inten­cja zbu­rze­nia insty­tu­cji lite­rac­kich rekon­stru­uje je na wyż­szym pozio­mie (to samo pra­wo dostrze­gal­ne jest też w poety­ce kon­fe­syj­nej czy w poezji bun­tu). Andrzej Sosnow­ski od same­go począt­ku wspa­nia­le wygry­wał efek­ty zwią­za­ne z pono­wo­cze­snym wyczer­py­wa­niem się nar­ra­cji i języ­ków. Jed­nak w ostat­nich książ­kach demon­taż języ­ka przy­bie­ra for­my tak skraj­ne, że zni­ka moment jakiej­kol­wiek gry z kon­wen­cją, a tym samym zapro­po­no­wa­ne eks­pe­ry­men­ty for­mal­ne pozba­wio­ne są punk­tu odbi­cia i „na wyż­szym pozio­mie” (w innym tem­pie, przy innych war­to­ściach ryt­micz­nych) nabie­ra­ją cech pro­ste­go prze­ka­zu poetyc­kie­go. Plus ca chan­ge, plus c’est la meme cho­re.

Nie ma w tym oczy­wi­ście nic złe­go. I nie tu leży trud­ność kon­ty­nu­acji, jakiej w nowym tomie pró­bu­je Sosnow­ski.

3.

Bo naj­trud­niej­sze wyda­je się okre­śle­nie ryt­mu, w jakim w książ­ce tej język łączy się z życiem. Ryt­mów jest w poezji Sosnow­skie­go wie­le. Lek­tu­ra dwóch ostat­nich tomów skła­nia do myśle­nia o tem­pie szcze­gól­nym, będą­cym wypad­ko­wą nie­zli­czo­nych powtó­rzeń, prze­two­rzeń i syme­trii, wedle któ­rych orga­ni­zu­je się przed­sta­wio­ny świat poetyc­ki. Cechą szcze­gól­nie zauwa­żal­ną jest w nowej książ­ce reto­ry­ka obse­syj­ne­go powtó­rze­nia. Powta­rza­ne są syla­by, sło­wa, zda­nia, wresz­cie całe tek­sty, odsy­ła­ją­ce czy­tel­ni­ka do innych miejsc w tomie, ale i do innych tomów.

Stra­te­gia repe­ty­cji jest wszech­obec­na i przy­bie­ra takie roz­mia­ry, że sta­je się nie­le­d­wie kon­wen­cją gatun­ko­wą przy­ję­tą na potrze­by kon­kret­ne­go pro­jek­tu poetyc­kie­go. Ale cho­dzi nie tyl­ko o kon­wen­cję. Choć powtó­rze­nie zawsze nale­ża­ło do ulu­bio­nych chwy­tów Sosnow­skie­go, to jest czymś wię­cej niż tyl­ko orna­men­tem. Pod­kre­śla­jąc pew­ne frag­men­ty tek­stu, obse­syj­nie drą­żąc ich lite­rę i zawę­ża­jąc uwa­gę czy­tel­ni­ka do wybra­nych scen i obra­zów, Sosnow­ski doko­nu­je dra­ma­ty­za­cji wła­snej twór­czo­ści, a jed­no­cze­śnie – dra­ma­ty­za­cji wła­sne­go życia. Czy­ni to w duchu Nie­tz­sche­ań­skim. Podob­nie jak Nie­tz­sche, któ­ry w Ecce Homo przed­sta­wił wła­sną dro­gę twór­czą, wią­żąc róż­ne wąt­ki i uka­zu­jąc ich wza­jem­ne prze­pla­ta­nie się, Sosnow­ski nie­ustan­nie przy­wo­łu­je te same nazwi­ska, fra­zy i tema­ty, kon­stru­ując tym samym pew­ną meta­nar­ra­cję, noszą­cą zna­mio­na nar­ra­cji ponad-poetyc­kiej i egzy­sten­cjal­nej. Moment auto­kre­acyj­ny musi zasta­na­wiać, mamy wszak do czy­nie­nia z poetą nie­uf­nym wobec jakich­kol­wiek nar­ra­cji. A prze­cież jest on bar­dzo u Sosnow­skie­go wyraź­ny. Dostrzec go moż­na zresz­tą we wcze­śniej­szych książ­kach – że przy­po­mnę tyl­ko para­le­li­zmy i syme­trie obec­ne w trzech pierw­szych książ­kach (Życiu na Korei, Nouvel­les impres­sions d’A­méri­que i Sezo­nie na Helu).

Pozo­sta­je wra­że­nie, że poeta, kwe­stio­nu­ją­cy zdol­ność lite­ra­tu­ry do stwo­rze­nia jakiej­kol­wiek pra­wo­moc­nej histo­rii, kreu­je zara­zem pew­ną histo­rię egzy­sten­cji. Czy­ni to w spo­sób arbi­tral­ny – nie popar­ty żad­ny­mi osta­tecz­ny­mi racja­mi czy sank­cja­mi (któ­rych w tym świe­cie poetyc­kim po pro­stu nie ma) – ale to nie umniej­sza dra­ma­ty­zmu sytu­acji. Nar­ra­cje się skom­pro­mi­to­wa­ły, to praw­da. Ale w ich obrę­bie toczy się gra o życie, choć­by mia­ło to być tyl­ko „jakieś życie” w „jakimś tek­ście”. Nie znaj­du­jąc opar­cia w roz­rze­dzo­nym powie­trzu wła­snych wier­szy, Sosnow­ski wysta­wia sobie fik­cyj­ną egzy­sten­cję, a czy­ni to przez obse­syj­ne powtó­rze­nia serii zna­ków, któ­re tym samym zosta­ją uprzy­wi­le­jo­wa­ne i nabie­ra­ją szcze­gól­ne­go zna­cze­nia. Wyła­nia­ją się zary­sy i budu­je nar­ra­cja. Umow­ność tak pro­wo­ko­wa­nej kon­ty­nu­acji nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Cho­dzi wszak o nią samą, nie zaś o jej praw­dę w odnie­sie­niu do jakie­goś poza-tek­sto­we­go sys­te­mu odnie­sień. Dra­mat pozo­sta­je dra­ma­tem nawet – a może przede wszyst­kim – w prze­strze­ni teatral­nej, w ramach pew­nej kon­wen­cji, zary­so­wa­ny gru­bą, fan­ta­zyj­ną kre­ską.

4.

Lek­tu­ra tomu Gdzie koniec tęczy nie doty­ka zie­mi mogła pro­wa­dzić do wnio­sku, że to zbiór przej­ścio­wy, toru­ją­cy dro­gę jakiejś nowej stra­te­gii poetyc­kiej. Tak skraj­ny i nie­przy­stęp­ny, że naj­wy­raź­niej jed­no­ra­zo­wy. Wyda­wa­ło się, że takie­go gestu powtó­rzyć nie moż­na. A jed­nak Po tęczy pogłę­bia wra­że­nie dra­ma­tycz­ne­go eks­ce­su, wykro­cze­nia poza przy­ję­te ramy w imię kolej­nej auto­kre­acji, któ­ra każe zry­wać z dotych­cza­so­wą egzy­sten­cją i ini­cjo­wać życio­we „reak­ty­wa­cje” (bar­dzo podob­ny pro­ces zacho­dzi, moim zda­niem, w książ­kach Mar­ci­na Świe­tlic­kie­go). I choć są one insce­ni­zo­wa­ne, to sce­na­riusz nie­rzad­ko zaska­ku­je i pro­wa­dzi akto­ra, któ­ry nie jest w sta­nie prze­wi­dzieć wszyst­kich roz­wi­nięć przed­sta­wie­nia, a tym samym jest „rzu­ca­ny” na stro­nę życia. Pew­nych ryt­mów sfin­go­wać nie spo­sób.

Po tęczy to książ­ka ciem­na, trud­na, wie­lo­krot­nie kodo­wa­na, o takim stop­niu pry­wat­no­ści, że w zasa­dzie nie­do­stęp­na – i jeśli nie ośmie­li­łem się na przy­ta­cza­nie jakich­kol­wiek cyta­tów z tej książ­ki, to wła­śnie z oba­wy o naru­sze­nie jej poten­cjal­nej inte­gral­no­ści, dostęp­nej jedy­nie auto­ro­wi. Moż­na ją czy­tać dla poszcze­gól­nych fraz, obra­zów i meta­for – i jest to lek­tu­ra nie tyl­ko upraw­nio­na, ale i nio­są­ca wie­le rado­ści zwią­za­nych z odkry­wa­niem nowych temp i brzmień pol­sz­czy­zny. Moż­na ją też czy­tać ina­czej: jako zapis sza­lo­nej eks­po­zy­cji i nie­ustan­nie pona­wia­na pró­ba dotrzy­ma­nia kro­ku wła­snym kre­acjom. Powta­rza­jąc gest akto­ra, poeta raz po raz usi­łu­je odsło­nić wła­sną twarz. Ale wła­śnie poprzez ten świa­do­mie dra­ma­tycz­ny gest – zasła­nia ją.

I jesz­cze to: nowe wier­sze Andrze­ja Sosnow­skie­go wybie­ga­ją do przo­du tak szyb­ko i gwał­tow­nie, tak nagle zmie­nia się ich czę­sto­tli­wość, że nie spo­sób ich osza­co­wać – doma­ga­ją się lek­tu­ry zupeł­nie nowej, na pra­wach sta­no­wio­nych przez nie same, zupeł­nie pod prąd naszych ocze­ki­wań bądź przy­zwy­cza­jeń. Trze­ba odrzu­cić przy­zwy­cza­je­nia i rzu­cić się w wir, któ­ry zgo­to­wał nam poeta. Nie zdej­muj­my z nie­go żad­nej mia­ry; pozwól­my dotknąć się roz­krę­co­nym sło­wom i języ­kom; nie zasła­niaj­my się tym, co prze­czy­ta­li­śmy. Ta poezja dzie­je się na naszych oczach – war­to doce­nić wyjąt­ko­wość tego zda­rze­nia.


Tekst po raz pierw­szy uka­zał się na łamach „Tygo­dni­ka Powszech­ne­go”. Dzię­ku­je­my za zgo­dę na prze­druk.

O autorze

Jacek Gutorow

Urodzony 12 września 1970 roku w Grodkowie. Poeta, krytyk, tłumacz. Pracuje w Instytucie Filologii Angielskiej Uniwersytetu Opolskiego. Laureat Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1998), Fundacji Kultury (2003) oraz Nagrody im. Ludwika Frydego (2003). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike, Nagrody Literackiej Gdynia oraz Nagrody Mediów Publicznych Cogito za opublikowany w 2008 roku tom Inne tempo. Mieszka w Opolu.

Powiązania