recenzje / IMPRESJE

Trzy portrety, wiele twarzy

Bartosz Suwiński

Recenzja Bartosza Suwińskiego z książki dwie rozmowy (Oak Park – Puszczykowo – Oak Park).

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

1.
Za spra­wą Biu­ra Lite­rac­kie­go na wydaw­ni­czym ryn­ku uka­za­ła się wła­śnie książ­ka Dwie roz­mo­wy (Oak Park/Puszczykowo/Oak Park), będą­ca w znacz­nej czę­ści epi­sto­lar­nym dia­lo­giem Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza z Andrze­jem Fal­kie­wi­czem i Kry­sty­ną Miło­będz­ka. Czy­tel­nik ma moż­li­wość wglą­du w listy jakie mię­dzy sobą wymie­nia­li rze­cze­ni arty­ści, ma spo­sob­ność zoba­cze­nia ich bli­żej i bar­dziej. Kla­ru­ją się przed nami trzy por­tre­ty, wie­le twa­rzy. Spo­mię­dzy lini­jek wyzie­ra­ją trzy odręb­ne mona­dy, któ­rych orbi­ty zbli­ża­ją się do sie­bie, odda­la­ją, zaś w nie­któ­rych punk­tach nakła­da­ją się na sie­bie, zno­sząc tak bar­dzo pra­cu­ją­ce na ich odmien­ność myślo­we gra­ni­ce. Miło­będz­ka we wstę­pie tak cha­rak­te­ry­zu­je ową „zna­jo­mość”: „Łączy nas tro­je w tych roz­mo­wach jed­no tyl­ko róż­nie powie­dzia­ne prze­ko­na­nie o nie­skoń­czo­nych moż­li­wo­ściach ist­nie­nia i zapi­su. Lepiej – ist­nie­nia, więc zapi­su”. Obser­wu­je­my wca­le nie takie czę­ste „świec­kie komu­nie” wza­jem­ne­go zro­zu­mie­nia wyjąt­ko­wo osob­nych, odręb­nych, rewe­la­tor­skich Arty­stów myśli i sło­wa, sło­wa i myśli.

Na począt­ku słów kil­ka o „pew­nej” zna­jo­mo­ści, o pew­nym powi­no­wac­twie w egzy­sten­cji, nazna­czo­nej nie­ustan­nym poszu­ki­wa­niem for­mu­ły pojem­nej, zaklę­cia któ­re wyja­wi obli­cze świa­ta. Z gorz­ką praw­dą o nie­moż­no­ści eks­pli­ka­cji tej­że, o moż­li­wo­ści nie­ustan­ne­go zbli­ża­nia się doń, pró­bo­wa­nia zro­zu­mie­nia try­bów świa­ta zgod­nie z ryt­mem, w któ­rym trwa nie­prze­rwa­na pra­ca nasze­go ist­nie­nia, by się w nim jakoś umo­ścić, sie­bie w nim zro­zu­mieć i odwrot­nie. Odwra­ca­nie świa­tła by dotrzeć pod prąd do pro­gu bycia, z któ­re­go każ­de sło­wo roz­brzmie­wa otwar­ciem „na”… I owo „na” jest filo­zo­ficz­nym kamie­niem, węzłem, któ­ry pró­bu­je roz­plą­tać twór­czość wymie­nio­nych powy­żej lite­ra­tów. Tu się spo­ty­ka­ją, ale gdzie indziej zaczy­na się ta histo­ria. „uwa­ga uwa­ga prze­pusz­czam two­je kro­ki przez sie­bie„1.

Pierw­sze kon­tak­ty mię­dzy pisa­rza­mi dato­wa­ne są na lata 50-te poprzed­nie­go stu­le­cia i tam też sytu­uje­my począt­ki wymia­ny myśli i rodze­nia się inte­lek­tu­al­nej wię­zi łączą­cej boha­te­rów publi­ka­cji. Przy­jaźń w myśle­niu, odręb­ność w arty­stycz­nych prze­ko­na­niach, dro­gi, któ­re nazna­czo­ne nie­wia­do­mym, zbli­ża­ły ich do sie­bie i arty­stycz­nie pocią­ga­ły ku sobie.

Potem przy­pa­da­ją lata 70-te kie­dy Kar­po­wicz pra­cu­je z Fal­kie­wi­czem w Teatrze Współ­cze­snym we Wro­cła­wiu. Kil­ka lat póź­niej autor Roz­wią­zy­wa­nia prze­strze­ni opusz­cza kraj, by po róż­nych pere­gry­na­cjach osiąść w Dębo­wym Par­ku w Chi­ca­go. Kore­spon­den­cja pomię­dzy pisa­rza­mi trwa, choć jest rwa­na i czę­sto rzą­dzi się swo­imi ryt­ma­mi, gdyż jak przy­zna­wał Fal­kie­wicz, nie zawsze uda­wa­ło im się „spo­ty­kać w tema­cie”. Tym nie­mniej kon­takt jest pod­trzy­my­wa­ny, zaś obo­pól­nie wysy­ła­ne do sie­bie epi­sto­ły zacie­śnia­ją wię­zi. Mię­dzy pisa­rza­mi zawią­zu­ją się supły zerwa­nych, porzu­co­nych sen­sów, któ­ry­mi mało kto pra­gnie się zaj­mo­wać, a któ­re wio­dą nas wprost w sie­dli­sko ich roz­mo­wy, uchy­la­ją­cej wie­le z tem­pe­ra­men­tów oboj­ga pisa­rzy. Jeste­śmy świad­ka­mi okieł­zna­nia tajem­ni­cy. Tajem­ni­cy Ist­nie­nia. „Krwio­bieg świa­ta jest za wiel­ki na moje małe ser­ce„2.

2.
Pierw­sze spo­tka­nie: histo­ria nie­do­koń­czo­nej roz­mo­wy Kar­po­wi­cza z Fal­kie­wi­czem. Więk­szość listów jakie pre­zen­to­wa­ne są w Dwóch roz­mo­wach, a któ­re słał Kar­po­wicz do Pusz­czy­ko­wa dato­wa­ne są na lata 1997–1999. I to z nich wyczy­tu­je­my obraz auto­ra Kamien­nej muzy­ki. Od razu może­my nakre­ślić kil­ka wąt­ków, któ­re poru­sza poeta nie­mal­że w każ­dym liście, a są to spra­wy zwią­za­ne z aktu­al­nym myślo­wym „napię­ciem”, czy­li przy­go­to­wy­wa­niem do dru­ku Sło­jów nadrzew­nych: „Z tępą wręcz zacie­kło­ścią, pra­wie z nie­na­wi­ścią do tego, co napi­sa­łem, łamię wszyst­ko i wsa­dzam w kon­struk­cję zbli­żo­ną do struk­tu­ry Roz­wią­zy­wa­nia prze­strze­ni (i Odwró­co­ne­go świa­tła)” (Oak Park, 14. I. 97). Cho­ro­ba­mi (szcze­gól­nie żony Mary­li), otwie­ra­ją­cy­mi nas na trwo­gę powsze­dniej bez­na­dziei: „Może ima­dło życia kie­dyś popu­ści, młot zaśnie” (Oak Park, 27.V.97), albo: „Jutro coraz gęściej zasła­nia swą twarz”. I upra­wą przy­do­mo­we­go ogro­du: „Teraz wpro­wa­dzam głóg. Niech kłu­je i kwit­nie. Dzi­ko. Dla dzi­czy. A jest pięk­ny, bo nie zapo­mniał polnych kamie­ni­stych miedz, skarp, skra­jów lasów, nie-syn­te­tycz­nych psz­czół, tyl­ko do bzy­ka­nia” (Oak Park, 28. II. 97), któ­ry z racji poświę­ca­nej mu przez poetę uwa­gi chcia­ło­by się zapi­sać maju­sku­łą, przez duże O. Wresz­cie są to pole­mi­ki poety z Ist­nie­niem i meta­fo­rą Fal­kie­wi­cza, w koń­cu filo­zo­ficz­ne dys­pu­ty oboj­ga, dla któ­rych nie spo­sób wyty­czyć tema­tycz­nych gra­nic reflek­sji idą­cej w „poprzek” zasta­nych prą­dów, czy mód. Zapew­nia­nie o przy­jaź­ni: „Za sta­łą i ser­decz­ną obec­ność Pań­stwa – ser­decz­nie dzię­ku­ję. Jest mi ona potrzeb­na szcze­gól­nie teraz, w cza­sach cięż­kich zma­gań z ciel­skiem, zatka­nym całym życiem, «wybo­rem»” (Oak Park, 27.V. 97), bądź: „Dzię­ku­ję jesz­cze raz za cudow­ną obec­ność Pań­stwa w moim (mar­nym) życiu” (Oak Park, 25.III.97).

Widzi­my Kar­po­wi­cza codzien­ne­go, roz­pi­sa­ne­go na cho­ro­by, powo­du­ją­ce odwód sił mają­cych zaprzę­gnąć ducha do pod­bi­ja­nia nowych inte­lek­tu­al­no-ducho­wych tery­to­riów. Zadzi­wia tęży­zna Kar­po­wi­cza, jego pęd, dys­cy­pli­na mają­ca zwięk­szyć efek­tyw­ność podej­mo­wa­nych wysił­ków, by w koń­cu zamknąć świat, kom­plet­nie domknąć go wier­szem. Czło­wie­ka, któ­re­go krew wciąż roz­pa­la głód cią­głe­go posze­rza­nia „pola wal­ki”, zakli­na­nia tau­to­lo­gii, wciąż nie­prze­rwa­nie sumien­nie przy­go­to­wu­ją­ce­go się do wypra­wy po wie­dzę i nie­opusz­cza­ją­ce go, nie­stru­dzo­ne łak­nie­nie wyry­wa­nia jesz­cze wię­cej dla sie­bie – dla swo­ich myśli. Nie­ustę­pli­wych, nie­mo­gą­cych spo­cząć, póki rze­czy­wi­stość się wymy­ka, „odsta­je”. „Wie­lo­wy­mia­ro­wość bytu rze­czy­wi­sto­ści, któ­ra jest moją obse­sją, życie naraz w wiel­kiej ilo­ści zda­rzeń: wstecz, po środ­ku i do przo­du, na wszyst­kie boki, nie wypusz­cza mnie ze swo­ich «poznaw­czych ramion»” (Oak Park, 14. I. 97).

Widzi­my czło­wie­ka opie­ku­ją­ce­go się moc­no pod­upa­dłą na zdro­wiu żoną Mary­lą, pro­wa­dzą­ce­go domo­we gospo­dar­stwo, i wszel­kiej maści spra­wun­ki do pomyśl­nych fina­łów. „Już pra­wie nie nada­je­my się do bicia (leży­my), szcze­gól­nie Mary­la pod posta­cią skó­ry i kości” (Oak Park, 14.I.97). Patrzy­my w koń­cu na „zie­mia­ni­na”, kogoś nie­ustan­nie zaan­ga­żo­wa­ne­go w upra­wę ogro­du. Ten jawi się jako kosmos, daw­no oswo­jo­ny przez dają­ce się wciąż pozna­wać w swej rodzą­cej się odmien­no­ści owo­ce. Ogród jest miej­scem „kon­sen­su­su”, miej­scem neu­tra­li­zo­wa­nia reflek­syj­nej abs­trak­cji. „Pierw­sze kro­ku­sy, któ­re wła­śnie uka­zu­ją się, wyda­ją mi się waż­niej­sze niż cała sztu­ka świa­ta. One są świad­ka­mi pier­wo­ródz­twa, w nie­śmier­tel­nej mate­rii, czło­wie­ka. Ale i to prze­zwy­cię­żę” (Oak Park, 25.III.97).

Jest jesz­cze stół, któ­ry orga­ni­zu­je pra­cę, dla try­bów umy­słu nie zna­ją­ce­go „pustych prze­bie­gów”. Pudła z fisz­ka­mi, któ­re jak mister­nie tka­ne paję­czy­ny, po swych niciach roz­wi­ja­ją kolej­ne wąt­ki tej napie­ra­ją­cej myślo­wej pla­ne­ty; wciąż prze­kształ­cać nie­moż­li­we w moż­li­we z upo­rem god­nym lep­szej spra­wy. Obser­wu­je­my Kar­po­wi­czow­skie orbi­ty sko­ja­rze­nio­we, anek­tu­ją­ce coraz roz­le­glej­sze hory­zon­ty myśli, w jeden punkt, z któ­re­go poeta chciał­by nadać imio­na świa­tu tak, by ten odmie­niał się w nich nie­zli­czo­ne razy i bodaj nigdy nie powtó­rzył. Łuka­sie­wicz: „Tymo­te­usz Kar­po­wicz chciał połą­czyć jed­no z dru­gim; olśnie­nie jedy­ne­go z total­no­ścią wszyst­kich rela­cji„3.

Niczym kon­kwi­sta­dor świa­tów (nie)możliwych: rze­czy­wi­stość fil­tro­wał lek­tu­ra­mi, „prze­pusz­czał” przez Sło­wo, gonił za „prze­cie­ka­mi rze­czy­wi­sto­ści”, a jego „gene­zyj­skie” uspo­so­bie­nie nie usta­wa­ło w drą­że­niu świa­ta w… nie­skoń­czo­ność. Prze­cież jest jesz­cze nie­na­zwa­ne, poezja co pod­bi­ja nie­roz­po­zna­ny dotąd teren rze­czy­wi­ste­go, wikła go wier­szem. I ten cią­gły strach przed abs­trak­cją: „Prze­stra­szy­łem się abs­trak­cji. Cią­gle jej się boję. Jadł­bym same kotwi­ce real­no­ści, bez­piecz­nym, że mogę w każ­dej chwi­li się «zako­twi­czyć» [tyl­ko jak?] Czy w ogro­dzie Pań­stwa jest tak­że miej­sce dla jarzyn? Czy wszyst­ko się prze­kwie­ci­ło? (Oak Park, 25.III.97). Traf­nie celu­je Bar­tosz Mał­czyń­ski: „Moż­na zary­zy­ko­wać stwier­dze­nie, że to wła­śnie rze­czy­wi­stość uczy­ni­ła sztu­kę Kar­po­wi­cza dome­ną nie­moż­li­wo­ści„4.

Dru­gą posta­cią tego dia­lo­gu jest Andrzej Fal­kie­wicz, bli­ski „na róż­ne spo­so­by” Kar­po­wi­czo­wi – ten kon­sta­tu­je: „Wspól­ne jest nam ści­ga­nie poten­cjal­no­ści rze­czy­wi­sto­ści (…) Do gra­nic moż­li­wo­ści mno­ży­my w sobie świa­ty, by dotrzeć do Jed­ne­go…” (Oak Park listo­pad-gru­dzień 1997, sty­czeń-luty 1998 – po kawa­łecz­kach). Autor Być może tak mówi o sobie Jaro­sła­wo­wi Borow­co­wi: „Zawsze czu­łem się poza głów­nym nur­tem. Wyda­je mi się, że byłem nie­skłon­ny do reago­wa­nia na tren­dy cza­su, do przy­ję­cia kolej­nej mody”. Fal­kie­wicz – co zna­mie­ni­te – mówi wyłącz­nie we wła­snym imie­niu. Jest „cały w świe­cie”, w któ­rym szu­ka opar­cia. Poka­zu­je czy­tel­ni­ko­wi dro­gę, o któ­rą może się w mar­szu „wes­przeć”. Nie ma tu pro­stych prawd i łatwych recept. Widzi­my Filo­zo­fa, któ­ry „grze­bie” w gło­wie do rdzen­nych pokła­dów zna­cze­nia i zda­je się na przy­pa­dek, na syn­chro­nicz­ne sekwen­cje, któ­re wydo­bę­dą świat ze sło­wa, świat sło­wa, w „grze o pier­wo­rod­ne imię ist­nie­nia”.

Fal­kie­wicz pre­zen­tu­je się w tej roz­mo­wie jako oso­ba będą­ca cały czas przy Kar­po­wi­czu – jako jego nie­zrów­na­ny egze­ge­ta i komen­ta­tor. Ktoś, kogo pocią­ga­ła nie­moż­li­wość pro­jek­tu auto­ra Trud­ne­go lasu. Tak pisał w liście do samot­ni­ka z Dębo­we­go Par­ku: „Inte­re­su­je mnie Pań­ska cało­ży­cio­wa, samo­na­pę­dza­ją­ca się pasja twór­cza. Chcia­łem dotrzeć do same­go jej sed­na, do skry­te­go labo­ra­to­rium, bo jego pro­duk­ty już znam. Ale czy to moż­li­we? (Pusz­czy­ko­wo, luty 1999). Fal­kie­wicz podob­nie jak Kar­po­wicz odci­ska na świe­cie swój ślad, bo raz tyl­ko się zda­rza­my, ze świa­tem „zde­rza­my”. Przy­czyn­kiem do ich listow­nej dys­pu­ty sta­nie się Ist­nie­nie i meta­fo­ra, książ­ka legi­ty­mi­zu­ją­cą oso­bi­stą sygna­tu­rę dają­cą-do-myśle­nia; jest pyta­niem zada­wa­nym sobie i świa­tu. Wedle Fal­kie­wi­cza meta­fo­ra jest ele­men­tar­nym gestem ist­nie­nia. Wyj­ście na świat jest meta­fo­rą: „Chwy­tam usta­mi pierś mat­ki, połą­cze­niu ule­ga­ją dwa orga­ni­zmy – i tak powsta­je pierw­sza meta­fo­ra„5.

Fal­kie­wicz odnaj­du­je w tek­stach struk­tu­ry, któ­re spo­ty­ka we wła­snej kon­tem­pla­cji rze­czy­wi­sto­ści. Wybit­na eru­dy­cja potrzeb­na jest auto­ro­wi Frag­men­tów o lite­ra­tu­rze, żeby się od innych odróż­niać. Sło­wa, któ­re pisał o Gom­bro­wi­czu, moż­na odnieść do nie­go same­go, gdyż podob­nie jak autor Fer­dy­dur­ke, rów­nież Fal­kie­wicz był celem sam dla sie­bie, swo­im jedy­nym pro­ble­mem. Nic nie jest nie­by­łe, nie­zna­ne, tyl­ko nie­na­zwa­ne. Fal­kie­wicz myśląc wypró­bo­wu­je wciąż nowe moż­li­wo­ści świa­ta (w sobie). „Jakość moje­go życia – pisał w Być może – «mój» świat, zasa­dza się zwłasz­cza na doświad­cze­niu tego, cze­go nie umiem opo­wie­dzieć„6.

Bli­skość myślo­wa obu Pisa­rzy wyni­ka­ła ze wspól­nej chę­ci stwo­rze­nia (każ­de­go z osob­na) dzie­ła, któ­re „sta­nie za świat”. I wspól­na wyda­je im się myśl wypo­wie­dzia­na w Dwóch roz­mo­wachprzez Kar­po­wi­cza: „Wiem tyl­ko jed­no: trze­ba być coraz bar­dziej sobą. Tyl­ko jak to zro­bić, nie wie­dząc, kim się napraw­dę jest? Roz­mon­to­wa­łem się ostat­nio. Tyle śru­bek!”.

3. Dru­gie spo­tka­nie: histo­ria nie­do­koń­czo­nej meta­fo­ry. Ta część Dwóch roz­mów skła­da się z kwe­stio­na­riu­sza z pyta­nia­mi, jaki przy­słał Kar­po­wicz Miło­będz­kiej: „Wyod­ręb­ni­łem ponad dwie­ście (202) haseł tema­tycz­nych w Pani twór­czo­ści (…). Pro­szę o kar­tecz­kę, że dotar­ły. I że razem pra­cu­je­my nad «dale­ko, dale­ko». Aby było bli­sko” (Oak Park 15.VII.99), jego autor­skie­go wybo­ru wier­szy poet­ki, jak i nad­zwy­czaj prze­ni­kli­we­go ese­ju o twór­czo­ści Miło­będz­kiej, „Meta­fo­ra otwar­ta”. Do począt­ku zna­ku – mówi Kar­po­wicz – do przed­ist­nie­nia zna­cze­nia prze­dzie­ra się autor­ka Imie­sło­wów. Wypro­wa­dza dzia­nie się poza myśl, poza język, szu­ka słów na obję­cie świa­ta. Meta­fo­ra otwar­ta każe nam odna­leźć się w jej „wnę­trzu” – przed nami roz­po­ście­ra­ją się moż­li­wo­ści, warian­ty, waria­cje rze­czy­wi­sto­ści, „zatrzy­ma­ne” w poezji autor­ki Pokrew­ne­go. Mówi we wstę­pie Miło­będz­ka: „Spo­tka­łam się z Kar­po­wi­czem ina­czej niż Andrzej – Trud­nym lasem (1964). I tak zosta­ło. Roz­ma­wia­łam z nim po gospo­dar­sku – ogro­dem, dąb­kiem, mur­kiem. Domem. Taką mnie zoba­czył i zapi­sał w «Meta­fo­rze otwar­tej», jed­nym ze swo­ich pre­zen­tów. Mało­mów­ną”. Miło­będz­ka mówi o Kar­po­wi­czu skrom­nie, wyco­fu­je się za wier­sze auto­ra Żywych wymia­rów, a prze­strzeń lek­tu­ry sta­je się naj­pew­niej miej­scem spo­tka­nia. Nie goto­wym, jak ide­al­ny język, któ­rym by się chcia­ło posłu­żyć by powie­dzieć coś „do koń­ca i bez resz­ty”. Jest to twór­czość przed świa­tem: wszę­dzie ogo­ła­ca­nie, nik­ną­ce per­spek­ty­wy, wypie­ra­ne ilu­zje. Już „po krzy­ku”.

Poezja Kry­sty­ny Miło­bedz­kiej to głos – pod­kre­śla dobit­nie Kar­po­wicz – zupeł­nie odręb­ny. Do nie­daw­na głos roz­brzmie­wa­ją­cy z dale­ka od lite­rac­kiej „wie­ży Babel”. „Zapis jest dla mnie pozna­wa­niem – powia­da Miło­będz­ka – sie­bie i świa­ta” (z odpo­wie­dzi na pyta­nie numer 23). Wyma­ga­ją­cy trwa­łe­go zasłu­cha­nia, repe­ty­cji i podą­ża­nia za echem, pogło­sem, któ­re zeń się bio­rą, nio­są, wyni­ka­ją. Jest to poezja moc­no nie­pod­le­gła wobec kry­tycz­nych zabie­gów, któ­re by chcia­ły zako­twi­czyć ją w sze­ro­ko rozu­mia­nym kon­tek­ście histo­rycz­no-lite­rac­kim i przy­ło­żyć doń pew­ne ety­kie­ty. Zaanek­to­wać do obie­go­wych haseł histo­rii lite­ra­tu­ry. „Nie wiem, co to w ogó­le są meta­fo­ry” (z odpo­wie­dzi na pyta­nie numer 8). Poezja ta poprzez swo­je róż­ne wybie­gi uchy­la się uni­fi­ku­ją­cej, kry­tycz­nej eks­pli­ka­cji i nie­ła­two pod­da­je się zaku­som wpi­sa­nia jej w jakąś okre­ślo­ną tra­dy­cję, choć oczy­wi­ście dało­by się to zro­bić, przy­sta­wić doń odpo­wied­nie for­mu­ły. „I tyl­ko to pró­bo­wa­nie – pró­ba zro­bie­nia z języ­ka cze­goś moc­niej­sze­go niż język – ma odro­bi­nę trwa­ło­ści. Na począt­ku na pew­no nie było sło­wo” (z odpo­wie­dzi na pyta­nie numer 13). Miło­będz­ka jest wie­lo­krot­na. I tak też trze­ba patrzeć na jej wier­sze. Zwra­cać się w kie­run­ki, któ­re wyzna­cza­ją, iść za wska­zem wier­sza. W róż­ne stro­ny naraz, do zbie­gu ście­żek. „«Samo dale­ko» to niczym nie ogra­ni­czo­na błę­kit­no-sina, prze­zro­czy­sta prze­strzeń” (z odpo­wie­dzi na pyta­nie numer 28). Ale moż­na jesz­cze ina­czej, przez cały czas nie zapo­mi­na­jąc, by odpo­wia­dać na wezwa­nia jakie kie­ru­ją pod naszym adre­sem wier­sze, te gło­sy roz­pro­szo­ne­go bycia w cen­trum sta­wa­nia się rze­czy­wi­ste­go, moje­go. „Wszyst­ko, co do mnie docie­ra i sta­ram się zapi­sy­wać, jest «gorą­ce inne». Zda­rza się jed­nak taka chwi­la uspo­ko­je­nia, swo­bod­ne­go odde­chu, «wiel­kie, chłod­ne to samo», któ­re wła­śnie zapi­sa­łam. Oddech ulgi” ( z odpo­wie­dzi na pyta­nie numer 18). Pisał Kar­po­wicz do autor­ki Ana­gli­fów: „Ale niech się przede wszyst­kim Pani uda­je cało-życio­wy wysiew nie­po­wta­rzal­nych, potęż­niej­szych od przy­ro­dy, słów-bytów, na każ­de dziś jutra” (Oak Park, 7.III.98).

4. Dwie roz­mo­wy,
wie­le szme­rów,
słów, któ­re
chcą się stać

szep­tem,
muzy­ką,
gło­sem.
Brzmieć.

Ludzie jak góry, po któ­rych trze­ba się wspi­nać. Pono­sić trud lek­tu­ry, by wspi­nacz­ka skoń­czy­ła się u szczy­tu. Na ostrzu zna­cze­nia. Skra­jem.


Przy­pi­sy:
[1] S. S. Cza­cho­row­ski, Auto­gi­lo­tyn­ki, przy­go­to­wa­nie do dru­ku i wstęp M. Siew­kow­ski, Ino­wro­cław 1997, s. 35.
[2] T. Kar­po­wicz, Małe cie­nie wiel­kich czar­no­księż­ni­ków, Wro­cław 2007, s. 5.
[3] Zapa­no­wać nad tym żywio­łem.… Z prof. J. Łuka­sie­wi­czem roz­ma­wia P. Romań­ski, „Stro­ny” 2009, nr 1–2, s. 27.
[4] B. Mał­czyń­ski, Roz­wią­zy­wa­nie tek­stów. Poetyc­kie poli­mor­fie Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, Kra­ków 2010, s. 269.
[5] A. Fal­kie­wicz, Ist­nie­nie i meta­fo­ra, Wro­cław 1996, s. 390.
[6] A. Fal­kie­wicz, Być może. Być – w stu trzy­dzie­stu czte­rech odsło­nach, Gdańsk 2002, s. 9.

O autorze

Bartosz Suwiński

Urodzony w 1985 roku. Poeta, krytyk literacki. Drukował m.in. w „Kresach”, „Odrze”, „Twórczości”, „Toposie”, „Polonistyce”. Opublikował tomy Sehir (2010) i Bliki (2013). Mieszka w Opolu.

Powiązania

Dokończenie pewnej rozmowy

recenzje / ESEJE Mateusz Kotwica

Recen­zja Mate­usza Kotwi­cy z książ­ki dwie roz­mo­wy (Oak Park – Pusz­czy­ko­wo – Oak Park).

Więcej