recenzje / ESEJE

Tu przemawia dzikie serce

Marek Bieńczyk

Recenzja Marka Bieńczyka, towarzysząca premierze książki Przemysława Owczarka Katawotra, wydanej w Biurze Literackim 19 lutego 2024 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Pró­bo­wa­łem wie­lo­krot­nie, lecz nie umiem napi­sać o poezji i pro­zie poetyc­kiej Prze­my­sła­wa Owczar­ka tek­stu cią­głe­go. Czy­ta­łem wszyst­ko, co napi­sał, i cią­głe jest tyl­ko poczu­cie, że jego głos – jego szept, jego lament, jego krzyk – wibru­je na ska­li wyjąt­ko­wej dla naszej poezji tego stu­le­cia. Tak ze wzglę­du na to, co Owcza­rek robi, co nam robi z pol­sz­czy­zną (coś Ty nam, Prze­my­sła­wie, uczy­nił, że tak krzy­czeć moc­ne fra­zy musim), jak ze wzglę­du na rewi­ry, w któ­re nas zacią­ga: jeśli las, to naj­głęb­szy, jeśli mia­sto, to naj­su­row­sze, jeśli zbrod­nia, to bez prze­ba­cze­nia. Nie­mal każ­dy wiersz, nie­mal każ­da wier­szo­pro­za, co tak wyraź­nie widać w naj­now­szym tomi­ku, swo­im roz­wi­bro­wa­niem – seman­tycz­nym i ener­ge­tycz­nym – wbie­ga, by tak rzec, na wła­sny szczyt; idzie­my tu, ska­cząc po górach, a nie rów­nym, cią­głym kro­kiem. Trze­ba sie­bie roz­huś­tać, wysko­czyć z kole­in, by Owczar­ka czy­tać. Kie­dyś napi­sa­łem nie­zręcz­nie, że podo­bał mi się któ­ryś z jego tomi­ków, gdyż żad­nej poezji nie czy­ta­łem tak szyb­ko. Mogę to teraz wyja­śnić: na zawrot­ne tem­po jego fraz odpo­wia­dać nale­ży wła­snym przy­śpie­sze­niem. Czy­tać każ­dy z tych krót­kich utwo­rów na jed­nym odde­chu. Jak się oka­że, ta szyb­kość nale­ży do moral­no­ści: dopraw­dy, woła Owcza­rek, nie moż­na już dłu­żej cze­kać.

Zyg­munt Kra­siń­ski mówił o towiań­czy­kach, że chcą się kon­wul­syj­nie wkrę­cić do nie­ba. Moc­no, ale traf­nie powie­dzia­ne; sam wybrał dłu­gą dro­gę docho­dze­nia. Przy­po­mi­nam ten sąd, gdyż cho­dzi o spo­sób „wkrę­ca­nia się w”. Gwał­tow­ny, to praw­da, lecz u Owczar­ka nie­hi­ste­rycz­ny i nie usil­ny. I, poza wszyst­kim, etycz­ny; tu prze­ma­wia dzi­kie ser­ce. Nie­któ­re stro­ny przy­wo­dzą na myśl swo­im ryt­mem i swo­ją „nawij­ką” (by nie powie­dzieć „nar­ra­cją”) mono­lo­gi-obwiesz­cze­nia hip-hopo­we i rapo­we; inne – melo­re­cy­ta­cje Alle­na Gins­ber­ga. Brzmią jak lita­nie wygła­sza­ne przez pustel­ni­ka nie wie­dzieć jakiej wia­ry, albo lamen­ty nowe­go Demo­kry­ta wykli­na­ją­ce­go los świa­ta czy zaśpie­wy z nie­zna­nych kościo­łów. Bo też cho­dzi o trans­cen­den­cję na wspak, poeta wkrę­ca się, jeśli dalej sto­so­wać meta­fo­rę Kra­siń­skie­go, w pie­kło świa­ta ludzi, czy jak kto woli Gom­bro­wi­cza cyto­wa­ne­go w mot­cie do Kata­wor­ty, w naj­gor­sze „pod­zie­mia”.

Książ­ki Owczar­ka, a już zwłasz­cza ta naj­now­sza, alar­mu­ją, że degra­da­cja posu­wa się szyb­ko, a nisz­czy­cie­le tej zie­mi nie próż­nu­ją. Jak dorów­nać tej entro­pii we wła­snej opo­wie­ści, jak spro­stać obser­wo­wa­nej i dozna­wa­nej kata­stro­fie? Chcia­ło­by się mówić o „ćwi­cze­niach z roz­pa­czy”, lecz to Cio­ra­now­skie okre­śle­nie suge­ru­je jakąś por­cję eks­pe­ry­men­tu. Siła tomi­ku Prze­my­sła­wa Owczar­ka wyni­ka tym­cza­sem z rów­no­le­gło­ści dwóch doświad­czeń: upad­ku, mówiąc ogól­nie, cywi­li­za­cyj­ne­go (woj­na, duża i lokal­na poli­ty­ka, eko­no­mia), i intym­ne­go upad­ku egzy­sten­cjal­ne­go; jaz­dy w dół, jaz­dy na „dno i na dno­oo”. Powszech­nej i oso­bi­stej podró­ży do kre­su nocy. Obsu­wy ogól­nej i wła­snej. Bo jest „dno” zwo­łu­ją­ce ku sobie całe mia­sto i całe rze­sze, i jest „dno­oo” wykrzy­cza­ne, wyżło­bio­ne przez wła­sne gar­dło poety. Nikt tu w otchła­nie nie patrzy z wie­ży wido­ko­wej. Pamię­ta­cie może to pora­ża­ją­ce zda­nie z Sho­ah Lan­zman­na, gdy miesz­ka­niec wsi pod Tre­blin­ką mówi otwar­cie: „Jeśli ktoś się zatnie w palec, to mnie nie boli”. Poetę, tego poetę boli, i to nie dekla­ra­tyw­nie; boli aż po to jed­no jedy­ne, co praw­dzi­wie posia­da: język. Bom­bar­do­wa­nia Ukra­iny – i, przy zacho­wa­niu pro­por­cji, tyle innych potwor­no­ści – roz­dra­pu­ją mu do koń­ca skład­nię i sło­wa, ze słów leje się krew. Kie­dy Owcza­rek pisze serię wier­szo­próz o woj­nie na wscho­dzie, od razu, z dnia na dzień, przy­po­mi­na się ta zaku­rzo­na daw­na nazwa: rap­tu­larz. Rap­tow­nie wypo­wie­dzieć obec­ną chwi­lę, spra­woz­dać ją w czar­nej eufo­rii, bez­sku­tecz­nie ją zba­wić; wejść w tę chwi­lę po uszy, jak naj­szyb­ciej – i nie cze­kać, bo po co, bo jak moż­na – aż zacznie się o niej mówić w per­spek­ty­wie dłu­gie­go trwa­nia, spoj­rze­nia pano­ra­micz­ne­go, geo­po­li­ty­ki.

Wia­do­mo dobrze, co było­by naj­więk­szym zagro­że­niem dla tak koniec koń­ców reali­stycz­nej poezji: dydak­tycz­ność, resen­ty­ment, wyda­wa­nie wyro­ków, kazno­dziej­stwo, jęczy­du­cho­stwo. I ocie­ra­nie się o publi­cy­sty­kę. Owczar­ko­wi uda­je się rzecz trud­na: nadać swo­je­mu mówie­niu o tym, co poli­tycz­ne, „aktu­al­ne” (w jego mie­ście i na świe­cie),  o tym, co okre­śla się eufe­mi­stycz­nie w pra­sie „bolącz­ka­mi”, od razu wymiar meta­fi­zycz­ny. Odstrzał sar­ny, decy­zja rad­nych, wycię­cie drze­wa wpi­su­ją się w poza­chwi­lo­we, poza­aneg­do­tycz­ne odnie­sie­nia, w osta­tecz­no­ści – niczym chiń­skie cie­nie olbrzy­mie­ją na tle wiecz­no­ści. I są nie­raz wypo­wia­da­ne języ­kiem kul­tu­ry, przez siat­kę lek­tur i mitów. Tu wszyst­ko jest rady­kal­ne i do tego potrze­ba, jak była mowa, rady­kal­ne­go języ­ka. Któ­re­mu Owcza­rek, chi­rurg, to wia­do­mo, sza­lo­ny, pod­ci­na wszel­kie wią­za­dła i ścię­gna, two­rząc mu nową ana­to­mię, w wyni­ku cze­go powsta­ją zawrot­ne sko­ja­rze­nia i meta­fo­ry, nie­kie­dy ude­rza­ją­ce (tak, tak wła­śnie chcie­li­by­śmy to czy tam­to powie­dzieć), nie­kie­dy pięk­nie nie­po­ję­te.

„Wieś-mia­sto-wieś”, śpie­wał nie­gdyś Eric Bur­don, jeden z Ani­mal­sów. Takoż u Owczar­ka. Czy może raczej las-mia­sto-las. Jest miej­sce odej­ścia, wyj­ścia na powierzch­nię, zaczer­py­wa­nia inne­go odde­chu. To nie ma więk­sze­go zna­cze­nia, ale widzę Owczar­ka w tra­dy­cji whit­ma­now­skiej: gło­su o świe­cie, któ­ry przy­cho­dzi, jak u Wal­ta Whit­ma­na, z głę­bi kniei, gło­su tro­pi­cie­la śla­dów. Śla­dów cze­go? Inne­go życia? Życia ukry­te­go, zadu­szo­ne­go, pod­ziem­ne­go, praw­dzi­we­go? Ja nie wiem. Weź, czy­tel­ni­ku, hamak, spędź tydzień w lesie, śpiąc mię­dzy drze­wa­mi, mysz­ku­jąc nad stru­mie­nia­mi; może się dowiesz.

O autorze

Marek Bieńczyk

Pisarz, eseista, tłumacz. W roku 2012 otrzymał Literacką Nagrodę Nike za Książkę twarzy. Jego ostatnia książka to Kontener (2018).

Powiązania

Zmyślny doradca

recenzje / ESEJE Marek Bieńczyk

Recen­zja Mar­ka Bień­czy­ka, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Bron­ki Nowic­kiej Kodeks Pomy­lo­nych, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 29 paź­dzier­ni­ka 2020 roku.

Więcej

Rozmowy na koniec: odcinek 35 Przemysław Owczarek

nagrania / transPort Literacki Antonina Tosiek Jakub Pszoniak Przemysław Owczarek

Trzy­dzie­sty pią­ty odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na koniec” w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 29.

Więcej

Czołgacz, pełzacz, tropiciel

wywiady / o książce Jakub Skurtys Przemysław Owczarek

Roz­mo­wa Jaku­ba Skur­ty­sa z Prze­my­sła­wem Owczar­kiem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Prze­my­sła­wa Owczar­ka Kata­wo­tra, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 19 lute­go 2024 roku.

Więcej

Katawotra

utwory / zapowiedzi książek Przemysław Owczarek

Frag­men­ty książ­ki Prze­my­sła­wa Owczar­ka Kata­wo­tra, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 19 lute­go 2024 roku.

Więcej