recenzje / ESEJE

Ty dwa, ja pół

Paweł Mackiewicz

Recenzja Pawła Mackiewicza z książki Pół Marcina Sendeckiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Jesz­cze przed pierw­szą lek­tu­rą nowej książ­ki poetyc­kiej Mar­ci­na Sen­dec­kie­go przy­po­mi­na się Igła Jac­ka Bie­ru­ta i dwa wier­sze, któ­re zna­la­zły się mię­dzy okład­ka­mi tam­te­go tomi­ku: „Moje pół” oraz „Dru­gie pół”. W kodzie „Moje­go pół” pod­miot wyzna­je: „Mnie boli wnę­trze. Mnie, Mnie rwie” – lecz wypo­wiedź ta tyl­ko pozor­nie jest bez­po­śred­nia. Im wię­cej cza­sow­ni­ków, opa­trzo­nych zaim­ka­mi „ja” i „mnie”, tym wię­cej nie­do­po­wie­dzeń. Intym­ność to pona­wia­nie, nie­do­koń­cze­nie, redun­dan­cja. Nad­miar i nie­do­miar.

Dla Mar­ci­na Sen­dec­kie­go nie­do­miar i nad­miar są jesz­cze waż­niej­sze niż dla Bie­ru­ta, w inny spo­sób waż­ne. Na przy­kład nie­do­miar słów przy nad­mia­rze zasad porząd­ku­ją­cych je; nie­do­miar słów przy nad­mia­rze stra­te­gii ich dobo­ru. Przy­no­si to cie­ka­wy sku­tek – w wier­szach auto­ra Par­ce­li nawet wyli­cze­nie jest skró­tem, samo­ogra­ni­cze­niem, kom­pli­ka­cją. Zawo­alo­wa­nym pyta­niem o zasad­ność wybo­ru – regu­ły jego prze­pro­wa­dza­nia i skut­ki przy­ję­cia tych reguł. Wybór jest bowiem cyro­gra­fem, narzu­ca powin­no­ści, wpi­su­je w rolę, obar­cza wybie­ra­ją­ce­go odpo­wie­dzial­no­ścią za wyko­na­ny krok i – wyma­ga goto­wo­ści do podej­mo­wa­nia następ­nych. Wybór to zobo­wią­za­nie. Być może dla­te­go Sen­dec­ki nie pisze – lub pisu­je bar­dzo rzad­ko – „ja” i „mnie”, oszczęd­nie gospo­da­ru­jąc tymi zaim­ka­mi. Decy­du­jąc się na ich uży­cie – wybie­ra cudze per­so­ny, igra (z) nimi za pomo­cą alu­zji, cyta­tu, tra­we­sta­cji. Jest iro­nicz­ny, bywa auto­iro­nicz­ny. Jak w tomi­ku o liczeb­ni­ko­wym – moż­na by rzec: na pół sym­bo­licz­nym – tytu­le 22, w któ­rym pisze na przy­kład: „Gdy­bym cię nie zoba­czył, nic by się nie stało./ I nic się nie sta­ło, bo cię nie widziałem./ Sen tak potra­fi dyry­go­wać ciałem./ Że nic nie mając, wszyst­kie­go mu mało” („Gdy­bym cię nie zoba­czył”). Nie pra­gnie nicze­go ten, kto nic nie ma. Doświad­cze­nie nie syci, ale wzma­ga pożą­da­nie nowe­go. „Led­wiem cię zoba­czył…”. Nad­miar i nie­do­miar są nie­roz­łącz­ne. W tym .samym wier­szu: „Ude­rzyć, wypa­ro­wać, dać się wylo­go­wać: pół pensji/ Na prąd, her­bat­ko. Dru­gie pół na kwia­ty”.

W tym sęk. Trze­ciej poło­wy nie będzie. Podob­nie – nie będzie namna­ża­nia „ja” (zaimek, cza­sow­nik w pierw­szej oso­bie licz­by poje­dyn­czej) w wier­szach, jak u inne­go Mar­ci­na z tego same­go poko­le­nia. Będą rze­czy – widzia­ne, postrze­ga­ne, reje­stro­wa­ne, róż­ni­cu­ją­ce się. Co widać? Frag­ment – bo (jak nie­gdyś pisał Sen­dec­ki): „Każ­dy wers tego wier­sza ciągnie/ w inną stro­nę” („Frag­ment” z tomu Par­ce­le). Naj­wy­żej poło­wę. Temat postrze­ga­nia (i nie­zby­wal­nej jego warian­tyw­no­ści) ist­nie­je u Sen­dec­kie­go od zawsze. War­to przy­po­mnieć: „Z wyso­ko­ści” (z książ­ki o takim samym tytu­le), „Z dru­gie­go” (utwór w cało­ści: „Z dru­gie­go widać głóg”), „Z wyso­ko­ści”, „Z wysyp­ki” (wszyst­kie trzy tek­sty z tomu Opi­sy przy­ro­dy) – do wymie­nio­nych utwo­rów nawią­zu­je wiersz z tomi­ku 22, zwłasz­cza jego koda: „Z wysoka,/ Cna instan­cjo, zbu­dzo­ne gaw­ro­ny spo­glą­da­ją na bloki/ W kar­mi­no­wym sosie. Widać bar­dzo mało”.

Widać mało – moż­na to rozu­mieć dwo­ja­ko. Nie­wie­le widać, na wię­cej nie pozwa­la­ją warun­ki nie­sprzy­ja­ją­ce obser­wa­cji. Albo: widocz­nie (zapew­ne, przy­pusz­czal­nie) to mało. Trze­ba wybrać lep­szy wariant. Wybór jest zobo­wią­za­niem – lecz podej­mu­je się go bez opar­cia w fak­tach, pon­de­ra­bi­liach. Pozór racjo­nal­no­ści, prak­tycz­no­ści, oczy­wi­stość mówio­na (stwa­rza­na sło­wem) i wma­wia­na: „wyso­ki wie­czór gdy się już zadzwoniło/ gdzie moż­na i nie zadzwo­ni­ło się/ z oczy­wi­sto­ści i wcho­dzi się w noc” („Wyso­ki”). Sło­wo zobo­wią­zu­je, choć tym razem nie cho­dzi o dawa­nie sło­wa, ale o jego nada­wa­nie – obcość sło­wa wobec mate­rii i bio­lo­gii, fak­tu i obiek­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści: „słow­nik sobie krew sobie sło­wik sobie kret sobie”. Pod­miot pozna­ją­cy (przez nazy­wa­nie – nazy­wa­ją­cy) musiał­by być naj­zu­peł­niej róż­ny od pozna­wa­nych zja­wisk i przed­mio­tów, cał­ko­wi­cie odręb­ny. Musiał­by być czy­stym myśle­niem i nazy­wa­niem, a jest – umy­słem wcie­lo­nym, umy­słem dzię­ki bio­lo­gii. Wcie­lo­nym jed­no­krot­nie i osob­no. „Nikt inny tak tobie nie powie./ Świa­tłe słoń­ce w bli­znach i po mitrę­dze. Dzień i noc./ Dzień, noc i dzień./ Noc i dzień, noc, dzień./ Jakie obce sło­wa” („Tu ziem­ski”). Obce – ozna­cza­ją zja­wi­ska, któ­rych odróż­nie­nie jest łatwe, popar­te potocz­nym doświad­cze­niem, fizycz­nym prze­ży­ciem.

„Ile widać spod powiek?” – pyta pod­miot inne­go wier­sza z tomu Pół – „których?/ ile// wil­go­ci zza warg?”. I dalej – nie stro­niąc od powtó­rzeń, jak­by z poczu­ciem nie­do­sy­tu doświad­czeń, lecz rów­nież ze świa­do­mo­ścią umow­nych, nie­le­d­wie nor­ma­tyw­nych spo­so­bów ich opi­sy­wa­nia – „któ­rych? skan­da­licz­ny pożar w konwencji// opusz­ka /o draskę/ blask// rant” („Ile”). Rant – brzeg, obręb. Nie­ła­two ulec eks­te­rio­ry­za­cji, oddzie­lić świa­do­mość od fizycz­no­ści – jak w „War­sza­wian­ce” – „Wziąć sło­wa skądkolwiek/ [bądź] Tro­nu­je eon sty­pen­dial­ny i konferencyjny/ [bądź]”. Sprze­nie­wie­rza­nie się wła­snym kate­go­riom poznaw­czym pro­wa­dzi do gro­te­sko­wych pomy­łek. Bądź lub bądź. Czyż­by jed­nak impe­ra­tyw? Na przy­kład – na prze­kór dyk­ta­tu­rze frag­men­tu opo­wie­dzieć o pod­mio­to­wym trwa­niu z sze­ro­kiej per­spek­ty­wy? Sen­dec­ki sta­le to robi, a frag­ment tyl­ko mu w tym poma­ga. Frag­ment i prze­cze­nie: „To nie jest dom, z któ­re­go wyszedł Tom./ To nie jest most, z któ­re­go sko­czył John./ To nie jest wagon, gdzie się opar­łaś na moim ramieniu./ […] Pró­ba do pró­by, rok do roku” („Panel”).

„Ty masz dwa /Ja mam pół” („Ce”). Dwa to nad­miar, pół – nie­do­miar. Pół w nowej książ­ce Sen­dec­kie­go jest wybo­rem zobo­wią­za­nia. Pół tytu­łu, pół wier­sza (jak w utwo­rze „Jed­na”). Wiersz w chwi­li powsta­wa­nia. W swo­jej języ­ko­wej fizycz­no­ści, zała­ma­niach ryt­mu, chro­po­wa­to­ści brzmie­nia – i, co waż­niej­sze, w zapę­tle­niach skład­ni, w skró­to­wo­ści, w grach sło­wo­twór­czych. „tyle jest/ tyle nie jest/ cyfra rejestr// rzecz/ spis” („So”). Rze­czy zawsze oso­bi­ste – czy­li, jak powie­dział­by Sen­dec­ki, para­fer­na­lia.


Tekst opu­bli­ko­wa­ny na łamach „Nowych Ksią­żek” (3/2011). Dzię­ku­je­my Redak­cji i Auto­ro­wi za udo­stęp­nie­nie mate­ria­łu.

O autorze

Paweł Mackiewicz

Redaktor, literaturoznawca, krytyk literacki. Autor dwóch książek oraz około dwustu recenzji i szkiców krytycznoliterackich. Pracuje w Zakładzie Literatury Polskiej po 1918 roku na Uniwersytecie Wrocławskim. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania