Jeszcze przed pierwszą lekturą nowej książki poetyckiej Marcina Sendeckiego przypomina się Igła Jacka Bieruta i dwa wiersze, które znalazły się między okładkami tamtego tomiku: „Moje pół” oraz „Drugie pół”. W kodzie „Mojego pół” podmiot wyznaje: „Mnie boli wnętrze. Mnie, Mnie rwie” – lecz wypowiedź ta tylko pozornie jest bezpośrednia. Im więcej czasowników, opatrzonych zaimkami „ja” i „mnie”, tym więcej niedopowiedzeń. Intymność to ponawianie, niedokończenie, redundancja. Nadmiar i niedomiar.
Dla Marcina Sendeckiego niedomiar i nadmiar są jeszcze ważniejsze niż dla Bieruta, w inny sposób ważne. Na przykład niedomiar słów przy nadmiarze zasad porządkujących je; niedomiar słów przy nadmiarze strategii ich doboru. Przynosi to ciekawy skutek – w wierszach autora Parceli nawet wyliczenie jest skrótem, samoograniczeniem, komplikacją. Zawoalowanym pytaniem o zasadność wyboru – reguły jego przeprowadzania i skutki przyjęcia tych reguł. Wybór jest bowiem cyrografem, narzuca powinności, wpisuje w rolę, obarcza wybierającego odpowiedzialnością za wykonany krok i – wymaga gotowości do podejmowania następnych. Wybór to zobowiązanie. Być może dlatego Sendecki nie pisze – lub pisuje bardzo rzadko – „ja” i „mnie”, oszczędnie gospodarując tymi zaimkami. Decydując się na ich użycie – wybiera cudze persony, igra (z) nimi za pomocą aluzji, cytatu, trawestacji. Jest ironiczny, bywa autoironiczny. Jak w tomiku o liczebnikowym – można by rzec: na pół symbolicznym – tytule 22, w którym pisze na przykład: „Gdybym cię nie zobaczył, nic by się nie stało./ I nic się nie stało, bo cię nie widziałem./ Sen tak potrafi dyrygować ciałem./ Że nic nie mając, wszystkiego mu mało” („Gdybym cię nie zobaczył”). Nie pragnie niczego ten, kto nic nie ma. Doświadczenie nie syci, ale wzmaga pożądanie nowego. „Ledwiem cię zobaczył…”. Nadmiar i niedomiar są nierozłączne. W tym .samym wierszu: „Uderzyć, wyparować, dać się wylogować: pół pensji/ Na prąd, herbatko. Drugie pół na kwiaty”.
W tym sęk. Trzeciej połowy nie będzie. Podobnie – nie będzie namnażania „ja” (zaimek, czasownik w pierwszej osobie liczby pojedynczej) w wierszach, jak u innego Marcina z tego samego pokolenia. Będą rzeczy – widziane, postrzegane, rejestrowane, różnicujące się. Co widać? Fragment – bo (jak niegdyś pisał Sendecki): „Każdy wers tego wiersza ciągnie/ w inną stronę” („Fragment” z tomu Parcele). Najwyżej połowę. Temat postrzegania (i niezbywalnej jego wariantywności) istnieje u Sendeckiego od zawsze. Warto przypomnieć: „Z wysokości” (z książki o takim samym tytule), „Z drugiego” (utwór w całości: „Z drugiego widać głóg”), „Z wysokości”, „Z wysypki” (wszystkie trzy teksty z tomu Opisy przyrody) – do wymienionych utworów nawiązuje wiersz z tomiku 22, zwłaszcza jego koda: „Z wysoka,/ Cna instancjo, zbudzone gawrony spoglądają na bloki/ W karminowym sosie. Widać bardzo mało”.
Widać mało – można to rozumieć dwojako. Niewiele widać, na więcej nie pozwalają warunki niesprzyjające obserwacji. Albo: widocznie (zapewne, przypuszczalnie) to mało. Trzeba wybrać lepszy wariant. Wybór jest zobowiązaniem – lecz podejmuje się go bez oparcia w faktach, ponderabiliach. Pozór racjonalności, praktyczności, oczywistość mówiona (stwarzana słowem) i wmawiana: „wysoki wieczór gdy się już zadzwoniło/ gdzie można i nie zadzwoniło się/ z oczywistości i wchodzi się w noc” („Wysoki”). Słowo zobowiązuje, choć tym razem nie chodzi o dawanie słowa, ale o jego nadawanie – obcość słowa wobec materii i biologii, faktu i obiektywnej rzeczywistości: „słownik sobie krew sobie słowik sobie kret sobie”. Podmiot poznający (przez nazywanie – nazywający) musiałby być najzupełniej różny od poznawanych zjawisk i przedmiotów, całkowicie odrębny. Musiałby być czystym myśleniem i nazywaniem, a jest – umysłem wcielonym, umysłem dzięki biologii. Wcielonym jednokrotnie i osobno. „Nikt inny tak tobie nie powie./ Światłe słońce w bliznach i po mitrędze. Dzień i noc./ Dzień, noc i dzień./ Noc i dzień, noc, dzień./ Jakie obce słowa” („Tu ziemski”). Obce – oznaczają zjawiska, których odróżnienie jest łatwe, poparte potocznym doświadczeniem, fizycznym przeżyciem.
„Ile widać spod powiek?” – pyta podmiot innego wiersza z tomu Pół – „których?/ ile// wilgoci zza warg?”. I dalej – nie stroniąc od powtórzeń, jakby z poczuciem niedosytu doświadczeń, lecz również ze świadomością umownych, nieledwie normatywnych sposobów ich opisywania – „których? skandaliczny pożar w konwencji// opuszka /o draskę/ blask// rant” („Ile”). Rant – brzeg, obręb. Niełatwo ulec eksterioryzacji, oddzielić świadomość od fizyczności – jak w „Warszawiance” – „Wziąć słowa skądkolwiek/ [bądź] Tronuje eon stypendialny i konferencyjny/ [bądź]”. Sprzeniewierzanie się własnym kategoriom poznawczym prowadzi do groteskowych pomyłek. Bądź lub bądź. Czyżby jednak imperatyw? Na przykład – na przekór dyktaturze fragmentu opowiedzieć o podmiotowym trwaniu z szerokiej perspektywy? Sendecki stale to robi, a fragment tylko mu w tym pomaga. Fragment i przeczenie: „To nie jest dom, z którego wyszedł Tom./ To nie jest most, z którego skoczył John./ To nie jest wagon, gdzie się oparłaś na moim ramieniu./ […] Próba do próby, rok do roku” („Panel”).
„Ty masz dwa /Ja mam pół” („Ce”). Dwa to nadmiar, pół – niedomiar. Pół w nowej książce Sendeckiego jest wyborem zobowiązania. Pół tytułu, pół wiersza (jak w utworze „Jedna”). Wiersz w chwili powstawania. W swojej językowej fizyczności, załamaniach rytmu, chropowatości brzmienia – i, co ważniejsze, w zapętleniach składni, w skrótowości, w grach słowotwórczych. „tyle jest/ tyle nie jest/ cyfra rejestr// rzecz/ spis” („So”). Rzeczy zawsze osobiste – czyli, jak powiedziałby Sendecki, parafernalia.
Tekst opublikowany na łamach „Nowych Książek” (3/2011). Dziękujemy Redakcji i Autorowi za udostępnienie materiału.