recenzje / ESEJE

Tylko jutro nie umiera nigdy – Radości Grzegorza Kwiatkowskiego

Recenzja Pawła Brzeżka z książki Radości Grzegorza Kwiatkowskiego, która ukazała się 16 marca 2014 roku w kwartalniku „Szafa”.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

W Rado­ściach Grze­go­rza Kwiat­kow­skie­go znaj­dzie­my aku­rat tyle rado­ści, ile w hisz­pań­skich pro­ce­sjach wiel­ka­noc­nych, pod­czas któ­rych krwa­we pocho­dy samo­bi­czu­ją­cych się męczen­ni­ków prze­cho­dzą uli­ca­mi miast. Czy­ta­nie tych wer­sów jest wła­śnie takim samo­bi­czo­wa­niem się, a auto­ro­wi uda­ło się w znacz­nym stop­niu prze­nieść cie­le­sność cier­pie­nia na grunt poezji, oskar­ża­nej już dotąd nie­jed­no­krot­nie o prze­twa­rza­nie praw­dzi­wych doświad­czeń w kilo­me­try papie­ru. Oszczęd­ność sty­lu, rezy­gna­cja ze zbęd­nych przy­miot­ni­ków, bru­ta­lizm, wyco­fa­ne ego auto­ra, dają­ce głos boha­te­rom lirycz­nym – wszyst­kie te cechy wska­zy­wa­ne przy oka­zji wcze­śniej­szych tomów Kwiat­kow­skie­go, są ade­kwat­ne tak­że w kon­tek­ście naj­now­szej publi­ka­cji, wyda­nej wła­śnie przez Biu­ro Lite­rac­kie. Tam leje się krew jak woda w rze­ce. Ucie­kaj!

Pod­sta­wo­wym pro­ble­mem dla Kwiat­kow­skie­go jest obec­ność zła. Nie­po­ko­ją­ca wszech­obec­ność cier­pie­nia i okru­cień­stwa, ich splą­ta­nie z ludz­kim losem. „Grze­gorz Kwiat­kow­ski dalej kon­se­kwent­nie drą­ży okrut­ne absur­dy ludz­kich losów. Jego poezja jest powścią­gli­wa i jed­no­cze­śnie potwor­nie bru­tal­na” – napi­sa­ła Agniesz­ka Hol­land o Rado­ściach. Rze­czy­wi­stość boha­te­rów kre­owa­na jest na naszych oczach w zale­d­wie kil­ku lirycz­nych pocią­gnię­ciach – nie ma cza­su na ana­li­zę tej rze­czy­wi­sto­ści, nie ma cza­su na oce­nę, do tej poezji moż­na pod­cho­dzić uzbro­jo­nym jedy­nie w empa­tię, tak wła­śnie jak słu­cha się jęków kona­ją­cych, cier­pią­cych ludzi. Każ­de podej­ście ana­li­tycz­ne ozna­czać musia­ło­by abso­lut­ną znie­czu­li­cę.

Takie jest pew­nie głów­ne zało­że­nie auto­ra. Jego wier­sze mają słu­żyć za kol­ce zamo­co­wa­ne na rze­mie­niach bicza – czy­ta­jąc je mamy oka­zję przy­po­mnieć sobie nama­cal­ność bólu. To, że tak jak wszy­scy ludzie, tak samo ten ból odczu­wa­my i to, że jako ludzie ten ból może­my zada­wać. Nie ma ostrej gra­ni­cy pomię­dzy ofia­rą i katem, ale ten dosyć już banal­ny rela­ty­wizm jest przed­sta­wia­ny na pozio­mie emo­cji. Ofia­ra­mi nie są tyl­ko „jacyś tam obcy”, ale kon­kret­ne oso­by – czy­ta­my ich nazwi­ska, daty uro­dze­nia i śmier­ci, co nie pozwa­la nam się zdy­stan­so­wać. Podob­nie z opraw­ca­mi, któ­rzy są po pro­stu zwy­kły­mi ludź­mi, pro­wa­dzą­cy­mi zwy­kłe życie. Są naszy­mi sąsia­da­mi, krew­ny­mi. Nami. Ponad­to w wier­szach Kwiat­kow­skie­go widzi­my całą pano­ra­mę ludz­kie­go cier­pie­nia, dzię­ki cze­mu zysku­je ono wymiar glo­bal­ny, nie ogra­ni­czo­ny geo­gra­ficz­nie czy etnicz­nie.

Dużo miej­sca autor poświę­ca Żydom. Rze­czy­wi­ście – wie­le jego boha­te­rów to ofia­ry Holo­cau­stu i nie jest to na pew­no przy­pa­dek. Jest to głos w spra­wie bar­dzo aktu­al­nej i draż­li­wej, co wyraź­nie obser­wu­je­my w związ­ku z kon­tro­wer­sja­mi wokół zeszło­rocz­nej pre­mie­ry Pokło­sia Wła­dy­sła­wa Pasi­kow­skie­go. Ale nie jest to jedy­nie kwe­stia poru­sza­nia mod­ne­go tema­tu. Kwiat­kow­ski z upo­rem mania­ka brnie w ten temat, rzu­ca coraz to nowe wyzwa­nia, nie pozwa­la ode­tchnąć. Oskar­ża.

Pamię­tać nale­ży jed­nak, że nie oskar­ża jedy­nie Pola­ków. Oskar­ża natu­rę ludz­ką, los i nie­spra­wie­dli­wość jaka się z nich wywo­dzi. Co w żaden spo­sób jed­nak Pola­ków nie uspra­wie­dli­wia. Do kata­lo­gu naszych naro­do­wych zbrod­ni, doda­je grze­chy odle­głe geo­gra­ficz­nie (cho­ciaż nie moral­nie), poka­zu­jąc, że wpraw­dzie nie jeste­śmy gor­si, ale też nie lep­si – jak wie­lu chcia­ło­by uwa­żać.

Przede wszyst­kim o real­no­ści cier­pie­nia prze­ko­nu­je nas Kwiat­kow­ski w swo­ich wier­szach. Każe nam wsłu­chi­wać się w jęki, ostat­nie sło­wa swo­ich boha­te­rów (nie­przy­pad­ko­wo wie­le tych wier­szy zaty­tu­ło­wa­no ostat­nim sło­wem same­go utwo­ru), żeby­śmy usły­sze­li w nich nie­prze­rwa­ną melo­dię towa­rzy­szą­cą ludz­ko­ści. Czy umrze­my zaszlach­to­wa­ni pod­czas etnicz­nej czyst­ki, czy w fote­lu przy­tło­cze­ni sta­ro­ścią, nie oca­li­my nic – nawet swo­je­go ostat­nie­go sło­wa. No, chy­ba że Grze­gorz Kwiat­kow­ski się nim zaopie­ku­je.


Arty­kuł uka­zał się w kwar­tal­ni­ku „Sza­fa” 16 mar­ca 2014 roku. Dzię­ku­je­my Auto­ro­wi za wyra­że­nie zgo­dy na prze­druk.

Powiązania