Cudownie, że są jeszcze na świecie poeci i pisarze, dla których twórczość jest całym życiem – jakkolwiek źle by to nie brzmiało. Taki utopijny projekt „wypisywania całej swojej senności” realizuje młody ukraiński poeta Andrij Lubka. W finale zbioru opowiadań – „Maleńkiej improwizacji na klawiaturze albo Próbie niemal autorskiego posłowia” – zdradza:
Pisałem Killera w ciągu trzech lat. W trzech różnych krajach. Dziękuję językowi, chłodnym bałtyckim wiatrom, pociągom i samolotom, wszystkim przypadkowym współtowarzyszom podróży, śniegowi i nocy, herbacie i rumowi w nieodpowiednich proporcjach, dziękuję niebieskim Chesterfieldom i czerwonym Gauloisesom […]. Pisząc […] trzymałem się tylko jednej zasady: nie pisać o sobie. Dlatego w Killerze jest jedenaście opowiadań, bo dwunastym jest moje własne życie.
Wydany przez Biuro Literackie Killer (w tłumaczeniu Bohdana Zadury) to debiut prozatorski ukraińskiego poety Andrija Lubki. Zbiór jedenastu opowiadań to przede wszystkim gra z konwencjami – historie à la kryminał czy romans, opowieści dopełnione absurdem, historie kuchenne i obrazki w sepii. Niektóre zabiegi mogą się wydać kiczowate („Kobieta z piasku”), a pewne zdania brzmieć sztucznie („Nie słoneczko, o tak późnej porze chleba nie jem”), jednak pamiętajmy o tym, że Lubka to poeta o niesamowitym zmyśle obserwacji – pisze lekko, łącząc melancholijne spojrzenie z dowcipem, język potoczny z konwencjami. W nostalgicznym klimacie napisane jest otwierające zbiór opowiadanie „How I spent my summer” – o nieszczęśliwym z powodu swej głupoty i niechęci do monogamii młodym kochanku. Tekst rozpoczyna jedno z najbardziej lirycznych zdań (tu widzimy Lubkę-poetę):
Wszystkie twoje niezliczone i nieskończone tatuaże, których nie było, wszystkie twoje spojrzenia, płonące i pożądliwe, wszystkie twoje głosy i oddechy, cała moja muzyka w odtwarzaczu, cały wszechświat w twojej torebce – chaotyczny, sympatyczny, nasze żółte słońce i pachnące kwiaty, wszystkie twoje zagubione kolczyki i moje pogryzione plecy, wszystko, co piliśmy – powoli, duszkiem, wszystkie te rozrzucone w łazience szczoteczki do zębów, patyczki do uszu, jakieś kosmetyki, cała ta głupota w telewizji, cały ten krajobraz za oknem, wypełniony wodą basen, do którego wchodziłaś ostrożnie, wszystkie twoje sukienki – w kratkę, w czerwone kwiatki, białe i przezroczyste, bose nogi, zapachy – wszystko to mnie podniecało, jak nigdy.
Gdzieniegdzie autor zmienia się w aforystę: „Pijemy tak, jak Bóg stwarza świat: dzień po dniu, z żartami i pomyłkami”.
Eros trzymany na muszce
Dwa główne tematy opowiadań to miłość i śmierć, a raczej seks i zabójstwa, opisane z delikatnym przymrużeniem oka (tytuł zobowiązuje). Miłość ukazana jest klasycznie – jako niespełniona i wyidealizowana, upragniona. Bohaterowie opowiadań tęsknią za uczuciem – szczególnie tęskni za nim oficer milicji z opowiadania „Pułkownik milicji i zbliżające się klimakterium”, który w jednej chwili przyjmuje od ministra zlecenie usunięcia niewygodnego dziennikarza i kocha się z żoną. Miłość gra tu pierwsze skrzypce, to ona pociąga za spust i powoduje wszelkie wypadki. I to zarówno ta od pierwszego wejrzenia, nigdy nie wysłowiona, jak i ta cielesna. Czego nie robi się z miłości? W żywotach równoległych bohaterowie Lubki z miłości umierają, z miłości zabijają, z miłości połykają zabawkowe meble, aby wyimaginowany Czechow w ich wnętrzu urządził się wygodnie.
Uzębione serce
Sprawy sercowe w opowiadaniach Lubki są źródłem cierpień bohaterów i śmiechu czytelnika. Autor występuje w roli „obserwatora, szpiega, podsłuchiwacza”, ukazuje świat w krzywym zwierciadle, w którym widać refleksy Antoniego Czechowa, Etgara Kereta i innych mistrzów małej formy. Idealna mieszanka smutku i dowcipu.
W zbiorze czytelnik odnajdzie bogatą kolekcję ukraińskich (i nie tylko) bohaterów – młodego kochanka, który przyznaje, że jest kompletnym głupkiem, Katię „królową jedzenia”, jej zabójcę, staruszkę obserwującą przez okno parę kochanków zostawiających sobie listy, męską postać z fotografii „Oczekiwanie”, autorytarnego Witalija Andrijowycza i jego przechodzącą klimakterium żonę, Antoniego Czechowa, który zamieszkał wewnątrz studenta, starego hidalgo – Tolika Majdańskiego, „kubańskiego rewolucjonistę i ukraińskiego macho”, starego profesora wspominającego swoją pierwszą miłość – Natałkę, fantasmagoryczną kobietę z piasku… i pisarza, który to wszystko wymyślił.
To poetami ludzie się rodzą, a killerami i prozaikami stają
Młody ukraiński prozaik swoje opowiadania buduje z zasłyszanych zdań i z podglądanych historii, do czego zresztą z rozbrajającą szczerością przyznaje się w swoim autorskim posłowiu: „znam też inne historie, o których nie chciałoby się pisać, ale trzeba”. Z tej potrzeby zrodziło się jedenaście opowieści. Nieokiełznana narracja płynie, zbierając po drodze wycinki z gazet, pojedyncze zdania wyrwane z kontekstu, ciekawe porównania, fotografie, sny i inne ziarenka piasku. Tematyczne spektrum jest nieograniczone, jednak bohaterowie Lubki obnażają prawdę – w życiu liczy się tylko jeden temat. O sprawach (po)ważnych i fundamentalnych autor potrafi pisać z nonszalancją – jak choćby w tytułowym opowiadaniu o profesji seryjnego zabójcy:
Bo jestem killerem. To mi się podoba, jestem stworzony do takiej pracy. Niczego lepiej nie umiem robić, to praca niemonotonna, ciekawa, nieźle opłacana i – co najważniejsze – nie wymaga od ciebie, żebyś pracował od ósmej do szesnastej, siedząc w jakimś głupim biurze. Wszystko jest prostsze: zabiłeś – i jesteś wolny.
Twórczo przetworzyć chaos otaczającego świata, naszego wnętrza i celnie trafić w samo serce czytelnika – bezcenne. I jesteś wolny. W tej małej improwizacji na fortepian brzmią różnorodne nuty – nostalgii, polityki, wspomnień, wyobraźni, cudzych zdań, charakterów. Zabójcza mieszanka? Przecież: co nas nie zabije, to nas wzmocni.
Recenzja pierwotnie ukazała się na stronie „Popmoderny” 8.07.2013. Dziękujemy Redakcji i Autorce za zgodę na przedruk.