1. Opowiadanie we fragmentach
Biuro Literackie 2023 rok rozpocznie debiutem, publikacją książki Klaudii Pieszczoch pod tytułem ruń. Autorka w 2019 roku została laureatką projektu „Połów”, z wykształcenia jest iberystką, pisze i poezję, i prozę. W wywiadzie udzielonym Marlenie Niemiec, właśnie przy okazji premiery antologii „Połowu”, Pieszczoch powiedziała: „Opowiadanie jest (…) bardzo bliskie poezji, między innymi ze względu na znaczenie formy, konstrukcji tekstu. (…) Podobnie jak wiersz, opowiadanie często też jedynie uchyla drzwi do czegoś, czego w pełni nie widać, i pozostaje skupione na fragmencie.” W tym sensie ruń rzeczywiście zbliża się do prozy, ukazując jakiś urywek – czy to krajobrazu, czy sytuacji – wrzucając nas w sam środek poetyckiego dziania się, koncentrując uwagę czytelnika na detalu. Macie czasem tak, że lektura opowiadania urywa się jakby za szybko, że nie wiecie tego, co chcielibyście wiedzieć i zostajecie z poczuciem pewnego zagubienia? Mnie zdarza się tak nierzadko, ale dzięki ruń po raz pierwszy doświadczyłam tego w poezji. Historia opowiedziana tymi wierszami – chociaż wcale nie jest ani jednorodna, ani skupiona wokół pojedynczego bohatera – pozostaje dla mnie w jakimś sensie niekompletna. I to zdecydowanie komplement. Spróbujemy jednak fragmentami recenzji stworzyć możliwie spójną opowieść wokół poezji Pieszczoch.
2. Ekologia, zbieractwo, etyka pozyskiwania zasobów
„Przeszła pierwsza fala, druga i kolejne, aż wszyscy wyszli, zapadła cisza i w tym momencie pojawia się ona, która z tego, co nie zostało przez nikogo zabrane, tworzy swoją opowieść.” Tak o Klaudii Pieszczoch przy okazji wspomnianej wyżej antologii pisał Dawid Mateusz. Poetka jako zbieraczka dostrzega walor w każdym porzuconym drobiazgu, który nikomu innemu nie wydał się wart uwagi. Biorąc pod uwagę, że jej poezja w znacznym stopniu skręca w stronę ekopoetyki, koncentruje się na relacji człowiek-natura i bada przystawalność doświadczeń w obu tych sferach, zbieractwo Pieszczoch wydaje się jasno wynikać z tematów, jakie interesują ją w wierszach. Sięganie po odrzucone, wykluczone, zepchnięte na margines to przejaw troski o świat. Mądre korzystanie z zasobów, w tym również językowych, nie powoduje eksploatacji, nie uszczupla bogactw naturalnych. Nie tyle chodzi tu zatem o ocalanie świata w literaturze – to znaczy ocalanie pamięci, wartości, historii – ile raczej dostrzeganie potencjału w tym, co pominięte i wciąż nie dość obecne w powszechnej świadomości. Autorka jakby poszukuje w poezji alternatywnych źródeł energii. Woda na ten młyn to nie tylko przyroda, zwłaszcza ta nieożywiona, ale także język, relacje, przypadkowe obserwacje. A Pieszczoch jest uważną obserwatorką.
3. Ruch po okręgu, ruch pod prąd
Pieszczoch publikowała m.in. w „Wizjach”, „Drobiazgach” czy „Kontencie”; na łamach tego ostatniego kilkakrotnie, w tym również jako tłumaczka. W piętnastym numerze „Kontentu” ciekawym komentarzem jej wiersze opatrzył Adam Partyka. W tekście „kształt, zwór, nawyk” pisał: „Kluczowa dla poezji Klaudii Pieszczoch byłaby próba przełamania utrwalonych nawyków percepcyjnych i językowych; wyzbycia się zwyczaju patrzenia na pamięć”. I w innym miejscu, w kontekście wiersza „rysunki z Nazca. slacklining”, który ostatecznie w ruń nosi tytuł „rysunki z Nazca” i znacząco różni się od pierwowzoru (o czym czytelnik może się sam przekonać): „Kontury gigantycznych zwierząt (…), tak wielkie, że trudno ogarnąć je wzrokiem, nabierają sensu dopiero oglądane z perspektywy powietrznej. (…) Język oglądany z takiej zbyt bliskiej perspektywy byłby niczym innym jak zbiorem (…) form, podobnych ogromnym rysunkom – najczęściej mówimy w nich, czyli intuicyjnie korzystamy z wyrazowych i frazeologicznych kształtów, nie zwracając baczniejszej uwagi na ich sens.”
Poetka jest bardzo świadoma ograniczeń, jakie narzuca nam język, a zwłaszcza tego, co w nim utarte, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, co organizuje nasze myślenie. Od samego początku podejmuje próby wyjścia z impasu. Jak deklarowała w rozmowie z Niemiec: „W literaturze – zarówno w jej czytaniu, jak i pisaniu – istotne jest dla mnie to, by była ona próbą odwidzenia tego, co sto razy widziane, a w efekcie przewidziane”. Wydaje się jednak, że droga, która wiodła ją od „Połowu” do debiutu zrobiła całkiem sporo w tym akurat aspekcie jej pisania. Świadomość deklarowana rozmowami i komentarzami okołotekstowymi przeniosła się również do wewnątrz tekstu. Pieszczoch regularnie zaznacza swoją obecność w środku – języka, wiersza, świata. „Wwiercamy wizjery krążymy/ w granicach dzielnic”, „byłam wiele razy w samym środku chleba”, „kobiety w kolbie ułożone są gęsto/ ściśle obok siebie”. To tylko kilka przykładów; w ruń regularnie coś dzieje się wewnątrz, porusza w zamkniętym obszarze, ma wyraźne granice, ale równie często wydostaje się na zewnątrz, wyłamuje ze schematu, pozbywa ograniczeń. „Łodygom bambusa zdarza się rosnąć przez ciało (…)”, „tej wiosny pąki otwieramy siłą/ wkładamy palce w główki”, „wyrosła z ciebie mięsista dziewczyna zbudowana z włókien”. Co istotne, ten ruch na zewnątrz często jest wynikiem jednostkowej aktywności, podjęcia ryzyka, odwagi w działaniu. Podmiot poszukuje pęknięć, nierówności, niedomkniętych drzwi. Rzeczywistość stwarza okazje, ale ich wykorzystanie to świadoma decyzja. Pieszczoch deklaruje, że perspektywa przestrzenna jest dla niej niezwykle ważna, ale zamiast punktów styku szukałabym tu raczej dróg oddalających od centrum, wszystkiego, co zmienia kształt i formę, przybiera nieoczekiwany obrót.
4. Co ma wisieć, to nie runie
W zapowiedzi debiutu Pieszczoch na stronie Biura Literackiego czytamy: „W swoich wierszach poetka opisuje rzeczywistość w skali makro i mikro z perspektywy podmiotu wycofanego, zdystansowanego, choć uwrażliwionego na wszystkie przejawy przemocy (…). Można powiedzieć, że jest to pisanie stratygraficzne, tym bardziej że każdy z tekstów Pieszczoch zawiera w sobie zarazem ewolucyjną, rdzenną przeszłość, dynamicznie uchwyconą teraźniejszość i katastrofalną przyszłość, która zaczyna rozgrywać się na naszych oczach.” Tytułowe „ruń” dobrze wybrzmiewa w tym kontekście: z jednej bowiem zderza się z minionym, które już obróciło się w ruinę, pozostawiając jedynie ślady i poszlaki, a z drugiej zapowiada przyszły upadek, zwiastuje klęskę dającą się zaobserwować już teraz. Wpisana w tę poezję figura koła (obszar zamknięty) oraz dążenie do odzysku zasobów nie pozwala jednak czytać ruiny jako całkowitej porażki. Poezja Pieszczoch jest właściwie wolna od katastrofizmu i broni się przed pasywnym pesymizmem. W zamian oferuje odnowę, uważność i akceptację.
Czytam tytuł również jako wskazówkę, rozkaz kierowany tak do świata, jak i do czytelnika. Pieszczoch nakazuje rzeczywistości stworzenie pęknięcia, przez które można wydostać się z obszaru zamkniętego, skierować na zewnątrz, a także sygnalizuje odbiorcy, by zaufał autorce i runął z nią w świat poezji zbliżonej do natury, eksplorującej nieznane – tak w świecie, jak w języku – oraz pełnej plastycznych, choć dziwnych metafor. Ale „ruń” to przecież także roślinność – ta nisko, zwarcie rosnąca, zieleniejąca, dopiero wschodząca. To debiut, a równocześnie odrodzenie. Nowe powstałe z obumarłego. I to pewnie ta najbardziej oczywista wskazówka tytułu – flora jako tło, kontekst, punkt odniesienia. Cytując poetkę: „Za pojęciem flory kryje się (…) wszystko to, co mamy w zwyczaju ignorować, wypierać, puszczać w niepamięć albo traktować jako minione czy mniej ważne, niepełnoprawne.”
Klaudia Pieszczoch rozpoczęła swoją poetycką drogę książką mało oczywistą. Są to wiersze nierówne, operujące niekiedy obrazami zaczerpniętymi z natury, a innym razem zdecydowanie wyobrażonymi, rozparte między wnętrzem i zewnętrzem, niepewne żadnej z tych przestrzeni. Ufajmy, że autorka wie, co robi. Jej metoda jest niewątpliwie unikalna, prowadzi więc do unikalnych efektów. Im więcej zewnętrza dostanie się do wnętrza, tym większa będzie dynamika zmian zachodzących w tej poezji. A te wydarzą się na pewno – takie jest prawo natury. I literatury też.