recenzje / ESEJE

Uwagi wstępne do lektury „Autobiografii śmierci” Kim Hyesoon

Kacper Bartczak

Recenzja Kacpra Bartczaka towarzysząca premierze książki Autobiografia śmierci Kim Hyesoon w tłumaczeniu Ewy Suh, Lynna Suha i Katarzyny Szuster-Tardi, wydanej w Biurze Literackim 25 września 2023 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

1.

Co ma do dys­po­zy­cji czy­tel­nik, sil­ny swo­ją sła­bo­ścią, do któ­re­go docie­ra tekst pocho­dzą­cy z odle­głe­go obsza­ru kul­tu­ro­we­go, któ­ry, choć prze­siąkł przez sys­tem fil­trów języ­ko­wych i insty­tu­cjo­nal­nych, spa­da na nie­go jak topór rąbią­cy lód? Wszyst­ko.

2.

Nad­rzęd­ną struk­tu­rę dostar­cza Auto­bio­gra­fii śmier­ci bud­dyj­ski rytu­ał żałob­ny, poświę­co­ny kil­ku­set nasto­lat­kom i innym ofia­rom, któ­re uto­nę­ły w kata­stro­fie mor­skiej u wybrze­ży Połu­dnio­wej Korei w 2014 roku. Według tybe­tań­skiej Księ­gi umar­łych, pro­wa­dzo­ne przez 49 dni cyklicz­ne rytu­ały modli­tew­ne mają pomóc duszy zmar­łe­go prze­do­stać się do następ­ne­go życia.

Mówią­cy u Hyeso­on pod­miot sam wybie­ra się w tę podróż. Jest to poetyc­ko zaaran­żo­wa­ny cykl wej­ścia w prze­strzeń śmier­ci, sta­no­wią­cy medy­ta­cję nad jej nama­cal­no­ścią i obec­no­ścią w życiu, nad jej rela­cją z tym, co nazy­wa­my życiem. Śmierć uka­za­na jest tu jako żywioł sta­le obec­ny i wdzie­ra­ją­cy się w życie. Z dru­giej stro­ny, sam tekst jest też wdar­ciem się w śmierć – nie tyl­ko przez filo­zo­ficz­ny namysł nad śmier­tel­no­ścią jako kon­dy­cją, ale przez soma­tycz­nie i języ­ko­wo roz­pę­dzo­ne doświad­cze­nie życio-umie­ra­nia, któ­re jest szo­ku­ją­cą, bole­sną sepa­ra­cją ze zwy­kły­mi kon­struk­cja­mi jeste­stwa: wię­za­mi rodzin­ny­mi, toż­sa­mo­ścią indy­wi­du­la­ną, płcią, wie­kiem bio­lo­gicz­nym, wszel­kim poczu­ciem trwa­ło­ści ist­nie­nia. Sepa­ra­cja ta nie pro­wa­dzi jed­nak do dez­in­te­gra­cji. Jej osta­tecz­nym efek­tem jest wej­ście w rytm. Nie­co innych już może od tego, co zna­my pod poję­ciem „ryt­mu życia”, ale jed­nak rytm.

3.

Pierw­sze­go dnia, pod­miot Hyeso­on odno­to­wu­je:

Wyglą­da na to, że umie­rasz.

Mimo, że umie­rasz, myślisz. Mimo że umie­rasz, słu­chasz.

Pod koniec tej pierw­szej sekwen­cji nie jest już „sobą”:

Ucie­kasz od sie­bie. Jak ptak odda­la­ją­cy się od swo­je­go cie­nia.

Posta­na­wiasz uciec od nie­szczę­ścia, jakim jest życie z tą kobie­tą.

Krzy­czysz: Nic nie czu­ję do tej kobie­ty!

4.

Z maila od Lyn­na Suh, Kore­ań­czy­ka, któ­ry mówi wie­lo­ma języ­ka­mi, jed­ne­go z tłu­ma­czy Hyeso­on na język pol­ski:

(…) poet­ka sta­wia na gło­wie ideę śmier­ci jako doświad­cze­nia jed­nost­ko­we­go, widząc w śmier­ci przede wszyst­kim doświad­cze­nie zbio­ro­we i poli­fo­nicz­ne. Poet­ka kwe­stio­nu­je samo uży­cie pierw­szej oso­by „ja” w dys­kur­sie na temat śmier­ci

Zgo­da. A jed­nak zdol­ność do odczu­wa­nia trau­my indy­wi­du­al­nej nie zni­ka. Pod­miot zaczy­na ist­nieć w kil­ku wymia­rach, jest wid­mon­to­lo­gicz­nie roz­cią­gnię­ty, nad mate­rią i nie-mate­rią, cia­łem i jego roz­pa­dem, życiem i śmier­cią, wła­sną i innych ludzi. W obrę­bie odar­te­go z indy­wi­du­al­no­ści pod­mio­tu trau­ma indy­wi­du­al­na zacho­wu­je się jed­nak jako pasmo moż­li­we, echo zda­rzeń tra­gicz­nych, na przy­kład nio­są­cych strasz­ną wieść połą­czeń tele­fo­nicz­nych, po któ­rych „jak­by czar­na bry­ła, zwa­la się z nie­ba”. Dozna­nia te mogą nale­żeć do innych, ale mogą być też udzia­łem pod­mio­tu. Wie­lo­pa­smo­wy pod­miot, prze­ży­wa­ją­cy gra­nicz­ność wła­sną oraz śmierć innych, zaczy­na pły­nąć nad sce­na­mi tzw. rze­czy­wi­sto­ści, wypchnię­ty w prze­strzeń „pomię­dzy” – życiem i śmier­cią, bytem i nico­ścią.

5.

Wiersz jako prze­dłu­żo­ny stan odmie­nie­nia, dziw­nej de-indy­wi­du­acji, któ­ra nie anu­lu­je postrze­ga­nia, myśle­nia i dzia­ła­nia, stan pro­go­wy, wkra­cza­ją­cy na teren pośred­ni, ani życie, ani śmierć, negu­ją­cy ich ostre roz­róż­nie­nie. Jak u Whit­ma­na, któ­ry wkra­czał na te tere­ny pośred­nie, by wyobra­zić sobie przy­szłe demo­kra­cje, ich for­my wspól­not, inne od naszych, jak w wier­szu „Pogrą­że­ni we śnie” („The Sle­epers”):

Całą noc błą­kam się po mojej wizji,
(…)
Z otwar­ty­mi ocza­mi nachy­lam się nad zamknię­ty­mi ocza­mi uśpio­nych
Wędru­ję zagu­bio­ny, obcy same­mu sobie, skłó­co­ny i sprzecz­ny,
Przy­sta­ję, popa­tru­ję, nachy­lam się i zasty­gam.

(przeł. Andrzej Szu­ba)

Czy Whit­man wyobra­żał sobie bar­dziej życie czy śmierć? Czy któ­reś z tych dwóch pojęć zna­mio­nu­ję siłę domi­nu­ją­cą? I co moż­na w takim razie powie­dzieć o samym wier­szu: czy jest prze­strze­nią życia, czy umie­ra­nia?

6.

U Hyeso­on doświad­cze­nie wtar­gnięć śmier­ci ma być wstę­pem do naro­dzin. Jed­nak zanim do tego doj­dzie, jej pod­miot odwie­dza pasma roz­pa­du i gni­cia, rów­nież cie­le­sne­go. Cie­le­sność – czy­li to, co naro­dzo­ne z kobie­ty – samo jest nośni­kiem śmier­ci. Cie­le­sność, jej płeć, jako splot życia i śmier­ci:

Bia­ły kró­lik umie­ra i sta­je się czer­wo­nym kró­li­kiem
(…)
Od cza­su do cza­su wycią­gasz mar­twe­go kró­li­ka z maj­tek

Uprzed­nie atry­bu­ty pod­mio­to­wo­ści sta­ją się odrzu­co­nym pomio­tem. Przej­ście odrzu­ca wszel­ki miot toż­sa­mo­ści.

7.

A jed­nak wej­ście do tego gro­bu ma być wyj­ściem po jego dru­giej stro­nie. W medy­ta­cji nad śmier­cią ojca, spro­wo­ko­wa­ną wizy­tą u jego gro­bu, Hélène Cixo­us pisa­ła o tej wizy­cie jako rozej­ściu się, przej­ściu na dru­gą stro­nę: „Weszłam na cmen­tarz oczysz­czo­na, wyczer­pa­na, zga­szo­na, wyrzu­co­na, uni­ce­stwio­na przez sie­bie. Wyszłam po dru­giej stro­nie. (…) W moim łonie powo­li rodzi się poród”.

Wyda­je się, że w Auto­bio­gra­fii śmier­ci Hyeso­on sta­nę­ła nad podob­nym gro­bem.

8.

Co to jest poród? W ese­istycz­nym docho­dze­niu feno­me­no­lo­gii naro­dzin, Jolan­ta Brach-Cza­ina pro­po­nu­je ujrzeć naro­dzi­ny jako pro­go­wy stan dra­ma­tycz­ne­go wdar­cia się w bycie, któ­re gra­ni­czy z roz­pa­dem. Rodzić coś, to „roze­rwać sie­bie, roz­łu­pać orzech od środ­ka”. Naro­dzi­ny wyma­ga­ją szcze­li­ny w ist­nie­niu. Ze śmier­cią jest podob­nie. Kie­dy umie­ra­my, też coś się wdzie­ra i nastę­pu­je kolej­ne otwar­cie. Śmierć się wdzie­ra, sta­wia nas na pro­gu, jak brzę­czą­ca mucha, któ­ra przy­sia­da w ciszy umie­ra­nia, wda­je się mię­dzy nas a świa­tło. Poezja to doj­ście do sta­nu świa­do­mo­ści, że rze­czy są. Ale poezja to rów­nież doj­ście do świa­do­mo­ści, że rze­czy pod­le­ga­ją sta­łej ewa­ku­acji ku innym for­mom ist­nie­nia, a my rów­nież nale­ży­my do tego nur­tu. Kim Hyeso­on poka­zu­je, jak to zni­ka­nie dzie­je się już teraz, w życiu, i jest rodza­jem nasze­go wsią­ka­nia: w zda­rze­nia, w innych, w sta­łą obrób­kę umie­ra­nia, któ­ra zacho­dzi w tkan­kach, w tra­gicz­ną i nie­spra­wie­dli­wą śmierć innych, w roz­ta­pia­ją­ce nas codzien­nie media i wszyst­kie inne ośrod­ki inte­rak­cji ze świa­tem.

 

9.

Taka lite­ra­tu­ra posy­ła na wygna­nie, zry­wa wię­zy, osie­ro­ca. Jesz­cze na chwi­lę Cixo­us – w tek­ście „The Scho­ol of the Dead”, twier­dzi­ła:

Kie­dy piszę, ucie­kam od sie­bie. Wyko­rze­niam się. Jestem dzie­wi­cą. Wycho­dzę z wnę­trza wła­sne­go domu i nie wra­cam. Moment, w któ­rym uno­szę pió­ro, to moment w któ­rym zapo­mi­nam tych, któ­rych kocham. Godzi­nę póź­niej oni się nigdy nie naro­dzi­li, a ja ich nie znam.

Pod­miot Hyeso­on, kie­dy pisze, prze­cho­dzi przez śmierć ku innym for­mom ist­nie­nia. Sta­je się, na przy­kład, moty­lem:

Sto­ją­cy na jed­nej nodze motyl zanu­rza dru­gą nogę w czer­wo­nym tuszu
i pisze list.

10.

Albo krą­ży mię­dzy sta­na­mi mate­rii, jak „cuch­ną­cy anioł”, ohyd­na mucha:

Bla­do­nie­bie­skie skrzy­dła muchy
wyla­tu­ją z wychod­ka za domem
i wla­tu­ją z powro­tem do wychod­ka

Tę muchę sły­sza­ła kie­dyś Emi­ly Dic­kin­son:

I wte­dy – Mucha się wda­ła

Nie­bie­skim, nie­pew­nym Brzę­kiem
Pomię­dzy mnie a świa­tło –

Dostar­cza­jąc komen­ta­rza do nie­zwy­kłej siły wier­szy Dic­kin­son, Agniesz­ka Sal­ska pisze: „Wier­sze… kon­cen­tru­ją się na trau­ma­tycz­nym momen­cie, pro­wa­dzą czy­tel­ni­ka do gra­nic inten­syw­no­ści prze­ży­cia i tam zasty­ga­ją”. U Hyeso­on – nie­mal tak samo. Z tą róż­ni­cą, że nie ma tu mowy o zasty­gnię­ciu. Hyeso­on idzie dalej niż Dic­kin­son – jest świat jest już bar­dziej pla­stycz­ny. Wza­jem­ne przedar­cia bytu i nico­ści pro­wa­dzą do wciąż nowych prze­po­czwa­rzeń. Odrę­twie­nie trze­ba prze­żyć, przejść przez nie.

11.

Cho­ciaż jest to przej­ście przez ogo­ło­ce­nie, wydzie­dzi­cze­nie. Na przy­kład z języ­ka. Z maila od Kata­rzy­ny Szu­ster-Tar­di, tłu­macz­ki:

Nie dzi­wi, że dużo jest w wier­szach roz­kła­du, prze­cie­ka­nia, prze­le­wa­nia, ale też pół­płyn­nych zaim­ków – uchwy­ce­nie gło­su mówią­ce­go w pol­skim tłu­ma­cze­niu nie było łatwe ponie­waż w kore­ań­skim ory­gi­na­le [pod­miot] czę­sto nie zdra­dzał, czy jest kobie­tą, czy męż­czy­zną, nie­raz musie­li­śmy pod­jąć decy­zję, pra­cu­jąc w mniej ela­stycz­nym w tym wzglę­dzie pol­skim.

Hyeso­on utrud­nia „uchwy­ce­nie gło­su”, ponie­waż suge­ru­je, że w tle jej wypo­wie­dzi brzmi wła­śnie sam głos – czy­sty, ponadin­dy­wi­du­al­ny, czy­sta samo­gło­sko­wa pieśń przed-języ­ko­wa, wywie­dzio­na z pul­sa­cyj­nej cho­ry, zna­mio­nu­ją­ca poród:

Cisza pasier­bi­cy, któ­ra żyła w tobie, zaczy­na śpie­wać niskim gło­sem.

Jak jąka­ła, któ­ra nie jąka się pod­czas śpie­wa­nia.
Jak gdy­by pio­sen­ka nagle potra­ci­ła wszyst­kie spół­gło­ski.

12.

Ale poród, któ­ry dawał­by co? Czy nie mamy tu raczej do czy­nie­nia z nad­mier­ną tana­tycz­ną orgią? „Jedy­ne, co możesz sobie uro­dzić, to two­ja wła­sna śmierć” – czy­ta­my trzy­na­ste­go dnia rytu­ału.

Hyeso­on jest jak Orfe­usz, któ­ry nie prze­sta­je pisać, nawet po tym, kie­dy już obej­rzał się za sie­bie:

Słu­chaj, słu­chaj uważ­nie gło­su stro­mej prze­łę­czy spo­wi­tej śnie­giem
Nie oglą­daj się za sie­bie. Jeśli się obej­rzysz, zamie­nisz się w kamień

i sto­czysz w kosz­mar

Ale prze­cież jej cały poemat trwa w tym „obej­rze­niu się za sie­bie”! W micie o Orfe­uszu wej­rze­nie w cze­luść oka­zu­je się osta­tecz­nie impul­sem, nad­rzęd­nym i domi­nu­ją­cym nad impul­sem two­rze­nia. Pra­ca pisa­nia – jego ożyw­cza moc – trwa, póki Orfe­usz się nie obej­rzy, póki jesz­cze opie­ra się poku­sie spoj­rze­nia otchła­ni w twarz. Takie jest pra­wo wyzna­czo­ne przez mit. Jed­nak, jak twier­dzi Blan­chot w swo­ich roz­wa­ża­niach nad owym fatal­nym spoj­rze­niem Orfe­usza, poeta musi zła­mać to pra­wo i spoj­rzeć otchła­ni w twarz. Pra­ca pisa­nia roz­sy­pie się wów­czas, roz­su­pła, legnie w gru­zach. Według Blan­cho­ta, waż­niej­szy ponad nią jest wgląd w esen­cję tego, co nie ma żad­nej esen­cji, doświad­cze­nie nico­ści.

I znów, Hyeso­on wyda­je się bar­dziej pla­stycz­na. Nicość nigdy nie jest czymś czy­stym. Raczej oka­zu­je się tyglem onto­lo­gicz­nej muta­cji. Jej przej­ścia wydo­by­wa­ją nas na dru­gą stro­nę. Ku kolej­nym wid­mo­wym obra­zom, któ­re jed­nak zamiesz­ku­je­my; ku wybra­ko­wa­niu, któ­re prze­zie­ra przez rytm, by mimo wszyst­ko być pew­ną for­mą, for­mą bra­ku, któ­rą poet­ka zamiesz­ku­je, mimo bólu, któ­ry ta for­ma, czy może for­ma w ogó­le, jej spra­wia:

Czy ja jestem pijaw­ką na cie­le ryt­mu?
Czy rytm jest pijaw­ką na moim cie­le?
Rytm nie jest for­mą ist­nie­nia, lecz for­mą bra­ku

Nie zno­szę tego pul­su, któ­ry ogo­ła­ca mnie z umy­słu
Nie zno­szę tej muzy­ki, któ­ra zdzie­ra ze mnie duszę

O autorze

Kacper Bartczak

Ur. w 1972 roku. Poeta, krytyk, tłumacz poezji, amerykanista. Wydał kilka tomów poetyckich, m.in. Wiersze organiczne (2015), za które był nominowany do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius oraz Nagrody Literackiej Nike, Pokarm suweren (2017), a także zbiór Naworadiowa (2019). Autor monografii o Johnie Ashberym (2006) oraz zbioru esejów o poezji i teorii Świat nie scalony (2009), za który otrzymał Nagrodę „Literatury na Świecie”. Tłumaczył wiersze Johna Ashbery’ego, Rae Armantrout, Charlesa Bernsteina i Petera Gizziego. Stypendysta Fundacji Fulbrighta (dwukrotny) i Fundacji im. T. Kościuszki. Wykłada literaturę amerykańską na Uniwersytecie Łódzkim. Mieszka w Łodzi.

Powiązania