recenzje / KOMENTARZE

W błysku tasaka. Komentarz Bogusława Kierca do trzech dramatów Tymoteusza Karpowicza

Bogusław Kierc

Komentarz Bogusława Kierca do trzech dramatów Tymoteusza Karpowicza.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Zda­rzy­ło mi się grać w trzech sztu­kach Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, widzia­łem kil­ka insce­ni­za­cji jego dra­ma­tów, słu­cha­łem słu­cho­wisk, roz­ma­wia­łem z nim o nie­któ­rych inter­pre­ta­cjach.

Byłem zachwy­co­ny Prze­rwą w podró­ży w reży­se­rii Andrze­ja Wit­kow­skie­go, bar­dzo mnie urze­kła jego insce­ni­za­cja Zie­lo­nych ręka­wic, ostat­nio szcze­rze podzi­wia­łem przed­sta­wie­nia Wero­ni­ki Szcza­wiń­skiej: Dźwię­ko­wy zapis doli­ny i Nie­wi­dzial­ne­go chłop­ca. I wyda­wa­ło mi się, że potra­fię coś powie­dzieć ze środ­ka tej mate­rii teatral­nej, ale po powro­cie do kil­ku lek­tur tych rze­czy z mojej aktor­skiej prze­szło­ści, zna­la­złem się w prze­strze­niach i cza­sach, o któ­rych nie mogę powie­dzieć, że są led­wie roz­po­zna­wal­ne, ale nie mogę nie powie­dzieć – że obej­mu­ją mnie wid­mo­wo. Są wid­ma­mi, w któ­rych i ja sam sie­bie odczu­wam jak wid­mo. Wid­mo z chłon­nym (a może i zachłan­nym) sumie­niem. Nie­czy­stym.

Gra­łem Hodow­cę Kapu­sty w Cha­ro­nie od świ­tu do świ­tu, gra­łem Dyrek­to­ra Fabry­ki Zaba­wek Dzie­cię­cych w Jego Małej Dziew­czyn­ce, gra­łem Anio­ła w sztu­ce Kie­dy przy­cho­dzi anioł, a mam  wra­że­nie bycia w jed­nej roli, roz­pi­sa­nej na trzy róż­ne dra­ma­ty. Roli, któ­rą roz­po­zna­ję tak­że w innych dra­ma­tach Kar­po­wi­cza. Roli czło­wie­ka (nawet kie­dy oka­zu­je się anio­łem albo łże-anio­łem) z trud­nym do oczysz­cze­nia sumie­niem.

Wte­dy, kie­dy przy­swa­ja­łem sobie zda­nia moich boha­te­rów, nie było to tak ude­rza­ją­ce, ani nie budzi­ło we mnie poczu­cia nie­sto­sow­no­ści czy nie­dy­skre­cji (naj­de­li­kat­niej mówiąc). Ich życie trak­to­wa­łem naj­pierw jako model życia, nie roz­tkli­wia­jąc się zanad­to nad tym, z cze­go ten model jest poskła­da­ny. Dopie­ro póź­niej, na sce­nie, pod­czas prób sytu­acyj­nych, kie­dy czu­łem się zobo­wią­za­ny do nasy­ce­nia wia­ry­god­no­ścią bycia wymy­ślo­nej (?) posta­ci, osmo­za symp­to­mów „mode­lo­wych” wpra­wia­ła mnie w ich dra­stycz­nie żywy los. Dla mnie – czę­sto nie do przy­ję­cia, ale wte­dy – prze­wrot­nie atrak­cyj­ny. Aktor­sko atrak­cyj­ny. Co jest pew­ne­go typu obrzy­dli­wo­ścią, wła­ści­wą temu zawo­do­wi.

Byłem młod­szy od moich boha­te­rów, zale­d­wie trzy­dzie­sto­pa­ro­let­ni; może i w tym prze­su­nię­ciu wie­ku uwy­dat­nia­ła się fik­cyj­ność ich sza­leń­stwa, jakaś „pro­ba­bi­li­stycz­na” zbrod­ni­czość.

Prze­sa­dą było­by powie­dzieć, że te posta­ci mnie prze­ra­ża­ją, ale mot­to z Ril­ke­go, posta­wio­ne po tytu­le Kie­dy przy­cho­dzi anioł: „Ein jeder Angel ist schrec­klich”, potwier­dza tę zgro­zę, któ­ra nie pozwa­la mi na „wywa­żo­ną” lek­tu­rę powro­tu.

„Mode­lo­we” ali­bi oddzie­la­ło mnie od odpo­wie­dzial­no­ści za nie moje myśli, mowę i uczyn­ki. Do gło­wy mi nie przy­szło, żeby tą odpo­wie­dzial­no­ścią obar­czać Dra­ma­to­pi­sa­rza, któ­ry był dla mnie przede wszyst­kim nad­zwy­czaj­nym poetą i filo­zo­fem, znaw­cą ciem­no­ści dusz ludz­kich, ale – by tak powie­dzieć – z lite­ra­tu­ry i pod­pa­trze­nia. Nie przy­pusz­cza­łem, że pie­kiel­ne labi­ryn­ty jego teatral­nych posta­ci mogą być wyżło­bio­ne w jego umy­śle. Że mogą być jego udrę­ką. I nie cho­dzi mi o żad­ne utoż­sa­mie­nia, ale o samą moż­li­wość pomy­śle­nia, czy wymy­śle­nia takie­go „mode­lu” bycia czło­wie­kiem.

Mimo potwor­no­ści tej kon­sta­ta­cji, narzu­ca się myśl, że w tych dra­ma­tach są dra­stycz­nie roz­po­zna­wal­ne auto­por­tre­ty Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, kary­ka­tu­ral­nie redun­dant­ne – dają­ce się porów­nać z prak­ty­ką Cara­vag­gia, kie­dy ścię­tej przez Dawi­da, trzy­ma­nej prze­zeń gło­wie Golia­ta dawał swo­je (mści­wie prze­sa­dzo­ne) podo­bień­stwo.

Po ogło­sze­niu Odwró­co­ne­go świa­tła i frag­men­tów Roz­wią­zy­wa­nia prze­strze­ni, ina­czej ode­mknął się słuch na owe Kar­po­wi­czow­skie „dźwię­ko­we zapi­sy doli­ny”. Zaczę­ły się mul­ti­pli­ko­wać i wzmac­niać. Sam Poeta upraw­nił taką meto­dę spo­tę­go­wa­nej „pola­ry­za­cji poli­sy­gna­łów seman­tycz­nych”, ukła­da­jąc Sło­je zadrzew­ne.

Jed­nak teraz boję się nie tyl­ko jego tasa­ków, ale i zaba­wek, kapu­sty i wszel­kich wyszu­ka­nych i pro­stych przy­sma­ków, boję się jego zaklęć i prze­kleństw, sztu­czek i cza­rów. Tak jak bałem się nacie­ra­ją­ce­go na mnie sta­da owiec, kie­dy pierw­szy raz zosta­łem przy­pro­wa­dzo­ny do kina. Wte­dy ucie­kłem.

Teraz też chcia­łem uciec, to zna­czy nie pisać o tych wra­że­niach z powrot­nych odczy­tań. Zda­je mi się, że nie­zu­peł­nie byłem wów­czas świa­dom, w jakim napraw­dę teatrze „się odby­wam”.

Czy­ta­łem Artau­da, bo aku­rat parę lat wcze­śniej wyda­no w Pol­sce prze­kład Teatru i jego sobo­wtó­ra, ale Kar­po­wicz nie koja­rzył mi się z teatrem okru­cień­stwa. Gdzie tam.

W latach mojej fascy­na­cji Artau­dem okru­cień­stwo było dla mnie syno­ni­mem teatru eks­ta­tycz­ne­go. Zda­nie o palo­nych żyw­cem męczen­ni­kach, dają­cych jesz­cze zna­ki ze swo­je­go sto­su, cyto­wa­ne przez Gro­tow­skie­go, utwier­dza­ło mnie w tym prze­ko­na­niu (czy – złu­dze­niu).

Ale i dzi­siaj Castel­luc­ci widzi Artau­da jako tego, któ­ry „wpro­wa­dził na sce­nę natar­czy­wość, gwał­tow­ność, pożar cia­ła”. Dla Paw­ła Pas­si­nie­go, auto­ra przed­sta­wie­nia Artaud. Sobo­wtór i jego teatr, „okru­cień­stwo w teatrze to okrut­na praw­da. Bez­względ­na praw­da. I pewien rodzaj bez­względ­ne­go dąże­nia do tej praw­dy”.

No dobrze, ale prze­cież Kar­po­wicz już wte­dy, wte­dy, kie­dy ja sam pró­bo­wa­łem wta­jem­ni­czać się w teatr okru­cień­stwa, moc­no odczu­wał swo­je powi­no­wac­two z myślą Artau­da.

We frag­men­cie pra­cy Sztu­ka jako ryzy­ko (Naj­gęst­sza z wszyst­kich masek) pisał o szcze­ro­ści w dra­ma­cie jako o ryzy­ku, „któ­re w spo­tka­niu z publicz­no­ścią, autor podej­mu­je na koszt wła­sny, a nie tej ostat­niej. Jest to rodzaj moral­nej pro­wo­ka­cji skie­ro­wa­nej nie prze­ciw­ko widow­ni, a auto­ro­wi gra­nej sztu­ki, to «cie­le­sne uką­sze­nie», o któ­rym tak pięk­nie mówi Artaud (dla mnie bar­dziej inte­lek­tu­al­ne niż cie­le­sne), dobie­ra­ją­ce się do skó­ry auto­ra, nie widza”.

Gra­jąc posta­ci z dra­ma­tów Kar­po­wi­cza, nie myśla­łem o sobie jako akto­rze teatru okru­cień­stwa, choć typ tam­te­go moje­go aktor­stwa moż­na by okre­ślić jako „eks­ta­tycz­ny”; coś z tego musia­ło być na rze­czy, bo pamię­tam, jak Hel­mut Kaj­zar opo­wia­dał mi o Andrze­ju Fal­kie­wi­czu paro­diu­ją­cym moje­go Helio­na-Eolio­na, któ­re­go gra­łem w Samu­elu Zbo­row­skim.

Nie­mniej, przy­wo­łu­jąc tam­te wid­ma sie­bie, widzę tego Hodow­cę Kapu­sty w obszer­nym płasz­czu, z wie­lo­ma kie­sze­nia­mi wewnątrz, wypeł­nio­ny­mi sło­ika­mi z kapu­stą w roz­ma­itych prze­two­rach, gra­ją­ce­go zapa­mię­ta­le na szat­kow­ni­cy, trzy­ma­nej jak skrzyp­ce, swo­ją apo­te­ozę kapu­ścia­ne­go zba­wie­nia; tak żar­li­wie, że kie­dyś trze­ba było prze­rwać pró­bę, żeby mi w pobli­skim szpi­ta­lu zszy­to zszat­ko­wa­ny kawa­łek dło­ni.

Widzę Dyrek­to­ra Fabry­ki Zaba­wek Dzie­cię­cych wcie­la­ją­ce­go się nie­mal w swo­je zabaw­ki; nie wiem, jak widzo­wie festi­wa­lu teatral­ne­go w Sit­ges, w Hisz­pa­nii, doczy­ty­wa­li się sen­su i zna­czeń nasze­go przed­sta­wie­nia, w każ­dym razie pierw­szy raz w życiu widzia­łem owa­cję na klę­czą­co. Co do nich prze­dzie­ra­ło się przez mag­mę nie­zro­zu­mia­łe­go języ­ka, trud­no mi się domy­ślać, choć tro­chę tam­tych moich emo­cji i prze­my­ca­nych prawd nie­czy­ste­go sumie­nia mi świ­ta i nie chciał­bym mieć z tam­tym sobą zbyt wie­le wspól­ne­go.

Podob­ną nie­chęć żywię do swo­je­go Anio­ła. Będą­ce­go lata­ją­cym obiek­tem do uży­wa­nia sobie na anie­le.

Zasa­da odbić (hory­zon­tal­nych i wer­ty­kal­nych), tak typo­wa dla dra­ma­tur­gii Kar­po­wi­cza, w tej sztu­ce jest naj­do­bit­niej czy­tel­na i syme­trycz­nie natręt­na. Wyni­ka z niej tak­że oczy­wi­stość upodob­nień i toż­sa­mo­ści zbrod­ni­czych pra­gnień, mają­cych zre­kom­pen­so­wać bądź pomścić cier­pie­nia zada­ne przez bliź­nich. (Tutaj są nimi współ­mał­żon­ko­wie). Anioł nie jest wol­ny od tego dyna­mi­zmu. Moż­na by nawet zakła­dać, że ten taki jego dyna­mizm udzie­lił się ludziom, jak też – w uza­sad­nio­ny spo­sób – mnie­mać, że Anioł jest „wytwo­rem” tego dyna­mi­zmu. Zło ma się dobrze w wyma­rzo­nych desy­gna­tach naj­lep­szych życzeń. W inten­cjo­nal­nych aktach dobro­dusz­nej życz­li­wo­ści. Ale czę­sto ma się lepiej w grand­i­lo­kwent­nych uzur­pa­cjach arty­stów. Takich jak Hodow­ca Kapu­sty na przy­kład.

O autorze

Bogusław Kierc

Poeta, aktor, reżyser, pedagog. Edytor utworów Rafała Wojaczka, dramaturg. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania