Poezja Marcina Sendeckiego, jak mało która współcześnie, warta jest przypomnienia w całości, upomina się też o całościującą lekturę. Nie ułatwia wprawdzie takiego odczytania, to jasne dla każdego, kto próbował jej towarzyszyć – już dwadzieścia lat od książkowego debiutu poety. Pisząc o całokształcie, nie mam oczywiście na myśli jakiegoś projektu całości wpisanego w twórczość poetycką autora Parceli – projekt taki nie istnieje, nie może istnieć. Nawet całość względna, warunkowa, całostka ograniczona (na przykład) do tematu, motywu, toposu, figury, a choćby tylko do jednej, wyodrębnionej – spośród wielu u Sendeckiego równorzędnych i równowartościowych – metody twórczej. O ile bowiem większość rówieśników poety, obdarzanych dziś zaufaniem krytyki i czytelniczą atencją, doczekała się już wyborów poetyckich, często interesująco ułożonych i pożytecznych, o tyle teksty Marcina Sendeckiego – po prostu nie pozwalają się wybrać. Bo według jakich kryteriów i z jakim zamierzeniem wybierać spośród wierszy, które, wyjęte z kompozycji oryginalnych tomików, tracą mocne – jeżeli „mocne” to w tym wypadku właściwe słowo – pola odniesień? Wiersze te nie nadają się do antologii, nie znoszą innego sąsiedztwa niż pierwotnie im przez autora wyznaczone. Niemal każdy utwór poetycki porównany z wierszem Sendeckiego ujawnia swoją językową niefrasobliwość, niesamodzielność, budzi instynktowne posądzenie o jakieś estetyczne kondotierstwo. Czy jednak owa (pozbawiona odpowiedników we współczesnej polskiej poezji) bezkompromisowość w przeciążaniu wyrazów, fraz i zdań nowymi napięciami – „Aż zrobią się całkiem ciemne/ Juczne słowa// Niemądre od powtarzania/ Zdrętwiałe od nieuwagi” („[Ju]” z tomu Farsz) – nieustanne zrywanie kontaktu z czytelnikiem zawsze i wszędzie wychodzą wierszom Marcina Sendeckiego na zdrowie? Z drugiej strony – nie sposób nie zauważyć, że tego ważnego poetę „bruLionu”, jako jednego z nielicznych w całej formacji, by nie rzec, że jedynego, całkowicie ominęła fala epigonów, amatorów podróbek, literackich wypełniaczy. Ominęła, ponieważ potencjalnemu naśladowcy niełatwo byłoby dosłownie potraktować imperatyw z wiersza „Konin – Koło – Turek”: „Skoro nie chcesz nic mówić, powiedz to, co ja” (z tomu Szkoci Dół). Jeszcze trudniej powiedzieć: „jak ja”.
Zwłaszcza że to „jak” zmienia swoje oblicza od przełomu lat 80. i 90. – do dziś. Księga pt. Błam (1985–2011) dowodnie o tych metamorfozach świadczy, pokazując zarazem, że istnieje pewna rdzenna – i chyba niepodlegająca przeobrażeniom – zasada, na mocy której powstawały i powstają (zapewne nie wszystkie, ale liczne) wiersze Sendeckiego. Zasadę tę można by nazwać redukcyjną asocjacyjnością. Polega ona – z grubsza rzecz ujmując – na zestawianiu (skojarzeniu) co najmniej dwóch różnych, obcych sobie porządków wyobrażeniowych (np. – jak poniżej – malarstwa i erotyki, sadownictwa i medycyny) oraz wtórnemu zredukowaniu (sprowadzaniu) ich do alogicznie i na ogół niemimetycznie łączonych ekwiwalentów słownych. W opatrzonym znanym mottem z O’Hary, stosunkowo wczesnym wierszu „Niedziela” (z tomu Z wysokości) zasada ta prowadzi do nieradykalnych jeszcze efektów: „Słońce, żółta farba zstępuje ze ścian, plami pościel,/ łodygi sprzętów i jasny blat stołu. Moje serce/ leży przede mną, nie porusza się”. Pierwsze zdanie tego krótkiego wiersza jest opisem wnikania światła słonecznego do sypialni – przywodzi ono na myśl malarstwo impresjonistyczne, z jego iluzją ruchu, płynnością barw. Zdanie drugie metonimicznie odnosi się do leżącej bez ruchu kobiety („moje serce”). Porządki te – malarski i erotyczny – nie musiałyby być sobie obcymi, lecz podmiot mówiący jest dyskretny, nie wspomina o kobiecie, posługuje się ograną figurą serca, redukuje ją jednak do obrazu – powiedzmy – kardiochirurgicznego. Efekt językowy jest oczywiście nielogiczny i niemimetyczny: nikt nie wyobrazi sobie organu spoczywającego przed patrzącym nań właścicielem. Taka operacja możliwa jest jedynie w języku.
Ciekawszego przykładu redukcyjnej asocjacyjności dostarcza znacznie młodszy od „Niedzieli” utwór „[Czerw]” (z tomu Pół) – w całości brzmi on: „Czerw pójdzie w zaparte/ Czerwona sukienko// Czmychnie dzień po nic/ Czerwona sukienko// Czereda na trzepaku/ Czerwona sukienko// Czereśnie w formalinie/ Czerwona sukienko”. Łatwo rozpoznać w nim dwa główne porządki – sadowniczy: wskazują nań owoce i owad w nagłosie, oraz medyczny: formalina, służąca do konserwacji tkanek (nota bene czerwie były i bywają również dziś wykorzystywane w medycynie). Spożytkuje je podmiot, opowiadając dziewczynce – synekdochicznej „czerwonej sukience” – o bawiącej się dziecięcej „czeredzie”. Dzieci nie uświadamiają sobie jeszcze, że czas płynie (także im – uwydatnia tę przemijalność „dnia” wygłosowe „nic” w drugim dystychu i czasownik w tym samym wersie), owoc (wiadomo jaki i czyj – to raczej nie nadinterpretacja?) „na trzepaku” nie zawiśnie na zawsze. Redukcji ulega porządek medyczny, formalina powstrzymuje rozkład biologicznych preparatów – konotacje z płodami są prawie instynktowne. Nikt przecież nie konserwuje czereśni w formalinie.
Elegijny, sugestywny liryzm wiersza wzmacniają aliteracje, paralelizmy, powtórzenia. Konsekwencja, z jaką Sendecki wykorzystuje te chwyty, wyróżnia, jak sądzę, jego praktykę poetycką w „dojrzałych” tomikach (w tym wypadku nie jest to określenie wartościujące, lecz porządkujące chronologicznie): wydawanych rok po roku – taktyka wcześniej Sendeckiemu nieznana – Trapie, 22, Pół oraz Farszu. Nie znaczy to, że autor Szkociego Dołu wcześniej nie powtarzał, nie instrumentalizował. Chodzi jedynie o częstotliwość, statystykę. Dość dobrze już opisane zostały cytaty i autocytaty struktur poetyckich (najczęściej rytmu, składni, ale bywa też, że schematów całych utworów), z kolei nieco chętniej przez poetę uruchamiane w tomach wcześniejszych – choć nietrudne do odnotowania także później. W krytycznoliterackich komentarzach często eksploatowanym przykładem tego rodzaju zabiegów jest tytułowy wiersz zbiorku Z wysokości, którego trzy swoiste auto-trawestacje – czy, w zasadzie, warianty – wystąpiły w Opisach przyrody. Nie jest zresztą dziełem przypadku, a pozostaje raczej w ścisłym związku z wymienionymi tu upodobaniami poety – rosnąca z biegiem lat, od samego początku twórczości imponująca, precyzja jego wierszy. Wartą wyeksponowania część dorobku Sendeckiego stanowią sestyny, vilanelle, liczne wariacje na temat sonetu, nie brakuje nawet takich utworów, w których numeryczna ścisłość oparta została na równym rachunku liter w wersie (jedenastoliterowy „[Tamto]” w Pół; wiersz o charakterystycznym i znaczącym graficznym „pęknięciu”).
Właśnie w kontekście poetyckiej koncepcji nawrotu, technik powtarzalności i dezyderatu precyzji należałoby może rozpatrywać poprawki, jakich autor postanowił dokonać zwłaszcza w wierszach wczesnych. Poprawki te, względnie nieliczne, mają często charakter stylistycznego retuszu (jak w przypadku klauzuli w „Wierszu doraźnym”, klauzuli oraz nagłosu w utworze następnym – itp.). Zdarza się jednak, że przepisywanie wierszy pozwala uzyskać nową poetycką jakość, zmienia znaczenie utworów. Poręczna, bo cytowana już – z Błamu – „Niedziela”, tym razem, dla porównania, w wersji pierwotnej, pochodzącej ze zbiorku Z wysokości: „Światło płynnie przekracza granicę szkła,/ miesza się z oddechem i dymem papierosów./ Żółta farba zstępuje ze ścian, pokrywa pościel,/ łodygi sprzętów i jasny blat stołu. Moje serce/ leży przede mną, nie porusza się”. W nowszym wariancie zaszło, jak widać, istotne przewartościowanie epistemologiczne. Zmianie uległ punkt widzenia (obserwacji), z niemożliwego, jedynie hipotetycznie wyobrażalnego – na realny.
Błam to „zszyte ze sobą brzegami, wyprawione skóry futerkowe ze zwierząt jednego gatunku, służące zwykle do podszycia płaszcza” (wg Słownika języka polskiego, Warszawa 1978). Zaledwie raz to tytułowe słówko pojawia się w poezji jego użytkownika. Niedawno, bo w jednym z zamykających Farsz utworów:
świat klęczy w wannie
i bawi się wodą nikt tobie tak powie
przez wieczność
i sympozjon z dyskontu kaszkiet z eternitu
i wiata przewiewna można suszyć twarz
i woda zielona głęboka
i wszelki wylew zatrzymać
na wyłączną wieczność
aż struchleje pół farsz trap zbór dwa dwa prąd błam nikt
Powracając do pytania (wątpliwości) sprzed kilku akapitów: czy to kolejne ostentacyjne zerwanie porozumienia z czytającymi? Ależ Marcin Sendecki nie zrywa połączeń, on tylko nie udaje, że rzeczywistość – językowa czy pozajęzykowa, różnica między nimi czasami bywa nominalna – jest prościej ułożona i mniej „ciemna” niż ma to miejsce w istocie. Pół, farsz, trap, dwa dwa i błam to przedstawiciele jednego gatunku i trzeba mierzyć się z nimi w całości. Od podszewki.