recenzje / IMPRESJE

W otwartych drzwiach. Bez końca, bez tytułu

Maciej Topolski

Esej Macieja Topolskiego towarzyszący premierze almanachu Połów. Poetyckie debiuty 2011.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

„Któ­rę­dy, któ­ry­mi drzwia­mi wycho­dzisz?” – czy­tam w wier­szu Macie­ja Taran­ka, jed­ne­go z dzie­się­ciu auto­rów wyróż­nio­nych w siód­mej edy­cji „Poło­wu”. Z pew­no­ścią każ­dy z debiu­tan­tów wybra­nych przez redak­to­rów alma­na­chu Połów. Poetyc­kie debiu­ty 2011 – Roma­na Hone­ta, Joan­nę Muel­ler oraz Mar­tę Pod­gór­nik – zadał sobie w pew­nym momen­cie podob­ne pyta­nie. Czy zwią­za­ne było z pró­bą okre­śle­nia poetyc­kie­go gło­su? A może doty­czy­ło wła­snej pozy­cji wzglę­dem tra­dy­cji lite­rac­kiej? W tej chwi­li nie potra­fię odpo­wie­dzieć; wiem jed­nak, że wiersz przy­ku­wa­ją­cy uwa­gę odbior­cy zawsze wyma­ga, tak ze stro­ny poety, jak i czy­tel­ni­ka, opusz­cze­nia kon­kret­ne­go świa­ta i wybo­ru dro­gi wyj­ścia. „Możesz mnie porównywać,/ wku­rzać się i ogryzać/ kości; a ja radzę ci czy­tać powie­ści, wbi­jać igły pod paznokcie,/ zatkać uszy i wymy­ślić koniec, bo nie chce mi się zamknąć/ nawet na chwi­lę, tych pie­przo­nych drzwi” – w ten spo­sób koń­czy swój poetyc­ki zestaw „Glos­so­la­lia” Kata­rzy­na Fetliń­ska. Moc­ne, zna­mien­ne sło­wa. Spo­ro mówią nam o bez­przy­kład­nym zja­wi­sku, jakim jest nie­chyb­nie poetyc­ki debiut.

W sytu­acji poety debiu­tu­ją­ce­go opu­ścić kon­kret­ny świat ozna­cza pod­jąć pierw­szą, dla wie­lu naj­waż­niej­szą, fun­du­ją­cą całą póź­niej­szą twór­czość decy­zję. Decy­zja ta doty­czy wła­snej osob­no­ści, swo­je­go bycia w świe­cie lite­ra­tu­ry. Oczy­wi­ście, w poezji – w lite­ra­tu­rze, któ­rą uwa­ża­my za war­tą czy­ta­nia – decy­zje podej­mo­wa­ne są nie­ustan­nie i nie spro­wa­dza­ją się do pierw­szej książ­ko­wej publi­ka­cji. Zamknię­cie świa­ta w sło­wach, wyj­ście z sie­bie otwie­ra kolej­ne prze­strze­nie. Pro­blem jed­nak w tym, że poezji, two­rzo­nej zarów­no przez debiu­tan­ta, jak i poetę doświad­czo­ne­go i uzna­ne­go, gro­zi nie­bez­pie­czeń­stwo „zamknię­cia drzwi”. Mam wra­że­nie, że o takiej groź­bie mówi wiersz otwie­ra­ją­cy cykl „Ana­to­mia” Adria­na Sin­kow­skie­go: „a my, tutaj przed oknem, patrzy­my jak woda/ wycie­ka­ją­ca ryn­ną zmy­wa sło­wa z kartki,/ któ­rą chwi­lę temu ktoś powie­sił przed sklepem./ Zaraz wra­cam? Nie­czyn­ne?”.

Na każ­dym z dzie­się­ciu auto­rów, któ­rych pozna­ją Pań­stwo pod­czas spo­tka­nia pro­mu­ją­ce­go alma­nach Połów. Poetyc­kie debiu­ty 2011, spo­czy­wa ryzy­ko odwo­ła­nia i zawie­sze­nia, któ­re odwra­ca naszą uwa­gę od „miejsca/ mię­dzy par­kiem a skle­pem, gdzie zbie­ra się woda”, gdzie zda­nia, jak napi­sze w jed­nym z wier­szy Grze­gorz Jędrek, „pry­ska­ją sen­sem”. Wspo­mnia­ne nie­bez­pie­czeń­stwo przyj­mu­je zazwy­czaj dwie rów­nie cie­ka­we for­my reak­cji. Pierw­szą jej for­mą jest mil­cze­nie. Uczest­nic­two w podob­nym pro­jek­cie jest swo­istym pre­sti­żem i potwier­dze­niem war­to­ści two­rzo­nych przez poetkę/poetę tek­stów. Zara­zem jed­nak sta­no­wi ono począ­tek jej/jego dro­gi. W tym bowiem miej­scu tkwi poten­cjał i zaczyn póź­niej­szej ich poezji, któ­ry może zostać zaprze­pasz­czo­ny, wtrą­cić w lite­rac­ki nie­byt. Wokół tego punk­tu roz­ta­cza się rów­nież wyjąt­ko­wa aura nie­doj­rza­ło­ści, któ­ra wie­lu czy­tel­ni­ków wpę­dza albo w nie­zdro­we pyta­nia o war­tość debiu­tanc­kiej poezji, albo w mil­cze­nie. „Tu jeste­śmy podob­ni jak dwie kule gazu/ wpa­trze­ni w swo­je twa­rze na przed­nim lusterku/ i na biją­cy licz­nik naj­czę­ściej mil­cze­niem”. Dru­ga reak­cja to łata porów­na­nia. Jest ona rów­no­znacz­na ze spo­czę­ciem w wygod­nej doksie. Doksa sta­no­wi pro­te­zę nabu­do­wa­ną wokół płyn­nej prze­strze­ni sen­sów. Obie for­my połą­czo­ne są z two­rze­niem i odbio­rem kul­tu­ry; nie­rzad­ko sta­no­wią odru­cho­wy gest odbior­cy wzglę­dem tego, co nie­zna­ne, co nowe, co wciąż jesz­cze nie­u­kształ­to­wa­ne przez zewnętrz­ne for­mu­ły.

Dla­te­go też patrząc na każ­de­go z dzie­się­ciu „zło­wio­nych” auto­rów pod­czas 17. edy­cji Por­tu Lite­rac­kie­go, chciał­bym ich widzieć w otwar­tych drzwiach: bez koń­ca, bez tytu­łu – jako poetów, któ­rzy przy­nio­są lub już przy­nie­śli nam (my jed­nak jesz­cze tego nie wie­my) nie­oswo­jo­ne, wła­sne poetyc­kie świa­ty i gło­sy, jako tych, przed któ­ry­mi jesz­cze wie­le decy­zji i – mam nadzie­ję – wąt­pli­wo­ści zwią­za­nych z pra­cą nad sło­wem. Pra­ca nad sło­wem? Nie ma, jak wykrzy­ki­wał z roz­pa­czą mistrz sty­lu Gustaw Flau­bert, nie ma temu koń­ca!

O autorze

Maciej Topolski

Urodzony w 1989 roku, eseista, tłumacz, redaktor. Mieszka w Krakowie.

Powiązania