recenzje / ESEJE

W teatrze wojny, w teatrze życia. Refleksje z lektury Wycieczki do muzeum

Marcin Malczewski

Recenzja Marcina Malczewskiego z książki Wycieczka do muzeum Tadeusza Różewicza.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Wyciecz­ka do muzeum

Wyciecz­ka do muzeum Tade­usza Róże­wi­cza to wybór osiem­na­stu opo­wia­dań, któ­rych treść odno­si się do wyda­rzeń z dru­giej woj­ny świa­to­wej. Pozy­cja z całą pew­no­ścią cie­ka­wa i waż­na, nie tyl­ko przez swo­ją zawar­tość, ale w dużej mie­rze przez kon­tekst. Oto prze­mó­wił bowiem Róże­wicz – poeta zna­ny ze swej nie­chę­ci do publicz­ne­go wypo­wia­da­nia się, poeta zna­ny z asce­tycz­nej for­my swo­ich wypo­wie­dzi, zawie­ra­ją­cych moc­no iro­nicz­ne patrze­nie na rze­czy­wi­stość. Dodat­ko­wo, ujaw­nia­ją­cy się w nie­któ­rych opo­wia­da­niach auto­bio­gra­fizm, czy­ni z książ­ki cie­ka­we źró­dło wie­dzy o oszczęd­nym w sło­wach poecie. źró­dło, w któ­rym znów będzie moż­na roz­dzie­lać kom­pe­ten­cje mię­dzy tek­sto­wym a rze­czy­wi­stym gło­sem sylep­tycz­ne­go pod­mio­tu. Auto­bio­gra­fizm powo­du­je, iż książ­kę daje się odczy­ty­wać jako kolej­ny powrót do doświad­czeń wojen­nych. Tych powro­tów w twór­czo­ści auto­ra, jak wia­do­mo, było kil­ka. Ten jed­nak jest szcze­gól­ny, gdyż podej­mo­wa­ny z innej per­spek­ty­wy. Powro­tu podej­mu­je, świa­do­my bli­skie­go koń­ca, poeta-sta­rzec, jeden z przed­sta­wi­cie­li naj­star­sze­go poko­le­nia poetów w Pol­sce.

Tytu­ło­wa wyciecz­ka, wzię­ta zresz­tą z jed­ne­go z opo­wia­dań, każe zadać kil­ka fun­da­men­tal­nych pytań. Idąc tro­pem wska­za­ne­go opo­wia­da­nia, pyta­my się o sens powro­tów do minio­nych wyda­rzeń, o obec­ność w świe­cie muze­ów, sko­ro doświad­cze­nie cezu­ry nie pozwa­la mieć złu­dzeń co do moż­li­wo­ści zro­zu­mie­nia, bo o nie prze­cież cho­dzi w powro­tach, prze­szłych wyda­rzeń. Dzie­je się tak w zgo­dzie logi­ką ludz­kie­go bycia na świe­cie, któ­ra prze­cież jest logi­ką życia, naka­zu­ją­cą iść cią­gle naprzód, mimo wszę­do­byl­skiej śmier­ci. Zanu­rze­ni w bie­żą­cym nur­cie rze­czy­wi­sto­ści zatra­ca­my zdol­ność spo­glą­da­nia na to, co minio­ne. To tak­że pyta­nie o to, czy książ­ka, odwo­łu­ją­ca się do wyda­rzeń z pierw­szej poło­wy XX w., może mieć jaką­kol­wiek war­tość, poza oczy­wi­stą war­to­ścią oso­bi­stą dla same­go auto­ra, w dzi­siej­szym świe­cie, któ­ry – jak się może zda­wać – już wszyst­ko powie­dział na temat naj­strasz­liw­szej z wojen i któ­ry nie chce już wię­cej sły­szeć peł­nych pato­su mów o mar­ty­ro­lo­gii naro­du?

Sta­re pyta­nia

Mar­ty­ro­lo­gicz­ne wąt­ki, rze­czy­wi­ście, wystę­pu­ją, ale zgod­nie z tym, do cze­go przy­zwy­cza­ił nas już Róże­wicz, nie ma w nich zbyt wie­le pato­su, nawet w naj­bar­dziej oso­bi­stym i przej­mu­ją­cym opo­wia­da­niu „Tyl­ko tyle”. W nim to poja­wia się intym­na roz­mo­wa, z roz­strze­la­nym przez Niem­ców, star­szym bra­tem – Janu­szem, w nim też poja­wia się zapis świa­do­mo­ści zbli­ża­nia się do śmier­ci. Wcze­śniej jed­nak sta­wia autor pyta­nia o etycz­ny wymiar tra­gicz­nych wyda­rzeń i w spo­sób dla sie­bie wła­ści­wy pole­mi­zu­je z szum­ny­mi fra­za­mi, jakie były wygła­sza­ne po woj­nie o moral­no­ści czło­wie­ka, o jego odpo­wie­dzial­no­ści, o kre­sie daw­ne­go czło­wie­czeń­stwa.

Mylą się ci, któ­rzy mówią, że teraz, po woj­nie, naro­sło wie­le cięż­kich pro­ble­mów moral­nych. Jest tyl­ko życie, a ono nie ma moral­no­ści. Są jakieś reszt­ki, ogryz­ki, wspo­mnie­nia o daw­nej moral­no­ści, ale żyje się obok. Ludzie żyją i umie­ra­ją. Wszyst­ko zosta­ło wyja­śnio­ne do koń­ca dla nasze­go poko­le­nia. Po tej woj­nie wszy­scy jeste­śmy podej­rza­ni. (…) Wszy­scy zosta­li otru­ci.

Tak mówi do nas boha­ter (sam Róże­wicz? Po datach, jakie pada­ją w tek­ście, moż­na rze­czy­wi­ście doszu­ki­wać się takiej toż­sa­mo­ści) „Nowej szko­ły filo­zo­ficz­nej” (s. 39), dwu­dzie­sto­pię­cio­let­ni męż­czy­zna, któ­ry tuż po zakoń­cze­niu woj­ny, w 1945 roku puka do drzwi pro­fe­so­ra filo­zo­fii, aby zapi­sać się na semi­na­rium i – być może – zna­leźć mistrza, któ­re­go szu­ka pod­miot lirycz­ny jed­ne­go z gło­śniej­szych wier­szy Róże­wi­cza. Oschły, spra­woz­daw­czy spo­sób mówie­nia pozwa­la unik­nąć pato­su, doko­nu­ją­ce­go hero­iza­cji tam­tych cza­sów i ludzi zma­ga­ją­cych się z cier­pie­nia­mi, jed­nak dehe­ro­iza­cja tak­że nie jest wol­na od szum­nych for­muł, któ­rych nie powsty­dził­by się egzy­sten­cja­li­sta. I moż­na dłu­go się zasta­na­wiać, na ile wani­ta­tyw­ne zda­nia o mar­no­ści i bra­ku sen­su są wypo­wia­da­ne przez mło­de­go, nie­co naiw­ne­go czło­wie­ka, a na ile mło­dzień­ca, będą­ce­go por­te paro­le same­go Róże­wi­cza? Odpo­wiedź na to pyta­nie jest w dużej mie­rze zależ­na od rodza­ju lek­tu­ry, od tego, czy w Wyciecz­ce do muzeum będzie­my widzieć tyl­ko książ­kę o prze­szło­ści, czy też – a może przede wszyst­kim – o przy­szło­ści. Pisa­ne w róż­nych cza­sach opo­wia­da­nia sta­no­wią, rzecz jasna, spoj­rze­nie wstecz, ale prze­cież boha­te­rem-nar­ra­to­rem każ­de­go z nich jest czło­wiek uwi­kła­ny w swo­ją współ­cze­sność.

W spo­sób pro­wo­ka­cyj­ny brzmi, zawar­te w „Nowej szko­le filo­zo­ficz­nej”, wyzna­nie (s. 36):

Myśla­łem o tym, że gdy­by usta­wio­no w odle­gło­ści stu metrów tłum ludzi, w tym „star­ców, kobie­ty i dzie­ci”, gdy­by mi dano kara­bin maszy­no­wy i kaza­no tych ludzi wystrze­lać, zro­bił­bym to, nie pyta­jąc o nic. Wystar­czy­ło­by mi, że pole­ce­nie wydał prze­ło­żo­ny. Że ma na sobie mun­dur. Mnie się zda­je, że hitle­row­cy byli mor­der­ca­mi, ale i my, ich ofia­ry, z opo­rem i bez wła­snej woli, zmie­nia­li­śmy się w mor­der­ców.

Wyda­je się ono nie­zwy­kle aktu­al­ne w cza­sach, kie­dy na nowo podej­mu­je się publicz­ną dys­ku­sję na temat odpo­wie­dzial­no­ści za prze­szłość, kie­dy zachod­ni sąsie­dzi, lecz nie tyl­ko oni, pró­bu­ją kre­ślić wła­sną wizję dru­giej woj­ny świa­to­wej, w któ­rej udział Pola­ków nie jest już tyl­ko udzia­łem ofiar, lecz i opraw­ców. I tu głos auto­ra bądź boha­te­ra opo­wia­da­nia brzmi, wbrew dekla­ro­wa­nej nie­chę­ci do moral­no­ści, nie­zwy­kle mora­li­za­tor­sko: na woj­nie wszy­scy jeste­śmy mor­der­ca­mi. Dzie­je się tak, gdyż każ­dy kry­je w sobie opraw­cę, każ­dy jest zdol­ny do zbrod­ni, jak czy­ta­my w utwo­rze (s. 36):

Myślę, że z więk­szej odle­gło­ści moż­na wybić masę ludzi bez mdło­ści i zawro­tów gło­wy… (…) Cho­dzi o to, aby krew nie obry­zga­ła rąk i żeby nasze nogi nie plą­ta­ły się we wnętrz­no­ściach ofia­ry. Są to raczej pro­ble­my este­tycz­ne, higie­nicz­ne. (…) Każ­dy nor­mal­ny męż­czy­zna jest zdol­ny do zada­wa­nia śmier­ci z pew­nej odle­gło­ści. (…) Więc może i z tą woj­ną nie nale­ży prze­sa­dzać. Może w tym wszyst­kim cho­dzi o litość, nie o jakość.

Czło­wiek

Kim­że zatem jest oso­ba wyła­nia­ją­ca się ze zbio­ru? Za zróż­ni­co­wa­niem wie­ko­wym boha­te­rów poszcze­gól­nych opo­wia­dań kry­je się prze­cież jed­na i ta sama oso­ba, sko­ro w cyto­wa­nym już tek­ście czy­ta­my (s. 36):

Jestem jed­nym z was, jestem też czło­wie­kiem. Mówiąc zresz­tą szcze­rze, zetkną­łem się z róż­ny­mi ludź­mi, któ­rzy byli gor­si ode mnie. Jestem prze­cięt­nym mło­dym czło­wie­kiem, któ­ry miał osiem­na­ście lat, kie­dy wybu­chła dru­ga woj­na świa­to­wa.

To już nie tyl­ko jed­na i ta sama oso­ba w róż­nych eta­pach swo­je­go życia, ale współ­cze­sny Każ­dy, repre­zen­tant spo­łe­czeń­stwa. Tym samym opo­wia­da­nia dają się czy­tać na płasz­czyź­nie uni­wer­sa­li­stycz­nej, nada­jąc każ­de­mu z nich cha­rak­ter para­bo­licz­ny.

Jed­nak­że świa­do­mość bycia „prze­cięt­nym mło­dym czło­wie­kiem” powo­du­je, iż pod­mio­to­wi opo­wia­dań nie­ob­ca jest mora­li­za­tor­ska nuta, w któ­rej cał­kiem dużo bez­po­śred­nich ocen rze­czy­wi­sto­ści. Tak jest cho­ciaż­by, kie­dy od reflek­sji ogól­nej, że minę­ły cza­sy demo­nicz­nych ludzi, prze­cho­dzi boha­ter „Nowej szko­ły…” do bez­po­śred­niej oce­ny, gdy nazy­wa ludzi, któ­rzy ucie­ka­ją od odpo­wie­dzial­no­ści, prze­no­sząc ją na tzw. oko­licz­no­ści, szma­ta­mi. Tak miał postą­pić w swo­jej auto­bio­gra­fii Rudolf Hőss, komen­dant Oświę­ci­mia, opi­su­jąc swo­ją ludz­ką twarz, jaką miał dla swo­jej rodzi­ny, a któ­rą musiał ukry­wać w obo­zie oświę­cim­skim. Stąd mil­cze­nie sta­je się posta­wą oca­la­ją­cą, pozwa­la­ją­cą zacho­wać wła­sną god­ność czło­wie­ka.

Cza­sem ukła­da­łem list poże­gnal­ny. Ale i to mi prze­szło. Ponie­waż napraw­dę nie mam innym ludziom nic do powie­dze­nia. Nic mądre­go ani nic roz­pacz­li­we­go. Teraz ludz­kie powin­ni odcho­dzić w mil­cze­niu. Tak jest przy­zwo­iciej. Wła­ści­wie powin­no się wyma­wiać tyl­ko nie­zbęd­ną do życia ilość słów. Odej­dę więc, nie podzie­liw­szy się żad­ną roz­pa­czą ani okrzy­kiem roz­pa­czy; zresz­tą nic mnie złe­go nie spo­tka­ło.

Sło­wa te (s. 39), tak dobrze wpi­su­ją­ce się w mil­cze­nie poety, na któ­re już wie­lo­krot­nie zwra­ca­no uwa­gę, pozwa­la­ją odnieść je do posta­wy Róże­wi­cza. W świe­tle tego mil­cze­nia Wyciecz­ka do muzeum zaczy­na prze­ma­wiać peł­nym gło­sem. Prze­ła­ma­ne mil­cze­nie, któ­re prze­cież nie jest rady­kal­nym prze­ła­ma­niem, sko­ro autor posłu­gu­je się fik­cją lite­rac­ką opo­wia­dań, co praw­da z ele­men­ta­mi auto­bio­gra­ficz­ny­mi, ale jed­nak fik­cją, a nie bar­dziej bez­po­śred­nią liry­ką, zda­je się wpi­sy­wać w dia­lek­ty­kę mowy i mil­cze­nia. Z jed­nej stro­ny poja­wia się moc­no egzy­sten­cja­li­stycz­na apo­lo­gia „nie chcę” mło­de­go czło­wie­ka, któ­ry ogła­sza (s. 38):

Nie chcę jechać ani do Ame­ry­ki, ani na księ­życ. Nie chcę iść na ope­rę, nie chcę roz­ma­wiać w kawiar­ni, nie chcę być kró­lem ani akto­rem fil­mo­wym. Nic nie chcę.

- a z dru­giej roz­bra­ja­ją­co szcze­re wyzna­nia wów­czas (w opo­wia­da­niu „Tyl­ko tyle” sie­dem­dzie­się­cio­let­nie­go poety, któ­ry okre­śla Cze­sła­wa Miło­sza Star­szym Bra­tem – mia­nem, któ­re we wspo­mnie­niach i pisar­stwie Róże­wi­cza odno­si­ło się do Janu­sza – star­sze­go bra­ta, zabi­te­go w 1943 roku. Rów­nie roz­bra­ja­ją­ce wyda­je się wyzna­nie: „Cze­kał pan dłu­go, a ja się gdzieś zgu­bi­łem… nie w Pary­żu, ale w sobie…” (s. 81). Zazna­cza­ją­ca się gdzie­nie­gdzie chęć zabra­nia gło­su, przede wszyst­kim w spra­wach jak naj­bar­dziej współ­cze­snych, zosta­wie­nia swo­iste­go prze­sła­nia, czy też pró­by roz­li­cze­nia się („…w chwi­li pró­by wal­czy­łem z bro­nią w ręku, ‘prze­le­wa­łem krew’; jestem w porząd­ku wobec sie­bie, ludzi, ojczy­zny. Ale nie ura­to­wa­łem sen­su życia…,” s. 43), wca­le nie brzmi moc­nym gło­sem. Nadal dużo tu nie­pew­no­ści i ści­sze­nia. Cały czas daje o sobie znać trud wysło­wie­nia, świa­do­mość nie­ja­sno­ści, jaką się roz­sie­wa swo­imi sło­wa­mi. „Szko­da, że nie potra­fię tego jaśniej wyra­zić. Może z dal­sze­go opo­wia­da­nia to wszyst­ko samo wynik­nie” – stwier­dza w pew­nym momen­cie boha­ter. Mimo wie­lo­krot­nie sygna­li­zo­wa­nej świa­do­mo­ści „zaciem­nia­nia”, podej­mu­je się tru­du mówie­nia. Czy­ni się tak: gdyż potrze­ba mówie­nia (kon­fe­syj­ne­go?) jest zbyt sil­na; gdyż, mimo wszyst­kich ogra­ni­czeń, język jest naj­lep­szym środ­kiem komu­ni­ka­cji; gdyż język jest aktyw­nym narzę­dziem w pro­ce­sie samo­po­zna­nia, dla­te­go nale­ży pod­dać się z ufno­ścią oca­la­ją­ce­mu porząd­ko­wi nar­ra­cji, porząd­ko­wi este­ty­ki.

Paryż

Sto­li­ca Fran­cji jest jed­nym z naj­czę­ściej poja­wia­ją­cych się sym­bo­li. Jest miej­scem wyzna­czo­ne­go spo­tka­nia z bra­tem, Janu­szem. Pod jak­że sym­bo­licz­nym pomni­kiem Ada­ma Mic­kie­wi­cza – kry­ją­ce­go w sobie arche­typ pol­skie­go wygna­nia – mie­li cze­kać na sie­bie przez trzy kolej­ne lata dwaj bra­cia. Paryż to tak­że umó­wio­ne miej­sce spo­tka­nia z innym uzna­nym poetą – Cze­sła­wem Miło­szem. Jed­nak i to spo­tka­nie nie doszło do skut­ku, z powo­du wyzna­ne­go wyżej zagu­bie­nia w sobie. Jako koleb­ka życia, rado­ści, wol­no­ści poja­wia się w książ­ce Paryż jako miej­sce samot­no­ści, miej­sce, w któ­rym nie moż­na się odna­leźć, jak to mia­ło miej­sce w przy­pad­ku boha­te­rów opo­wia­da­nia „W naj­pięk­niej­szym mie­ście świa­ta”. Paryż jed­nak – powie boha­ter jed­ne­go z opo­wia­dań – to tak­że mia­sto, któ­re­go nie ma. Wresz­cie, to w nim doj­dzie do sym­bo­licz­ne­go pojed­na­nia i spo­tka­nia (s. 84) z tra­dy­cją (Adam Mic­kie­wicz), wła­sną bio­gra­fią (kon­tekst bra­ta):

…ale nie jestem pewien czy w tym sta­rym czło­wie­ku poznasz swo­je­go młod­sze­go bra­ta Tad­ka… więc uśmie­cham się i powo­li odcho­dzę w stro­nę Pól Eli­zej­skich. Oglą­dam się za sie­bie widzę ciem­ną na tle nie­ba postać Ada­ma Mic­kie­wi­cza któ­ry wędru­je do Ojczy­zny… widzę Cie­bie… ruch ręki w moją stro­nę…

The­atrum mun­di

Odwo­ła­nie się do topo­su życia jako teatru jest w Wyciecz­ce do muzeum czymś nie­zwy­kle czę­stym. Świa­do­mość bycia mario­net­ką jest sil­ne zarów­no w odnie­sie­niu do wal­czą­cych na fron­tach wojen­nych, jak i boha­te­rów opo­wia­dań, któ­rych akcja toczy się już po woj­nie, np. „W naj­pięk­niej­szym mie­ście świa­ta”. Doty­czy innych, ale tak­że boha­te­ra wypo­wia­da­ją­ce­go się w pierw­szej oso­bie, by przy­wo­łać (s. 76):

Już nie mogę odróż­nić sie­bie od milio­na innych figu­rek mio­ta­ją­cych się pod nie­bem wrze­śnio­wym.

Uży­ty topos wyra­ża przede wszyst­kim poczu­cie nie­au­ten­tycz­no­ści wła­sne­go życia, ale tak­że poczu­cia, że jest się nie­wie­le zna­czą­cym ele­men­tem gry, któ­rej reguł się nie zna. Gdy­by szu­kać źró­deł takie­go odczu­wa­nia świa­ta, nale­ża­ło­by powró­cić do wyda­rzeń wojen­nych. To wła­śnie woj­na wyzna­cza­ła cezu­rę, po któ­rej moż­na było powie­dzieć (s. 43):

Wszyst­ko skoń­czy­ło się raz na zawsze, cokol­wiek będę robił, jestem mar­twy.

Z tej per­spek­ty­wy wybór opo­wia­dań jawi się jako swe­go rodza­ju dopeł­nie­nie, gdyż poświad­cza pozor­ne oca­le­nie życia przez czło­wie­ka, któ­ry prze­żył woj­nę – czło­wie­ka, któ­re­go żywot opi­su­ją powo­jen­ne liry­ki, z „Oca­lo­nym” na cze­le. Jako taka wyda­je się książ­ka – choć nie­zwy­kle oso­bi­sta – bar­dzo aktu­al­na, gdyż w grun­cie rze­czy wyra­ża pro­ble­my naszej rze­czy­wi­sto­ści języ­kiem, mimo wszyst­ko nie­zwy­kle współ­cze­snym.

Powiązania

Przeżywanie czasu w twórczości poetyckiej młodych i najmłodszych

recenzje / IMPRESJE Marcin Malczewski

Roman Honet – redak­tor tomu, któ­ry doko­nał wybo­ru poetów i ich utwo­rów – zapre­zen­to­wał dwa­dzie­ścia jeden syl­we­tek poetów, któ­rych zda­je się łączyć jedy­nie zawar­ty w tytu­le akt mia­no­wa­nia. Jed­nak­że wybór skła­da­ją­cy się zawsze w zbiór zachę­ca przy­naj­mniej do posta­wie­nia pyta­nia o moż­li­we powi­no­wac­twa…

Więcej

Bez odwołania

recenzje / ESEJE Mieczysław Orski

Recen­zja Mie­czy­sła­wa Orskie­go z książ­ki Wyciecz­ka do muzeum Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej