Wycieczka do muzeum
Wycieczka do muzeum Tadeusza Różewicza to wybór osiemnastu opowiadań, których treść odnosi się do wydarzeń z drugiej wojny światowej. Pozycja z całą pewnością ciekawa i ważna, nie tylko przez swoją zawartość, ale w dużej mierze przez kontekst. Oto przemówił bowiem Różewicz – poeta znany ze swej niechęci do publicznego wypowiadania się, poeta znany z ascetycznej formy swoich wypowiedzi, zawierających mocno ironiczne patrzenie na rzeczywistość. Dodatkowo, ujawniający się w niektórych opowiadaniach autobiografizm, czyni z książki ciekawe źródło wiedzy o oszczędnym w słowach poecie. źródło, w którym znów będzie można rozdzielać kompetencje między tekstowym a rzeczywistym głosem syleptycznego podmiotu. Autobiografizm powoduje, iż książkę daje się odczytywać jako kolejny powrót do doświadczeń wojennych. Tych powrotów w twórczości autora, jak wiadomo, było kilka. Ten jednak jest szczególny, gdyż podejmowany z innej perspektywy. Powrotu podejmuje, świadomy bliskiego końca, poeta-starzec, jeden z przedstawicieli najstarszego pokolenia poetów w Polsce.
Tytułowa wycieczka, wzięta zresztą z jednego z opowiadań, każe zadać kilka fundamentalnych pytań. Idąc tropem wskazanego opowiadania, pytamy się o sens powrotów do minionych wydarzeń, o obecność w świecie muzeów, skoro doświadczenie cezury nie pozwala mieć złudzeń co do możliwości zrozumienia, bo o nie przecież chodzi w powrotach, przeszłych wydarzeń. Dzieje się tak w zgodzie logiką ludzkiego bycia na świecie, która przecież jest logiką życia, nakazującą iść ciągle naprzód, mimo wszędobylskiej śmierci. Zanurzeni w bieżącym nurcie rzeczywistości zatracamy zdolność spoglądania na to, co minione. To także pytanie o to, czy książka, odwołująca się do wydarzeń z pierwszej połowy XX w., może mieć jakąkolwiek wartość, poza oczywistą wartością osobistą dla samego autora, w dzisiejszym świecie, który – jak się może zdawać – już wszystko powiedział na temat najstraszliwszej z wojen i który nie chce już więcej słyszeć pełnych patosu mów o martyrologii narodu?
Stare pytania
Martyrologiczne wątki, rzeczywiście, występują, ale zgodnie z tym, do czego przyzwyczaił nas już Różewicz, nie ma w nich zbyt wiele patosu, nawet w najbardziej osobistym i przejmującym opowiadaniu „Tylko tyle”. W nim to pojawia się intymna rozmowa, z rozstrzelanym przez Niemców, starszym bratem – Januszem, w nim też pojawia się zapis świadomości zbliżania się do śmierci. Wcześniej jednak stawia autor pytania o etyczny wymiar tragicznych wydarzeń i w sposób dla siebie właściwy polemizuje z szumnymi frazami, jakie były wygłaszane po wojnie o moralności człowieka, o jego odpowiedzialności, o kresie dawnego człowieczeństwa.
Mylą się ci, którzy mówią, że teraz, po wojnie, narosło wiele ciężkich problemów moralnych. Jest tylko życie, a ono nie ma moralności. Są jakieś resztki, ogryzki, wspomnienia o dawnej moralności, ale żyje się obok. Ludzie żyją i umierają. Wszystko zostało wyjaśnione do końca dla naszego pokolenia. Po tej wojnie wszyscy jesteśmy podejrzani. (…) Wszyscy zostali otruci.
Tak mówi do nas bohater (sam Różewicz? Po datach, jakie padają w tekście, można rzeczywiście doszukiwać się takiej tożsamości) „Nowej szkoły filozoficznej” (s. 39), dwudziestopięcioletni mężczyzna, który tuż po zakończeniu wojny, w 1945 roku puka do drzwi profesora filozofii, aby zapisać się na seminarium i – być może – znaleźć mistrza, którego szuka podmiot liryczny jednego z głośniejszych wierszy Różewicza. Oschły, sprawozdawczy sposób mówienia pozwala uniknąć patosu, dokonującego heroizacji tamtych czasów i ludzi zmagających się z cierpieniami, jednak deheroizacja także nie jest wolna od szumnych formuł, których nie powstydziłby się egzystencjalista. I można długo się zastanawiać, na ile wanitatywne zdania o marności i braku sensu są wypowiadane przez młodego, nieco naiwnego człowieka, a na ile młodzieńca, będącego porte parole samego Różewicza? Odpowiedź na to pytanie jest w dużej mierze zależna od rodzaju lektury, od tego, czy w Wycieczce do muzeum będziemy widzieć tylko książkę o przeszłości, czy też – a może przede wszystkim – o przyszłości. Pisane w różnych czasach opowiadania stanowią, rzecz jasna, spojrzenie wstecz, ale przecież bohaterem-narratorem każdego z nich jest człowiek uwikłany w swoją współczesność.
W sposób prowokacyjny brzmi, zawarte w „Nowej szkole filozoficznej”, wyznanie (s. 36):
Myślałem o tym, że gdyby ustawiono w odległości stu metrów tłum ludzi, w tym „starców, kobiety i dzieci”, gdyby mi dano karabin maszynowy i kazano tych ludzi wystrzelać, zrobiłbym to, nie pytając o nic. Wystarczyłoby mi, że polecenie wydał przełożony. Że ma na sobie mundur. Mnie się zdaje, że hitlerowcy byli mordercami, ale i my, ich ofiary, z oporem i bez własnej woli, zmienialiśmy się w morderców.
Wydaje się ono niezwykle aktualne w czasach, kiedy na nowo podejmuje się publiczną dyskusję na temat odpowiedzialności za przeszłość, kiedy zachodni sąsiedzi, lecz nie tylko oni, próbują kreślić własną wizję drugiej wojny światowej, w której udział Polaków nie jest już tylko udziałem ofiar, lecz i oprawców. I tu głos autora bądź bohatera opowiadania brzmi, wbrew deklarowanej niechęci do moralności, niezwykle moralizatorsko: na wojnie wszyscy jesteśmy mordercami. Dzieje się tak, gdyż każdy kryje w sobie oprawcę, każdy jest zdolny do zbrodni, jak czytamy w utworze (s. 36):
Myślę, że z większej odległości można wybić masę ludzi bez mdłości i zawrotów głowy… (…) Chodzi o to, aby krew nie obryzgała rąk i żeby nasze nogi nie plątały się we wnętrznościach ofiary. Są to raczej problemy estetyczne, higieniczne. (…) Każdy normalny mężczyzna jest zdolny do zadawania śmierci z pewnej odległości. (…) Więc może i z tą wojną nie należy przesadzać. Może w tym wszystkim chodzi o litość, nie o jakość.
Człowiek
Kimże zatem jest osoba wyłaniająca się ze zbioru? Za zróżnicowaniem wiekowym bohaterów poszczególnych opowiadań kryje się przecież jedna i ta sama osoba, skoro w cytowanym już tekście czytamy (s. 36):
Jestem jednym z was, jestem też człowiekiem. Mówiąc zresztą szczerze, zetknąłem się z różnymi ludźmi, którzy byli gorsi ode mnie. Jestem przeciętnym młodym człowiekiem, który miał osiemnaście lat, kiedy wybuchła druga wojna światowa.
To już nie tylko jedna i ta sama osoba w różnych etapach swojego życia, ale współczesny Każdy, reprezentant społeczeństwa. Tym samym opowiadania dają się czytać na płaszczyźnie uniwersalistycznej, nadając każdemu z nich charakter paraboliczny.
Jednakże świadomość bycia „przeciętnym młodym człowiekiem” powoduje, iż podmiotowi opowiadań nieobca jest moralizatorska nuta, w której całkiem dużo bezpośrednich ocen rzeczywistości. Tak jest chociażby, kiedy od refleksji ogólnej, że minęły czasy demonicznych ludzi, przechodzi bohater „Nowej szkoły…” do bezpośredniej oceny, gdy nazywa ludzi, którzy uciekają od odpowiedzialności, przenosząc ją na tzw. okoliczności, szmatami. Tak miał postąpić w swojej autobiografii Rudolf Hőss, komendant Oświęcimia, opisując swoją ludzką twarz, jaką miał dla swojej rodziny, a którą musiał ukrywać w obozie oświęcimskim. Stąd milczenie staje się postawą ocalającą, pozwalającą zachować własną godność człowieka.
Czasem układałem list pożegnalny. Ale i to mi przeszło. Ponieważ naprawdę nie mam innym ludziom nic do powiedzenia. Nic mądrego ani nic rozpaczliwego. Teraz ludzkie powinni odchodzić w milczeniu. Tak jest przyzwoiciej. Właściwie powinno się wymawiać tylko niezbędną do życia ilość słów. Odejdę więc, nie podzieliwszy się żadną rozpaczą ani okrzykiem rozpaczy; zresztą nic mnie złego nie spotkało.
Słowa te (s. 39), tak dobrze wpisujące się w milczenie poety, na które już wielokrotnie zwracano uwagę, pozwalają odnieść je do postawy Różewicza. W świetle tego milczenia Wycieczka do muzeum zaczyna przemawiać pełnym głosem. Przełamane milczenie, które przecież nie jest radykalnym przełamaniem, skoro autor posługuje się fikcją literacką opowiadań, co prawda z elementami autobiograficznymi, ale jednak fikcją, a nie bardziej bezpośrednią liryką, zdaje się wpisywać w dialektykę mowy i milczenia. Z jednej strony pojawia się mocno egzystencjalistyczna apologia „nie chcę” młodego człowieka, który ogłasza (s. 38):
Nie chcę jechać ani do Ameryki, ani na księżyc. Nie chcę iść na operę, nie chcę rozmawiać w kawiarni, nie chcę być królem ani aktorem filmowym. Nic nie chcę.
- a z drugiej rozbrajająco szczere wyznania wówczas (w opowiadaniu „Tylko tyle” siedemdziesięcioletniego poety, który określa Czesława Miłosza Starszym Bratem – mianem, które we wspomnieniach i pisarstwie Różewicza odnosiło się do Janusza – starszego brata, zabitego w 1943 roku. Równie rozbrajające wydaje się wyznanie: „Czekał pan długo, a ja się gdzieś zgubiłem… nie w Paryżu, ale w sobie…” (s. 81). Zaznaczająca się gdzieniegdzie chęć zabrania głosu, przede wszystkim w sprawach jak najbardziej współczesnych, zostawienia swoistego przesłania, czy też próby rozliczenia się („…w chwili próby walczyłem z bronią w ręku, ‘przelewałem krew’; jestem w porządku wobec siebie, ludzi, ojczyzny. Ale nie uratowałem sensu życia…,” s. 43), wcale nie brzmi mocnym głosem. Nadal dużo tu niepewności i ściszenia. Cały czas daje o sobie znać trud wysłowienia, świadomość niejasności, jaką się rozsiewa swoimi słowami. „Szkoda, że nie potrafię tego jaśniej wyrazić. Może z dalszego opowiadania to wszystko samo wyniknie” – stwierdza w pewnym momencie bohater. Mimo wielokrotnie sygnalizowanej świadomości „zaciemniania”, podejmuje się trudu mówienia. Czyni się tak: gdyż potrzeba mówienia (konfesyjnego?) jest zbyt silna; gdyż, mimo wszystkich ograniczeń, język jest najlepszym środkiem komunikacji; gdyż język jest aktywnym narzędziem w procesie samopoznania, dlatego należy poddać się z ufnością ocalającemu porządkowi narracji, porządkowi estetyki.
Paryż
Stolica Francji jest jednym z najczęściej pojawiających się symboli. Jest miejscem wyznaczonego spotkania z bratem, Januszem. Pod jakże symbolicznym pomnikiem Adama Mickiewicza – kryjącego w sobie archetyp polskiego wygnania – mieli czekać na siebie przez trzy kolejne lata dwaj bracia. Paryż to także umówione miejsce spotkania z innym uznanym poetą – Czesławem Miłoszem. Jednak i to spotkanie nie doszło do skutku, z powodu wyznanego wyżej zagubienia w sobie. Jako kolebka życia, radości, wolności pojawia się w książce Paryż jako miejsce samotności, miejsce, w którym nie można się odnaleźć, jak to miało miejsce w przypadku bohaterów opowiadania „W najpiękniejszym mieście świata”. Paryż jednak – powie bohater jednego z opowiadań – to także miasto, którego nie ma. Wreszcie, to w nim dojdzie do symbolicznego pojednania i spotkania (s. 84) z tradycją (Adam Mickiewicz), własną biografią (kontekst brata):
…ale nie jestem pewien czy w tym starym człowieku poznasz swojego młodszego brata Tadka… więc uśmiecham się i powoli odchodzę w stronę Pól Elizejskich. Oglądam się za siebie widzę ciemną na tle nieba postać Adama Mickiewicza który wędruje do Ojczyzny… widzę Ciebie… ruch ręki w moją stronę…
Theatrum mundi
Odwołanie się do toposu życia jako teatru jest w Wycieczce do muzeum czymś niezwykle częstym. Świadomość bycia marionetką jest silne zarówno w odniesieniu do walczących na frontach wojennych, jak i bohaterów opowiadań, których akcja toczy się już po wojnie, np. „W najpiękniejszym mieście świata”. Dotyczy innych, ale także bohatera wypowiadającego się w pierwszej osobie, by przywołać (s. 76):
Już nie mogę odróżnić siebie od miliona innych figurek miotających się pod niebem wrześniowym.
Użyty topos wyraża przede wszystkim poczucie nieautentyczności własnego życia, ale także poczucia, że jest się niewiele znaczącym elementem gry, której reguł się nie zna. Gdyby szukać źródeł takiego odczuwania świata, należałoby powrócić do wydarzeń wojennych. To właśnie wojna wyznaczała cezurę, po której można było powiedzieć (s. 43):
Wszystko skończyło się raz na zawsze, cokolwiek będę robił, jestem martwy.
Z tej perspektywy wybór opowiadań jawi się jako swego rodzaju dopełnienie, gdyż poświadcza pozorne ocalenie życia przez człowieka, który przeżył wojnę – człowieka, którego żywot opisują powojenne liryki, z „Ocalonym” na czele. Jako taka wydaje się książka – choć niezwykle osobista – bardzo aktualna, gdyż w gruncie rzeczy wyraża problemy naszej rzeczywistości językiem, mimo wszystko niezwykle współczesnym.