recenzje / ESEJE

Ważyk (unwegsam)

Marcin Skrzypczak

Recenzja Marcina Skrzypczaka z książki Wiersze i dwa poematy Adama Ważyka w wyborze Andrzeja Sosnowskiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Sosnow­ski wyjął z lite­rac­kie­go lamu­sa głę­bo­ko scho­wa­ne wier­sze Ada­ma Waży­ka, wyprał je i prze­brał. Nie wybie­lił ich. Poezja ta jest dość kolo­ro­wa, po zasto­so­wa­niu pły­nu „do bia­łe­go” wier­sze mogły­by stra­cić bar­wę, wyblak­nąć. Auto­ro­wi Życia na Korei cho­dzi­ło raczej o usu­nię­cie komu­ni­stycz­ne­go zapasz­ku stę­chli­zny, któ­ry przy­lgnął do tej poezji, o ode­rwa­nie słów z ich XX-wiecz­nych kon­tek­stów poli­tycz­nych i histo­rycz­nych, wybi­cia z inter­pre­ta­cyj­nych i sko­ja­rze­nio­wych kole­in. Zapa­szek znik­nął, ale nie­któ­re pla­my pozo­sta­ły – jak przy­zna­je autor wybo­ru, nie­któ­rych wier­szy Waży­ka nie spo­sób nie czy­tać in con­cre­to. Szcze­gól­nie moc­no widocz­ne jest to w zakoń­cze­niu „Poema­tu dla doro­słych”:

Upo­mi­na­my się na zie­mi,
o któ­rą nie gra­li­śmy w kości,
o któ­rą milion padł w bitwach,
o jasne praw­dy, o zbo­że wol­no­ści,
o rozum pło­mien­ny,
o rozum pło­mien­ny,
upo­mi­na­my się codzien­nie,
upo­mi­na­my się Par­tią.

Jed­nak w Wier­szach i dwóch poema­tach wie­lu takich smacz­ków nie znaj­dzie­my. Czy­ta­jąc Waży­ka, spa­ce­ru­je­my po mie­ście, pod­pa­tru­je­my jego miesz­kań­ców, zanu­rza­my się w ich dyna­micz­ny, zapę­tlo­ny czas. Teraź­niej­szość mie­sza się tu z prze­szło­ścią i przy­szło­ścią, patrzy w przód i w tył, obra­ca się w róż­ne stro­ny („Wró­ci­łem do domu/ jak czło­wiek, któ­ry poszedł po lekarstwo/ i wró­cił po dwu­dzie­stu latach”). Po zmik­so­wa­niu frag­men­tów z róż­nych wier­szy otrzy­mu­je­my taki obra­zek: „Oto jest mia­sto śpiew­ne. Pogod­ne jest jak dal”, „robot­ni­cy odcho­dzą pogwiz­du­jąc ławą”, „dwaj kole­ja­rze pod oknem palą i gra­ją w kar­ty”, „kobie­ta w czar­nym saty­no­wym kitlu/ sypie do młyn­ka po sto gra­mów kawy/ i póki ziar­no się dobrze nie zmiele/ ma czas dla sie­bie”.

Opi­su­jąc śpiew mia­sta, Ważyk posłu­gu­je się tech­ni­ką pod­pa­trzo­ną w kinie, któ­rym fascy­no­wał się od mło­do­ści, pisząc recen­zje do reda­go­wa­ne­go przez jego stry­ja Sau­la Wag­ma­na „Nasze­go Prze­glą­du”. Nie­któ­re wier­sze przy­po­mi­na­ją etiu­dy fil­mo­we, o zgrab­nej fabu­le, obsa­dzo­ne intry­gu­ją­cy­mi boha­te­ra­mi. Fil­mo­wy jest praw­do­po­dob­nie rów­nież rodo­wód Waży­ko­wych cięć, retro­spek­tyw­nych sko­ków, zmien­no­ści i zaska­ku­ją­cych zesta­wień w prze­strze­ni wier­sza.

Obraz poezji Waży­ka wyła­nia­ją­cy się z książ­ki jest nie­jed­no­rod­ny. Jeśli wybór ten ma być lek­cją histo­rii lite­ra­tu­ry, przy­znać trze­ba, że jest to lek­cja nie narzu­ca­ją­ca jed­ne­go (wyklu­cza­ją­ce­go inne) hasła, orga­ni­zu­ją­ce­go całość zapre­zen­to­wa­nych utwo­rów. Głów­na w tym zasłu­ga same­go Waży­ka, któ­ry nie daje się łatwo usa­dzić i przy­po­rząd­ko­wać, lawi­ru­je mię­dzy wio­sną Ska­man­dra, maszy­ną Awan­gar­dy Kra­kow­skiej i wybu­cho­wo­ścią futu­ry­zmu, nigdzie nie roz­gasz­cza­jąc się na dobre. Jest Ważyk-komu­ni­sta i Ważyk-pole­mi­sta. Źró­dłem wie­lo­barw­no­ści tej poezji jest chy­ba przede wszyst­kim inten­syw­nie upra­wia­na i impo­nu­ją­ca dzia­łal­ność trans­la­tor­ska: w Wier­szach i dwóch poema­tach mamy pra­wo tro­pić echa Rim­bau­da, Cen­drar­sa, Apol­li­na­ire­’a. Uza­sad­nie­nia zmien­no­ści, wie­lo­imien­no­ści tej poezji moż­na rów­nież szu­kać w bio­gra­fii Ada­ma Waży­ka, wła­ści­wie Ada­ma Wag­ma­na, miesz­ka­ją­ce­go przy ul. Cegla­nej (czy­li dzi­siej­szej Iccha­ka Lej­ba Pere­ca), bra­ta Leona Try­sta­na (wła­ści­wie Cha­ima Lej­ba Wag­ma­na).

Jest jesz­cze jeden cie­ka­wy aspekt tej książ­ki. Sosnow­ski wybie­ra Waży­ka – kla­syk pre­zen­tu­je kla­sy­ka. Poten­cjal­nie ist­nie­je tu nie­bez­pie­czeń­stwo naba­wie­nia się zeza roz­bież­ne­go: patrzy­my na Waży­ka, ale co jakiś czas zer­ka­my na Sosnow­skie­go, jed­nym okiem tu, dru­gim okiem tam, czy­ta­my sło­wa pierw­sze­go, ale sły­szy­my spo­koj­ny, głę­bo­ki głos dru­gie­go. Pod­czas lek­tu­ry Wier­szy i dwóch poema­tów nie spo­sób zbyt dale­ko uciec od porów­ny­wa­nia, ale i może nie war­to. Lek­tu­ra Sosnow­skie­go Waży­kiem i Waży­ka Sosnow­skim może przy­nieść cie­ka­we efek­ty. Intry­gu­ją­co brzmi np. „Zerwa­nie”, w któ­rym „pawio­oka sza­tyn­ka […] mówi do sie­bie idąc spa­ce­ro­wym kro­kiem”:

Wyszłam z domu w połu­dnie nie pamię­tam domu
nie wiem skąd się tu wzię­łam i jak mi na imię

Jeśli, jak pisze w posło­wiu Andrzej Sosnow­ski, od Waży­ka-Wag­ma­na bli­sko do nie­miec­kie­go Wagen (ozna­cza­ją­ce­go pojazd), tytuł wier­sza mógł­by brzmieć unweg­sam (trud­ny do prze­by­cia, bez­droż­ny, trac­kless).

Taka jest też poezja Ada­ma Waży­ka: zaska­ku­ją­co bez­droż­na, wie­lo­imien­na, nie narzu­ca­ją­ca jed­nej ścież­ki lek­tu­ry. Choć gości czę­sto w pod­ręcz­ni­kach histo­rii lite­ra­tu­ry, przy kolej­nych odczy­ta­niach (wybo­rach) cały czas oka­zu­je się unwegsam/trackless. Wypra­na z komu­ni­stycz­nych kon­tek­stów, po obcię­ciu naszy­tych na nią metek, odży­wa, udo­wad­nia swo­ją wie­lo­gło­so­wość.

Powiązania

Zadura wielokrotny

recenzje / ESEJE Marcin Skrzypczak

Recen­zja Mar­cin Skrzyp­czak z książ­ki Kla­syk na luzie Boh­da­na Zadu­ry, któ­ra uka­za­ła się 12 paź­dzier­ni­ka 2011 roku na łamach e‑czaskultury.pl.

Więcej