Od matki pędem na podwórko
recenzje / IMPRESJE Łukasz ZatorskiEsej Łukasza Zatorskiego towarzyszący premierze książki Gdzie baba siała mak Krystyny Miłobędzkiej.
WięcejRecenzja Łukasza Zatorskiego towarzysząca premierze antologii Węgierskie lato, wydanej przez Biuro Literackie 18 marca 2010 roku.
LEONTES
Where’s Bohemia? speak.
W nieobjętej licentia poetica Opowieści zimowej William Shakespeare umieszcza akcję w śródlądowych Czechach. Didaskalia dramatu wskazują: „Bohemia, a desert country near the sea”. Wyobraźnia dramatopisarza tuczona historycznymi kronikami wycina z mapy Europy kraj o dźwięcznej nazwie i umieszcza na ogołoconej elżbietańskiej scenie. Podobnie uczynił ponad dziesięć lat wcześniej z państwem duńskim w Hamlecie, z wyjaśnionych w historii literatury powodów.
Wydaje się, że nie ma sensu pytać o tożsamość tych krajów, ze względu na konstrukcyjny charakter i artystyczne przeznaczenie: przeczą geograficznej ścisłości, funkcjonują w postaci przestrzennych metafor, a namiętności ich bohaterów reprezentują raczej ogólnoludzkie braterstwo krwi, aniżeli obywatelską zasadę ziemi. Mamy do czynienia z czymś celowo rozmytym, wrażliwym na usymboliczenie, więc i pojemnym. Pokolenia reżyserów teatralnych przez kolejne wieki żyją z głębi tej materii dramatycznej, rozgrzebują jej konflikty i przenoszą zadawane pytania na grunt własnych ojczyzn.
Odnoszę wrażenie, że z naszą kondycją czytelniczą, stojąc przed drabiną wypisanych kolejno państw, w porządku nazwa kraju – jeden szczebel, nie weszlibyśmy wysoko, przy okazji w pośpiechu nabawiając się zadyszki. Jest wiele krajów, których kulturowe istnienie jest dla nas równie odległe i odarte z realności, co czeskie plaże z szekspirowskiej sztuki. Ich niepewna obecność i niedookreślenie nie mają dla nas siły symbolu, lecz odsłaniają puste przestrzenie, bez nadziei na rychłe zaludnienie i gwar rozmów.
Podkreślam przy tym, że w skali tego wartościowania mówię o pewnej średniej poziomów stratyfikacji czytelniczej, nota bene wrażliwej na cenne podpowiedzi i stwarzane okazje, dzięki czemu każdy z jej członków może we właściwym czasie przekroczyć kolejny próg literaturoznawczego wtajemniczenia. Na świadomość literacką składa się komponent osobistego wysiłku oraz stan używanego języka, którego granice poszerza rosnący zasób translatorskiej i wydawniczej pracy. Jej pogłębianie sprowadza się do czujności podczas odwiedzin księgarni, jest poszukiwaniem i dopytywaniem, warunkującym zapotrzebowanie na autorów piszących w języku peryferii, dając wydawnictwom zielone światło.
Istnieją w Polsce miejsca inicjacji w przeoczone literatury narodowe, miejsca eksploracji pozornie egzotycznych, kulturowych i mentalnych terytoriów, przybliżające ich limes z zachętą do czynienia samodzielnych wyłomów. Dzięki konsekwentnej obecności i odkrywaniu nowych szlaków, zasługują nie tylko w mej ocenie na miano „przewodnikowych”. Będą to instytucje gospodarujące środki przeznaczone na współpracę i wymianę międzykulturową między Polską a innymi państwami. Z pewnością puls tej kwestii podtrzymują także uniwersyteckie katedry, ich profesorowie, studenci filologii i rozmaitych „- znawstw”; dodajmy niezastąpioną „Literaturę na Świecie”, wydawnictwo Czarne wraz z trasami Stasiukowych podróży czy – jako zewnętrzny impuls – Nobel dla Imre Kertésza za rok 2002.
Do oznak jutrzenki sprawiedliwie dodaję nastoletnie Biuro Literackie i jego kuszące rubensowskimi kształtami antologie poezji czeskiej, rosyjskiej i ukraińskiej, pod batutami Engelkinga, Woroszylskiego i Zadury. Za sprawą kolejnych działań ostatniego z tej trójki, Bohdana Zadury, dostajemy do rąk następną cześć tej pilnie potrzebnej kolekcji. Jej tytuł Węgierskie lato kieruje palec w stronę kraju Madziarów, podczas gdy w powietrzu unosi się pytanie, czy na podstawie wiedzy o jego literaturze, może i dla nas znajduje się on nad rozległym wybrzeżem morskim? Sparafrazujmy pytanie Leontesa: „Where’s Hungary? Speak”.
W szkicu „Od kuchni” dostajemy od Zadury osobistą odpowiedź na zadane w ten sposób pytanie. Historia książki nierozerwalnie splata się z życiem tłumacza, przemieniając w przypowieść o pomnażaniu talentów ukrytych w węgierskiej ziemi. To świadectwo spotkań z węgierskimi twórcami, równoległych żywotów, doświadczeń i wyborów, a nierzadko przyjaźni zawieranych z okazji do przetłumaczenia kolejnego wiersza. Autor antologii w zdumiewający sposób daje do zrozumienia, w jak wysokim stopniu zawód tłumacza przyrównywany jest do dyplomaty, będącego stale w drodze, przyjmującego przy biurku kolejne delegacje języka, dobrze tłumacząc usłyszane stanowisko. To także rzecz jasna prawdziwe podróże, ścinający zachwyt spowitego mgłami krajobrazu, setki twarzy, miejsc, rosnące półki, wydłużająca się bibliografia, nieustanne przybliżanie.
Pytanie Węgier o jej poezję w odpowiedzi każe Zadurze wyliczyć najsmaczniejsze potrawy tamtejszej kuchni, prażone kasztany budapeszteńskiej ulicy, nocne światła na Dunaju, „złotą jedenastkę” piłkarską Gustawa Szebesa, kolegę z podstawówki, syna małżeństwa polsko-węgierskiego, wreszcie rok 1956 i relacje w BBC, i w Wolnej Europie z walczącego tam powstania. Zaklęte w przysłowiu braterstwo Polaka i Węgra powraca historyczną woltą w postaci dźwigania wspólnego terroru państw demoludu. Pierwsze wypite wino na ulicy z kolegami z liceum również okazało się być węgierskiej proweniencji. Podobną dickensowską gawędą tłumacz przechodzi do pierwszego przetłumaczonego przez siebie wiersza tego kraju, Pétera Bornemiszy „Żałością złożonym”. Wiele lat później Zadura stanie się dla nas, czytelników, na raz koryfeuszem i mistagogiem, wprowadzającym w misteria ludu dziwnego języka, przypominającym o Duchu, który „wieje, tam gdzie chce”, choćby w strefie Schengen.
Konia z rzędem temu, kto nie będąc specjalistą, potrafił obecnych w antologii poetów wymienić jednym tchem. Przyznam, że sam bym nie podołał temu zdaniu. Podobne wyznanie od daty wydania Węgierskiego lata grozi rumieńcem i ostracyzmem. Tym bardziej przytłaczająca, przyprawiająca wręcz o oceaniczne odczucie jest lista 57 [sic!] nazwisk pominiętych w tej książce, zgodnie z przyjętą przez autora ekonomią jakości, nie zaś ilości. Sylwetka każdej z trzynastu poetyckich postaci jest przybliżona w osobnym biogramie, wraz z opowieścią o historii tłumaczeń i recepcji twórczości w Polsce. Potencjał antologii jako minileksykonu został więc odpowiednio wykorzystany.
Wobec tak rzetelnej redaktorskiej pracy, redundantnym zabiegiem byłoby przepisywanie na potrzeby tego szkicu sylwetek poszczególnych poetów, silenie zdań streszczających to, co w pracy edytorskiej zostało już przemyślnie skondensowane i jest dostępne po sięgnięciu do książki. W ramach sprawozdania z lektury wolałbym zbliżyć się do odpowiedzi na pytanie o zmysłowość węgierskiego życia, survivalu jego doświadczeń i sposobów ucieczki. Wybrałem sobie jednego przewodnika, lecz pozostali nie śpią, są równie obecni za każdym razem, gdy zza książki zerkam na współczesną mapę.
Brakuje Węgrom wybrzeży i widoku morza. Wiersze Endrego Ady, jak „Płynę po nowych wodach”, „Do wielkiego Wieloryba”, „Bazgranina Morza” czy fantastyczny „Sam na sam z morzem”, zaznaczają śródlądową tęsknotę pozostania na zawsze „gdzie indziej”, by budzić się rano z akwenem oprawionym w okienne ramy. Chyba tylko Węgier mógł pomyśleć o ludycznym przyrównaniu Boga do wielkiego wieloryba, na którego grzbiecie tańczymy i ześlizgujemy się w dół. Pragnienie posiadania morskiego brzegu uzupełnia tęsknotę za obecnością Boga, naraz znudzonego i strasznego, gotowego osądzić sprawiedliwie szarą rzeczywistość, przywracając jej kolory czerni i bieli. Tyle dla ziemi niesytej nigdy krwi, gdzie kamienie rzucane w niebo oznaczają powroty kolejnych jej dzieci.
Poetę zachwyca geograficzna inność, bezsenne pokonywanie odległości i zawsze czekająca dal. Podróże poza granice kraju pozwalają przycichnąć przyrodzonej melancholii, koić się nietrwałością krajobrazów, choćby paryskiego dworca Gare de l’Est, oznaczającego niechybnie powrót do domu, gdzie wita „Węgierski Cmentarz”, na którym próżno szukać dawno zasnutego słońca i dosłuchiwać się pieśni. Granice rzek, Dunaju i Sekwany, rozsadzają duszę Węgra-tułacza, jej tęsknoty i cogito, przeciwstawiając pokazowej samotności gwar francuskiej stolicy, stając po stronie niedosięgłego życia, aby nigdy nie zostać „skrzypkiem ludzi szarych”.
Ady jest jednym z sumienniejszych kronikarzy złączenia dwojga ludzi, napięć i przetasowań prowadzących do utraty i nawrotu swojskiego bólu. Za rejestrami jarmarcznych chwil szczęścia kryją się nazywane wprost lęki i łatwe zagrożenia. Coś na kształt fatumicznej „gorzkiej węgierskości”, samczej i pijackiej, płynącej w żyłach i gardłach bez prawa do roszczeń ostatecznych czy odrobiny porządku, w uczuciu i całej reszcie. „Moja węgierskość: dumny ciemny szczyt chmury, przepastny dumny lament”.
Węgierska dusza nie jest stworzona li tylko do roztopienia w nihilizmie i kompleksach wobec Zachodu. Mimo blizn historii i osobistych skaleczeń, twarze wygnańców, żebraków i ciem barowych oświeca słowiańska, nieprzeparta duma, nieobca żadnemu Polakowi z racji mitycznego złączenia w jednym praplemieniu. Madziar „Ze Wschodu ku pogańskim, nowym turniejom wciąż na Zachód mknie”, dla walki i rywalizacji o miejsce do życia, nowe kobiety, nadstawienie twarzy na powiew cywilizacyjnego skoku. W obliczu przewidywanej porażki tylko przyśpieszy kroku, lecz z pewnością nie zmieni kierunku. Niech nas nie zwiedzie ta naiwność i krągłe rymy cichych szantów. Każdy będzie dalej wadził się z kojonym i gniewnym Bogiem, obrysowywał marszem granice, zakładając miniprogram przeżycia „ponad Morzem, losem, istnieniem”.
Dramatolog, filozof, krytyk literacki. Doktorant Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie rozwija autorski projekt performatyki idei politycznych. Miłośnik popkultury i rockkultury. Mieszka w Krakowie.
Esej Łukasza Zatorskiego towarzyszący premierze książki Gdzie baba siała mak Krystyny Miłobędzkiej.
WięcejGłos Łukasza Zatorskiego w debacie „Biurowe książki 2011 roku”.
WięcejGłos Łukasza Zatorskiego w debacie „44. Poezja polska od nowa”.
WięcejRecenzja Łukasza Zatorskiego z książki znikam jestem Krystyny Miłobędzkiej.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Zsófii Balli, Istvána Kovácsa, Pétera Kántora i Bohdana Zadury podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejWiersz z tomu Węgierskie lato. Przekłady z poetów węgierskich, zarejestrowany podczas spotkania „Węgierskie lato” na festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejFragment książki Lustro dzieciństwa, zarejestrowany podczas spotkania „Węgierskie lato” na festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejWiersz z tomu Węgierskie lato. Przekłady z poetów węgierskich, zarejestrowany podczas spotkania „Węgierskie lato” na festiwalu Port Wrocław 2010, w wykonaniu autora oraz tłumacza Bohdana Zadury.
WięcejWiersz z tomu Węgierskie lato. Przekłady z poetów węgierskich, zarejestrowany podczas spotkania „Węgierskie lato” na festiwalu Port Wrocław 2010, w wykonaniu autora oraz tłumacza Bohdana Zadury.
WięcejRecenzja Krzysztofa Vargi z książki Węgierskie lato. Przekłady z poetów węgierskich w przekładzie Bohdana Zadury, która ukazała się 4 maja 2010 roku na łamach „Gazety Wyborczej”.
WięcejRecenzja Magdaleny Roguskiej z książki Węgierskie lato w wyborze i przekładzie Bohdana Zadury, która ukazała się 7 lipca 2010 roku w serwisie neurokultura.pl.
Więcej