recenzje / KOMENTARZE

What next, big sky? (fragment)

Julia Fiedorczuk

Fragment posłowia Julii Fiedorczuk do książki Język przyszłości Laurie Anderson, która ukazała się nakładem Biura Literackiego w 2012 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Lau­rie Ander­son – pio­sen­kar­ka, pla­stycz­ka, reży­ser­ka, pisar­ka, rzeź­biar­ka, kom­po­zy­tor­ka, podróż­nicz­ka, per­for­mer­ka, kome­diant­ka. Nawet znacz­nie dłuż­sza lista haseł nie odda­ła­by w peł­ni bogac­twa dzia­łań twór­czych tej artyst­ki, któ­ra mówi o sobie po pro­stu: „Lubię robić ład­ne rze­czy”. Całe życie Ander­son to ciąg eks­pe­ry­men­tów twór­czych, w któ­rych artyst­ka wyko­rzy­stu­je nie­zwy­kle sze­ro­kie spek­trum środ­ków wyra­zu: od sło­wa mówio­ne­go i wła­sne­go cia­ła po skom­pli­ko­wa­ne tech­no­lo­gie pozwa­la­ją­ce pod­czas jej bar­dzo efek­tow­nych wystę­pów mul­ti­me­dial­nych zsyn­chro­ni­zo­wać dźwięk, obraz, efek­ty świetl­ne, recy­ta­cje i ruch. Eru­dy­cyj­na, nawią­zu­ją­ca do licz­nych tra­dy­cji muzycz­nych i lite­rac­kich twór­czość Ander­son nie daje się łatwo zakla­sy­fi­ko­wać gatun­ko­wo. Docho­dzi w niej nie tyl­ko do zatar­cia gra­nic pomię­dzy róż­ny­mi dys­cy­pli­na­mi sztu­ki, ale tak­że do nie­mal cał­ko­wi­te­go roz­my­cia gra­ni­cy mie­dzy sztu­ką a życiem.

Bywa, że Ander­son sztucz­nie gene­ru­je prze­ży­cia, któ­re następ­nie sta­ją się czę­ścią dzie­ła, jak wte­dy, kie­dy kła­dła się spać w roz­ma­itych miej­scach publicz­nych – mię­dzy inny­mi w dam­skiej toa­le­cie jed­nej z biblio­tek Uni­wer­sy­te­tu Colum­bia – a potem noto­wa­ła, co jej się przy­śni­ło, zasta­na­wia­jąc się nad związ­ka­mi mię­dzy miej­scem a tre­ścią snu. Tak powsta­ła pra­ca zaty­tu­ło­wa­na Insti­tu­tio­nal Dre­am Series (1973). Kil­ka lat póź­niej wybra­ła się auto­sto­pem w oko­li­ce bie­gu­na pół­noc­ne­go. Pew­ne­go wie­czo­ra, krzą­ta­jąc się w swo­im samot­nym obo­zo­wi­sku, zoba­czy­ła zorzę polar­ną i pomy­śla­ła, że oto nastę­pu­je nukle­ar­na zagła­da świa­ta. Podróż tę opi­sa­ła w jed­nej z humo­ry­stycz­nych opo­wia­stek zawar­tych w tej książ­ce, a motyw wyobra­żo­nej apo­ka­lip­sy wie­lo­krot­nie powra­cał w róż­nych jej pra­cach. Dało­by się pew­nie powie­dzieć, iż sam los dba o to, by arty­st­ce nie gro­zi­ła nuda, i sta­le dostar­cza jej nowych mate­ria­łów: była pierw­szą (i ostat­nią) w histo­rii artyst­ką-rezy­dent­ką NASA, pod­czas sean­su okul­ty­stycz­ne­go z uży­ciem tablicz­ki ouija dowie­dzia­ła się, że jej aktu­al­ne wcie­le­nie jest jej pierw­szym wcie­le­niem kobie­cym (co, jak to potem żar­to­bli­wie komen­to­wa­ła, „wyja­śnia parę rze­czy”), prze­ży­ła nawet kata­stro­fę lot­ni­czą – i nie tyl­ko wyszła z niej cało, ale jesz­cze zdą­ży­ła zła­pać następ­ny lot.

Lau­ra Phil­lips Ander­son uro­dzi­ła się w 1947 roku w Chi­ca­go, jako dru­gie z ośmior­ga dzie­ci Mary Louise Row­land i Arthu­ra Ander­so­na. Dziad­ko­wie ze stro­ny mat­ki pocho­dzi­li ze Szko­cji i Anglii, ze stro­ny ojca – ze Szwe­cji i Irlan­dii. Dora­sta­ła w zapro­jek­to­wa­nym przez mat­kę dużym domu w Glen Ellyn. W wywia­dach mówi, że upodo­ba­nie do gawę­dziar­stwa wynio­sła z dzie­ciń­stwa: każ­de­go wie­czo­ra wszyst­kie dzie­ci opo­wia­da­ły rodzi­com o prze­bie­gu dnia. W wie­ku sied­miu lat zaczę­ła uczyć się gry na skrzyp­cach, w 1961 roku przy­łą­czy­ła się do Chi­ca­go Youth Orche­stra. W 1965 roku otrzy­ma­ła tytuł Junior Miss Illi­no­is. Wkrót­ce potem odby­ła podróż do Euro­py w ramach pro­gra­mu „Talen­ted Teens” (uta­len­to­wa­ne nasto­lat­ki). W 1966 roku wyje­cha­ła do Nowe­go Jor­ku, żeby stu­dio­wać w Bar­nard Col­le­ge, a następ­nie na Uni­wer­sy­te­cie Colum­bia (kie­ru­nek: rzeź­ba). Po stu­diach nadal miesz­ka­ła w Nowym Jor­ku, utrzy­mu­jąc się z ucze­nia histo­rii sztu­ki i pisa­nia recen­zji.

W 1972 roku Ander­son zor­ga­ni­zo­wa­ła swój pierw­szy per­for­man­ce. Był to kon­cert na klak­so­ny samo­cho­do­we, pod­czas któ­re­go widow­nia i wyko­naw­cy zamie­ni­li się miej­sca­mi. Rzecz odby­wa­ła się na skwe­rze miej­skim w Roche­ster. Widzów zapro­szo­no do altan­ki, w któ­rej w cza­sie zwy­kłych kon­cer­tów sta­wa­li lub sia­da­li arty­ści, wokół usta­wi­ło się trzy­dzie­ści samo­cho­dów. Kierowcy/muzycy wyko­na­li trzy „utwo­ry”, Ander­son dyry­go­wa­ła. Choć zde­cy­do­wa­nie humo­ry­stycz­ny, ten wcze­sny eks­pe­ry­ment poka­zu­je jed­nak, jak waż­na dla Ander­son była zawsze kwe­stia rela­cji mie­dzy arty­stą a odbior­ca­mi. W wywia­dach pod­kre­śla czę­sto: „Moja pra­ca pole­ga na nawią­zy­wa­niu poro­zu­mie­nia”. Mrocz­niej­sze aspek­ty komu­ni­ka­cji mię­dzy­ludz­kiej bada­ła już rok póź­niej w pra­cy Object/Objection/Objectivity skła­da­ją­cej się z tek­stów i zdjęć męż­czyzn, któ­rzy zacze­pia­li , kie­dy mija­ła ich na uli­cy.

W latach 70. Ander­son zaczę­ła eks­pe­ry­men­to­wać z tech­no­lo­gią. Stwo­rzy­ła dla sie­bie kil­ka warian­tów skrzy­piec. Naj­słyn­niej­sze, zna­ne jako tape-bow vio­lin, mia­ły w miej­scu pod­staw­ka gło­wi­cę magne­to­fo­no­wą. Na smycz­ku zamiast wło­sia była zamon­to­wa­na taśma z nagra­niem, któ­re uru­cha­mia­ło się po dotknię­ciu gło­wi­cy. Artyst­ka zapro­jek­to­wa­ła też skrzyp­ce z neo­no­wym smycz­kiem. Inne wyna­laz­ki z tam­te­go cza­su to mię­dzy inny­mi the head­pho­ne table i tal­king pil­low. W pierw­szym przy­pad­ku nale­ża­ło usiąść przy „słu­chaw­ko­wym sto­le”, oprzeć łok­cie w wyzna­czo­nych miej­scach, a następ­nie poło­żyć gło­wę na dło­niach – wte­dy moż­na było usły­szeć nagra­ny wiersz. W dru­gim przy­pad­ku wystar­czy­ło zło­żyć gło­wę na „gada­ją­cej podusz­ce”, a uru­cha­mia­ła się opo­wieść. Przy­kła­dy moż­na mno­żyć: w póź­niej­szych latach Ander­son kon­stru­owa­ła wyna­laz­ki, któ­re wybi­ja­ły na pierw­szy plan rela­cje mie­dzy tech­no­lo­gią a cia­łem. Jed­nym z nich był drum suit, czy­li kostium sce­nicz­ny zbu­do­wa­ny tak, by przy moc­niej­szym ude­rze­niu się w klat­kę pier­sio­wą albo kla­śnię­ciu odzy­wał się gło­śny dźwięk per­ku­sji. Wszyst­kie te roz­wią­za­nia tech­no­lo­gicz­ne, choć wyma­ga­ją dużej wie­dzy i pomy­sło­wo­ści, mają jed­nak cha­rak­ter zaba­wy. Artyst­ka mówi cał­kiem wprost, że tech­no­lo­gia sta­no­wi naj­mniej istot­ny aspekt jej pra­cy, słu­ży tyl­ko mody­fi­ko­wa­niu rze­czy­wi­sto­ści, akcen­to­wa­niu pew­nych jej ele­men­tów. War­to też od razu dodać, że twór­czość Ander­son nie sta­no­wi jed­no­znacz­nej pochwa­ły tech­no­lo­gii. Tek­sty jej pio­se­nek czę­sto wyra­ża­ją ambi­wa­lent­ny sto­su­nek do stech­ni­cy­zo­wa­ne­go świa­ta – a tak­że do alie­nu­ją­ce­go języ­ka tech­no­lo­gii. Co cie­ka­we, w zakre­sie roz­wią­zań tech­no­lo­gicz­nych Ander­son jest samo­ukiem: już pod­czas stu­diów lubi­ła szpe­rać w skle­pach z nie­dro­gim, uży­wa­nym sprzę­tem elek­tro­nicz­nym, a potem wynaj­do­wać dla upo­lo­wa­nych przez sie­bie gadże­tów zaska­ku­ją­ce zasto­so­wa­nia.

Muzy­ka, głos i opo­wieść – oto naj­waż­niej­sze ele­men­ty całej jej twór­czo­ści. Trze­ba też pod­kre­ślić, że Lau­rie Ander­son jest namięt­ną czy­tel­nicz­ką. Kie­dy jako mło­da dziew­czy­na podró­żo­wa­ła po Sta­nach Zjed­no­czo­nych – pod­czas jed­nej z tych podró­ży zna­la­zła zatrud­nie­nie na far­mie pro­wa­dzo­nej przez rodzi­nę ami­szów (zob. „Pra­ca na far­mie”) – zawsze wozi­ła ze sobą książ­ki Wil­lia­ma S. Bur­ro­ugh­sa i kil­ka paczek came­li, choć bywa­ło, że nie mia­ła pie­nię­dzy ani jedze­nia. Słyn­ne zda­nie Bur­ro­ugh­sa: lan­gu­age is a virus from outer spa­ce („język to wirus z kosmo­su”) sta­no­wi punkt wyj­ścia dla jed­nej z jej naj­słyn­niej­szych pio­se­nek. W 1978 roku mia­ła zresz­tą oka­zję poznać Bur­ro­ugh­sa oso­bi­ście pod­czas dwu­dnio­we­go sym­po­zjum, któ­re prze­szło do histo­rii jako Nova Conven­tion (nazwa pocho­dzi od tytu­łu powie­ści Nova Express). W impre­zie, współ­or­ga­ni­zo­wa­nej przez Uni­wer­sy­tet Nowo­jor­ski i pismo „Semiotext(e)”, wzię­ło udział wie­lu wybit­nych arty­stów, mię­dzy inny­mi: John Cage, Mer­ce Cun­nin­gham, Kathy Acker, John Gior­no, Allen Gins­berg, Phi­lip Glass, Pat­ti Smith. Wte­dy po raz pierw­szy Ander­son uży­ła fil­tra cyfro­we­go, żeby obni­żyć swój głos – póź­niej wie­lo­krot­nie eks­pe­ry­men­to­wa­ła z roz­ma­ity­mi warian­ta­mi męskie­go gło­su, „gło­su wła­dzy” (ostat­nio na pły­cie Home­land z 2010 roku). Wyja­śnia, że w pierw­szej chwi­li był to manewr obron­ny: taka „audio-maska” pomo­gła jej upo­rać się z onie­śmie­le­niem w kon­fron­ta­cji z sil­nie męską aurą ota­cza­ją­cą Bur­ro­ugh­sa. Audio-prze­bra­nia i róż­ne wer­sje alter ego to zresz­tą spe­cjal­ność Ander­son. Mówi: „To wiel­ka ulga móc nie być sobą”.

O autorze

Julia Fiedorczuk

Urodzona w Warszawie. Prozaiczka, poetka, tłumaczka. Na Uniwersytecie Warszawskim prowadzi zajęcia z literatury amerykańskiej, teorii literatury i ekokrytyki. Nagrodzona przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek za najlepszy debiut (2002). Laureatka austriackiej nagrody Huberta Burdy (2005). Członkini ASLE (Association for the Study of Literature and the Environment). Mieszka w Warszawie.

Powiązania