„Któż ten mąż? – To namiestnik na ziemskim padole.
Znałem go, – był dzieckiem – znałem,
Jak urósł duszą i ciałem!
On ślepy, lecz go wiedzie anioł pacholę.
Mąż straszny – ma trzy oblicza,
On ma trzy czoła.
Jak baldakim rozpięta księga tajemnicza
Nad jego głową, osłania lice.
Podnóżem jego są trzy stolice.
Trzy końce świata drżą, gdy on woła;
I słyszę z nieba głosy jak gromy:
To namiestnik wolności na ziemi widomy!
On to na sławie zbuduje ogromy
Swego kościoła!
Nad ludy i nad króle podniesiony;
Na trzech stoi koronach, a sam bez korony;
A życie jego – trud trudów,
A tytuł jego – lud ludów;
Z matki obcej, krew jego dawne bohatery,
A imię jego dwadzieścia i jeden.
Sława! sława! sława!”
Tak, tak, na końcu tej ekstatycznej parafrazy stary rym i rytm delikatnie się nadkruszył, lecz takie jest właśnie nowe imię bestii – dwadzieścia i jeden. Dwudziestu jeden poetów na XXI wiek. Z tomików i książek los poezji „wróżył” ksiądz Roman, znany wizjoner z kościoła „ośmielonej wyobraźni”, który ongiś „alicję zapędził do piekła po serce”, a ostatnio „bawił się przywracając, mieszając pokarmy, milcząc, zaglądając do trumny, pływając w jeziorze żartów tudzież śpiąc”.
Mocną stroną tej antologii jest właśnie nieskrywany subiektywizm. Fakt, że pod Poetami na nowy wiek podpisał się jeden, konkretny człowiek, a nie anonimowy zespół, ukryty pod szyldem „redakcji” lub innego ciała sprawczego, jest gestem odważnym
i odpowiedzialnym. Diagnozy takie jak ta w postaci antologii poezji „nowego wieku”, z góry skazane są na pytania i wątpliwości – dlaczego akurat ci, a nie inni, dlaczego pominięto tego, a wspomniano akurat o tym, itd. Z Poetami na nowy wiek sprawa jest uczciwa, wybierał Roman Honet, wybór swój uzasadnił i podpisał „własną krwią”, firmując antologię swoim nazwiskiem. Co więcej, antologista w posłowiu o znamiennym tytule „21”, wymienia również innych debiutantów XXI wieku, którzy co prawda „odpadli w przedbiegach”, lecz na tyle wyraźnie zaznaczyli swoją obecność, że warto było wymienić ich nazwiska i tytuły książek.
Całość przypomina nieco wyścig kolarski: biorąc pod uwagę, że mowa o krajowej produkcji poetyckiej, jest to prawdopodobnie Tour de Pologne. I jak na każdym wyścigu kolarskim mamy peleton i uciekinierów. Na chwilę obecną uciekinierów jest dwudziestu jeden: Justyna Bargielska, Magdalena Bielska, Jacek Dehnel, Sławomir Elsner, Julia Fiedorczuk, Konrad Góra, Łukasz Jarosz, Bartosz Konstrat, Szczepan Kopyt, Joanna Lech, Agnieszka Mirahina, Joanna Mueller, Edward Pasewicz, Anna Podczaszy, Tomasz Pułka, Bianka Rolando, Robert Rybicki, Paweł Sarna, Julia Szychowiak, Joanna Wajs i Przemysław Witkowski. Ale skład peletonu i ucieczki może się w każdej chwili zmienić – komuś zabraknie sił, ktoś złapie kontuzję, ktoś inny przyspieszy, wygra górską premię lub odnajdzie nowe siły wraz z kolejnym łykiem z bidonu. To, kto przetrwa, kto przyjedzie jako pierwszy, kto będzie tuż za nim, a kogo zdyskwalifikują za stosowanie niedozwolonego dopingu, dowiedzieć się będzie można dopiero na mecie, gdy „nowy wiek” zamieni się w „stary”.
To, że taka i podobne antologie są potrzebne, jest dla mnie bardziej niż oczywiste. Ktoś musi przecież czuwać, obserwować nasze Tour de Pologne, być komentatorem, zdawać relację, by potem końcowa klasyfikacja na mecie była osadzona w kontekście całej „rywalizacji”, by było wiadomo, co z kim się działo po drodze. Twierdzenie, niestety wciąż bardzo częste, że nie warto „towarzyszyć”, że szkoda czasu na aktualia, gdy na półce szlochają arcydzieła, było i jest dużym błędem. To wszystko nie rozegra się przecież samo, a przynajmniej nie powinno się tak rozgrywać. Ryby w akwarium, do którego odetnie się dopływ tlenu, bardzo szybko zaczną pływać brzuchami do góry lub wykonywać samobójcze skoki. A po co komu akwarium bez ryb?
Nim przyjrzymy się bliżej bohaterom Poetów na nowy wiek, zanim pogrążymy się w widzeniu księdza Romana, pozwólmy sobie na małą, uroczą i wymowną dygresję. W roku 1913 Xawery Glinka w popełnionym przez siebie felietonie „Dola i niedola polskiego poety”, zamieszonym w „Złotym Rogu. Ilustrowanym tygodniku literackim, artystycznym i społecznym” (cóż za wymowny tytuł!) pisał m.in.:
„Ludzi piszących wiersze w Polsce jest spora liczba. Ludzi piszących
‘poezje’ – jest znacznie mniej. Ludzi czytających poezje nie ma prawie
wcale.
W Polsce, każda panienka uważa obecnie za słuszne pisywać wierszyki o
‘rozbitem serduszku’ albo ‘słowiku’, każdy zakochany uczniak ‘ubiera w rymy’
swe ‘czarne myśli’ o ‘niewdzięcznej’, która go pokochać nie chciała czy nie
chce, a nawet i niejeden staruszek kołysząc wnuczęta, rozrzewnia się czasem
poetycznie na temat ‘starych, dobrych czasów’. […]„1.
Czy Xawery Glinka pisząc te słowa przypuszczał, że pojawią się one blisko sto lat później, w szkicu poświęconym poezji XXI wieku? Widać bowiem, że nie tylko karaluchy mają zdolność do przetrwania w każdych, nawet arcytrudnych warunkach. Podział na tych, co „piszą wiersze” i tych, którzy „piszą poezję” oraz lament nad tymi, którzy ani wierszy, ani poezji nie czytają „prawie wcale”, przetrwał – jak widać – niejednego poetę i wierszoroba, niejedną panienkę i niejednego uczniaka, wielu staruszków i ich wdzięczne wnuczęta. Okazał się trwalszy i silniejszy od niejednego czasopisma (w tym śp. „Złotego Rogu”), a nawet od dwóch wojen światowych. Nic dodać, nic ująć, Panie Glinka!
Powróćmy tymczasem do roku 2010 i Poetów na nowy wiek. Średni wiek „poety na nowy wiek” to około 31 lat. Wcale nie musi być to mężczyzna. W gronie dwudziestu jeden autorów mamy bowiem dziesięć poetek, które nie trafiły tu bynajmniej dzięki parytetom lecz o własnych siłach. Biorąc pod uwagę miejsce zamieszkania i pracy, wskazać można osiem miast, w których (i w pobliżu których) „poetów na nowy wiek” można spotkać. Aż szóstka reprezentuje Warszawę, czwórka związana jest z Wrocławiem, trójka z Krakowem. Po dwóch reprezentantów mają Olkusz, Katowice i Poznań. Na tej mapie jest również Lublin broniony przez jednego poetę. O ile mapa linii kolejowych wyraźnie ukazuje podział na rozbudowaną sieć kolejową na zachodzie i dużo mniej rozbudowaną sieć wschodnią, to granica dzieląca mapę poetycką przebiega przez Poznań i Warszawę, dzieląc kraj nad Wisłą na Południe, gdzie poeci są widoczni, i zimną Północ, gdzie widocznie poeci lepiej się maskują, wtapiają w krajobraz (lub emigrują na Południe i tam stają się widoczni).
Próba syntetyzującej analizy i interpretacji wierszy, które znalazły się w Poetach na nowy wiek, poszukiwanie arché, która pozwoliłaby stworzyć obraz młodej poezji XXI wieku, to zadanie wykraczające poza antologię. „Wizja księdza Romana” powinna być raczej traktowana jako ważny przyczynek do takiej próby. Krytyk i literaturoznawca ma teraz konkretną podstawę w postaci ograniczonej liczby nazwisk (co więcej – na końcu antologii odnaleźć może również kompletną bibliografię poszczególnych poetów i poetek). Teraz należałoby przyjrzeć się każdemu autorowi z osobna, każdej napisanej przez nich książce. Orzekanie o kształcie i kondycji poezji „nowego wieku” w oparciu o same tylko wiersze z antologii, byłoby wysoce zawężone. Co nieco można jeszcze na tej podstawie powiedzieć.
Po pierwsze, krajobraz ostatniego dziesięciolecia jest dosyć urozmaicony. W Poetach na nowy wiek swoich reprezentantów odnajdą zarówno miłośnicy imaginaryzmu, neoklasycyzmu, intymizmu, neoawangardyzmu, nurtu gender/queer/feminizm, literatury zaangażowanej społecznie czy neolingiwzmu [2]. To, co jednak rzuca się w oczy, to fakt, że żaden z tych „nurtów” nie występuje tu w formie „czystej”, „rasowej”, pozbawionej domieszek innej maści. Może być to dowód na trwające, w przypadku wielu autorów, poszukiwania najwygodniejszych dla siebie butów. Raczej jednak po raz kolejny dowodzi to, że nurt definiowany z perspektywy czystoteoretycznej, modelowej istnieje tylko i wyłącznie w teorii, zwłaszcza, gdy nurt ten jest bardzo wąski i nie dopuszcza różnych wewnętrznych wariacji. Tworzenia etykiet i przypisywaniu poetów do określonych zbiorów uniknąć się nie da. Co więcej – jest to zjawisko naturalne (dowodzące, że dążymy do harmonii a nie chaosu). Lepiej jest jednak tworzyć zbiory szersze, w ramach których będzie się badało różne autorskie warianty, niż zbiory wąskie jak pętla, która – zaciskając się zarówno na szyi krytyka, jak i autora – utrudniać będzie pisanie.
Z pewnością nie mówiłbym tu o jakiejkolwiek pokoleniowości, której sam moment debiutu nie czyni. Biorąc pod uwagę sam wiek autorów, to (tylko i wyłącznie teoretycznie, oczywiście) urodzony w 1988 roku Tomasz Pułka mógłby być synem Edwarda Pasewicza, a i Anna Podczaszy mogłaby być mu matką. Mamy tu zatem tylko i aż autorów, dla których wspólny był moment debiutu, od roku 2000 poczynając. Zgoda, że wspólne były pewne warunki, w których pisali, takie a nie inne realia środowiska literackiego, itd. Ale to wciąż za mało, by mówić o pokoleniowości, którą tym razem pozostawmy na pastwę Grzegorza Skawińskiego i zespołu Kombi.
W wierszu „Mówię do ciebie” Sławomira Elsnera pojawia się wers: „Wchłaniam świat, oddaję go w niezmienionej postaci”. Tak czynią wszyscy bohaterowie antologii, z tą jednak subtelną różnicą, że „oddając świat”, kładą akcent na inny aspekt jego „niezmienności”. Bardzo często jest to sen i oniryczna aura, a zatem również dekonstrukcja i rozbicie obrazu. Oczywiście odnajdziemy również ciało, cielesność i fizjologię. Inni akcentują rekwizyty tradycji, kultury, historii lub polityki. Da się także odnaleźć opozycję dzieciństwa i dorosłości oraz opozycję pamięci i niepamięci oraz stałe, nieśmiertelne motywy: miłości, śmierci, samotności, lęku. To, co wydaje mi się wspólne, to utwierdzona świadomość, że nie ma tematów i słów, których pisać nie wypada. Chodzi mi o pewien spokój wypowiedzi, brak konieczności udowadniania, że tak a nie inaczej pisać można. Ci, którzy debiutowali na początku lat 90. do tego stopnia oczyścili teren, „wyrywając poezję z jedynych i prawdziwych herbertowsko-miłoszowych kolein”, że teraz „poeci na nowy wiek” rozpychać się już aż tak nie muszą. Miejsca ci u nas dostatek, starczy go i dla tego, który pochyla się nad zielonym listkiem, widząc jak w porannej kropli rosy odbija się Prawda, Dobro i Piękno, dla tego, który ma jeszcze ochotę ponapierdalać się z rzeczywistością, dla tego, który schodzi do piwnicy swojej wyobraźni i wyciąga „pięknie i strasznie wyimaginowane światy”, i dla każdego innego tutaj niewymienionego. Kolejną wspólną tendencją jest chyba zwrot w kierunku metafory i wyważonego liryzmu, i delikatne, jeśli nie odwrócenie, to przynajmniej stanięcie bokiem do kolokwializmu.
Tymczasem w stronę księdza Romana „schodzą widomie” Aniołowie:
„Usnął – Wyjmijmy z ciała duszę, jak dziecinę
Senną z kolebki złotej, i zmysłów sukienkę
Lekko zwleczmy; ubierzmy w światło jak jutrzenkę
I lećmy. Jasną duszę nieśmy w niebo trzecie,
Ojcu naszemu złożyć na kolanach dziecię;
Niech uświęci sennego ojcowską pieszczotą,
A przed ranną modlitwą duszę wrócim życiu,
I znowu w czystych zmysłów otulim powiciu,
I znowu złożym w ciało, jak w kolebkę złotą.
Uśnijże księże Romanie, strudzony robotą.”
[1] X. Glinka, „Dola i niedola polskiego poety”, „Złoty Róg. Ilustrowany tygodnik literacki, artystyczny i społeczny”, nr 27 z 6 VII 1913 roku, s. 2.
[2] Przywołane terminy zaczerpnięte są z mapy poetyckiej roczników 80. i osób debiutujących po roku 2000. B. Sadulski, P. Witkowski, „Rozpoznanie pola walki. O poezji roczników 80.”, „Rita Baum” 2009, nr 13.