recenzje / ESEJE

„Wieczna młodość w kwitnącej starzyźnie”, czyli Tuwim „od nowa”

Aleksander Nawarecki

Recenzja Aleksandra Nawareckiego, towarzysząca premierze książki Która godzina, gówniarzu? Juliana Tuwima i Aleksandra Trojanowskiego, która ukaże się w Biurze Literackim 4 września 2023 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Rany­ju­lek, oto Tuwi­mo­wi uda­ło się wresz­cie wsko­czyć na plat­for­mę słyn­ne­go lite­rac­kie­go tram­wa­ju „44”! Czyż­by tytuł tomu Któ­ra godzi­na gów­nia­rzu? ozna­czał, że Tuwi­ma godzi­na wybi­ła wła­śnie? Zwra­cam się z tą kwe­stią do kry­ty­ków (i czy­tel­ni­ków), oczy­wi­ście w maju z przed­niej plat­for­my tram­wa­ju, wita­jąc tomik jak majo­wą epi­fa­nię, cie­pły deszcz ślicz­nych wier­szy i potęż­nych burzo­wych pomru­ków. Choć, praw­dę mówiąc, nie piszę w maju, ani w tram­wa­ju, lecz w pocią­gu zatło­czo­nym przez „gów­nia­rzy”, bo wła­śnie skoń­czy­ła się szko­ła i zaczę­ło lato. Prze­kwi­tły bzy, ale już pach­ną lipy i te kli­ma­ty nadal pasu­ją do Tuwi­mo­wych wier­szy, któ­rych bukiet świe­żo zerwa­ny (bo anto­lo­gia jest wła­śnie bukie­tem albo wian­kiem) mam przed sobą. Jest to elek­tro­nicz­ny „brud­no­pis” anto­lo­gii, tzn. zestaw wybra­nych wier­szy sław­ne­go Ska­man­dry­ty, jesz­cze bez komen­ta­rza auto­ra wybo­ru. Nie wiem zatem, co o nich napi­sał anto­lo­gi­sta, spe­cja­li­sta od Pod­ziem­nych gara­ży, ale spró­bu­ję odgad­nąć co (i po co) Alek­san­der Tro­ja­now­ski wycią­gnął od Julia­na Tuwi­ma.

Zada­nie o tyle pro­ste, że gest Redak­to­ra jest moc­ny i wyra­zi­sty. Wystar­czy otwo­rzyć książ­kę, by na pierw­szej stro­nie roz­po­znać frag­ment „Balu w Ope­rze”, co nie­ocze­ki­wa­ne, bo ten saty­rycz­ny poemat nie poja­wia się zwy­kle w wybo­rach wier­szy, a już na pew­no nie na począt­ku. Zdzi­wie­nie było­by mniej­sze, gdy­by w zgo­dzie z chro­no­lo­gią i polo­ni­stycz­ną ruty­ną kawa­łek poema­tu (naj­le­piej fina­ło­wy) zamy­kał tom. „Bal…” jest prze­cież utwo­rem „ostat­nim” – wień­czą­cym mię­dzy­woj­nie, ostat­nim z arcy­dziel­nych w dorob­ku poety, a wresz­cie ostat­nim, bo naj­do­słow­niej apo­ka­lip­tycz­nym. Tym­cza­sem tutaj poja­wia się na począt­ku, by powra­cać co kil­ka czy kil­ka­na­ście stron, dozo­wa­ny aż w sze­ściu por­cjach w celo­wo poprze­sta­wia­nej kolej­no­ści (IX, VII, I, IV, VIII, XI). Widać, że „Bal…” sta­no­wi kom­po­zy­cyj­ną oś anto­lo­gii, że nada­je ton i rytm, jak­by był jej wewnętrz­nym zega­rem. Balo­we i zara­zem zega­ro­we  fra­zy wska­ku­ją nawet do tytu­łu („Któ­ra godzi­na gówniarzu/ Pią­ta, kur­wo, pią­ta”), co w kon­tek­ście   Mic­kie­wi­czo­wej licz­by 44, przy­wo­łu­je trzy Ada­mo­we godzi­ny: „roz­pa­czy, miło­ści, prze­stro­gi”. A co by wedle Tuwi­ma ozna­czać mia­ła „godzi­na pią­ta”? Sprawdź­cie sami, może Wam  pod­po­wie­dzą „słów­ka-małp­ki i słów­ka-papuż­ki”…

Apo­lo­gia „Balu w Ope­rze” nie dzi­wi ani tro­chę, bo to dzie­ło Poety naj­lep­sze, nie waham się powie­dzieć – genial­ne, a jego akcje rosną z deka­dy na deka­dę. Coraz bar­dziej podo­ba się eks­pre­sja, gro­te­sko­wość i apo­ka­lip­tycz­ny back-gro­und, jak­by św. Jan wypa­trzył sobie w Julia­nie dosko­na­łe­go powier­ni­ka i pomoc­ni­ka. Jeśli kie­dyś razić mogła saty­rycz­na bru­tal­ność języ­ko­wa (co chwi­lę ktoś tutaj kogoś „macią ruga”), to dziś poety­ka „wkur­wu” już nie szo­ku­je, a raczej brzmi swoj­sko. Ale Tro­ja­now­ski ostroż­nie „ope­ru­je” „Balem…”, bo na począ­tek wybie­ra jego IX frag­ment, naj­cich­szy i naj­skrom­niej­szy. Brzmi rzew­nie i zgrzeb­nie, bo to nie jest apo­ka­lip­tycz­ne odsło­nię­cie, raczej post-apo­ka­lip­tycz­ne domknię­cie:

Jadą ze wsi wozy
Apro­wi­za­cyj­ne,
Jadą na wieś wozy
Ase­ni­za­cyj­ne.
Przy rogat­ce się minę­ły
Pod szla­ba­nem,
Jak kare­ta ślub­na z kara­wa­nem.

Dys­kret­na mijan­ka fur­ma­nek z pro­wian­tem i gno­jów­ką nie jest gów­niar­skim dow­ci­pem, lecz naj­do­słow­niej gów­nia­nym dyle­ma­tem, gdyż po balu trze­ba posprzą­tać, usu­nąć odpad­ki i odcho­dy (naj­ła­twiej wywieźć je na wieś). Moje­mu poko­le­niu przed oczy­ma sta­ją koń­co­we kadry fil­mu doku­men­tu­ją­ce­go festi­wal w Wood­stoc­ku: zwa­ły śmie­ci przed estra­dą, a w tle gita­ra Jimmy’ego Hen­dri­xa poję­ku­ją­ca fra­zy „Gwieź­dzi­ste­go sztan­da­ru”. Naro­do­wy hymn roz­brzmie­wa, czy raczej peł­za, wśród odpad­ków; podob­nie u Tuwi­ma – naro­do­wa wznio­słość  spo­ty­ka się z kacem i melan­cho­lią po „naro­do­wym obcho­dzie”. Taka jest „dzie­jo­wa rola” wła­dzy, par­tii, poli­ty­ki, ide­olo­gii. Nie tyl­ko tej, „ope­ro­wej”, któ­ra rzą­dzi­ła kra­jem pod koniec lat trzy­dzie­stych XX wie­ku (nacjo­na­li­stycz­nej, faszy­zu­ją­cej, anty­se­mic­kiej, głę­bo­ko zde­mo­ra­li­zo­wa­nej), ale i tej, któ­ra czyn­na jest teraz. Wstręt­ne jest wszel­ki IDEOLO. Poli­ty­ka gnoi, cywi­li­za­cja kala, mia­sto bru­dzi (podob­nie jak masa i maszy­na), ale będzie z tego nawóz, któ­ry użyź­ni zie­mię i wresz­cie wybuch­nąć może nowa zie­leń. Taka jest „dzie­jo­wa rola” użyź­nio­nej zie­mi i ta „rola” roli daje nadzie­ję, zie­lo­ną nadzie­ję, dla­te­go też poemat „Zie­leń” poja­wi się pod koniec tomu jak­by w kontrze wobec „Balu w Ope­rze”, albo raczej jako pocie­sza­ją­ce dopeł­nie­nie.

W pierw­szej sło­wach ksią­żecz­ki moż­na zatem wyczy­tać jej pro­jekt i stresz­cze­nie. Tomik ma dwa wyraź­nie zazna­czo­ne bie­gu­ny: „ase­ni­za­cyj­ny” i „apro­wi­za­cyj­ny”, toteż więk­szość wier­szy łatwo roz­dzie­lić na dwie gru­py róż­ne pod wzglę­dem este­tycz­nym (saty­ra i liry­ka), a zara­zem ide­owym (tek­sty poli­tycz­ne naprze­ciw wita­li­stycz­nych, albo eko­lo­gicz­nych jak powie­dzie­li­by­śmy dziś). W czę­ści pierw­szej jaw­nie kry­tycz­nej i „zaan­ga­żo­wa­nej”, a czę­sto „publi­cy­stycz­nej” nie zabrak­nie publi­ka­cji gaze­to­wych i kaba­re­to­wych wyję­tych głów­nie z „Jar­mar­ku rymów”. Oczy­wi­ście poja­wią się też wier­sze naj­gło­śniej­sze w mię­dzy­woj­niu, reagu­ją­ce na histo­rycz­ne dra­ma­ty, jak „Śmierć pre­zy­den­ta”, (przy­po­mnia­na i nagło­śnio­na przed paru laty, po zabój­stwie pre­zy­den­ta Ada­mo­wi­cza), a tak­że wier­szy­ki komen­tu­ją­ce bie­żą­cą poli­ty­kę, jak „Mini­ster i sztu­ka” (raz po raz przy­wo­ły­wa­ny dziś z dedy­ka­cją dla aktu­al­ne­go sze­fa resor­tu). Obok poja­wi się jesz­cze anty­mi­li­ta­ry­stycz­ny „Pif-paf” czy, szcze­gól­nie przej­mu­ją­ca, „Pieśń o biciu”, wyję­tą z juwe­ni­liów, a nawią­zu­ją­ca do anty­se­mic­kich, a wła­ści­wie pogro­mo­wych nastro­jów 1914 roku. Z poli­tycz­ne­go kano­nu zabrak­nie tyl­ko cyto­wa­ne­go i śpie­wa­ne­go ostat­nio naj­czę­ściej (zbyt czę­sto?) „Wier­sza, w któ­rym autor grzecz­nie, ale sta­now­czo upra­sza licz­ne zastę­py bliź­nich, aby go w dupę poca­ło­wa­li”,  a tak­że pacy­fi­stycz­ne­go mani­fe­stu „Do pro­ste­go czło­wie­ka” (fra­za „rżnij w bruk kara­bi­nem” naj­wy­raź­niej nie pasu­je do dzi­siej­szych realiów). Jed­nak „pro­stych ludzi”, bied­nych i nie­szczę­śli­wych,  przy­wo­łu­je się tutaj co rusz („Chry­stus mia­sta”, „Żydek”, „Nędza”, „Ciem­na noc”), a obok nich znaj­dą się pam­fle­ty na „strasz­nych miesz­czan” („Kamie­ni­ce”, „Miesz­kań­cy”, „Szu­ra­nie”…) i zapy­zia­łą pro­win­cję („O skwar­nej śmier­ci”, „Zaba­wa”, „Trzy wier­sze o fry­zje­rze”), a tak­że tek­sty eska­pi­stycz­ne, odda­ją­ce prze­syt i wstręt do realiów życia publicz­ne­go („Bła­ga­nie”, „Zło­ta pol­ska jesień”). Dru­gą gru­pę, afir­ma­tyw­ną, two­rzą tek­sty wiel­bią­ce natu­rę, a zara­zem scep­tycz­ne wobec mia­sta i cywi­li­za­cji. Pisarz, nazwa­ny „Rous­se­au miesz­czań­skie­go dwu­dzie­sto­le­cia”, obja­wia się tutaj jako autor wspo­mnia­nej już „fan­ta­zji sło­wo­twór­czej” pt. „Zie­leń”, klu­czo­wej dla logi­ki wybo­ru, bo posze­rza­ją­cej i pogłę­bia­ją­cej utar­te, czę­sto zba­na­li­zo­wa­ne rozu­mie­nie eko­lo­gii. „O zie­le­ni moż­na bez koń­ca”, więc w tę zie­lo­ną nie­skoń­czo­ność zapra­sza­ją liry­ki, w któ­rych „dzwo­ni zie­lo­ny bul­got wio­sny”: eks­ta­tycz­na „Rzeź brzóz”, „Prze­mia­ny”, „Sito­wie”, „Tra­wa”.

Cie­ka­wym zabie­giem kom­po­zy­cyj­nym jest umiesz­cze­nie w środ­ku książ­ki, jak­by na gra­ni­cy dwóch czę­ści, dwu­znacz­ne­go dyty­ram­bu „Wio­sna”, w któ­rym „apro­wi­za­cyj­na” pochwa­ła obu­dzo­ne­go ero­ty­zmu i płod­no­ści, mie­sza się z „ase­ni­za­cyj­ną” demo­ra­li­za­cją roz­pa­sa­nej hoło­ty. Ale znaj­dzie się też parę utwo­rów wymy­ka­ją­cych się dwu­bie­gu­no­wo­ści tomu.  Dla­cze­go tra­fił tu „poemat sen­ty­men­tal­ny” pt. „Piotr Płak­sin”? Nie ma już tele­gra­fi­stów, klar­net daw­no prze­stał być afro­dy­zja­kiem, a depre­sji nie nazy­wa się chan­drą Czyż­by szło o aktu­ali­za­cję miło­snej histo­rii, któ­re­goś spo­śród tysię­cy rosyj­sko­ję­zycz­nych Ukra­iń­ców zatrud­nio­nych na pol­skich budo­wach, nie­szczę­śli­wie zako­cha­ne­go w Polce – „pan­nie Jadzi z bufe­tu”? To chy­ba naiw­ne wyja­śnie­nie, ale atu­tem wier­sza może być wschod­ni zaśpiew, któ­ry dziś pobrzmie­wa w całym kra­ju. Nie jest to już opre­syj­ny język car­skich czy sowiec­kich soł­da­tów ani zarzą­dza­ją­cych nami „czy­now­ni­ków”, lecz mowa „pro­stych ludzi”, ucie­ki­nie­rów, cywil­nych ofiar woj­ny, naj­czę­ściej kobiet i dzie­ci. Może ta oswo­jo­na i ogła­dzo­na, a nawet osło­dzo­na rosyj­ska mowa wno­si w pol­skie uszy utra­co­ną sło­wiań­ską śpiew­ność, któ­rą zawsze sły­sza­łem u auto­ra Sło­piew­ni. Prze­cież to język łódz­kie­go  dzie­ciń­stwa poety, zawsze kochał jego melo­dię i tęsk­nił za nim, cze­go efek­tem są kapi­tal­ne prze­kła­dy z Pusz­ki­na, Ler­mon­to­wa, Bło­ka czy Maja­kow­skie­go.

Na koniec spo­glą­dam na koniec tomu, któ­ry zamy­ka wiersz „Rzecz Czar­no­le­ska”. Tytu­ło­wy  tekst kla­sy­cy­zu­ją­ce­go tomu z 1929 roku dotąd brzmiał obco w moich uszach, a tu nagle Tro­ja­now­ski sta­wia mi go przed oczy jako ostat­nie sło­wo Julia­na. Wiersz opa­trzo­ny nume­rem 44 zapew­ne sta­no­wić ma har­mo­nij­ny powrót do ide­al­ne­go miej­sca naszej poezji, w któ­rym przed wie­ka­mi ojciec Jan poko­chał i poślu­bił naj­pięk­niej­szą pol­sz­czy­znę. Przy­po­mi­nam, że mitycz­ny Czar­no­las jest tak­że imie­niem Czar­ne­go Lasu, real­ne­go miej­sca, w któ­rym rośnie naj­praw­dziw­szy bór. Może tak pomy­śla­nym „czar­no­le­skim” fina­łem chciał redak­tor tomu wyci­szyć gwał­tow­ność, czy orgia­stycz­ność Tuwi­mo­we­go sty­lu, skąd­inąd świet­nie kore­spon­du­ją­cą z dzi­siej­szym wie­lo­gło­sem (od beł­ko­tu mediów, przez inter­ne­to­wy infan­ty­lizm albo hejt, po głu­paw­kę disco polo). Figu­ra Kocha­now­skie­go osła­bia zarzut koniunk­tu­ral­ne­go, więc powierz­chow­ne­go dobo­ru wier­szy, nada­ją­ce­go mu anty­pi­sow­ską i pro­eko­lo­gicz­ną wymo­wę. Ale czy to źle? Prze­cież Tuwim zwykł two­rzyć spon­ta­nicz­nie, czę­sto  pod pre­sją aktu­al­no­ści, sym­pa­ty­zu­jąc z lewą stro­ną sce­ny. Taki był, a na pew­no bywał: gwał­tow­ny, emo­cjo­nal­ny, zapal­czy­wy, upo­li­tycz­nio­ny namięt­nie i ser­decz­nie, czę­sto naiw­nie. Więc może ucie­szył­by go wybór wier­szy doj­mu­ją­co aktu­al­ny, choć­by nawet ze szcze­niac­kim szny­tem? Seria 44 przy­zwy­cza­iła nas do anto­lo­gii nie­oczy­wi­stych, idą­cych pod włos, ale czy tu i teraz musi­my szu­kać w Tuwi­mie cze­goś nowe­go, inne­go, głęb­sze­go (do cze­go sam aspi­ro­wa­łem od lat)?

Rany­ju­lek, może o godzi­nie pią­tej, war­to wró­cić do ever­gre­enów i bez­czel­no­ści god­nej wiel­ce sza­now­nych gów­nia­rzy?

 

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Mini­stra Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa Naro­do­we­go pocho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tu­ry – pań­stwo­we­go fun­du­szu celo­we­go.

 

O autorze

Aleksander Nawarecki

Urodzony 19 kwietnia 1955 w Katowicach. Kierownik Zakładu Teorii Literatury na Uniwersytecie Śląskim; historyk literatury i eseista, autor książek:  Czarny karnawał (1991), Rzeczy i marzenia (1993), Pokrzywa (1996), Mały Mickiewicz (2003), Lajerman (2011), Parafernalia (2014),), współautor podręcznika Przeszłość to dziś (2003), wydawca poezji ks. Baki (1986, 2000), redaktor serii "Miniatura i mikrologia literacka" (2000-2003). Laureat nagród im. Aleksandra Brücknera, Śląskiego Tacyta, Śląskiego Wawrzynu Literackiego. Członek kapituły Nagrody Literackiej Gdynia.

Powiązania

Wesoła czasem makabra

wywiady / o książce Aleksander Nawarecki Justyna Bargielska

Roz­mo­wa Alek­san­dra Nawa­rec­kie­go z Justy­ną Bar­giel­ską o książ­ce Nudel­man, wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 7 lip­ca 2014 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 11 grud­nia 2017 roku.

Więcej

Zrównoważony rozwój Rozalii Grozy

recenzje / ESEJE Aleksander Nawarecki

Recen­zja Alek­san­dra Nawa­rec­kie­go, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Sie­dem przy­gód Roza­lii Gro­zy Justy­ny Bar­giel­skiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 9 stycz­nia 2017 roku.

Więcej

Szybko przez wszystko i ruchy Browna

wywiady / o książce Aleksander Nawarecki Justyna Bargielska

Roz­mo­wa Alek­san­dra Nawa­rec­kie­go z Justy­ną Bar­giel­ską o książ­ce Szyb­ko przez wszyst­ko, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze e‑booka Chi­na ship­ping, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 8 lute­go 2016 roku.

Więcej

Która godzina, gówniarzu?

nagrania / transPort Literacki Aleksander Trojanowski Julian Tuwim Resina

Czy­ta­nie z książ­ki Któ­ra godzi­na, gów­nia­rzu? Julia­na Tuwi­ma z udzia­łem Alek­san­dra Tro­ja­now­skie­go w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 28. Muzy­ka Resi­na.

Więcej

Rozmowy na koniec: odcinek 20 Julian Tuwim (Aleksander Trojanowski)

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Dwu­dzie­sty odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na koniec” w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 28. Muzy­ka Resi­na.

Więcej

Manikiry, plakaty, miejscowe idiotki i tutejsi kretyni

wywiady / o książce Aleksander Trojanowski Jakub Pszoniak

Roz­mo­wa Jaku­ba Pszo­nia­ka z Alek­san­drem Tro­ja­now­skim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Któ­ra godzi­na, gów­nia­rzu? Julia­na Tuwi­ma i Alek­san­dra Tro­ja­now­skie­go, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 4 wrze­śnia 2023 roku.

Więcej

Która godzina, gówniarzu (1)

utwory / zapowiedzi książek Aleksander Trojanowski Julian Tuwim

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Któ­ra godzi­na, gów­nia­rzu Julia­na Tuwi­ma i Alek­san­dra Tro­ja­now­skie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 4 wrze­śnia 2023 roku.

Więcej