recenzje / ESEJE

Wielka księga zabaw traumatycznych

Paweł Kozioł

Recenzja Pawła Kozioła z książki baw się Romana Honeta.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Dla Eli­zy, ot co

1. Test Hone­ta

Nie wiem, czy to zja­wi­sko doty­czy samej poezji Roma­na Hone­ta, czy jedy­nie języ­ka kry­ty­ki lite­rac­kiej, powód do nie­po­ko­ju jed­nak jest. Bo oto mam przed sobą trzy recen­zje tomu baw się – autor­stwa Maria­na Sta­li, Andrze­ja Fra­nasz­ka i Syl­wii Omio­tek – a wszyst­kie nazna­czo­ne tym samym styg­ma­tem liry­zmu, pięt­nem „poezji o poezji”. Na począ­tek przyj­dzie więc zasta­no­wić się nad tym, że wcho­dząc w reak­cje z trze­ma róż­ny­mi oso­bo­wo­ścia­mi kry­tycz­ny­mi, twór­czość Hone­ta wytrą­ca ten sam języ­ko­wy osad (osad jest sło­wem koja­rzą­cym się nie­przy­jem­nie).

Róż­ni­ce czy­tel­ni­czych stra­te­gii też trze­ba nazwać. Naj­pierw Omio­tek: jej wła­sne cyto­wa­nie jako gra z cyta­ta­mi w poezji Hone­ta (wola­łem jego melan­cho­lię w cza­sach, gdy nie posłu­gi­wa­ła się języ­kiem poży­czo­nym od Bień­czy­ka; wola­łem Hone­ta osob­ne­go, albo też z cyta­ta­mi, któ­rych nie umia­łem roz­po­znać). Jej stra­te­gia: szu­ka­nie odpo­wie­dzi za pomo­cą cudze­go gło­su – w nadziei, że głos cudzy oka­że się donio­ślej­szy, że lepiej odda spra­wie­dli­wość sza­no­wa­ne­mu poecie. Wresz­cie jej nazwa dla pro­ble­mu, od któ­re­go zaczy­nam:

Pod­dać się dyk­ta­to­wi dyk­cji poety to zgo­dzić się na groź­bę ckli­wo­ści, pato­su, pre­ten­sjo­nal­no­ści w koń­cu. Rze­czy waż­ne, rze­czy osta­tecz­ne, bo z taki­mi tu mamy do czy­nie­nia, peł­niej­szy, praw­dziw­szy kształt uzy­sku­ją w wier­szach niż w kry­tycz­nej wypo­wie­dzi.

Potem Fra­na­szek: jego gra z nastro­jem, dopi­sy­wa­nie do nie­go domnie­ma­nych fak­tów i wła­snych meta­for, inkru­sta­cja recen­zji meta­fo­ra­mi same­go poety, wresz­cie – nie­śmia­ły sygnał znu­że­nia (i już wła­ści­wie nie wia­do­mo, czy­ją to dyk­cją znu­że­nie, przy­swa­ja­ną poety czy wła­sną recen­zen­ta). I cho­ciaż wiem, że krót­kie, pra­so­we recen­zje rzą­dzą się nie­co odmien­ny­mi pra­wa­mi (Fra­na­szek pisze w „Gaze­cie Wybor­czej”, Omio­tek w „Waka­cie”, Sta­la w „Tygo­dni­ku Powszech­nym”), to pod­sta­wo­we sub­stra­ty tek­stu są ze sobą sprzecz­ne: nazwa­ny zachwyt i nie wyar­ty­ku­ło­wa­na pre­ten­sja. Wąt­pli­wość, któ­ra nie zna­la­zła ujścia.

Naresz­cie Sta­la: gra z wize­run­kiem poety, z „moc­ną aurą czy­ichś egzy­sten­cjal­nych doświad­czeń”, z obra­zem Hone­ta doj­rzal­sze­go niż kie­dyś, Hone­ta-mędr­ca. W skró­cie: gra w posta­rza­nie. Bo Sta­la pisze na przy­kład tak:

Trze­ci tom Hone­ta nie jest ani tak mrocz­ny, ani tak gwał­tow­ny jak poprzed­nie. Tę prze­mia­nę […] moż­na trak­to­wać jako sygnał trud­no uchwyt­nej, wewnętrz­nej ewo­lu­cji same­go poety i pod­mio­tu jego wier­szy. Choć­by: przej­ścia od zbun­to­wa­nej mło­do­ści do zre­zy­gno­wa­nej albo uspo­ko­jo­nej doj­rza­ło­ści. Zresz­tą, jak­kol­wiek by nie było: obec­ne w książ­kach z lat 90. doświad­cze­nie egzy­sten­cji w środ­ku roz­pa­da­ją­cej się rze­czy­wi­sto­ści – zosta­je […] w znacz­nej mie­rze zastą­pio­ne przez zwrot w stro­nę prze­szło­ści, w stro­nę świa­ta, któ­re­go już nie ma. Ina­czej mówiąc: tam, gdzie była ciem­ność, poja­wia się sepia sta­rych foto­gra­fii.

Spró­buj­my spa­ra­fra­zo­wać – zazna­cza­jąc, że nie mówi­my jesz­cze o wier­szach, tyl­ko o wypo­wie­dzi kry­ty­ka. A zastrze­że­nie jest tu koniecz­ne, ponie­waż nie mogę oprzeć się waże­niu, że w for­mę kom­ple­men­tu Sta­la ubie­ra uwa­gi mogą­ce świad­czyć o tym, iż nowy tomik słab­szy jest od poprzed­nich. Bo tak: poeta mówi ciszej. Stra­cił, czy w każ­dym razie sto­no­wał to wła­śnie, co wyróż­nia­ło jego głos (póź­niej pada zda­nie: „wier­sze Hone­ta cenię tak­że dla­te­go, że bywa­ją ciem­ne, enig­ma­tycz­ne, her­me­tycz­ne”). Kolej­ny domnie­ma­ny defekt: gdzie było doświad­cze­nie, zna­la­zło się coś, co doświad­cze­niem nie jest. I ta sepia, jak gdy­by wiersz „gol­den boy” w tytu­le miał datę 1931 zamiast 1991, jak­by­śmy byli w kra­inie opi­sów sta­rych zdjęć i pocz­tó­wek, zamiesz­ki­wa­nej raczej przez Deh­ne­la niż Hone­ta. Jak­by coś zastą­pio­no bez­piecz­ną sty­li­za­cją.

Nie­wie­dzy jesz­cze wię­cej: co jest w tych tek­stach kry­tycz­nych testem pro­jek­cyj­nym, co osob­ni­czą cechą, reak­cją odru­cho­wą, a co świa­do­mą stra­te­gią? Sty­lu i metod Fra­nasz­ka wła­ści­wie nie znam; Omio­tek pisze po swo­je­mu, tyl­ko bar­dziej (więc Honet jako wzmac­niacz przy­sta­wio­ny do gło­wy?). Sta­la – tutaj nie­po­kój wzma­ga się, wska­zów­ka na wyima­gi­no­wa­nym licz­ni­ku wcho­dzi w stre­fę czer­wo­ną – Sta­la fak­tycz­nie wywo­łał jakieś duchy albo sepio­we kli­sze, na sku­tek cze­go mówi ina­czej niż zwy­kle. Tu zaszła zmia­na. I choć nie mnie osą­dzać, czy­je wła­ści­wie pió­ro powo­ła­ło do życia dage­ro­ty­po­we zja­wy cza­su prze­szłe­go, to siłę reak­cji na poezję nale­ży uznać za poświad­czo­ną.

2. Zwie­rzy­niec Baczyń­skie­go

W cza­sach, gdy leit­mo­ti­vem roz­mów o poezji stał się ter­min archi­tek­to­nicz­ny „nisza”, siła oddzia­ły­wa­nia tek­stu lite­rac­kie­go z pew­no­ścią zasłu­gu­je na sza­cu­nek. Po dro­dze wypa­da­ło­by jed­nak zde­fi­nio­wać, co mamy na myśli, mówiąc o „tek­ście”, „oddzia­ły­wa­niu” i „sile”, dookre­ślić rela­cje mię­dzy tymi poję­cia­mi, a tak­że zasta­no­wić się nad paro­ma sytu­acja­mi nie­zbyt zgod­ny­mi z intu­icją. Choć­by nad takim oddzia­ły­wa­niem, któ­re nie jest skut­kiem jasno dają­cej się okre­ślić siły – lecz sytu­acji, kie­dy tekst się cofa, aby zosta­wić miej­sce wyobraź­ni czy­tel­ni­ka, aby stać się rodza­jem testu pro­jek­cyj­ne­go. Honet – pomi­mo wszyst­kie­go, co moż­na powie­dzieć o jego wyra­zi­stej poetyc­kiej oso­bo­wo­ści – jest kimś, kto oddzia­łu­je przez cof­nię­cie się. Para­dok­sal­nie przy takiej meto­dzie twór­czej ceną wpły­wu jest to, że tekst spra­wia wra­że­nie słab­sze­go, niż mógł­by być (nie­do­sta­tek meto­dy prze­ciw­nej sta­no­wi nato­miast wra­że­nie prze­sad­ne­go wysi­le­nia).

Wzor­nik poezji oku­pu­ją­cej oddzia­ły­wa­nie pew­ną nie­kon­kret­no­ścią mógł­by sta­no­wić nie­ja­ki Krzysz­tof Kamil Baczń­ski (spró­buj­cie choć­by obej­rzeć, jak wyglą­da u nie­go zda­nie i to, co wcho­dzi na miej­sce gra­ma­ty­ki – następ­stwo ode­rwa­nych fraz, mon­taż obra­zów). Poezja Hone­ta wyka­zu­je pew­ne podo­bień­stwa z tym wzor­ni­kiem, a to głów­nie za spra­wą łącze­nia este­ty­zu­ją­cej meta­fo­ry z obra­za­mi okru­cień­stwa i roz­kła­du. Skut­ku­je to na przy­kład wizja­mi taki­mi, jak „wytrze­wio­ne kwia­ty” (powta­rzam: kwia­ty, któ­rym wypa­da­ją jeli­ta; kwia­ty z wro­dzo­nym roz­sz­cze­pem powłok brzusz­nych; kwia­ty z pęk­nię­tą raną poope­ra­cyj­ną). Są i kon­kret­ne fra­zy, cią­gi kil­ku słów, gdy Honet wpa­da w obra­zo­wa­nie żyw­cem wyję­te z wier­szy wojen­ne­go poety: „przez mgłę widzę/ szkie­le­ty koni osma­lo­ne w bie­gu”. Albo to samo: „to nad­bie­ga­ły zwie­rzę­ta zaszlach­to­wa­ne w rzeźni,/ zwie­rzę­ta o kopy­tach dźwię­czą­cych jak trzos”.

Zwróć­my jesz­cze uwa­gę na prze­pych słow­nic­twa – zwłasz­cza na splen­dor imie­sło­wów oraz przy­miot­ni­ków: „dźwię­czą­cy”, „osma­lo­ny”, „zmro­żo­ny”. Język Hone­ta naj­bar­dziej roz­rzut­ny i roz­po­zna­wal­ny jest wła­śnie w epi­te­tach (Ana­lo­gia z Deh­ne­lem? A jaka? Deko­ra­cyj­ność?).

Rów­nie baczyń­skie przy­kła­dy moż­na u Hone­ta odna­leźć na dru­gim koń­cu emo­cjo­nal­ne­go spek­trum: „zoba­czy­łem lato, biel rozsypaną/ w pta­kach i muzy­ce”. Albo w nastę­pu­ją­cym prze­bar­wio­nym opi­sie: „chłopcy/ noszą­cy w oczach kobal­to­wy oce­an i szpa­dę”. Albo we wszyst­kich dro­gich ingre­dien­cjach, meta­lach szla­chet­nych bądź tyl­ko kolo­ro­wych. Do dzie­dzi­ny mate­ria­ło­znaw­stwa przy­na­le­ży też obser­wa­cja, że w wier­szach z tomu baw się upar­cie powta­rza się sło­wo „kru­szec” – rza­dziej niż „krew”, choć czę­ściej na przy­kład niż „ekran”, „sate­li­ta” czy inne rekwi­zy­ty współ­cze­sno­ści.

Język więc, podob­nie jak u Baczyń­skie­go, jest boga­ty i obfi­tu­ją­cy w kon­tra­sty. Siła oddzia­ły­wa­nia ma zaś wyni­kać z poja­wia­ją­cych się w wier­szu prze­sko­ków mię­dzy prze­ciw­ny­mi bie­gu­na­mi wzru­sze­nia. Na przy­kład: śmierć i dziec­ko, miłość i jady tru­pie, „ten blask kościo­łów w gra­na­cie witraży,/ ta cuch­ną­ca szpi­tal­na łuna” (zesta­wie­nie jak z koń­ców­ki wier­sza Budy­nek Lar­ki­na). Pro­ste, praw­da?

3. Muzeum kiczu

Podob­nie jak wszyst­kie pro­ste zabie­gi, tak­że i ten wysta­wia na pew­ne sty­li­stycz­ne nie­bez­pie­czeń­stwa. A Honet ich nie uni­ka – raz, że dobro­wol­nie flir­tu­je z anty­este­ty­ką (naraz z brzy­do­tą świa­ta i z nad­mia­rem eks­pre­sji), a dwa, że miej­sca­mi tomik jest zwy­czaj­nie pusz­czo­ny. I cho­ciaż chęt­nie uwie­rzył­bym w legen­dę o poecie, któ­ry się nie spie­szy i przez sześć lat nie­stru­dze­nie cyze­lu­je książ­kę, to po jej prze­czy­ta­niu zwy­czaj­nie nie potra­fię. Baw się to dobry tomik, lecz jak na mój gust zaszko­dził mu pewien rodzaj abne­ga­cji: prze­ko­na­nie, że mię­dzy kart­ką a wybie­ra­ją­cym samot­ność auto­rem ucho­dzi wszyst­ko.

Spro­wo­ko­wa­łem? Zatem doku­men­tu­ję. Bo oto w książ­ce, któ­ra powsta­wa­ła przez sześć lat, poja­wia­ją się frag­men­ty prze­raź­li­wie nie­kon­kret­ne:

być może wiszą jesz­cze wesel­ne lam­pio­ny
na brze­gach tam­tej rze­ki, może lśni jesz­cze
w desz­czu tam­ten oddech. milio­ny dat
i twa­rzy (jed­no pyta­nie – tęsk­ni­łaś?
i ta cudow­na odpo­wiedź – tak)

Przy­to­czo­ny pas­sus nie daje nawet tej per­fid­nej satys­fak­cji, jaka wyni­ka ze spo­strze­że­nia, że nawet z podej­rza­nych rekwi­zy­tów przy­wo­dzą­cych na myśl cię­cie się po nad­garst­kach Honet potra­fi stwo­rzyć sen­sow­ny obraz – „obraz/tamtego lata – mar­twe pta­ki w locie,/ tech­ni­ka – wła­sna, osad krwi na szkle”.

Na mar­gi­ne­sie dodam, że ten krwa­wy język zno­wu jest bli­sko Baczyń­skie­go, w dodat­ku tego w wer­sji naj­bar­dziej solen­nej: „Jeno wyj­mij mi z mych oczu/ szkło bole­sne – obraz dni,/ któ­re czasz­ki bia­łe toczy/ przez pło­ną­ce łąki krwi”. Baczyń­skie­go, nad któ­rym też zasta­na­wiam się, czy miał świa­do­mość, że woj­na wyczy­nia z jego poezją rze­czy nie­po­trzeb­ne. Ale dosyć dygre­sji, tego pyta­nia nie roz­strzy­gnie­my.

Jest tak: gdzie­nie­gdzie u Hone­ta widzę jesz­cze świa­do­mie pod­ję­te ryzy­ko otar­cia się o kicz. Dowo­dze­nie świa­do­mo­ści jest w takich sytu­acjach kwe­stią nie­praw­do­po­dob­nie deli­kat­ną, dodam więc tyl­ko, że wra­że­nie opie­ram na uni­ka­niu podob­nych szar­ży w daw­niej­szej twór­czo­ści. Honet praw­do­po­dob­nie dążył do tego, by tom baw się był – nazwij­my to neu­tral­nie – nie­jed­no­li­ty. Kwe­stia war­to­ścio­wa­nia pozo­sta­je tu jesz­cze otwar­ta. Nato­miast frag­ment o lam­pio­nach to głu­pa­wy, by raz rzecz nazwać po imie­niu, melo­dra­mat, tele­no­we­la bra­zy­lij­ska bądź deko­ra­cyj­ny Bol­ly­wo­od. Jaskra­wy przy­kład, do cze­go pro­wa­dzi poezja zaim­ków i rodza­jów gra­ma­tycz­nych. I jeże­li nie radzi sobie z nią nawet taki mistrz jak Honet, to z czy­stym sumie­niem jesz­cze raz mogę powie­dzieć, że nie tędy dro­ga. Że błąd może tkwić w meto­dzie, a nie w reali­za­cjach.

4. Stro­na myśli

Cze­go­kol­wiek by nie napi­sać, jed­no pozo­sta­je pew­ne. Poezja Hone­ta speł­nia się w sty­lu. Zda­rza­ją­ce się nie­kie­dy wpad­ki nie mają tu zbyt wie­le do rze­czy, gdyż komen­tu­je się je z tego same­go pozio­mu. Zazwy­czaj to speł­nie­nie w sty­lu jest olśnie­wa­ją­ce i nie potrze­ba mu nicze­go wię­cej. Treść sta­je się two­rzy­wem, wiersz – odpo­wied­ni­kiem malar­stwa nie­fi­gu­ra­tyw­ne­go. Więk­sze potrze­by (cza­sa­mi błęd­nie nazy­wa­ne „wyż­szy­mi”) wyra­ża nato­miast cała trój­ka wspo­mnia­nych na począt­ku kry­ty­ków. Tu znów nale­ży zadać pod­sta­wo­we pyta­nie – co to jest? Pro­ste spra­woz­da­nie z zawar­to­ści tek­stów, postu­lat, pro­jek­cja? A może dowód na pra­wi­dło­we dzia­ła­nie sty­li­stycz­nej pułap­ki?

Naj­mniej, naj­bar­dziej nie­śmia­łym tonem dopo­mi­na się o coś wię­cej Fra­na­szek (cze­góż by chciał na miej­sce mono­to­nii)? Do tre­ścio­wej, a nie tyl­ko este­tycz­nej istot­no­ści poezji Hone­ta bar­dziej prze­ko­na­na jest Omio­tek, któ­ra z cyta­tów budu­je prze­strzeń, gdzie wiersz sąsia­du­je z mistycz­ny­mi trak­ta­ta­mi (zauważ­my poja­wie­nie się sło­wa „trak­tat”, tak potrzeb­ne­go nam w dal­szych roz­wa­ża­niach). Na koniec Sta­la (baj­ka będzie dłu­ga):

Tytu­ły, jakie Honet nadał kolej­nym czę­ściom nowe­go tomu, mogły­by poprze­dzać sta­re trak­ta­ty, porząd­ku­ją­ce wybra­ne frag­men­ty ludz­kiej mądro­ści (doty­czy to tak­że naj­bar­dziej meta­fo­rycz­ne­go z nich, jeśli się już wie, że „chłop­cem z jezio­ra żar­tów i utra­ty” nazy­wa poeta „boga”, pisa­ne­go małą lite­rą, tak jak wszyst­kie inne sło­wa w tej książ­ce).

Czy zna­czy to, że autor tomu ubie­ra maskę mędr­ca? Nie, tego nie twier­dzę. Chcia­łem tyl­ko powie­dzieć, że w sło­wach Hone­ta sły­szę nie­ustan­ny nie­po­kój i dozna­nie bole­sno­ści, towa­rzy­szą­ce gro­ma­dze­niu i odsła­nia­niu praw­dy. O sobie, o świe­cie.

Zda­niem Sta­li Honet nie ubie­ra maski mędr­ca, a jedy­nie mówi jak mędrzec (nie jak filo­zof, nie jak inte­li­gent pra­cu­ją­cy). Czy nim jest – nie wia­do­mo, bo to kwe­stia tego same­go rodza­ju, co pyta­nia o chiń­ski pokój Ala­na Turin­ga. Przy­po­mnę: klient tej sza­cow­nej insty­tu­cji wkła­da przez otwór w drzwiach kil­ka chiń­skich znacz­ków, a po chwi­li otrzy­mu­je na nie pra­wi­dło­wą odpo­wiedź. I nie jest w sta­nie stwier­dzić, czy czło­wiek prze­by­wa­ją­cy w poko­ju zna język, czy tyl­ko ści­śle sto­su­je się do szcze­gó­ło­wych instruk­cji (otrzy­mu­jąc sosen­kę i domek, w tej wła­śnie kolej­no­ści, przy­nieś odpo­wiedź z szu­flad­ki pięt­na­stej). Wra­ca­jąc do meri­tum: zda­niem Sta­li sło­wa Hone­ta da się czy­tać jak sło­wa mędr­ca.

Czy­tel­nik – każ­dy czy­tel­nik – ma pra­wo dać się zła­pać, przy­pi­su­jąc gło­so­wi pły­ną­ce­mu z tek­stu coraz to bar­dziej zawrot­ne cha­rak­te­ry­sty­ki (zda­je się, że stan, w któ­rym do tego docho­dzi, nazy­wa­my zachwy­tem). Głów­ny pro­blem pole­ga wszak­że na tym, że poezja Hone­ta nie tyl­ko oddzia­łu­je este­tycz­nie, lecz tak­że dys­kret­nie sprzy­ja pate­tycz­nym iden­ty­fi­ka­cjom w rodza­ju tych, jakich doko­nu­je Sta­la. Albo jesz­cze ina­czej: są miej­sca, w któ­rych sprzy­ja, i wła­śnie je przede wszyst­kim moż­na koja­rzyć z pew­nym osła­bie­niem sty­lu:

kto jest po stro­nie myśli,
ten poznał lśnią­ce imio­na miło­ści
poza­gro­bo­wej, pro­wa­dzą go oczy
zwró­co­ne zawsze w stro­nę minio­ne­go

Gdzie koń­czy się meta­fo­ra, to zna­czy mowa o lśnią­cych imio­nach, tam natra­fia­my na pusty prze­bieg, ten o oczach. Nie­ste­ty to wła­śnie on chce być cen­trum, sed­nem, tre­ścią wier­sza. I to on, mię­dzy inny­mi, jest wywyż­sza­ny – takie bowiem cha­rak­te­ry­sty­ki miał­by posia­dać ktoś, kto jest po stro­nie myśli (co jest podob­no lep­sze niż bycie po pro­stu – sko­ro już pisze się lub czy­ta – po stro­nie tek­stu).

Nawia­sem mówiąc – czy na pew­no wszyst­ko, co w mózgo­czasz­ce zacho­dzi, musi­my nazy­wać myślą? Czy nie ma poręcz­niej­szych pojęć pokrew­nych na okre­śle­nie stro­ny, po któ­rej chce tu być poezja Hone­ta? Wiem wpraw­dzie, że sło­wo „roz­pa­mię­ty­wa­nie” brzmi o wie­le gorzej, lecz przy­naj­mniej nie wyno­si ono na te zawrot­ne, filo­zo­ficz­ne wyso­ko­ści. A filo­zo­fia to rodzaj cho­ro­by języ­ka oso­bli­wie nie­zgod­ny z tym jego sta­nem, któ­ry widzi­my w naj­lep­szych tek­stach Hone­ta.

Przyj­rzyj­my się jesz­cze jed­ne­mu przy­kła­do­wi „bycia po stro­nie myśli”. Wiersz nazy­wa się mistrz, a otwie­ra go pięk­ny, nad­mia­ro­wy obraz:

rzę­dy jaskrów i zachód roz­pię­ty wyso­ko,
na nie­bie fio­le­to­wym jak pul­so­wa­nie pta­siej for­te­cy
w pho­enix. wyrzuć mnie jutro – szep­czę
i mój szept świe­ci

Mówie­nie cicho, jak­by się świe­ci­ło, to ponoć spra­wa Wojacz­ka – ale mniej­sza z tym. Waż­niej­sze, że po przej­ściu przez jesz­cze kil­ka wizji (tra­sy tej nie będę odcy­fro­wy­wać, choć pierw­sze wra­że­nie ostrze­ga, że są one skle­jo­ne ze sobą nader luź­no), utwór zamy­ka się w spo­sób nastę­pu­ją­cy:

mistrzem świa­ta
jest ból – to oczy­wi­ste. to on
napeł­nia sta­dio­ny, pory­wa tłu­my,
a one wybu­cha­ją, lgną, dają mu
pły­ny i mię­so. mistrz powró­cił – woła­ją.
mistrz zno­wu jest w akcji

Spryt­na jest w tym frag­men­cie wer­sy­fi­ka­cja, dzię­ki któ­rej nie do koń­ca wia­do­mo, czy ostat­nia linij­ka to jesz­cze głos tłu­mu, czy już autor­ski komen­tarz. Co zaś się tyczy tre­ści – Syl­wia Omio­tek zacy­to­wa­ła już Suskę („Śmierć jest mistrzem jedy­nym na naszym podwór­ku”), ten odwo­ły­wał się do Fugi śmier­ci Cela­na i „mistrza z Nie­miec”. Jest to myśl? Jest. Ogól­na, kul­tu­ro­wa, lecz prze­cież nie będzie­my o to roz­dzie­rać szat (są prze­cież tacy, co myśl roz­po­zna­ją wła­śnie po podob­nych zako­rze­nie­niach). I nie wia­do­mo tyl­ko, jak ta treść kore­spon­du­je z otwie­ra­ją­cym wiersz obra­zem, a po stro­nie myśli spo­dzie­wał­bym się jed­na­ko­woż spój­no­ści.

5. Efekt Eli­zy

Pozo­ro­wa­na spój­ność koja­rzy mi się nastę­pu­ją­co (sko­ro już było o chiń­skim poko­ju, moż­na powie­dzieć coś wię­cej o sztucz­nej inte­li­gen­cji). Eli­za to pro­gram kom­pu­te­ro­wy napi­sa­ny przez Jospe­ha Weizen­bau­ma mniej wię­cej w poło­wie lat sześć­dzie­sią­tych (inter­ne­to­wa kwe­ren­da zwró­ci­ła trzy róż­ne daty, kil­ka kodów źró­dło­wych oraz plik z regu­ła­mi ope­ra­cji na sło­wach i zda­niach, bar­dzo pro­sty). Kon­kret­nie – Eli­za to pierw­szy, bar­dzo pro­sty pro­gram, któ­ry miał gadać do użyt­kow­ni­ka. Jesz­cze kon­kret­niej – gadać jak zbie­ra­ją­cy infor­ma­cje psy­cho­ana­li­tyk, nie­stru­dze­nie zada­jąc kolej­ne pyta­nia.

Efekt Eli­zy (to za pol­ską Wiki­pe­dią) zacho­dzi, kie­dy sto­sun­ko­wo pro­stym zesta­wie­niom słów przy­pi­su­je­my dodat­ko­we zna­cze­nia. Ilu­zje sen­su, któ­re tkwią w naszych gło­wach. I nie wspo­mi­nam o tym, by poezję Hone­ta w jaki­kol­wiek spo­sób depre­cjo­no­wać, gdyż po pro­stu ma ona taką wła­ści­wość, że sta­no­wi ekran do wyświe­tla­nia czy­tel­ni­czych lęków i ocze­ki­wań (cie­ka­we, co za jakiś czas sam wyczy­tam z tego tek­stu). Styl Baczyń­skie­go tak­że wyka­zy­wał podob­ne pro­jek­cyj­ne wła­ści­wo­ści i to jest chy­ba głęb­sze zna­cze­nie para­le­li, jaką pro­po­no­wa­łem. Z punk­tu widze­nia tek­stu (jego opi­su) pra­wie wszyst­ko wyda­je się być w porząd­ku (wąt­pli­wo­ści z tego pozio­mu zosta­ły już nazwa­ne wcze­śniej).

Nie daje mi jed­nak spo­ko­ju wyświe­tla­na przez Sta­lę i Omio­tek figu­ra mistrza, auto­ra trak­ta­tów. Honet pro­po­nu­je chy­ba zupeł­nie inną wer­sję inten­syw­no­ści, odmien­ny rodzaj olśnień. I dobrze mi z tym, choć zara­zem rozu­miem, że Honet mógł mieć dosyć zamknię­cia w este­tycz­nej for­mu­le, że w swej ostat­niej książ­ce mógł chcieć coś prze­kro­czyć. O wie­le gorzej jest wte­dy, gdy widzę, jak się za to zabrał. Bo cza­sem z tek­stu łypie na mnie pozła­ca­ne oko maski mędr­ca i mam nawet wra­że­nie, iż wier­sze Hone­ta współ­pra­cu­ją w jej nakła­da­niu, zamiast się przed tym bro­nić. Chwi­la­mi zda­je się, że za pró­ba­mi prze­kro­cze­nia obra­zo­wo­ści stoi na razie rola, a nie, hmm, jej zawar­tość.


Tekst opu­bli­ko­wa­no po raz pierw­szy w cza­so­pi­śmie „Wakat”, nr 3/2008. Dzię­ku­je­my Redak­cji za zgo­dę na prze­druk.

O autorze

Paweł Kozioł

Urodzony w 1979 roku. Poeta, krytyk literacki, badacz literatury i kultury dawnej. Współredaktor kwartalnika literackiego „Wakat”, współpracownik miesięcznika „Lampa”. Opublikował arkusz poetycki Koma (SDK 2002) oraz tomiki Czarne kwiaty dla wszystkich (SDK 2003), Wpław (SDK 2005), Uwaga, nie ma takiej fali (SDK 2008) oraz Metale ciężkie (Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury, Poznań 2010). Mieszka w Warszawie.

Powiązania

Jarosław Iwaszkiewicz, Wielkie, pobrudzone, zachwycone zwierzę

recenzje / ESEJE Paweł Kozioł

Recen­zja Paw­ła Kozio­ła z książ­ki Wiel­kie, pobru­dzo­ne, zachwy­co­ne zwie­rzę Jaro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza w wybo­rze Jac­ka Deh­ne­la, któ­ra uka­za­ła się w mar­cu 2013 roku w dwutygodnik.com.

Więcej

Niechęć wobec dźwigów

recenzje / ESEJE Paweł Kozioł

Recen­zja Paw­ła Kozio­ła z pierw­sze­go tomu Dzieł zebra­nych Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza.

Więcej

Przyczynek do nauki o liryce dworskiej

recenzje / ESEJE Paweł Kozioł

Recen­zja Paw­ła Kozio­ła towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Rubry­ki strat i zysków Jac­ka Deh­ne­la, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 13 paź­dzier­ni­ka 2011 roku.

Więcej

[moja mała przyjaciółka…]

nagrania / złodzieje wierszy Roman Honet

Wiersz z książ­ki baw się. Klip zre­ali­zo­wa­ny w ramach kon­kur­su „Etiu­da z wier­szem” dla stu­den­tów wro­cław­skiej ASP.

Więcej

Milczenie, powrót, śmierć, dzieciństwo

wywiady / o książce Grzegorz Czekański Roman Honet

Z Roma­nem Hone­tem o książ­ce baw się roz­ma­wia Grze­gorz Cze­kań­ski.

Więcej

otworzyłem sen nie mój, lato 1991. golden boy

recenzje / KOMENTARZE Roman Honet

Komen­tarz Roma­na Hone­ta do wier­szy „otwo­rzy­łem sen nie mój” i „lato 1991. gol­den boy” z tomu baw się, któ­ry uka­zał się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie 9 czerw­ca 2008 roku.

Więcej

Otworzyłem sen nie mój

dzwieki / RECYTACJE Roman Honet

Wiersz z tomu baw się, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Moje likwi­da­cje” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2009.

Więcej

baw się

nagrania / między wierszami Roman Honet

Joan­na Orska, Agniesz­ka Wol­ny-Ham­ka­ło i Rado­sław Wiśniew­ski o czwar­tym tomie poetyc­kim Roma­na Hone­ta; roz­mo­wa z Auto­rem oraz klip do wier­sza „Koro­na” w reży­se­rii Anny Jadow­skiej.

Więcej

[moja mała przyjaciółka…]

nagrania / złodzieje wierszy Roman Honet

Wiersz z książ­ki baw się (2008). Klip zre­ali­zo­wa­ny w ramach kon­kur­su „Etiu­da z wier­szem” dla stu­den­tów wro­cław­skiej ASP.

Więcej

Żeby wrzał

dzwieki / RECYTACJE Roman Honet

Wiersz z tomu baw się, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Moje likwi­da­cje” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2009.

Więcej

Pieśń o powrotach, całości i częściach

dzwieki / RECYTACJE Roman Honet

Wiersz z tomu baw się, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Moje likwi­da­cje” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2009.

Więcej

Podróż pośmiertna

recenzje / ESEJE Andrzej Franaszek

Recen­zja Andrze­ja Fra­nasz­ka z książ­ki baw się Roma­na Hone­ta.

Więcej

Jeśli zabawa, to własnym kosztem

recenzje / ESEJE Marta Baron

Recen­zja Mar­ty Baron z książ­ki baw się Roma­na Hone­ta.

Więcej

Zabawy Honeta

recenzje / ESEJE Alina Świeściak

Recen­zja Ali­ny Świe­ściak z książ­ki baw się Roma­na Hone­ta.

Więcej

Robię rock’n’rolla w pustce i kostnicach

recenzje / ESEJE Sylwia Omiotek

Recen­zja Syl­wii Omio­tek z książ­ki baw się Roma­na Hone­ta.

Więcej

Honet „dziecko” i dzieci Honeta – nieustanna mediacja

recenzje / ESEJE Przemysław Owczarek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Owczar­ka z książ­ki baw się Roma­na Hone­ta.

Więcej

O baw się

recenzje / NOTKI I OPINIE Roman Honet

Komen­ta­rze Joan­ny Muel­ler, Kon­ra­da Woj­ty­ły, Macie­ja Mila­cha, Bar­to­sza Sadul­skie­go, Jaku­ba Mom­ry, Bar­tło­mie­ja Maj­zla.

Więcej