Gertrude Schiele rozbiera się przed bratem
Gdyby miał siostrę, też pokazałby ją światu
rozwleczonemu między Londynem a Zamościem.
Tymczasem ma wyłącznie odległe kuzynki,
w tym Marysię. Marysia w samiutkim bikini
szusuje na nartach z Rysów. Dlaczego skoro
jego przyjaciel Adaś ma całe dwie siostry,
w tym jedną zamężną, o żadnej nie napisze
w swojej muzyce, uwikłanej w manicheizm,
wbrew nabożeństwu do świętej Teresy z Lisieux?
Mała doktor Kościoła uczy kochać rodzinę,
bo to równie męczeńskie co śmierć za wiarę.
Za co innego umarł Egon Schiele, w Wiedniu,
na hiszpankę, w trzy dni po żonie, Edith. Dlaczego
to Gertrude nadal siedzi przed nim, w pewnych siebie
piersiach, gwoździu wbitym w pępek, lewej nodze,
na którą wpełzło onieśmielone czerwone znamię
i zostało do dziś, od kolana po kostkę, gdzie
urywa się sztych?
Gdyby miał siostrę, też oczarowałby nią świat
rozszabrowany między Berlinem a Opolem.
Język niby polski, a tak łatwo wyprowadza
w osuszoną łąkę za oknem, że w czas powodzi
powraca niemieckie jezioro i rzetelnie lśni.
Wiersz jest wypadkową różnych doświadczeń, przeważnie językowych, a jeśli tylko przekładanych na język, to często nie wiadomo z czego. Mogę tylko przywołać niektóre z nich, zastrzegając sobie prawo do mylenia tropów.
Gertrude Schiele, urodzona w 1894 roku, pozowała starszemu o cztery lata bratu, w latach 1906–1911, a niedługo później, w 1914, została żoną jego przyjaciela, Antona Peschki, o czym można przeczytać więcej choćby w Dictionary of Artists’ Models (pod redakcją Jill Berk Jiminez przy udziale Joanny Banham, New York-Chicago 2001, s. 491–493). Akt, o którym mowa, został namalowany w roku 1910 i znajduje się fizycznie w jednej z wiedeńskich galerii, a wirtualnie choćby tutaj.
Sam malarz, w przeciwieństwie do swoich sióstr, które, jak zaświadcza wspomniane opracowanie, dożyły sędziwego wieku, mając dwadzieścia osiem lat zmarł nagle, podobnie jak jego żona (jej portret pośmiertny zdążył jeszcze narysować) oraz kilkadziesiąt milionów innych ofiar grypy hiszpanki.
„Czas powodzi”, na początku ubiegłej dekady, pozwalał zobaczyć z okna, że „osuszona [po 1945 roku] łąka” zmieniła się w ciągu jednej nocy, niejako na powrót, w przedwojenne, „niemieckie jezioro”, które, proszę mi wierzyć na słowo, „rzetelnie lśniło”. Po deszczu szło się nad morze przez ten nowy-stary akwen, w towarzystwie licznych martwych żab, jaszczurek i myszy. Gdybym napisał „potopu” zamiast „powodzi” byłoby to, biorąc pod uwagę oczywiste skojarzenia związane z tym pierwszym wyrazem, zbyt czytelną wskazówką, jak można rozumieć końcowe wersy mniej dosłownie, w oderwaniu od moich wakacyjnych wspomnień, za to bardziej zgodnie z dostępnym nie tylko mnie kontekstem, jaki tworzą pozostałe fragmenty książki.
Spektakularny wyczyn narciarski Marysi został uwieczniony na filmie, ale już z Adasiem i jego siostrami sprawa nie przedstawia się tak prosto, jakby się z pozoru mogło wydawać, bo młodsza z nich w międzyczasie również wyszła za mąż. Samo to, że wiersz tej zmiany nie uwzględnia, a przecież mógłby (wystarczyło podmienić: „w tym jedną” na „i/a obie”) sugeruje, że jego związek z rzeczywistością nawet nie próbuje być ścisły.
Mówi się tu zresztą wprost i o języku („niby polskim”), i o świecie („rozwleczonym między Londynem a Zamościem”, „rozszabrowanym między Berlinem a Opolem”), a trudno wymagać, żeby spotkanie tej pary okazało się owocne. Na tym nienowym wniosku się zatrzymam, zapraszając do lektury całej Latakii. Można ją czytać od początku do końca (i w przeciwnym kierunku), ale warto też zacząć od pierwszego tekstu (Ostatki), potem przejść do ostatniego (Sześciu króli), następnie do drugiego (czyli powyższego) oraz przedostatniego (MY OTHER RIDE IS YOUR SISTER) i tak dalej aż do osamotnionego Przesłania, które jest dwudziestym pierwszym z czterdziestu jeden wierszy, a zatem znajduje się albo w samym środku książki, albo, jeśli wybierze się zaproponowany tu sposób czytania, na jej ostatnich stronach.
Korzystając ze sposobności chciałbym podziękować urodzonemu w Opolu Adasiowi i Kajtkowi, który pochodzi z Zamościa, ale wiele lat spędził w Wielkiej Brytanii, za nieświadome inspiracje dla określenia geograficznych granic świata, któremu bohater chciałby pokazać swoją siostrę – gdyby ją miał. Adasiowi jestem winien wdzięczność także i za to, że kiedy wysłałem mu ten tekst (jako jeden z kilku, które pokazałem komukolwiek, zanim oddałem Latakię Wydawnictwu), zasugerował, że „uwielbienie dla” można podmienić na „nabożeństwo do” świętej Teresy z Lisieux, na co, po namyśle, się zdecydowałem. Przedstawił również swoją interpretację całego wiersza, znacznie ciekawszą od autorskiej (nieujawnionej tutaj) – czego i Państwu życzę.