recenzje / ESEJE

Wiersze gospodarskie Łukasza Jarosza

Jacek Łukasiewicz

Recenzja Jacka Łukasiewicza książki Pełna krew Łukasza Jarosza, wydanej w wersji elektronicznej w Biurze Literackim 22 sierpnia 2018 roku. Książka ukazuje się w ramach akcji „Poezja z nagrodami”.

Biuro Literackie

Łukasz Jarosz, uro­dzo­ny w roku 1978, debiu­to­wał w wie­ku 26 lat tomem Soma (2006). Następ­nie regu­lar­nie publi­ko­wał książ­ki poetyc­kie: Bia­ły tydzień (2007), Mimi­kra (2010, w dal­szym cią­gu M), Spo­za (2011), Wol­ny ogień (2011, w dal­szym cią­gu WO), i Peł­na krew (2012, w dal­szym cią­gu PK), szó­sty tomik poety został nomi­no­wa­ny do Nagro­dy Poetyc­kiej im. Wisła­wy Szym­bor­skiej. W jego wier­szach od daw­na ude­rzał opi­sy­wa­ny kon­kret, szcze­gół – przed­miot czy sytu­acja uobec­nia­ją­ce, zmie­nia­ją­ce się w obraz, któ­ry widzę, czu­ję, jak­bym też go sobie nagle przy­po­mniał w całej jego dosłow­no­ści i zmy­sło­wej wyra­zi­sto­ści. „Pamię­tam męż­czyzn roz­rzu­ca­ją­cych żwir na dro­dze”. To pro­ste zda­nie nie­sie taki obraz, osob­ny, lecz wzmoc­nio­ny w utwo­rze kon­tek­stem – tym więc, co znaj­du­je się bez­po­śred­nio przed ewo­ko­wa­nym obra­zem,  ale  i tym,  co  jest  bez­po­śred­nio  po  nim.  Przed  cyto­wa­nym obra­zem –  czy­ta­my: „Zasy­pia­łem w auto­bu­sach. Gło­wa tłu­kła o szy­bę”. Sło­wo „żwir” sko­ja­rzy­ło się więc z tymi ude­rze­nia­mi gło­wy w szy­bę, z bólem odczu­wa­nych przez sen, powta­rza­ją­cych się cio­sów. A zara­zem z tru­dem tych męż­czyzn ujrza­nych z okna zwal­nia­ją­ce­go z powo­du robót dro­go­wych auto­bu­su. Szu­tro­wa­nie dro­gi (takie wyra­że­nie wydo­by­ły te sło­wa wier­sza z mojej pamię­ci, a obce sło­wo „szu­ter” jest rów­nie ostre jak sło­wo „żwir”) – wyma­ga wysił­ku. Poru­szo­ny tym zda­niem o roz­sy­pu­ją­cych żwir męż­czy­znach – jak­bym go nie prze­czy­tał, ale sam nagle i wyra­zi­ście przy­po­mniał sobie tę sytu­ację, prze­cho­dzę do następ­ne­go wer­su (nie po krop­ce, któ­ra dzie­li,  tyl­ko  po  prze­cin­ku, któ­ry łączy, choć  jed­no­cze­śnie  „prze­ci­na”), czy­tam prze­to: „wiatr, któ­ry chciał mnie porwać”. A więc już jestem w innej sytu­acji, nie jadę auto­bu­sem, lecz ja-czy­tel­nik zna­la­złem się na zewnątrz, w tej samej prze­strze­ni, gdzie męż­czyź­ni roz­rzu­ca­ją żwir. Robią to pod napo­rem sil­ne­go wia­tru, wbrew nie­mu – roz­sy­py­wać trze­ba rów­no, dba­jąc jed­nak, by wypeł­niać dokład­nie żwi­rem głę­bo­kie kole­iny oraz inne zagłę­bie­nia w szu­tro­wa­nej dro­dze. Ja jed­nak czu­ję wiatr, ude­rza­ją­cy we mnie przy­jem­nie, spra­wia­ją­cy radość. O tym, co jest w całym wier­szu Fuga mun­di z tomu Mimi­kra, nie będę pisał. Chcę bowiem tyl­ko  na  tym  drob­nym  przy­kła­dzie  poka­zać,  jak  wiersz  Łuka­sza Jaro­sza pobu­dza moją, i zapew­ne nie tyl­ko moją, ukry­tą pamięć i wyobraź­nię. I jesz­cze jeden cytat z tego same­go zbio­ru wyję­ty z wier­sza Dom [M 42]:

[…] Skąd mnie wyją­łeś?
Gdzie mnie wyło­wi­łeś? Pytam sie­bie, wyko­pu­jąc chrzan w ogro­dzie. Pod grusz­ka­mi,
pod ich słod­kim pięt­nem, otwo­rem zachłan­ne­go nie­ba.
(M 42)

Dwa otwo­ry na prze­ciw sie­bie: głę­bo­ka jam­ka w zie­mi po wyko­pa­nym chrza­nie i „dziu­ra w nie­bie” (ten tytuł książ­ki Kon­wic­kie­go natych­miast poja­wia się w mojej gło­wie). Znów wysi­łek. Trze­ba bowiem wie­dzieć, jak chrzan rośnie głę­bo­ko i jak nie­raz trud­no sobie z nim pora­dzić. Zapew­ne ina­czej czy­ta­ją ten utwór ci, któ­rym sło­wo chrzan koja­rzy się tyl­ko z ostrą i kwa­śną, zmie­sza­ną z octem masą w sło­iku.

Tytu­ło­wy Dom z cyto­wa­ne­go wyżej wier­sza jest w całej poezji Jaro­sza domem wiej­skim – nie let­ni­sko­wym, ale gospo­dar­skim, tak­że gdy gospo­da­rze pra­cu­ją w innych niż rol­nic­two zawo­dach, uczest­ni­czą wciąż jed­nak w gospo­dar­skim obrząd­ku. Jest to dom real­ny, jego sym­bo­licz­ne zna­cze­nia nie wysu­wa­ją się na pierw­szy plan, choć sta­le są w tej poezji obec­ne. Dom ten wciąż bowiem pod­da­ny jest ryt­mo­wi pra­cy w gospo­dar­stwie, ryt­mo­wi pór roku. W dal­szej czę­ści tego utwo­ru mowa jest o Bogu, będą­cym inte­gral­ną czę­ścią domu lub prze­ni­ka­ją­cym go ele­men­tem. „Mie­ści się” on w kon­kre­cie, w szcze­gó­le albo sta­je przed nami wie­lo­po­sta­cio­wy, w zależ­no­ści od któ­re­go ze znaj­du­ją­cych się w tym wier­szu obra­zów zacznie­my o Nim mówić. Oto:

Sekre­tem jest lite­ra, ból, Bóg, co wymy­ślił cement.
Jest wydrą­żo­ny w korze sosny, ma usta jak dzio­bek dzban­ka. Jest wygię­ty w słod­kim krę­go­słu­pie rabar­ba­ru.

Sło­wo „Bóg” koja­rzy się tu – poprzez rabar­bar – z krę­go­słu­pem, ina­czej zwa­nym kością pacie­rzo­wą. Wła­śnie rabar­ba­rem-krę­go­słu­pem zgię­tym, jak­by dole­gli­wym, bolą­cym – taki obraz poja­wia się – czy jest suge­ro­wa­ny – w wie­lu wier­szach Jaro­sza, tak­że jako ana­lo­gia do słów „Zgię­ty krzyż” – puen­ty Pie­śni gło­du i uro­dza­ju w tomie Wol­ny ogień. Tak, Bóg jest w tym świe­cie na pew­no, ale czy ten świat jest w Bogu? – o tym trud­no wyro­ko­wać. Czę­sto pro­fa­num, jak ów zacy­to­wa­ny „dzio­bek dzban­ka”, naru­sza powa­gę oraz sta­tus ontycz­ny sakral­no­ści. Wpro­wa­dza (deli­kat­ny) cudzy­słów, odcień zwąt­pie­nia, czy też poda­wa­nie sie­bie pró­bie.

Ten dom jest budo­wa­ny z realiów, doświad­cza­nych kon­kre­tów, lecz jako dom poetyc­ki nie jest koniecz­nie opi­sem rze­czy­wi­ste­go domu, prze­ciw­nie, róż­ni się od nie­go – powsta­je bowiem też w innym poetyc­ko mate­ria­le jako dom-świat:

Stuk, stuk, budu­ję świat.
Widzial­ny z nad­ko­la trak­to­ra, baku moto­ru,
Nad krza­ka­mi boro­wi­ny, przy zmur­sza­łej pły­cie, zbu­rzo­nym domu, wzdłuż szyn.
(WO 6)

Ten świat widzia­ny „z nad­ko­la trak­to­ra” jest taką per­spek­ty­wą uwa­run­ko­wa­ny, ale nie ozna­cza to deskryp­cji wyko­ny­wa­nej czyn­no­ści gospo­dar­skiej czy dookol­ne­go pej­za­żu. Budo­wa­ny przez pod­miot-poetę świat jest sub­stan­cjal­nie inny:

[…] jest kwar­tą Boże­go Cia­ła, kru­chym kro­kiem mat­ki na scho­dach.
Bogiem prze­ci­ska­ją­cym się przez wią­za­dła gło­so­we. Nagry­zmo­lo­ną chat­ką, z obło­kiem, oknem, prze­pa­ścią błę­ki­tu.
(Świat, M 6)

„Kwar­ta Boże­go Cia­ła” to może być jeden z czte­rech ołta­rzy, przy  któ­rych odpra­wia­ne jest nabo­żeń­stwo pod­czas pro­ce­sji w to świę­to, może to być też rodzaj inter­wa­łu mię­dzy dwo­ma dźwię­ka­mi (słow­nik poda­je to zna­cze­nie na pierw­szym miej­scu, pamię­tać przy tym nale­ży, że autor-poeta jest rów­nież muzy­kiem) – może to być jed­nak tak­że daw­na mia­ra obję­to­ści, jed­na czwar­ta garn­ca, gospo­dar­ski archa­izm. (Sam pamię­tam gar­niec wydrą­żo­ny w jed­nym kawał­ku drew­na, lśnią­cy i gład­ki, któ­rym wol­no było mie­rzyć tyl­ko ziar­na zbóż). Takie są kono­ta­cje okre­śle­nia „Kwar­ta Boże­go Cia­ła”. Sche­ma­tycz­ny domek ryso­wa­ny przez dziec­ko, gdy „dziu­ra w nie­bie” sta­je się odwró­co­ną „prze­pa­ścią błę­ki­tu”.

Dom poetyc­ki w dwóch ostat­nich tomi­kach jest też ina­czej budo­wa­ny niż był wcze­śniej, na przy­kład w Bia­łym tygo­dniu (prócz zawar­tych tam nie­któ­rych wier­szy szpi­tal­nych) czy w Mimi­krze. Tam był kon­kret­ny, przy­po­mnia­ny i uobec­nio­ny szcze­gół, nie fabu­ła; prze­wa­ża­ły wier­sze zło­żo­ne z luź­nych obra­zów, wpraw­dzie z wyczu­wal­ny­mi odnie­sie­nia­mi do real­nych zda­rzeń, ale oba ich koń­ce były uto­pio­ne w wodzie. Tutaj wie­my, o co cho­dzi. Wie­my, że w wier­szu Lód (WO 7) cho­dzi o kata­stro­fę w Czar­no­by­lu, wte­dy to dzie­ci dosta­wa­ły w szko­le roz­twór jodu, „by uod­por­nić się na dale­ki wybuch reak­to­ra”, a wcze­śniej była ostra zima, kie­dy okra­dzio­no szko­łę, i chło­piec (bo są to wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa) szedł po zamar­z­nię­tych, pokry­tych lodem kole­inach. Wspo­mnie­nia te zaś wywo­ła­ne zosta­ją, gdy „ostat­nio”, na krót­ko przed napi­sa­niem wier­sza „cią­gnę­li­śmy z bratem/na san­kach worek ziemniaków,/ a wiatr ciął nasze suche twa­rze” (Lód). Wie­my, że w wier­szu Sana­to­rium (PK 13) zawar­te zosta­ło wspo­mnie­nie dzie­cię­cej ini­cja­cji, w wier­szu Skład­nia (WO 8) mowa o daw­nej lek­cji reli­gii, o gru­bej kate­chet­ce, przed któ­rą pew­na dziew­czyn­ka scho­wa­ła się w śmie­ciach na cmen­ta­rzu. I w tej sytu­acji nastę­pu­je uobec­nie­nie tam­te­go cza­su, kli­mat gwał­tow­ne­go przy­po­mnie­nia zmie­sza­ne­go z poczu­ciem prze­mi­ja­nia: „Tak zwi­ja się świat: pająk-nar­t­nik trąca/ stru­nę tafli, zapach pisa­ków i wilgoć/ wyna­ję­tej sal­ki na parterze// tak zwi­jam się ja”. Wie­my, choć to nazwi­sko nie pada, że krót­ki wiersz Poeta (WO 16) jest o Boh­da­nie Zadu­rze. Wie­my, że pod Leśmia­now­skim tytu­łem Napój cie­ni­sty czy­ta­my zapis snu o wej­ściu w życie poza­gro­bo­we. I po hie­ro­fa­niach, nie­ja­snych teo­fa­niach, obja­wie­niach Boga w przed­mio­tach, nie­ja­snych odczu­ciach i prze­czu­ciach – w tym utwo­rze poja­wia się Bóg, któ­ry zacho­wu­je się jak gospo­darz w domo­stwie, tak­że w domo­stwie wier­sza:

Naoko­ło Bóg
otwar­ty na oścież. Usy­pia nie­za­spo­ko­jo­nych nie­wol­ni­ków słów. Przy­szpi­lo­ne owa­dy. Cho­dzi wśród zdań jak mię­dzy poko­ja­mi, mru­ży oczy. Patrzy, jak jeden wiersz wpa­da w dru­gi.
(Soczew­ka, WO 14)

Bóg w wier­szach Jaro­sza na pew­no nie wyni­ka z języ­ka. Jest ponad sło­wa­mi, ponad skład­nią i ponad geno­lo­gią. Ale opie­ku­je się rze­czy­wi­sto­ścią, któ­rą wyra­ża (wyra­zić pra­gnie) język poety. Tę rze­czy­wi­stość trze­ba respek­to­wać. Bar­dzo czę­ste są w tej poezji wie­lo­znacz­ne meta­fo­ry, nato­miast zero „lin­gwi­zmu”, gier sło­wa­mi czy fra­ze­olo­gi­zma­mi. „Chcie­li­śmy kopać doł­ki, a powsta­wa­ły doły” z wier­sza Sub­ur­bia (WO 22) – to wyją­tek.

Wier­sze Łuka­sza Jaro­sza pisa­ne są pra­wie zawsze w pierw­szej oso­bie rodza­ju męskie­go, nale­żą do pod­mio­tu auto­bio­gra­ficz­ne­go. Ale już w Wol­nym ogniu odda­wa­ny jest głos inne­mu. W dwóch utwo­rach (Bez­pył i Nie­pa­mięć) mówi tam kobie­ta, czy może raczej kobie­ty: jed­na z nich zna­la­zła się przy zwło­kach zabi­te­go męż­czy­zny (pole­głe­go? samo­bój­cy?). Dru­ga to sta­ra kobie­ta, któ­ra stra­ci­ła pamięć albo już umar­ła. Mówi teraz o momen­cie utra­ty pamię­ci lub życia. Nie wiem. Potem, w dal­szych wier­szach odzy­wa­ją się psy­chicz­nie cho­rzy. I otwie­ra się Krtań histo­rii. A jest to histo­ria II woj­ny świa­to­wej, jej uczest­ni­cy, świad­ko­wie żyją i – przez tę histo­rię ufor­mo­wa­ni – są teraz przez nią tra­pie­ni. Ich tutaj się wysłu­chu­je. Histo­ria ta – po pierw­sze – wcho­dzi jako ele­ment w budo­wę świa­ta poetyc­kie­go. Po dru­gie – jej świad­ko­wie-uczest­ni­cy sta­ją w nim jak­by przed try­bu­na­łem. Opo­wia­da były łagier­nik:

Naj­pierw mówi tak: Bóg nas szko­lił, wywo­ził w goły step, mię­dzy krót­kie drze­wa.
Byli­śmy malut­cy, skur­cze­ni peł­za­li­śmy
po oblo­dzo­nych kamie­niach. Jedli­śmy proch tam, gdzie nawet śmierć zama­rza.

A potem: Pytasz, jaki byłem ja?
Pytasz o moje ser­ce? Jak ja za nimi tęsk­ni­łem. Koja­rzysz tę malut­ką kul­kę wewnątrz gwizd­ka poru­sza­ną odde­chem moc­nych płuc?
(Zona, WO 30)

Bóg wystę­pu­je tu w podwój­nej roli (jeśli sło­wo „rola” jest tu odpo­wied­nie): jako Stwór­ca, któ­ry doświad­cza swo­je stwo­rze­nie. Ale też jako egze­ku­tor toż­sa­my z pil­nu­ją­cym straż­ni­kiem. Kul­ka „wewnątrz gwizd­ka” może ozna­czać skur­czo­ne ser­ce tego  zeka, poru­sza­ne „odde­chem moc­nych płuc”, ale może to być też kul­ka w gwizd­ku war­tow­ni­ka, jej sygna­ły są osta­tecz­ne i bez­a­pe­la­cyj­ne, nie ma odwo­ła­nia od nich nawet do  Naj­wyż­sze­go, gdyż to On, Bóg wcie­lił się w „kul­kę wewnątrz tego gwizd­ka”.

Zwień­cze­niem tych „cudzych gło­sów” jest cykl „opo­wia­dań sta­re­go sąsia­da” z tomu Peł­na krew. Ów czło­wiek prze­żył woj­nę, głę­bo­ko demo­ra­li­zu­ją­cą: kam­pa­nię 1939, potem wydał kogoś (może Żyda), kto się u nie­go ukry­wał („Kopał moje­go psa, wyja­dał mu z miski./ Musia­łem go wydać”). Woj­na ujaw­nia sadyzm (z ukry­cia przez luf­cik „Patrzy­li­śmy, jak ich biją/ i obli­zy­wa­li­śmy usta”). W Opo­wia­da­niu IV (PK 30) umie­ra­nie odcho­dzą­cych towa­rzy­szy nie­do­li porów­na­na zosta­je do dzie­cin­nej zaba­wy w cho­wa­ne­go. Wresz­cie w Opo­wia­da­niu V (PK 31) ujaw­nia się pośmiert­na per­spek­ty­wa opo­wia­da­ją­ce­go:

nio­słem w dło­niach wycie­ka­ją­cy przez pal­ce piach dni prze­dzie­ra­łem się przez zaspy cza­su teraz leżę w gęstej zie­mi
cze­ka­jąc na przy­pływ.

Cze­kam tak na ten „przy­pływ” (nie na Sąd), przy­pływ, któ­ry ponie­sie mnie dalej, wciąż sądzą­ce­go, iż „reli­gie chcia­ły zwa­bić i zba­wić”.

Odda­wa­nie gło­su innym – wymu­sza dystans. Opo­wia­da­nie czy­jeś to już jest czy­jaś inter­pre­ta­cja, któ­rą ja pod­da­ję rein­ter­pre­ta­cji, wcie­la­jąc w mój wiersz. Co inne­go, gdy wiersz jest pierw­szo­oso­bo­wy. Wte­dy jed­nak też doko­ny­wać moż­na róż­nych ope­ra­cji na obra­zie sie­bie-mówią­ce­go.  Jed­ną  z  nich  jest  zmia­na  dystan­su.  W  wier­szu  Jutrz­nia  (PK 10) zimą „Wyno­szę popiół z komin­ka i roz­rzu­cam po polach”. Mówię tak o sobie, a więc czy­tel­nik widzi z bli­ska mnie wyko­nu­ją­ce­go tę czyn­ność. Lecz zaraz dystans się zmie­nia i powsta­je cał­kiem inny obraz: widzę sie­bie z dale­ka, z per­spek­ty­wy inne­go: „Śnieg jak twar­da łuska, na nim ja – led­wie widoczna/ postać z węglar­ką w ręce”. I potem znów zmia­na per­spek­ty­wy: „Wiatr wstrzy­mu­je pieśń,/ tłu­cze się w mojej szkla­nej gło­wie. Spa­la kolę­dę”. To jest nie­re­du­ko­wal­na meta­fo­ra, nie­ja­sna pew­nie i dla same­go poety.

Widze­nie sie­bie z zewnątrz powta­rza się też w innych wier­szach, któ­rych pierw­szo­oso­bo­wy boha­ter bie­rze udział zwy­kłych wiej­skich czyn­no­ściach: „las, a w nim nasze schy­lo­ne grzbie­ty –/ przy­bli­ża­my twa­rze ku zie­mi. każ­dy nad/ swo­im drob­nym krza­kiem czar­nej jago­dy” (Buko­li­ka, PK 11). Jesz­cze poja­wia­ją się w Peł­nej krwi ewo­ku­ją­ce przy­po­mnie­nie obra­zy, jak „wcze­pio­ny w eter­nit sopel/ sze­ścia­ny sty­ro­pia­nu na cię­ża­rów­ce”, ale waż­niej­sze są teraz sen­sy cało­ści, któ­rym te wyizo­lo­wa­ne obra­zy (zoba­czo­ne, jak się oka­zu­je, we śnie-przy­po­mnie­niu) są pod­po­rząd­ko­wa­ne. Tak jest i w wier­szu Fresk (PK 17), któ­ry się koń­czy sło­wa­mi:

Obu­dzi­li mnie Ci, któ­rzy mnie kocha­ją. Myje­my ręce, zasia­da­my do sto­łu.
Cier­pli­wie i upar­cie odry­wa­my mię­so od kości.

Stół jest zna­czą­cą synek­do­chą domu. Jemy mię­so, odry­wa­my je od kości „cier­pli­wie i upar­cie”. Dwu­znacz­ność moral­na tych słów nie naru­sza jed­nak war­to­ścio­we­go porząd­ku, w któ­rym zwie­rzę­ta hodo­wa­ne w gospo­dar­stwie słu­żą do jedze­nia. Pod­trzy­mu­ją go drob­ne „codzien­ne obrzę­dy”, takie jak: łuska­nie bobu (Elek­cje, PK 22), „nosze­nie drew­na, mie­sza­nie zupy, […] rano oskro­bu­ję żer­dzie, zbie­ram w kosze ich lep­kie skó­ry”. Wyste­ry­li­zo­wa­ny kot nie chce łapać myszy, one „Do póź­na sza­mo­cą się przy sta­rych fel­gach, / tłu­ką koło gara­żu” (Kon­struk­cja, PK 20). Następ­ny jed­nak wiersz *** [jesz­cze chwi­lę cze­ka­ją…] (PK 21) jest inny – tajem­ni­czy, wizyj­ny, może on o wil­kach, a może…?

Tak więc rze­czy­wi­stość domu jest pod­sta­wo­wa, ale świat poezji nie mie­ści się cały w kon­struk­cji jawy i akcep­ta­cji. W świe­cie poetyc­kim śmierć raczej prze­ra­ża, pozba­wia mnie domu, a nie otwie­ra w nie­bie prze­pa­ści błę­ki­tu. Wyry­wa mnie podob­nie, jak nie­gdyś wyrwać chcia­łem chrzan. Ina­czej: śmierć to poże­ra­ją­ce mnie usta (Pozo­sta­li, PK 24).

Gospo­dar­ski porzą­dek jest tu natu­ral­ny, rzą­dzi kon­kre­tem jawy. I nie z nie­go wyni­ka­ją nie­po­ko­je, nie ewo­ku­je też fan­ta­stycz­nych, opar­tych na wiej­skich mitach wizji (jakie nie­gdyś były w wier­szach Tade­usza Nowa­ka). Inne cza­sy, choć tam i tu jest „wiej­skość” z pocho­dze­nia i wiej­skość z wybo­ru. Otwar­ta na tutej­sze gło­sy, na wspo­mnie­nia dale­kie­go Łuc­ka („ciem­ne posta­cie owią­zu­ją nogi szma­ta­mi / z sie­kie­ra­mi zbli­ża­ją się do gospo­darstw” – Dłu­ga podróż, PK 33) – i jak­by zza gro­bu docie­ra­ją­ce uspra­wie­dli­wie­nia sta­re­go sąsia­da, o któ­rych była mowa. Wiersz Epi­ta­fium (PK 32) czy­tać zatem moż­na jako gest samo­obro­ny pod­mio­tu przed odzy­wa­ją­cym się w nim tam­tym zbrod­ni­czym gło­sem: „to nie ja/ to nie  byłem ja/ tak krzy­czał wołał/ a jego głos/ łączył się z inny­mi głosami/ i wybrzmiewał/ w pustych poko­jach kaplicach/ nad rze­ka­mi popiołów/ w oku samot­ne­go Boga/ w ciszy posęp­nych skał”.

„Jestem jedy­nym wie­śnia­kiem nomi­no­wa­nym do tej nagro­dy” – „śmie­je się Łukasz Jarosz” na inter­ne­to­wej stro­nie „Olkusz nasze mia­sto” – „poeta, per­ku­si­sta, polo­ni­sta i piwo­war” – nauczy­ciel ze wsi Żura­da.


Recen­zja pier­wot­nie uka­za­ła się na w „Nowej Deka­dzie Kra­kow­skiej” 2013, nr 4–5. Dzię­ku­je­my Redak­cji i Auto­ro­wi za zgo­dę na prze­druk.

O autorze

Jacek Łukasiewicz

Urodzony 21 czerwca 1934 roku we Lwowie. Poeta, krytyk literacki, eseista, historyk literatury, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego. Autor tomów poetyckich i licznych prac krytyczno- i historycznoliterackich. Debiutował w prasie w 1952 roku. Obecnie publikuje w pismach: „Odra”, „Tygodnik Powszechny”, „Akcent”. Jest laureatem Nagrody Literackiej PEN Clubu i Nagrody im. Kazimierza Wyki za całokształt twórczości krytycznej i eseistycznej. Jest też członkiem kapituły Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania

Poeci: Jacek ŁUKASIEWICZ

nagrania / między wierszami Jacek Łukasiewicz

Nowy pro­gram lite­rac­ki „Poeci”, w któ­rym Justy­na Sobo­lew­ska roz­ma­wia z Jac­kiem Łuka­sie­wi­czem.

Więcej

Komentarz do wiersza „Lampa”

recenzje / KOMENTARZE Jacek Łukasiewicz

Komen­tarz Jac­ka Łuka­sie­wi­cza do wier­sza „Lam­pa” z tomu Ryt­my jesien­ne, któ­ry uka­zał się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 21 lip­ca 2014 roku. 

Więcej

Nasze szare wrony

wywiady / o książce Jacek Łukasiewicz Kamil Nolbert

Roz­mo­wa z Jac­kiem Łuka­sie­wi­czem o jego nowej książ­ce Ryt­my jesien­ne, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 21 lip­ca 2014 roku. 

Więcej

Śnieżna zima

recenzje / KOMENTARZE Jacek Łukasiewicz

Autor­ski komen­tarz Jac­ka Łuka­sie­wi­cza do wier­sza „Śnież­na zima” z książ­ki Sto­ją­ca na ruinie wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 3 listo­pa­da 2011 roku.

Więcej

Bycie sobą jeszcze inaczej

recenzje / ESEJE Jacek Łukasiewicz

Recen­zja Jac­ka Łuka­sie­wi­cza z książ­ki Fuga Urszu­li Kozioł.

Więcej

O Wojaczku wielokrotnym

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Bogu­sła­wa Kier­ca, Jac­ka Guto­ro­wa, Jac­ka Łuka­sie­wi­cza, Andrze­ja Zawa­dy.

Więcej

Poezja z nagrodami: Pełna krew

recenzje / KOMENTARZE Łukasz Jarosz

Łukasz Jarosz odpo­wia­da na pyta­nia w ankie­cie doty­czą­cej książ­ki Peł­na krew, wyda­nej w wer­sji elek­tro­nicz­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 22 sierp­nia 2018 roku. Książ­ka uka­zu­je się w ramach akcji „Poezja z nagro­da­mi”.

Więcej

Jacek Łukasiewicz Rytmy jesienne

recenzje / ESEJE Przemysław Koniuszy

Recen­zja Prze­my­sła­wa Koniu­sze­go z książ­ki Ryt­my jesien­ne Euge­niu­sza Jac­ka Łuka­sie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się 25 grud­nia 2014 roku na stro­nie Biblio­te­ka Mło­de­go Czło­wie­ka.

Więcej

Poeta uczony

recenzje / IMPRESJE Joanna Orska

Szkic Joan­ny Orskiej towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Ryt­my jesien­ne Jac­ka Łuka­sie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 21 lip­ca 2014 roku. 

Więcej

Bliżej Rytmów jesiennych

recenzje / IMPRESJE Paweł Mackiewicz

Esej Paw­ła Mac­kie­wi­cza towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Ryt­my jesien­ne Jac­ka Łuka­sie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 21 lip­ca 2014 roku. 

Więcej

W lekkim powiewie

recenzje / ESEJE Paweł Mackiewicz

Recen­zja Paw­ła Mac­kie­wi­cza z książ­ki Sto­ją­ca na ruinie Jac­ka Łuka­sie­wi­cza.

Więcej

Poeta vs. krytyk

recenzje / ESEJE Justyna Tabaszewska

Recen­zja Justy­ny Taba­szew­skiej z książ­ki Sto­ją­ca na ruinie Jac­ka Łuka­sie­wi­cza.

Więcej

Dalej, dalej!

recenzje / ESEJE Paweł Bernacki

Recen­zja Paw­ła Ber­nac­kie­go z książ­ki Sto­ją­ca na ruinie Jac­ka Łuka­sie­wi­cza.

Więcej

Biały ton, szary czas

recenzje / ESEJE Marian Stala

Recen­zja Maria­na Sta­li z książ­ki Sto­ją­ca na ruinie Jac­ka Łuka­sie­wi­cza.

Więcej

Było lato

recenzje / ESEJE Jan Stolarczyk

Recen­zja Jana Sto­lar­czy­ka z książ­ki Sto­ją­ca na ruinie Jac­ka Łuka­sie­wi­cza.

Więcej