recenzje / ESEJE

Wojaczek a „przyjemność” lektury

Karol Maliszewski

Recenzja Karola Maliszewskiego towarzysząca wydaniu książki Rafała Wojaczka Prawdziwe życie bohatera, która ukazała się w Biurze Literackim 11 maja 2020 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Daw­no nie mia­łem wier­szy Wojacz­ka w ręku. Jakoś nie było oka­zji. A tu nagle taki powrót. Bogu­sław Kierc pod­su­wa 25 utwo­rów, któ­re wybrał ze spo­rej spu­ści­zny. I sły­szę, że w nich „wszyst­ko”, całe życie boha­te­ra. Na doda­tek: praw­dzi­we.

Tak mógł­by sobie pomy­śleć ten, kto dopie­ro zaczy­na przy­go­dę z Wojacz­kiem. Naj­bar­dziej ciem­ną i tajem­ni­czą z przy­gód, jakie mogą przy­da­rzyć się debiu­tu­ją­ce­mu czy­tel­ni­ko­wi pol­skiej poezji XX wie­ku. Sko­ro ten debiut mam daw­no za sobą, patrzę na to ina­czej. Nie ocze­ku­ję żad­nej tra­fio­nej (bar­dziej czy mniej) pre­zen­ta­cji dorob­ku. I „pre­zen­ta­cja”, i „doro­bek” dotkli­wie uwie­ra­ją przy tym, co się tu odby­wa.

Misja i miste­rium ‒ te dwa sło­wa koja­rzę z Kier­cem piszą­cym o Wojacz­ku, wciąż do nie­go i jego wier­szy powra­ca­ją­cym. Obser­wo­wa­łem, jak to się cią­gnie lata­mi od pierw­szych chwil po samo­bój­czej śmier­ci mło­de­go poety aż do dziś. Wier­ność i czu­łość, rzekł­bym – czu­łość kochan­ka. Ten pra­wie miło­sny sto­su­nek Kier­ca do oso­by i pamię­ci o niej pozwa­la mu wciąż od nowa dostrze­gać to, cze­go wcze­śniej nie zauwa­żył. Tym razem pod­su­wa nam trop Ril­ke­ań­ski. Do zwy­cza­jo­wych inter­pre­ta­cji wska­zu­ją­cych na Rim­bau­da, Baudelaire’a, Lau­tre­amon­ta i Verlaine’a docho­dzi Ril­ke (w tłu­ma­cze­niu Jastru­na), gor­li­wie swe­go cza­su przez Wojacz­ka czy­ta­ny. W tym świe­tle sta­wia Kierc garść wier­szy przy­ja­cie­la i każe szu­kać nam inne­go jesz­cze „boha­ter­stwa”.

Nazwał­bym je mistycz­nym i wplótł w rytu­ał ofia­ry – tak dużo krwi roz­le­wa­nej z roz­my­słem za kogoś poje­dyn­cze­go i cały rodzaj ludz­ki, za życie i jego sens, za eks­ta­zę miło­ści, za moż­li­wość zna­le­zie­nia wła­ści­we­go sło­wa na prze­kór śmier­ci albo z nią w przy­mie­rzu. Tak Kierc uło­żył wier­sze tym razem, że ja już żad­ne­go sza­leń­stwa nie widzę ani inne­go „kon­se­kwent­ne­go obłę­du”. Widzę odstrę­cza­ją­ce­go (i jed­no­cze­śnie magne­tycz­nie przy­cią­ga­ją­ce­go) Chry­stu­sa przy­go­to­wu­ją­ce­go się do ofia­ry, roz­pi­su­ją­ce­go gesty, sym­bo­le i hie­ro­fa­nicz­ne obra­zy raz z namasz­cze­niem, to znów bez zbęd­nej cele­bry, bar­dzo kon­kret­nie, sen­su­al­nie i rze­czo­wo. Dla­te­go ten jego notat­nik pisa­ny na wła­snej skó­rze wyda­je się wciąż świe­ży.

Czy­tam i widzę kogoś jak­by stąd i z teraz, zza ścia­ny, dziw­ne­go, duże­go sąsia­da z rady­kal­nym pomy­słem na umie­ra­nie, widzę speł­nia­ją­cą się na moich oczach ofia­rę. Dla­te­go tak dziw­nie czu­je się prze­cięt­ny czy­tel­nik w obec­no­ści tych wier­szy, jeśli nie zna zasad uczest­nic­twa w rytu­ale, jeśli jest poza hie­ro­fa­nią. To nie „lite­ra­tu­ra” i nie tyl­ko zwy­kłe wier­sze, acz­kol­wiek da się je uzie­mić i tak opi­sać. To coś, co wyda­rzy­ło się poza histo­rycz­no-poli­tycz­nym porząd­kiem, cho­ciaż ktoś taki, jak mówią, na pew­no był, żył, miał dowód oso­bi­sty, a teraz ma grób na wro­cław­skim cmen­ta­rzu. Nawet Kierc by potwier­dził.

Ale Kierc, prze­żyw­szy, dono­si nam jesz­cze o czym innym. Mia­no­wi­cie, że doświad­czył sacrum, gro­zy i obja­wie­nia, że bra­ku­je mu słów (z tego języ­ka i tej lite­ra­tu­ry) na to, co prze­żył. Owszem, jakaś butel­ka wód­ki roz­bi­ła się na scho­dach, lecz obok tego było jesz­cze co inne­go. Aura, afekt, świa­tło, tchnie­nie, któ­rym nie spo­sób dzi­siaj dać imie­nia.

I oto Kier­co­wy Woja­czek: „baro­ko­wy”, soma­tycz­no-mistycz­ny, jak­by wpa­trzo­ny w cia­ło goto­we do prze­isto­czeń (i już prze­ista­cza­ją­ce się), w komu­nię zacho­dzą­cą mię­dzy cia­łem-zna­kiem a ota­cza­ją­cym je Więk­szym Zna­cze­niem.

Na koń­cu książ­ki, naj­ni­żej na okład­ce, czy­tam: „do dzi­siaj nie ma sobie rów­nych wśród naśla­dow­ców i wier­nych suk­ce­so­rów”. A dla­cze­go miał­by mieć sobie rów­nych? Komu to potrzeb­ne? Poezji? Wstrzą­śnię­tym czy­tel­ni­kom? Zapła­ka­nym mat­kom? Juro­rom kon­kur­sów? W poezji nie moż­na mieć „sobie rów­nych”. Każ­dy wymy­śla sie­bie sam w śmier­tel­nej ciszy, w sku­pie­niu, wła­ści­wie w pust­ce. Poezja jest samym życiem, ale jed­no­cze­śnie tak strasz­nie obok nie­go, poza nim, „pro­stą dro­gą” pro­wa­dząc do śmier­ci. Czy na pew­no pro­stą? Im bar­dziej „praw­dzi­we” boha­ter­stwo, tym ina­czej skom­pli­ko­wa­na odpo­wiedź.

O autorze

Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Powiązania