Pierwsze spotkania z utworami Gottfrieda Benna bywają trudne, naznaczone ciągłymi rozstaniami i powrotami. Próbując rozszyfrować jeden z wierszy, mamy wrażenie, że szyfr, którym pisarz się posługuje, nigdy nie będzie nam dostępny. Język niemieckiego poety jest bowiem nie tyle hermetyczny, co „prywatny”.
Benn nie rezygnuje w poezji z myślenia analitycznego i racjonalnego, właściwego naukom przyrodniczym. Łączy metaforę i cyfrę, korzysta z wyobraźni i doświadczenia. Jego poezja wymaga zatem bolesnego skupienia. Czytając ją, trzeba kolczastym drutem oddzielić się od świata, zapaść w trans i poddając się rytmowi, odnaleźć sens. Współczesnemu człowiekowi – przyzwyczajonemu do krótkotrwałego, ale za to intensywnego wysiłku umysłowego – nie jest łatwo sprostać temu wyzwaniu. Pomóc mu może cierpliwość lub uległość wobec poetyckiej wizji rzeczywistości. Twórczość Benna nie jest bowiem, jak twórczość jego wielkiego poprzednika i rodaka Rainera Marii Rilkego, „niepowstrzymaną pogonią za pięknem”, a raczej bolesną trepanacją materii, poszukiwaniem sensu istnienia rzeczy niedoskonałych, ułomnych i wadliwych.
Wydaje się, że wiersze niemieckiego poety są zapisem terapii przeprowadzanej przez ich autora na sobie samym, terapii, która pozwala mu uporządkować i ograniczyć potok słów i obrazów, przepływających przez jego umysł. „Jak daleko się jeszcze posuniesz? Broń się // przed natarczywością // nowych wrażeń” – mówi podmiot, prowadząc nieskończoną wewnętrzną dyskusję. Podczas gdy Rilke odnajduje piękno, Benn tropi je tylko, wodząc wzrokiem po pozostałościach i śladach. Zamiast piękna oznaką transcendencji mianuje niezwykłość i inność.
Poeta w wierszach Benna to człowiek skazany na samotność, która stanowi cenę daru tworzenia. Mimo to czuje się spełniony i szczęśliwy, otoczony „powodzią obrazów” żyje w rzeczywistości stworzonej tylko dla niego. Z jednej strony jest zatem łowcą napływających wrażeń i myśli, z drugiej zaś ascetą, stale ograniczającym i porządkującym docierające do niego bodźce:
Kto jest samotny – w kręgu jest też tajemnicy,
i w powodzi obrazów trwa nieporuszenie,
(…)
A co się wciąż nawarstwia, to jest mu brzemieniem,
lecz wypełniony myślą, na swą chwilę czeka,
władny temu, co ludzkie, przynosić zniszczenie,
wszystkiemu, co się parzy na obraz człowieka.
I niewzruszony patrzy, jak inna ta ziemia,
niż kiedyś dana jemu – i co się z nią stało,
bo teraz już ani Zgiń, ani Stań się nie ma,
cichą nań tylko formą patrzy doskonałość.
Jako artysta podróżujący po zakamarkach własnej wyobraźni Benn porzuca ludzką perspektywę myślenia, szuka istoty, nie tego, co ulotne (co interesuje analityka i przyrodnika), lecz tego, co trwałe i doskonałe. Nie bez przyczyny aż dwa utwory poświęca Benn artystom, którzy, zamiast codzienności, wybrali sztukę, pozwalającą egzystować im poza realnością i materialnością. W wierszach opowiadających o śmierci mitycznego Orfeusza oraz śmierci Fryderyka Chopina rzeczywistość walczy ze sztuką o duszę artysty, który umiera w cierpieniach, całkowicie oddany tej drugiej. Orfeusz opiera się pokusom rzeczywistości, reprezentowanym przez rusałki, i pozostaje wierny niematerialnej Eurydyce oraz lirze, Chopin zaś swoim preludiom. Benn nie uznaje kompromisów: prawdziwy artysta powinien podporządkować własną egzystencję jednemu celowi, celowi tworzenia dzieła sztuki. Zajmować go musi bezustanne dążenie do doskonałości, nawet gdyby ceną za jej osiągnięcie było spalenie części niedokończonych dzieł:
Potem pali swoje szkice
i rękopisy,
tylko żadnych resztek, fragmentów, notatek,
tych zdradzieckich dowodów -
Artysta musi zatem pokonać, przekroczyć swoje człowieczeństwo, powinien wystrzegać się fragmentów, świadczących o jego ułomności i niedoskonałości, „władny temu, co ludzkie, przynosić zniszczenie, // wszystkiemu, co się parzy na obraz człowieka”. Sztuka powstaje bardziej dla potrzeb jej twórcy, niż dla wyimaginowanego odbiorcy – służy samodoskonaleniu. Tworzenie jest zarazem w poezji Benna autoterapią, poszukiwaniem siebie w formach i słowach. Z tej przyczyny w polskim wyborze jego utworów znajdziemy wiele wierszy autobiograficznych, jak „Pan Wehner” czy „Jena”, w których autor zapoznaje nas z utrwalonymi w pamięci, prywatnymi symbolami i wspomnieniami, istotnymi tylko dla jednej, konkretnej jednostki – Gottfrieda Benna.
Obraz podmiotu lirycznego, kształtujący się w umyśle czytelnika podczas lektury tych utworów, jest rozbity i ostry – jak kawałki roztrzaskanego lustra, których nie można posklejać, nie kalecząc się o ich brzegi. Targają nim przeciwstawne cele: z jednej strony, jako geniusz wymaga od siebie wszechstronności i otwartości, marzy o wielkiej syntezie, pragnie odnaleźć istotę rzeczy, z drugiej zaś, jako człowiek musi dostrzegać to, co poszczególne, nieistotne i ułomne. Poeta nie może zrezygnować z odtwarzania rzeczywistości i dlatego – aby pogodzić sprzeczne dążenia artystycznej natury – powinien szukać w niej rzeczy, które oprócz swojej materialności mają mu coś więcej do powiedzenia:
leżeć bez słowa,
patrzyć na własne pola,
na całe to lenno,
szczególnie długo
trwać przy maku,
niezapomnianym,
bo dźwigał lato -
gdzie ono się podziało – ?
Mak, ten mały fragment rzeczywistości chociaż w tradycji jest symbolem snu i zapomnienia – pozostanie niezapomniany. Piękny kwiat oznacza dla Benna coś zupełnie przeciwnego wobec utrwalonego w kulturze symbolu. We wszystkich wierszach poety sen i symbole z nim związane mają jednak jeszcze jedno, bardziej osobiste znaczenie, a mianowicie są źródłem natchnienia dla artysty.
W wierszu „Ikar” Benn prezentuje zmagania bohatera, szamoczącego się przeznaczeniem, z góry skazanego na klęskę. Ikar musi zginąć, ponieważ marzy o innych, tajemniczych światach i „mak przyciąga do skroni”, ponieważ zawierzył „słońcu”, które „z conocnych fałd wyszeptuje w przestrzeń światy”. Ikar to marzyciel, artysta, dla którego ucieczka w niedostępną rzeczywistości sferę wyobraźni, zawsze kończy się otarciem o ostry brzeg codzienności – jak o wspomniane rozbite zwierciadło – w czasie powrotu. „Wiesz, ja zawsze żyję na brzegu (…), moje ramię zawsze spoczywa w ogniu” – wyznaje podmiot wiersza pt. „Nie ma tu pocieszenia”.
Choć Benn to poeta trudny i twardy – jak przystało na język, w którym tworzył – to warto jednak wracać do jego utworów. Wracać nie codziennie, lecz kiedy minie pewien czas, kiedy doświadczenie przyniesie zmiany w nas i w naszym otoczeniu, kiedy będziemy mogli spojrzeć na tę poezję innym okiem. Wtedy przestaniemy mechanicznie nazywać Gottfrieda Benna: ekspresjonistą, autorem cyklu „Kostnica” lub nihilistą, a dostrzeżemy niepowtarzalną jednostkę – lekarza, który marzył, by zostać poetą. Jego sen się ziścił, choć w zamian za jego spełnienie musiał zapłacić – skaleczeniem, samotnością, która jest ceną za możliwość dopasowania do siebie dwóch wykluczających się rzeczywistości: ducha i materii.
Tekst opublikowany na portalu kulturalnym e‑splot.pl. Dziękujemy Redakcji za udostępnienie materiału.