recenzje / ESEJE

Wracając do Gottfrieda Benna

Anna Folta

Recenzja Anny Folty z książki Nigdy samotniej i inne wiersze (1912-1955) Gottfrieda Benna.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Pierw­sze spo­tka­nia z utwo­ra­mi Got­t­frie­da Ben­na bywa­ją trud­ne, nazna­czo­ne cią­gły­mi roz­sta­nia­mi i powro­ta­mi. Pró­bu­jąc roz­szy­fro­wać jeden z wier­szy, mamy wra­że­nie, że szyfr, któ­rym pisarz się posłu­gu­je, nigdy nie będzie nam dostęp­ny. Język nie­miec­kie­go poety jest bowiem nie tyle her­me­tycz­ny, co „pry­wat­ny”.

Benn nie rezy­gnu­je w poezji z myśle­nia ana­li­tycz­ne­go i racjo­nal­ne­go, wła­ści­we­go naukom przy­rod­ni­czym. Łączy meta­fo­rę i cyfrę, korzy­sta z wyobraź­ni i doświad­cze­nia. Jego poezja wyma­ga zatem bole­sne­go sku­pie­nia. Czy­ta­jąc ją, trze­ba kol­cza­stym dru­tem oddzie­lić się od świa­ta, zapaść w trans i pod­da­jąc się ryt­mo­wi, odna­leźć sens. Współ­cze­sne­mu czło­wie­ko­wi – przy­zwy­cza­jo­ne­mu do krót­ko­trwa­łe­go, ale za to inten­syw­ne­go wysił­ku umy­sło­we­go – nie jest łatwo spro­stać temu wyzwa­niu. Pomóc mu może cier­pli­wość lub ule­głość wobec poetyc­kiej wizji rze­czy­wi­sto­ści. Twór­czość Ben­na nie jest bowiem, jak twór­czość jego wiel­kie­go poprzed­ni­ka i roda­ka Raine­ra Marii Ril­ke­go, „nie­po­wstrzy­ma­ną pogo­nią za pięk­nem”, a raczej bole­sną tre­pa­na­cją mate­rii, poszu­ki­wa­niem sen­su ist­nie­nia rze­czy nie­do­sko­na­łych, ułom­nych i wadli­wych.

Wyda­je się, że wier­sze nie­miec­kie­go poety są zapi­sem tera­pii prze­pro­wa­dza­nej przez ich auto­ra na sobie samym, tera­pii, któ­ra pozwa­la mu upo­rząd­ko­wać i ogra­ni­czyć potok słów i obra­zów, prze­pły­wa­ją­cych przez jego umysł. „Jak dale­ko się jesz­cze posu­niesz? Broń się // przed natar­czy­wo­ścią // nowych wra­żeń” – mówi pod­miot, pro­wa­dząc nie­skoń­czo­ną wewnętrz­ną dys­ku­sję. Pod­czas gdy Ril­ke odnaj­du­je pięk­no, Benn tro­pi je tyl­ko, wodząc wzro­kiem po pozo­sta­ło­ściach i śla­dach. Zamiast pięk­na ozna­ką trans­cen­den­cji mia­nu­je nie­zwy­kłość i inność.

Poeta w wier­szach Ben­na to czło­wiek ska­za­ny na samot­ność, któ­ra sta­no­wi cenę daru two­rze­nia. Mimo to czu­je się speł­nio­ny i szczę­śli­wy, oto­czo­ny „powo­dzią obra­zów” żyje w rze­czy­wi­sto­ści stwo­rzo­nej tyl­ko dla nie­go. Z jed­nej stro­ny jest zatem łow­cą napły­wa­ją­cych wra­żeń i myśli, z dru­giej zaś asce­tą, sta­le ogra­ni­cza­ją­cym i porząd­ku­ją­cym docie­ra­ją­ce do nie­go bodź­ce:

Kto jest samot­ny – w krę­gu jest też tajem­ni­cy,
i w powo­dzi obra­zów trwa nie­po­ru­sze­nie,

(…)

A co się wciąż nawar­stwia, to jest mu brze­mie­niem,
lecz wypeł­nio­ny myślą, na swą chwi­lę cze­ka,
wład­ny temu, co ludz­kie, przy­no­sić znisz­cze­nie,
wszyst­kie­mu, co się parzy na obraz czło­wie­ka.

I nie­wzru­szo­ny patrzy, jak inna ta zie­mia,
niż kie­dyś dana jemu – i co się z nią sta­ło,
bo teraz już ani Zgiń, ani Stań się nie ma,
cichą nań tyl­ko for­mą patrzy dosko­na­łość.

Jako arty­sta podró­żu­ją­cy po zaka­mar­kach wła­snej wyobraź­ni Benn porzu­ca ludz­ką per­spek­ty­wę myśle­nia, szu­ka isto­ty, nie tego, co ulot­ne (co inte­re­su­je ana­li­ty­ka i przy­rod­ni­ka), lecz tego, co trwa­łe i dosko­na­łe. Nie bez przy­czy­ny aż dwa utwo­ry poświę­ca Benn arty­stom, któ­rzy, zamiast codzien­no­ści, wybra­li sztu­kę, pozwa­la­ją­cą egzy­sto­wać im poza real­no­ścią i mate­rial­no­ścią. W wier­szach opo­wia­da­ją­cych o śmier­ci mitycz­ne­go Orfe­usza oraz śmier­ci Fry­de­ry­ka Cho­pi­na rze­czy­wi­stość wal­czy ze sztu­ką o duszę arty­sty, któ­ry umie­ra w cier­pie­niach, cał­ko­wi­cie odda­ny tej dru­giej. Orfe­usz opie­ra się poku­som rze­czy­wi­sto­ści, repre­zen­to­wa­nym przez rusał­ki, i pozo­sta­je wier­ny nie­ma­te­rial­nej Eury­dy­ce oraz lirze, Cho­pin zaś swo­im pre­lu­diom. Benn nie uzna­je kom­pro­mi­sów: praw­dzi­wy arty­sta powi­nien pod­po­rząd­ko­wać wła­sną egzy­sten­cję jed­ne­mu celo­wi, celo­wi two­rze­nia dzie­ła sztu­ki. Zaj­mo­wać go musi bez­u­stan­ne dąże­nie do dosko­na­ło­ści, nawet gdy­by ceną za jej osią­gnię­cie było spa­le­nie czę­ści nie­do­koń­czo­nych dzieł:

Potem pali swo­je szki­ce
i ręko­pi­sy,
tyl­ko żad­nych resz­tek, frag­men­tów, nota­tek,
tych zdra­dziec­kich dowo­dów -

Arty­sta musi zatem poko­nać, prze­kro­czyć swo­je czło­wie­czeń­stwo, powi­nien wystrze­gać się frag­men­tów, świad­czą­cych o jego ułom­no­ści i nie­do­sko­na­ło­ści, „wład­ny temu, co ludz­kie, przy­no­sić znisz­cze­nie, // wszyst­kie­mu, co się parzy na obraz czło­wie­ka”. Sztu­ka powsta­je bar­dziej dla potrzeb jej twór­cy, niż dla wyima­gi­no­wa­ne­go odbior­cy – słu­ży samo­do­sko­na­le­niu. Two­rze­nie jest zara­zem w poezji Ben­na auto­te­ra­pią, poszu­ki­wa­niem sie­bie w for­mach i sło­wach. Z tej przy­czy­ny w pol­skim wybo­rze jego utwo­rów znaj­dzie­my wie­le wier­szy auto­bio­gra­ficz­nych, jak „Pan Wehner” czy „Jena”, w któ­rych autor zapo­zna­je nas z utrwa­lo­ny­mi w pamię­ci, pry­wat­ny­mi sym­bo­la­mi i wspo­mnie­nia­mi, istot­ny­mi tyl­ko dla jed­nej, kon­kret­nej jed­nost­ki – Got­t­frie­da Ben­na.

Obraz pod­mio­tu lirycz­ne­go, kształ­tu­ją­cy się w umy­śle czy­tel­ni­ka pod­czas lek­tu­ry tych utwo­rów, jest roz­bi­ty i ostry – jak kawał­ki roz­trza­ska­ne­go lustra, któ­rych nie moż­na poskle­jać, nie kale­cząc się o ich brze­gi. Tar­ga­ją nim prze­ciw­staw­ne cele: z jed­nej stro­ny, jako geniusz wyma­ga od sie­bie wszech­stron­no­ści i otwar­to­ści, marzy o wiel­kiej syn­te­zie, pra­gnie odna­leźć isto­tę rze­czy, z dru­giej zaś, jako czło­wiek musi dostrze­gać to, co poszcze­gól­ne, nie­istot­ne i ułom­ne. Poeta nie może zre­zy­gno­wać z odtwa­rza­nia rze­czy­wi­sto­ści i dla­te­go – aby pogo­dzić sprzecz­ne dąże­nia arty­stycz­nej natu­ry – powi­nien szu­kać w niej rze­czy, któ­re oprócz swo­jej mate­rial­no­ści mają mu coś wię­cej do powie­dze­nia:

leżeć bez sło­wa,
patrzyć na wła­sne pola,
na całe to len­no,
szcze­gól­nie dłu­go
trwać przy maku,
nie­za­po­mnia­nym,
bo dźwi­gał lato -

gdzie ono się podzia­ło – ?

Mak, ten mały frag­ment rze­czy­wi­sto­ści cho­ciaż w tra­dy­cji jest sym­bo­lem snu i zapo­mnie­nia – pozo­sta­nie nie­za­po­mnia­ny. Pięk­ny kwiat ozna­cza dla Ben­na coś zupeł­nie prze­ciw­ne­go wobec utrwa­lo­ne­go w kul­tu­rze sym­bo­lu. We wszyst­kich wier­szach poety sen i sym­bo­le z nim zwią­za­ne mają jed­nak jesz­cze jed­no, bar­dziej oso­bi­ste zna­cze­nie, a mia­no­wi­cie są źró­dłem natchnie­nia dla arty­sty.

W wier­szu „Ikar” Benn pre­zen­tu­je zma­ga­nia boha­te­ra, sza­mo­czą­ce­go się prze­zna­cze­niem, z góry ska­za­ne­go na klę­skę. Ikar musi zgi­nąć, ponie­waż marzy o innych, tajem­ni­czych świa­tach i „mak przy­cią­ga do skro­ni”, ponie­waż zawie­rzył „słoń­cu”, któ­re „z conoc­nych fałd wyszep­tu­je w prze­strzeń świa­ty”. Ikar to marzy­ciel, arty­sta, dla któ­re­go uciecz­ka w nie­do­stęp­ną rze­czy­wi­sto­ści sfe­rę wyobraź­ni, zawsze koń­czy się otar­ciem o ostry brzeg codzien­no­ści – jak o wspo­mnia­ne roz­bi­te zwier­cia­dło – w cza­sie powro­tu. „Wiesz, ja zawsze żyję na brze­gu (…), moje ramię zawsze spo­czy­wa w ogniu” – wyzna­je pod­miot wier­sza pt. „Nie ma tu pocie­sze­nia”.

Choć Benn to poeta trud­ny i twar­dy – jak przy­sta­ło na język, w któ­rym two­rzył – to war­to jed­nak wra­cać do jego utwo­rów. Wra­cać nie codzien­nie, lecz kie­dy minie pewien czas, kie­dy doświad­cze­nie przy­nie­sie zmia­ny w nas i w naszym oto­cze­niu, kie­dy będzie­my mogli spoj­rzeć na tę poezję innym okiem. Wte­dy prze­sta­nie­my mecha­nicz­nie nazy­wać Got­t­frie­da Ben­na: eks­pre­sjo­ni­stą, auto­rem cyklu „Kost­ni­ca” lub nihi­li­stą, a dostrze­że­my nie­po­wta­rzal­ną jed­nost­kę – leka­rza, któ­ry marzył, by zostać poetą. Jego sen się ziścił, choć w zamian za jego speł­nie­nie musiał zapła­cić – ska­le­cze­niem, samot­no­ścią, któ­ra jest ceną za moż­li­wość dopa­so­wa­nia do sie­bie dwóch wyklu­cza­ją­cych się rze­czy­wi­sto­ści: ducha i mate­rii.


Tekst opu­bli­ko­wa­ny na por­ta­lu kul­tu­ral­nym e‑splot.pl. Dzię­ku­je­my Redak­cji za udo­stęp­nie­nie mate­ria­łu.

Powiązania

Lekarz [przekład czyta Sława Lisiecka]

dzwieki / RECYTACJE Gottfried Benn

Wiersz z książ­ki Nigdy samot­nej i inne wier­sze (1912–1955), zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Got­t­fried Benn i Ber­tolt Brecht” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2012, czy­ta Sła­wa Lisiec­ka.

Więcej

Dynamika

dzwieki / RECYTACJE Gottfried Benn

Wiersz z książ­ki Nigdy samot­nej i inne wier­sze (1912–1955), zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Got­t­fried Benn i Ber­tolt Brecht” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2012. Prze­kład czy­ta Andrzej Kopac­ki.

Więcej

Benn na pięć głosów

recenzje / IMPRESJE Inez Okulska

Esej Inez Okul­skiej towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Nigdy samot­niej i inne wier­sze (1912–1955) Got­t­frie­da Ben­na.

Więcej

Samotność

recenzje / ESEJE Leszek Szaruga

Recen­zja Lesz­ka Sza­ru­gi z książ­ki Nigdy samot­niej i inne wier­sze (1912–1955) Got­t­frie­da Ben­na.

Więcej

Gottfried Benn: gen śmierci i gen rozkoszy

recenzje / IMPRESJE Paweł Paszek

Recen­zja Paw­ła Pasz­ka z książ­ki Nigdy samot­niej i inne wier­sze (1912–1955) Got­t­frie­da Ben­na.

Więcej

Benna wiersz absolutny

recenzje / ESEJE Łukasz Kaczyński

Recen­zja Łuka­sza Kaczyń­skie­go z książ­ki Nigdy samot­niej i inne wier­sze (1912–1955) Got­t­frie­da Ben­na.

Więcej

Gottfried Benn: Ziemia woła

recenzje / ESEJE Julia Fiedorczuk

Recen­zja Julii Fie­dor­czuk z książ­ki Nigdy samot­niej i inne wier­sze Got­t­frie­da Ben­na.

Więcej

Samotność i wspólnota. Na marginesie Nigdy samotniej… Gottfrieda Benna

recenzje / ESEJE Marcin Jurzysta

Recen­zja Mar­ci­na Jurzy­sty z książ­ki Nigdy samot­niej i inne wier­sze Got­t­frie­da Ben­na.

Więcej