Po ciekawym debiucie Agnieszki Mirahiny, niedawnym debiucie Konrada Góry, arkusz Przemysława Witkowskiego to moim zdaniem kolejna jaskółka niepokoju. Może to złudzenie, ale wydaje mi się, że w poezji coraz większej ilości wstępujących na arenę poetów pozorny spokój, poczucie oczywistości osiągnięcia apogeum w dziedzinie wypowiedzi poetyckiej, języka, ustępuje najświętszemu niepokojowi. Witkowski w arkuszu Lekkie czasy ciężkich chorób jeszcze wydaje się skupiać na tym, od czego zaczyna się zawsze, na opisie początku, odpowiedzi na pytanie, skąd przychodzi jego wiersz. Ale w tej opowieści wiele nagłych zwrotów akcji, przenikania różnych planów, zmian ostrości i widzenia. Te wiersze wydają się dziać same, w żywiole, bo przecież w tym wydaniu – język jest żywiołem, prymarną siłą, która go pcha ku nowym wypowiedziom. Że jeszcze nie wie o czym? Ależ on wie, tylko szuka swojego wyrazu. Przypatrzcie się tym wierszom – tam jest masa zassanego z zewnątrz świata, to nie jest kolejny introwertyk, skupiony na estetyzacji stanów ego, które myśli. To ego doznaje, szamocze się i się chyba nie zgadza z porządkiem rzeczy świata tego. Takie jest prawo młodych poetów, którego zdaje się niespecjalnie w ostatnich latach używali, raczej się podczepiając, kształcąc w cieniu starszych. Witkowski miejscami też się kształci, słychać obce języki w jego poetyce, ale tylko po to, żeby za chwilę się zerwał i uciekł w kolejnej szalonej sekwencji montażowej, jakby z „Natural Born Killers” albo „Matrixa”. Ano właśnie – natural born poet. Jeszcze jeden.
O autorze
Radosław Wiśniewski
Urodzony w 1974 roku. Poeta, krytyk literacki. Współzałożyciel i redaktor naczelny kwartalnika „Red.". Mieszka w Brzegu.
Recenzja Radosława Wiśniewskiego z książki moja jest ta ziemia Martyny Buliżańskiej, która ukazała się 19 maja 2014 roku na blogu jurodiwy-pietruch.