Edmund White debiutował (w wieku Chrystusowym) jako subtelny esteta, autor nieobszernej, halucynacyjnej powieści Zapomniane Eleny (rok 1973), której wirtuozerię komplementował sam Vladimir Nabokov. Największy sukces osiągnął jednak na początku lat 80., kiedy to wydał Zucha – opowieść wciąż świetnie napisaną, lecz bardziej przystępną i realistyczną, w której kreśli żywot nastoletniego homoseksualisty w purytańskiej Ameryce lat 50.
Rzecz jest autobiograficzna, choć tylko do pewnego stopnia: pisarz, który niedawno gościł w Polsce, w wywiadzie dla magazynu „Książki” stwierdził, że do szesnastego roku życia uprawiał seks z 300 osobami, więc bohater Zucha jest znacznie bardziej nieśmiały od swego twórcy. „Gdybym napisał prawdę, nikt nie uwierzyłby w tę postać. Sam uważałem siebie za wybryk natury” – wyjaśniał.
Zuch nie był coming outem White’a. Wydając tę książkę, był już znany nie tylko jako awangardowy prozaik, lecz także autor poradnikowej Radości seksu gejowskiego [The Joy of Gay Sex, napisanej wraz z Charlesem Silversteinem] i przewodnikowych Stanów pożądania [States of Desire]. Podróży po gejowskiej Ameryce. Zuch okazał się jednak, jak podkreśla sam White, pierwszą otwarcie homoseksualną powieścią o ambicjach artystycznych, wydawana wcześniej proza gejowska była po prostu pornografią.
„Żaden homoseksualista nie przyjmuje swego homoseksualizmu za rzecz oczywistą. Musi go zbadać, obmacać, odsłuchać, jakby to była martwa kończyna drzewa albo żywa, lecz podstępna kończyna ciała. Z tego powodu wszyscy homoseksualiści są ‘gejowskimi filozofami’, przez sam fakt, że sami muszą siebie wymyślać” – pisał White w eseju Kultura seksualna i świetnie opisuje to jego własną twórczość. Na uwagę zasługuje szczególnie „nieoczywistość”, bo już w Zuchu mamy do czynienia ze znamienną dwuznacznością – jego bohater nie tylko odkrywa i walczy o swoją tożsamość w opresyjnym środowisku, lecz także denuncjuje swego starszego kochanka, nauczyciela, jako homoseksualistę. („To najgorsza rzecz, jaką zrobiłem w życiu” – mówił White, przyznając, że ten epizod przydarzył mu się naprawdę). Takie pokazywanie (i kreowanie) rzeczywistości nieupiększonej narażało White’a, bądź co bądź, najważniejszego gejowskiego pisarza, na zarzuty płynące z własnego środowiska. „Potrafią być wręcz stalinowcami – mówił pisarz o atakujących go gejowskich aktywistach. – Według niektórych gej jako bohater książki musi być zawsze postacią pozytywną, wręcz autorytetem. Żeby odczuwali całkowite zadowolenie, postać geja powinna być bardzo męska, bardzo normalna i do tego szczęśliwa”. Szczęśliwie, ani kiedy pisał kapitalnego Zucha, ani później, trzymanie się takich przykazań nie przyszło White’owi do głowy.
Prócz przekładu Zucha (wznowionego, pierwsze polskie wydanie pochodzi z 1998 roku, ukazało się niedługo po poświęconym White’owi numerze „Literatury na Świecie”) ukazała się jeszcze znacznie nowsza książka zaoceanicznego pisarza: Hotel de Dream z roku 2007. Trzeba przyznać, że jej pomysł jest naprawdę wystrzałowy. Otóż Edmund White cofnął się do początku XX wieku i zajął się pogłoską utrzymującą, że Stephen Crane, młodo zmarły na gruźlicę klasyk amerykańskiej prozy i uosobienie jej heteroseksualnego wigoru, na łożu śmierci zaczął pisać historię o nowojorskim chłopcu, męskiej prostytutce.
Tekst zaginął (jeśli w ogóle powstał) i White napisał go na nowo, dając złożoną, piętrową narrację, w której towarzyszymy ostatnim dniom życia Crane’a i czytamy „jego” ostatnią powieść o chłopcu, dla którego traci głowę stateczny bankier, co się, oczywiście kończy niewyobrażalną katastrofą. Bodaj najbardziej fascynujący jest tu opis gejowskiego życia w Nowym Jorku na przełomie XIX i XX wieku, efekt historycznych badań White’a, który poświęcił wiele czasu, by oddać środowiskowy koloryt i język homoseksualnego nowojorskiego podziemia sprzed ponad stulecia i w ogóle koloryt epoki.
Konstrukcja Hotel de Dream jest więc dość misterna, detale smaczne, postaci (choć niekiedy prowadzone nieco ryzykownie) zajmujące.
Pięknie? Niekoniecznie. Szwankuje nieporadny przekład, co jest naprawdę bolesne, zwłaszcza, że Zuchowi trudno pod tym względem coś zarzucić. Tak więc, drodzy tłumacze, rada na przyszłość: jeśli ma się kaleczyć książkę pisarza słynącego z przewag stylu, to może lepiej zająć się jednak czym innym.
Tekst opublikowany na łamach czasopisma „Exklusiv”. Dziękujemy Autorowi i Redakcji za udostępnienie materiału.