
Oto jest pisanie
recenzje / IMPRESJE Iwona BassaImpresja Iwony Bassy na temat prozy Justyny Machaj, wyróżnionej w ramach projektu „Pracownie otwarte prozą 2023”.
WięcejAutorski komentarz Iwony Bassy, laureatki pierwszej edycji Połowu prozatorskiego.
Moje pisanie bierze się z faktu, że mam ani chybi jakąś usterkę, wadę fabryczną albo błąd w oprogramowaniu, które nie pozwalają mi zbyt łatwo godzić się ze światem ani funkcjonować w rzeczywistości. Słowa-izolatory, słowa-amortyzatory trochę chronią, ale też umożliwiają podejmowanie śmiałych eskapad, do wewnątrz i na zewnątrz. Tak, naturalną formą mojej wypowiedzi jest proza – nie wybierałam jej, sama przyszła – ale uciekam najdalej, jak to możliwe, od narzucających się dychotomii, nie dbam o przepisy gatunkowe, etykiety i inne tego typu farmazony.
Nade wszystko kręci mnie akt stwarzania, budowania własnej literackiej przestrzeni z materiałów, które pozbierałam po drodze, o które się potknęłam, i innych, co mi wypadły przez dziurę w niebieskim worku, tym na ramię. Kruszę rzeczywistość na kawałki, żeby ułożyć ją od nowa, według własnego wzoru, który by przeraził matematyków, bo podsuwa same pytania zamiast odpowiedzi. Konstrukcja tego świata nie jest trwała ani ostateczna, można przyjść, zburzyć, wywrócić, zapraszam.
W prozie, poezji, dramacie, a nawet warzywniaku wysoko cenię sobie wartość nieoczywistą: poczucie humoru. Uprawiam coś w rodzaju literackiego stand-upu, czasem proponując żarty balansujące na krawędzi, które jednak nie osuwają się na dno i potrafią zamknąć jakimś lirycznym westchnieniem. Rozprawianie w sposób egzaltowany o trudnych sprawach tutaj się raczej nie odbędzie, nie przeszłoby mi to przez palce; przemycanie różnych okropieństw w komediowym wdzianku to tak, w to mi graj. Wszak dowcip to jeden z dojrzalszych mechanizmów obronnych, jak mawiają ci, co się zajmują psychologią.
Z chęcią wplatam w swoje teksty wyraziste kobiece głosy, zwłaszcza te z nutką (auto)ironii, które w zawadiacki sposób opowiadają o doświadczeniach cielesnych i emocjonalnych, związanych z macierzyństwem, płodnością, zmysłowością. O tym, co znaczy uczestniczyć w misterium przekazywania życia, być obdarzoną wielką mocą, a jednocześnie odczuwać straszną bezsilność wobec faktu pozostawania narzędziem przyrody w tym biologicznym procesie.
Co mnie jeszcze nęci, to kwestia miejsca, ucieczki od predestynacji geograficznych, problem wykorzeniania się przy jednoczesnej niemożności zadomowienia gdzie indziej, błąkania się i tułania po świecie rozklekotanymi pociągami i innymi środkami lokomocji, przeznaczanie ogromu czasu na poszukiwanie czegoś, co do czego nawet nie ma pewności, że istnieje. Lubię zderzać ze sobą przestrzenie, które się nie znają, mieszać porządki, wskakiwać ze swoją przaśną kujawskością w sam środek miasta, w którym wciąż niezawodnie potrafię się zgubić, idąc rano po bułki.
Zbliżam się do wniosku, że do napisania dobrego tekstu potrzebne są dwie rzeczy: wyobraźnia i czas. Czas, który pozwala wykrystalizować się pewnym motywom, a jednocześnie nabrać do nich dystansu, by móc traktować je jako materię literacką. Lubię sięgać po rzeczy, które już ostygły, nie parzą, i chociaż to nadal jest historia najnowsza, to jednak upływ dni i kreatywność pamięci wykonały już swoją pracę. Urzeka mnie zresztą anachroniczność przedmiotów, urządzeń, technologii. Co do wyobraźni natomiast, to w kwestiach literackich uznaję jej prymat nad rzeczywistością, a i w nieliterackich, na własną zgubę, często też.
No to jeszcze o języku coś powiem, zanim wrócę do domu – piszę poprzez odtrącenie narzucających się narracji i czasem muszę się nieźle namęczyć, żeby wyraźnie usłyszeć swój głos. W warstwie leksykalnej pozwalam sobie na szaleństwa i czerpię z tego dziką frajdę – łapię wyrażenia gwarowe i akademickie, przyswajam słownictwo techniczne, reklamowe i wszelkie slangi. Lubię przełamywać tok opowiadania wyrazem, który nie pasuje do kontekstu, odstaje, i tak, używam wulgaryzmów na równi z zaśpiewem liturgicznym. Dyskretnie podsłuchuję ludzi, żeby ich potem wpuścić do tekstu przy jakiejś okazji, nie gadać ciągle, że ja, o mnie, ze mną, przeze mnie.
Wydaje mi się, że to właśnie język stanowi o oryginalności autora – dla mnie kwestia „jak się pisze” jest nie mniej istotna niż to, „co się pisze”, a nawet zaryzykowałabym stwierdzenie, że bywa istotniejsza. Ale skoro już dostałam te narzędzia – choć ich nie wybierałam, bo same przyszły – to staram się robić z nich użytek i wtrącać swoje pięć groszy do tematów, które mnie poruszają, a są to zazwyczaj kwestie dotyczące mniejszości, marginalizacji, wykluczenia i stereotypizacji. Fascynuję się też postawami wobec odziedziczonych wzorców kulturowych, zjawiskami buntu i identyfikacji. Ponadto motyw „człowiek kontra instytucja” – to jest moja obsesja.
Gdybym miała się gdzieś ulokować na tle pisarskiej panoramy, powiedziałabym, że jestem nienachalną egzystencjalistką (brzmi prawie jak „tkliwą nihilistką”), która z własnej dezorientacji w świecie robi literaturę. No bo co by mogła zrobić innego.
Pisze prozę, ale lubi bałamucić gatunki. W literaturze szuka lingwistycznych przygód. Za debiutancką powieść Głodni (2023) nominowana do Nagrody Literackiej im. W. Gombrowicza oraz Nagrody Conrada.