recenzje / KOMENTARZE

Wyobraźnia i czas

Iwona Bassa

Autorski komentarz Iwony Bassy, laureatki pierwszej edycji Połowu prozatorskiego.

Moje pisa­nie bie­rze się z fak­tu, że mam ani chy­bi jakąś uster­kę, wadę fabrycz­ną albo błąd w opro­gra­mo­wa­niu, któ­re nie pozwa­la­ją mi zbyt łatwo godzić się ze świa­tem ani funk­cjo­no­wać w rze­czy­wi­sto­ści. Sło­wa-izo­la­to­ry, sło­wa-amor­ty­za­to­ry tro­chę chro­nią, ale też umoż­li­wia­ją podej­mo­wa­nie śmia­łych eska­pad, do wewnątrz i na zewnątrz. Tak, natu­ral­ną for­mą mojej wypo­wie­dzi jest pro­za – nie wybie­ra­łam jej, sama przy­szła – ale ucie­kam naj­da­lej, jak to moż­li­we, od narzu­ca­ją­cych się dycho­to­mii, nie dbam o prze­pi­sy gatun­ko­we, ety­kie­ty i inne tego typu far­ma­zo­ny.

Nade wszyst­ko krę­ci mnie akt stwa­rza­nia, budo­wa­nia wła­snej lite­rac­kiej prze­strze­ni z mate­ria­łów, któ­re pozbie­ra­łam po dro­dze, o któ­re się potknę­łam, i innych, co mi wypa­dły przez dziu­rę w nie­bie­skim wor­ku, tym na ramię. Kru­szę rze­czy­wi­stość na kawał­ki, żeby uło­żyć ją od nowa, według wła­sne­go wzo­ru, któ­ry by prze­ra­ził mate­ma­ty­ków, bo pod­su­wa same pyta­nia zamiast odpo­wie­dzi. Kon­struk­cja tego świa­ta nie jest trwa­ła ani osta­tecz­na, moż­na przyjść, zbu­rzyć, wywró­cić, zapra­szam.

W pro­zie, poezji, dra­ma­cie, a nawet warzyw­nia­ku wyso­ko cenię sobie war­tość nie­oczy­wi­stą: poczu­cie humo­ru. Upra­wiam coś w rodza­ju lite­rac­kie­go stand-upu, cza­sem pro­po­nu­jąc żar­ty balan­su­ją­ce na kra­wę­dzi, któ­re jed­nak nie osu­wa­ją się na dno i potra­fią zamknąć jakimś lirycz­nym wes­tchnie­niem. Roz­pra­wia­nie w spo­sób egzal­to­wa­ny o trud­nych spra­wach tutaj się raczej nie odbę­dzie, nie prze­szło­by mi to przez pal­ce; prze­my­ca­nie róż­nych okro­pieństw w kome­dio­wym wdzian­ku to tak, w to mi graj. Wszak dow­cip to jeden z doj­rzal­szych mecha­ni­zmów obron­nych, jak mawia­ją ci, co się zaj­mu­ją psy­cho­lo­gią.

Z chę­cią wpla­tam w swo­je tek­sty wyra­zi­ste kobie­ce gło­sy, zwłasz­cza te z nut­ką (auto)ironii, któ­re w zawa­diac­ki spo­sób opo­wia­da­ją o doświad­cze­niach cie­le­snych i emo­cjo­nal­nych, zwią­za­nych z macie­rzyń­stwem, płod­no­ścią, zmy­sło­wo­ścią. O tym, co zna­czy uczest­ni­czyć w miste­rium prze­ka­zy­wa­nia życia, być obda­rzo­ną wiel­ką mocą, a jed­no­cze­śnie odczu­wać strasz­ną bez­sil­ność wobec fak­tu pozo­sta­wa­nia narzę­dziem przy­ro­dy w tym bio­lo­gicz­nym pro­ce­sie.

Co mnie jesz­cze nęci, to kwe­stia miej­sca, uciecz­ki od pre­de­sty­na­cji geo­gra­ficz­nych, pro­blem wyko­rze­nia­nia się przy jed­no­cze­snej nie­moż­no­ści zado­mo­wie­nia gdzie indziej, błą­ka­nia się i tuła­nia po świe­cie roz­kle­ko­ta­ny­mi pocią­ga­mi i inny­mi środ­ka­mi loko­mo­cji, prze­zna­cza­nie ogro­mu cza­su na poszu­ki­wa­nie cze­goś, co do cze­go nawet nie ma pew­no­ści, że ist­nie­je. Lubię zde­rzać ze sobą prze­strze­nie, któ­re się nie zna­ją, mie­szać porząd­ki, wska­ki­wać ze swo­ją prza­śną kujaw­sko­ścią w sam śro­dek mia­sta, w któ­rym wciąż nie­za­wod­nie potra­fię się zgu­bić, idąc rano po buł­ki.

Zbli­żam się do wnio­sku, że do napi­sa­nia dobre­go tek­stu potrzeb­ne są dwie rze­czy: wyobraź­nia i czas. Czas, któ­ry pozwa­la wykry­sta­li­zo­wać się pew­nym moty­wom, a jed­no­cze­śnie nabrać do nich dystan­su, by móc trak­to­wać je jako mate­rię lite­rac­ką. Lubię się­gać po rze­czy, któ­re już osty­gły, nie parzą, i cho­ciaż to nadal jest histo­ria naj­now­sza, to jed­nak upływ dni i kre­atyw­ność pamię­ci wyko­na­ły już swo­ją pra­cę. Urze­ka mnie zresz­tą ana­chro­nicz­ność przed­mio­tów, urzą­dzeń, tech­no­lo­gii. Co do wyobraź­ni nato­miast, to w kwe­stiach lite­rac­kich uzna­ję jej pry­mat nad rze­czy­wi­sto­ścią, a i w nie­li­te­rac­kich, na wła­sną zgu­bę, czę­sto też.

No to jesz­cze o języ­ku coś powiem, zanim wró­cę do domu – piszę poprzez odtrą­ce­nie narzu­ca­ją­cych się nar­ra­cji i cza­sem muszę się nie­źle namę­czyć, żeby wyraź­nie usły­szeć swój głos. W war­stwie lek­sy­kal­nej pozwa­lam sobie na sza­leń­stwa i czer­pię z tego dzi­ką fraj­dę – łapię wyra­że­nia gwa­ro­we i aka­de­mic­kie, przy­swa­jam słow­nic­two tech­nicz­ne, rekla­mo­we i wszel­kie slan­gi. Lubię prze­ła­my­wać tok opo­wia­da­nia wyra­zem, któ­ry nie pasu­je do kon­tek­stu, odsta­je, i tak, uży­wam wul­ga­ry­zmów na rów­ni z zaśpie­wem litur­gicz­nym. Dys­kret­nie pod­słu­chu­ję ludzi, żeby ich potem wpu­ścić do tek­stu przy jakiejś oka­zji, nie gadać cią­gle, że ja, o mnie, ze mną, prze­ze mnie.

Wyda­je mi się, że to wła­śnie język sta­no­wi o ory­gi­nal­no­ści auto­ra – dla mnie kwe­stia „jak się pisze” jest nie mniej istot­na niż to, „co się pisze”, a nawet zary­zy­ko­wa­ła­bym stwier­dze­nie, że bywa istot­niej­sza. Ale sko­ro już dosta­łam te narzę­dzia – choć ich nie wybie­ra­łam, bo same przy­szły – to sta­ram się robić z nich uży­tek i wtrą­cać swo­je pięć gro­szy do tema­tów, któ­re mnie poru­sza­ją, a są to zazwy­czaj kwe­stie doty­czą­ce mniej­szo­ści, mar­gi­na­li­za­cji, wyklu­cze­nia i ste­reo­ty­pi­za­cji. Fascy­nu­ję się też posta­wa­mi wobec odzie­dzi­czo­nych wzor­ców kul­tu­ro­wych, zja­wi­ska­mi bun­tu i iden­ty­fi­ka­cji. Ponad­to motyw „czło­wiek kon­tra insty­tu­cja” – to jest moja obse­sja.

Gdy­bym mia­ła się gdzieś ulo­ko­wać na tle pisar­skiej pano­ra­my, powie­dzia­ła­bym, że jestem nie­na­chal­ną egzy­sten­cja­list­ką (brzmi pra­wie jak „tkli­wą nihi­list­ką”), któ­ra z wła­snej dez­orien­ta­cji w świe­cie robi lite­ra­tu­rę. No bo co by mogła zro­bić inne­go.

O autorze

Iwona Bassa

Pisze prozę, ale lubi bałamucić gatunki. W literaturze szuka lingwistycznych przygód. Za debiutancką powieść Głodni (2023) nominowana do Nagrody Literackiej im. W. Gombrowicza oraz Nagrody Conrada.

Powiązania