Wysokie obroty
Sto sześćdziesiąt na czwórce, bo więcej nie pójdzie.
Żadne festina lente – przenigdy nie zwalniaj
nikogo z obowiązku przyjścia na twój pogrzeb.
Zginąć za kierownicą – to tak jak z dziewczyną,
która jest tego warta (francja pięćdziesiąt,
klasyk w gumce sto, kotku). Właśnie udowadnia,
robiąc to świetnie, choć jej nikt nie uczył;
to jedna z wielu Bułgarek, które rosną przy tej
szosie, aż je ktoś zerwie. Zerwiesz się, wyprzedzisz
każdego tira, repów w Octaviach, „rasowych” w Passatach
TDI, czarne Vectry i grzybów w Seicentach.
Gdzieś, na przeciwnym pasie, czeka para świateł,
która przyniesie finał (ej, jeśli chcesz w ustach,
to musisz mi dopłacić!). Béla Bartók, koncert
na orkiestrę: Finale. Tam to świetnie słychać:
uwalnia się – i brawa. Tatiana wyciera
usta rękawem lekkiej, cekinowej bluzki.
Byłeś dziś jej dziewiątym, a teraz znów będziesz
pierwszy. Droga jest drogą, jest drogą, jest drogą,
tania Tatiana nie jest – różą, nie jest różą,
nie jest różą – jest z tobą. Za chwilę odjedziesz,
kręcąc wóz jak najwyżej, wyciśniesz z silnika,
co się da. Ona wróci; już czeka następny,
dziś jest duży ruch. Razi – słońce odarte z chmur,
a w CB mówią: suszą na dwieście dwunastym,
zaraz za mostem. Więc powódź? Co tu mogło wylać?
Szeroka Wisła czy też jakiś mały dopływ:
Skrwa, Drwęca, Osa, Liwa? Albo może Leta;
zapomnij o Tatianie. Przyspiesz, póki możesz,
niech Bartók wybrzmi w tobie; nie Finale, tylko
Elegia. Andante non troppo – potem jest zmierzch.
Podkręć go jeszcze, niskie obroty zostaw tym
słuchającym Radia Zet, droższe dziwki wolnym
zawodom: lekarzom i adwokatom; jedź na
trzeciego, na styk; to Styks, pod mostem; zmierzą cię
i wszystko wyjdzie na jaw – ale pędź, nie zwalniaj.
To jest dosłownie „wiersz w drodze”, ponieważ został wymyślony i zapamiętany za kierownicą, podczas jazdy po polskich drogach, a później jedynie przeniesiony, dzięki klawiaturze, z pamięci na monitor. Jeśli w międzyczasie nastąpiły w nim jakieś zmiany, to nie zostały one nigdzie zachowane, więc niepodobna o nich opowiedzieć.