recenzje / IMPRESJE

Wystarcza, bo musi, czyli o Mariusza Grzebalskiego Ulicy gnostyckiej

Maciej Topolski

Recenzja Macieja Topolskiego z książki Ulica Gnostycka Mariusza Grzebalskiego.

Biuro Literackie

1.

Docho­dzi połu­dnie. Po pra­wej szklan­ka wody, po lewej wczo­raj­sza kawa. Dalej ganek i scho­dy, na któ­rych chra­pie kot. Wyzna­czam na mapie punkt B – Uli­ca Gno­styc­ka i mówię: „Na razie tyle, na razie tutaj toczy się akcja”.

2.

W Uli­cy Gno­styc­kiej Grze­bal­ski roz­pi­sał histo­rię pozna­nia, poszu­ki­wa­nia i wyzwo­le­nia:

Rano mia­łem przejść przez gra­ni­cę, ple­cak i tor­by,
przy­go­to­wa­ne do dro­gi, cze­ka­ją opar­te o pień.

W ten spo­sób koń­czy się „Sen”, ostat­ni wiersz tomu. Zacznij­my jed­nak od począt­ku – gdy świa­tło ustę­pu­je „przed napie­ra­ją­cą od stro­ny osie­dli ciem­no­ścią”, a wiatr uno­si „nad drze­wa­mi obce prze­kleń­stwa”. Zacznij­my od począt­ku, bowiem Uli­cę Gno­styc­ką widzę jako opo­wieść. Prze­glą­da­jąc notat­ki, dostrze­gam tej opo­wie­ści począ­tek, roz­wi­nię­cie i (moż­li­we) zakoń­cze­nie, a więc i linię, któ­ra prze­cho­dzi przez pierw­szy, aż do ostat­nie­go wier­sza i któ­ra pro­wa­dzi do kolej­ne­go punk­tu na mapie Kro­ni­ki zakłó­ceń. Zanim jed­nak zacznie­my szki­co­wać histo­rię i/lub pro­wa­dzić linię, przy­po­mnij­my frag­ment wier­sza koń­czą­ce­go Nega­tyw:

Widzia­łem, nie­opie­rzo­ne
pisklę wró­bla
bez obaw szu­ka pokar­mu
na pastwi­skach węża,
w gęsto ścię­tej
tkan­ce lasu

wil­goć i cie­pło
pie­lę­gnu­ją deli­kat­ne
tka­ni­ny liści.

Kto mówi do mnie
gło­sem tak
wyraź­nym?

Wyda­na w roku 1997 Uli­ca Gno­styc­ka jawi się (w cało­ści) jed­no­cze­śnie jako – co trze­ba zazna­czyć, mimo nie­ja­kiej oczy­wi­sto­ści – prze­ci­wień­stwo Nega­ty­wu, a tak­że jako jego swo­ista kon­ty­nu­acja, kon­ty­nu­acja wyra­żo­nej w poprzed­nim tomie (i w poprzed­nim moim „szki­cu-nie-szki­cu”) nie­moż­li­wo­ści zna­le­zie­nia „sta­łe­go miej­sca w nie­bez­piecz­nym świe­cie”. Pod­miot wier­szy Grze­bal­skie­go odnaj­du­je w (lub „na” – o czym jed­nak póź­niej) Uli­cy Gno­styc­kiej opar­cie i wyzna­cza trzy krę­gi swo­je­go tam dzia­ła­nia, swo­jej poetyc­kiej egzy­sten­cji. A więc: pamięć, cia­ło, powrót. Sieć ta jed­nak, jak rów­nież zary­so­wa­nie jej gra­nic, dopro­wa­dzić ma pod­miot do wyzwo­le­nia – „Ale to póź­niej, to potem.”

3.

Naj­pierw nad­miar, ciem­ność i bez­sil­ność, chłód i nie­wie­dza – zagad­nie­nia, na któ­re cięż­ko odpo­wie­dzieć i na któ­re cięż­ko nawet patrzeć. Nie­okre­ślo­ność pierw­szych wier­szy zamiesz­czo­nych w Uli­cy Gno­styc­kiej porów­ny­wal­na jest z odkry­wa­niem nowe­go świa­ta. Odkry­wa­nie połą­czo­ne jest tutaj z docho­dzą­cy­mi z dale­ka wspo­mnie­nia­mi, któ­re moż­na jedy­nie wska­zać nie­okre­ślo­nym: „tam­to, z pew­no­ścią tam­to”. Świat ten – osnu­ty ciem­no­ścią i bez­sil­nie roz­ja­śnia­ny na oczach czy­tel­ni­ka – prze­ra­ża, tak samo jak prze­ra­ża kobie­ta popeł­nia­ją­ca „te same, brzyd­kie fau­le”. Stąd pyta­nia i pró­by sfor­mu­ło­wa­nia odpo­wie­dzi – stąd cią­głe zbli­ża­nie się do praw­dy i od tej praw­dy odda­la­nie – stąd też podej­mo­wa­nie i zapo­mi­na­nie, a nawet tłu­ma­cze­nie (uspra­wie­dli­wia­nie?) swo­jej nie­wie­dzy: „Ci jej arab­scy face­ci, może/ i praw­da, ale po co wie­dzieć na pew­no”.

W Uli­cy Gno­styc­kiej świat stał się zły, absur­dal­ny i – co naj­waż­niej­sze – zawę­ził swo­je gra­ni­ce do kil­ku budyn­ków, ulic i wznie­sień, sło­wem: do „podwór­ka”. Jało­we­go, powta­rzal­ne­go i bez­piecz­ne­go jak poli­sa, któ­ra „dzia­ła od zaraz/ i jako jedy­na posia­da odpo­wied­nie gwa­ran­cje”. Podwór­ka. Gdzieś mię­dzy nie­cie­ka­wym a nie­cie­ka­wym. Gdzieś, gdzie moż­na jedy­nie „zmę­czyć jutrzej­sze zmę­cze­nie”. Gdzieś – w tym momen­cie.

4.

W Uli­cy Gno­styc­kiej poja­wia­ją się dwie „chwi­le teraź­niej­sze”. Pierw­sza jest tak dobrze zna­na, że moż­na ją prze­wi­dzieć; uno­si się w niej zapach „wiel­kie­go [prze­szłe­go – M.T.] sma­że­nia”. Dru­giej prze­wi­dzieć nie spo­sób. Natych­mia­sto­wa i gwał­tow­na umoż­li­wia wyj­ście poza pierw­szy typ, poza „pety,/ psie kudły, psi smród”. Albo­wiem z tego podwór­ka, podwór­ka sta­rych błę­dów i gestów, przy­cho­dzi (choć w nie­któ­rych przy­pad­kach, jak wie­my, nie przy­cho­dzi nigdy) pew­ne­go dnia się uwol­nić, nie być „tym, co zawsze”: gdzieś się w koń­cu podziać, coś ze sobą zro­bić.

Jedy­ną siłą tego świa­ta, jak pisał Michał Anioł, jest „Nie widzieć, nie czuć” – przejść i mówić cicho, pozo­sta­wać w uśpie­niu. Dla­te­go też podej­mo­wa­nym przez pod­miot wier­szy Grze­bal­skie­go decy­zjom bra­ku­je ska­li, któ­ra prze­wa­ży­ła­by i/lub wzię­ła we wła­da­nie wszel­kie poru­sze­nia – ska­li, któ­ra dosię­gła­by nie­wi­dzial­ne­go, cier­pli­wie wiszą­ce­go nad podwór­kiem. Na razie pod­miot tej opo­wie­ści (nad­sta­wić, pro­szę, ucho i dosły­szeć pobrzę­ki­wa­nia mic­kie­wi­czow­skie) stoi, patrzy, stwier­dza: „Mój puls zrów­nał się/ w koń­cu z pul­sem tego miej­sca”. Co praw­da namięt­ność i „rady­kal­ność” tkwią w nim i dzia­ła­ją – ale jak roz­bły­ski, jak iskry wypeł­nia­ją­ce zmy­sły, bez­rad­ne wobec ciem­no­ści i śmier­ci.

5.

W Uli­cy Gno­styc­kiej jed­ną z odpo­wie­dzi jest śmierć; odpo­wie­dzią naj­bar­dziej wyraź­ną i bole­sną; odpo­wie­dzią, wobec któ­rej moż­na jedy­nie przy­jąć iro­nicz­ną (?) posta­wę: „O, tak śmierć// potra­fi być nad wyraz dys­kret­na”. Peł­ni ona tak­że funk­cję wyzwo­le­nia: odga­nia psy i prze­ry­wa ocze­ki­wa­nie. Budzi zdzi­wie­nie i strach. Kil­ka wier­szy zawar­tych w Uli­cy Gno­styc­kiej (np. „Jan Kacz­ma­rek idzie do pia­chu”) poka­zu­je, że śmierć pro­wa­dzi dalej, jed­nak moment „prze­rwa­nia” doty­czyć będzie li tyl­ko tam­te­go świa­ta, nie będzie mieć miej­sca wśród zna­nych ulic. Na uświa­do­mie­nie sobie tego fak­tu potrze­ba dwóch (trzech?) wer­sów – nie mniej, nie wię­cej:

Krzy­siek Kłos

nie
żyje.

Śmierć jest skut­kiem nie tyle życia, ale skut­kiem w ogó­le, jest ruchem, poru­sze­niem się (poru­sza­niem się), jest wresz­cie podró­żą (czyt. metemp­sy­cho­zą – „Teraz [dzia­dek – M.T.] żeglu­je w głąb ziemi,/ […] jak dro­go­cen­ny instru­ment, któ­ry nie­wi­dzial­ne dłonie/ poda­ją wciąż dalej i dalej.”).

„Ogień pło­nie w moim kie­run­ku” – mówi pod­miot wier­sza „Widok z podwór­ka u Żyd­ków” i ogień ten jawi się jako uwol­nie­nie, uwol­nie­nie od nie­wie­dzy. Jest jed­ną z licz­nych gwał­tow­no­ści (poja­wia się nagle, prze­kre­śla „przy­zwy­cza­je­nie wzro­ku, leni­stwo per­cep­cji” – stąd oczy zmar­łe­go, któ­re nie chcą się zamknąć, stąd szczę­ka otwar­ta, zdzi­wio­na…), któ­re poja­wia­ły się tak­że w Nega­ty­wie – gwał­tow­no­ści prze­ła­mu­ją­cych rze­czy­wi­stość pośród skarg, „w ostrym zakrę­cie”.

6.

„Dzień prze­mie­nia się w noc, noc płyn­nie prze­cho­dzi w dzień. Pory roku zle­wa­ją się, czas mija. Nic się nie dzie­je, nic nie dzi­wi. Te same twa­rze, te same roz­mo­wy. Tyl­ko cza­sem dobrze zna­na rze­czy­wi­stość ock­nie się, zbun­tu­je i zro­dzi coś cał­kiem nie­zwy­kłe­go, wykra­cza­ją­ce­go poza pro­ste i utar­te poję­cia”, jak napi­sał Gal­le­go w powie­ści Bia­łe na czar­nym. Świat Grze­bal­skie­go dopusz­cza to samo ock­nię­cie się – i każ­de prze­ła­ma­nie (poja­wia się pyta­nie: jak odczy­tać wer­sy: „Ale/ p i ę ć d z i e s i ą t j e d e n [pod­kre­śle­nie – M.T.] łamie się zaraz/ w ostrym zakrę­cie”?), każ­dy prze­błysk na tle tej nie­zmien­no­ści musi być (jest z natu­ry) tyl­ko chwi­lo­wy i odsła­nia jedy­nie „rąbek”, przy­po­mi­na­jąc w tym geście sło­wa kobie­ty, któ­ra odsu­wa obcą dłoń i mówi: „tyle wystar­czy”.

Prze­bły­ski te docho­dzą z dru­giej stro­ny „rubi­ko­nu szcze­gó­łu”, z miej­sca, któ­re nie uświa­da­mia zni­ko­mo­ści, nie wyostrza nędzy mojej-teraz-sytu­acji, lecz, jak pisa­ła Tokar­czuk, jest miej­scem, gdzie „praw­dzi­wy byt prze­bi­ja się na powierzch­nię i ujaw­nia swo­ją natu­rę”. W tych nagłych, „przy­pad­ko­wych odsło­nię­ciach”, rąb­kach „bie­li­zny spod sta­ran­nie upli­so­wa­nej spód­ni­cy” ujaw­nia się pra­gnie­nie prze­ła­ma­nia, uciecz­ki wprost do praw­dzi­wej, natu­ral­nej rze­czy­wi­sto­ści. Albo­wiem pod­miot wier­szy Grze­bal­skie­go jest – jak już wspo­mnia­łem – świa­do­my zła, bru­du i okru­cień­stwa świa­ta po tej stro­nie, jak rów­nież powta­rzal­no­ści jego kra­jo­bra­zów, obra­zów, na tle któ­rych poru­sza­ją się sza­re posta­ci – w tym samym kłam­stwie i po tych samych ścież­kach. Powta­rzal­ność ta spra­wia, że trze­ba powra­cać, jak do „prze­rwa­nych roz­mów” – wra­cać do świa­ta, w któ­rym „tram­wa­je wydo­sta­ją odwłoki/ na śro­dek mostu”, a auto­bu­sy ospa­le wspi­na­ją się na wznie­sie­nia (jeden z „moty­wów Grze­bal­skie­go”; patrz też: kola­na, listo­nosz, licz­by) – do świa­ta, któ­ry doma­ga się dopeł­nie­nia.

7.

Niżej jest cia­ło, wyżej tyl­ko – mala­rze. Poza tym tłu­sty dym, któ­ry snu­je się nad uli­ca­mi i unie­moż­li­wia (praw­dzi­we) patrze­nie i (swo­bod­ne) poru­sza­nie się. W dym ten spo­wi­te jest rów­nież cia­ło kobie­ty, któ­re – tak! – pozwa­la stra­cić roz­są­dek i zapo­mnieć, wypu­ścić „pamięć z rąk jak balon”. Ale to cia­ło zada­je rów­nież ból, unie­ru­cha­mia pod­miot na moment przed tym, jak „robi się dobrze”, poza tym czę­sto „nie ma ocho­ty” lub – co chy­ba naj­waż­niej­sze – nale­ży do kogoś inne­go. W Uli­cy Gno­styc­kiej zwią­zek mię­dzy kobie­tą i męż­czy­zną przed­sta­wia­ny jest w chwi­li (kolej­ne­go) prze­ła­ma­nia, pod­czas ostat­nich roz­mów, pod­czas chłod­nych poca­łun­ków na odchod­ne, odjezd­ne:

Kogo teraz i dokąd
pro­wa­dzi twój pła­ski brzuch,
moja słod­ka przy­ja­ciół­ko?
[…]
I oto całe nasze coś
w całym naszym nic. I wła­śnie
się koń­czy. Tyl­ko co? Bo prze­cież
znie­nac­ka. Pro­sto z uli­cy. Pro­sto
w twarz. Na wie­czór z hakiem
do wpół do pią­tej. I nic pew­ne­go.

W tym frag­men­cie naj­le­piej widać jak „podwór­ko”, na któ­rym dzie­je się Uli­ca Gno­styc­ka (jak absur­dal­nie to brzmi!), przy­zwy­cza­jo­ne jest do bez­pie­czeń­stwa, do nużą­cej świa­do­mo­ści, któ­ra mówi: jutro, poju­trze i jesz­cze w pią­tek nic cię nie zasko­czy, godzi­na toczyć się będzie leni­wie. Czas zmian to czas prze­szły – wier­sze Grze­bal­skie­go zawi­sły pomię­dzy stra­chem a pamię­cią. Strach doty­czy zapo­mnie­nia, pod­miot wier­szy dąży nato­miast do prze­ła­ma­nia lęku, do pro­sto­ty i ulot­no­ści (albo lek­ko­ści), pyta w pew­nym momen­cie: „Pamięć? Ślad pio­sen­ki na war­gach”.

Namiast­ką uciecz­ki jest „wypro­wadz­ka” na pery­fe­ria, prze­rwa w mono­ton­nym i zasnu­tym dymem obra­zie, do któ­re­go trze­ba będzie wró­cić, bo jed­nak to „życie trzy­ma się inne­go życia”. Stam­tąd, za mia­stem widać pocią­gi, więc moż­na uwie­rzyć „w mitycz­ną siłę ucie­czek”, moż­na prze­nieść wzrok z ulic i auto­bu­sów na spo­kój for­sy­cji i pomi­do­rów – któ­re wzra­sta­ją do cze­goś nie­zwy­kle war­to­ścio­we­go, do „całej […] racji ist­nie­nia”.

8.

Pamięć rzą­dzi cia­łem i powro­tem. Pamięć jest na zewnątrz – widzi­cie Pań­stwo te trzy krę­gi, w któ­re wpi­sać moż­na Uli­cę Gno­styc­ką? – tro­chę bar­dziej wewnątrz cia­ło, a w samym środ­ku powrót. Świat ten dzie­je się, jak pisze Grze­bal­ski, „powta­rza­jąc się, parząc herbatę,/ odkrę­ca­jąc kur­ki”. Świat ten jest cią­głym wypo­wia­da­niem tau­to­lo­gii, nie­ustan­nym „cofa­niem się do tyłu”. Świat ten – osta­tecz­nie – wystar­cza, bo musi. A zakłó­ce­nia, jakie zacho­dzą w zbio­rze tych wier­szy, doty­czą nagłych olśnień (tak­że tych sen­nych), prze-bły­sków w mono­ton­nym obra­zie – krót­kich i szyb­kich jak ule­wa, któ­ra odsła­niać będzie rąbek za rąb­kiem, pro­wa­dząc do wie­dzy. Wie­dza pozwo­li powie­dzieć: „nie wiem”.

O autorze

Maciej Topolski

Urodzony w 1989 roku, eseista, tłumacz, redaktor. Mieszka w Krakowie.

Powiązania

W otwartych drzwiach. Bez końca, bez tytułu

recenzje / IMPRESJE Maciej Topolski

Esej Macie­ja Topol­skie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze alma­na­chu Połów. Poetyc­kie debiu­ty 2011.

Więcej

Kameleon & wstążka. Rzecz o poezji Justyny Bargielskiej

recenzje / IMPRESJE Maciej Topolski

Recen­zja Macie­ja Topol­skie­go towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze dru­gie­go wyda­nia książ­ki Justy­ny Bar­giel­skiej Bach for my baby.

Więcej

Bowiem brzeg nadal rozbrzmiewa moim odważnym przedsięwzięciem

recenzje / IMPRESJE Maciej Topolski

Recen­zja Macie­ja Topol­skie­go z książ­ki Kro­ni­ka zakłó­ceń Mariu­sza Grze­bal­skie­go.

Więcej

Wstępne oczywistości, czyli o oczekiwaniach wobec rozmowy o literaturze

debaty / ankiety i podsumowania Maciej Topolski

Głos Macie­ja Topol­skie­go w deba­cie „Jak roz­ma­wiać o poezji”.

Więcej

Bezpańskie kundle, czyli o Mariusza Grzebalskiego Negatywie

recenzje / IMPRESJE Maciej Topolski

Recen­zja Macie­ja Topol­skie­go z książ­ki Nega­tyw Mariu­sza Grze­bal­skie­go.

Więcej

Kilroy is here, czyli o życiorysach i kadencji w Mimikrze Łukasza Jarosza

recenzje / ESEJE Maciej Topolski

Recen­zja Macie­ja Topol­skie­go z książ­ki Mimi­kra Łuka­sza Jaro­sza.

Więcej

Nie zastanawiałem się nad tym

nagrania / złodzieje wierszy Mariusz Grzebalski

Zdo­byw­ca I nagro­dy w III edy­cji kon­kur­su „Nakręć wiersz”. Zespół w skła­dzie: Joan­na Gon­dek, Andrzej Grod­kie­wicz.

Więcej

Bowiem brzeg nadal rozbrzmiewa moim odważnym przedsięwzięciem

recenzje / IMPRESJE Maciej Topolski

Recen­zja Macie­ja Topol­skie­go z książ­ki Kro­ni­ka zakłó­ceń Mariu­sza Grze­bal­skie­go.

Więcej

Misterne rzemiosło

recenzje / ESEJE Michał Piętniewicz

Recen­zja Micha­ła Pięt­nie­wi­cza z książ­ki Kro­ni­ka zakłó­ceń Mariu­sza Grze­bal­skie­go.

Więcej

Torby

recenzje / KOMENTARZE Mariusz Grzebalski

Autor­ski komen­tarz Mariu­sza Grze­bal­skie­go do wier­sza z książ­ki Kro­ni­ka zakłó­ceń.

Więcej