recenzje / ESEJE

Zabawy Honeta

Alina Świeściak

Recenzja Aliny Świeściak z książki baw się Romana Honeta.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Poety­ka Roma­na Hone­ta to jeden z naj­bar­dziej kon­se­kwent­nych, a zara­zem naj­bar­dziej jed­no­rod­nych pro­jek­tów mło­dej poezji. Wyobraź­nia auto­ra ali­cji (boga­ta, cho­ciaż ina­czej niż ima­gi­na­rium Carol­la) nie roz­bu­do­wu­je się wszerz, nie zagar­nia nowych tery­to­riów, a jedy­nie pogłę­bia. Od począt­ku zafik­so­wa­na na śmier­ci, utra­cie, egzy­sten­cjal­nym smut­ku, dzie­ciń­stwie, w baw się – niczym wąż zja­da­ją­cy wła­sny ogon – osią­gnę­ła etap samo­po­chła­nia­nia. W grun­cie rze­czy od począt­ku Honet ujaw­niał chwy­ty – od począt­ku stra­ta pod­le­ga­ła w jego wier­szach wie­lo­krot­ne­mu omó­wie­niu, języ­ko­we­mu roz­drob­nie­niu, roz­snu­ciu. Od pierw­sze­go tomu była wska­zy­wa­na „po imie­niu”, a więc nie tyl­ko pod­le­ga­ła lite­rac­kiej sub­li­ma­cji, ale i auto­de­zi­lu­zji – sub­li­ma­cyj­ne wier­sze ujaw­nia­ły wła­sną sub­li­ma­cyj­ność. W baw się ten wła­śnie zabieg został wyraź­nie wyostrzo­ny. On też wyróż­nia Hone­ta spo­śród innych mor­tu­al­nie zorien­to­wa­nych poetów jego poko­le­nia. W tek­stach więk­szo­ści z nich (na przy­kład Toma­sza Różyc­kie­go, Bar­tło­mie­ja Maj­zla, Paw­ła Sar­ny, Mar­ci­na Siw­ka czy póź­niej od nich debiu­tu­ją­ce­go Macie­ja Rober­ta) podej­mo­wa­ne są pró­by psy­cho­lo­gicz­ne­go czy meta­fi­zycz­ne­go uwie­rzy­tel­nie­nia stra­ty. W baw się takie uwie­rzy­tel­nie­nie nie jest koniecz­ne – tu od stra­ty wszyst­ko się zaczy­na, nie potrze­ba utra­co­ne­go obiek­tu. Tom ten może nawet spra­wiać wra­że­nie pisa­ne­go „pod” teo­rie melan­cho­lii. A przy­naj­mniej ze świa­do­mo­ścią tych teo­rii prze­wyż­sza­ją­cą siłę egzy­sten­cjal­ne­go prze­ży­cia. Honet wyda­je się zatem poetą naj­bar­dziej zafa­scy­no­wa­nym melan­cho­lią, a zara­zem – naj­bar­dziej sztucz­nie podej­mu­ją­cym jej wyzwa­nia. Z peł­ną, jak sądzę, świa­do­mo­ścią tej sztucz­no­ści. Bo twór­cza sub­li­ma­cja bra­ku to (przy­naj­mniej w jakimś stop­niu) rezy­gna­cja z nie­go (psy­cho­lo­gicz­nie rzecz bio­rąc: uciecz­ka od nie­go). Jeśli zatem rację ma psy­cho­ana­li­za – im bar­dziej eks­po­no­wa­ne będą w wier­szu sło­wa „brak” czy „stra­ta” (a, jak powie­dzia­łam, nie znam pol­skie­go poety, u któ­re­go eks­po­no­wa­ne były­by bar­dziej), tym więk­sza szan­sa na prze­pra­co­wa­nie tych sta­nów. Na tę ambi­wa­len­cję melan­cho­lii jej (melan­cho­lij­ni) bada­cze zwra­ca­li uwa­gę nie­mal od począt­ku – nazy­wa­nie bra­ku po imie­niu jest for­mą tera­pii, a jed­no­cze­śnie nie pozwa­la wyjść poza obszar fik­sa­cji; objaw cho­ro­by może być rów­no­cze­śnie lekiem, ale lekiem, któ­ry ma szan­se przy­czy­nić się do pogłę­bie­nia cho­ro­by. W każ­dym razie nazwa­na melan­cho­lia otwie­ra prze­strzeń gry – i tę wła­śnie grę podej­mu­je Roman Honet.

Jego miej­sce wśród pol­skich poetów melan­cho­lij­nych widzia­ła­bym pomię­dzy tymi potrze­bu­ją­cy­mi uwie­rzy­tel­nień a „melan­cho­li­ka­mi pono­wo­cze­sny­mi”, jak Andrzej Sosnow­ski, dla któ­re­go język stra­ty jest tyl­ko jed­nym z wyko­rzy­sty­wa­nych języ­ków, uru­cha­mia­nych i zawie­sza­nych, przy­spo­sa­bia­nych i porzu­ca­nych zupeł­nie dowol­nie, i przez któ­re­go stra­ta trak­to­wa­na jest jako (Der­ri­diań­ski) „brak źró­dła”, a więc natu­ral­ny stan języ­ka. W poezji Hone­ta stra­ta sytu­uje się wła­śnie „u źró­dła”, być może to z niej bie­rze się język, ale jest to język, któ­ry cał­ko­wi­cie przy­lgnął do (nie­obec­ne­go, wła­śnie „źró­dło­we­go”) jej obiek­tu, któ­ry nie szu­ka innych języ­ków zastęp­czych i któ­re­go nie da się porzu­cić (sko­ro nie uda­ło się do tej pory).

Z jed­nej stro­ny, może się wyda­wać, że tom baw się grzęź­nie w języ­ko­wym (seman­tycz­nym, wyobra­że­nio­wym, inter­tek­stu­al­nym) nad­mia­rze. Tu obra­zy same się pro­du­ku­ją, namna­ża­ją – tak zresz­tą jak to było do tej pory – każ­dy ele­ment dają­cy się ziden­ty­fi­ko­wać przez podo­bień­stwo do tzw. rze­czy­wi­sto­ści poza­tek­sto­wej nie­mal natych­miast zgła­sza do niej zastrze­że­nia, prze­kie­ro­wu­je się w stro­nę języ­ko­wo-wyobra­że­nio­wej płyn­no­ści, mag­mo­wa­to­ści, sta­je się „hiperz­na­kiem”, ale­go­rią. Łudzi pozo­ra­mi podo­bień­stwa. „Chwy­ta­my się” na imio­na, daty, „przed­mio­ty”, wresz­cie zdję­cia, któ­re mają niby poświad­czać praw­dzi­wość zda­rzeń (czy­li cze­go?). Te wszyst­kie „twar­de”, zako­twi­cza­ją­ce ele­men­ty tek­stu, rze­ko­me pew­ni­ki, to jed­nak tyl­ko miej­sca dys­per­sji – tutaj wła­śnie nastę­pu­je roz­pro­sze­nie, ujaw­nie­nie języ­ko­wo­ści świa­ta. Nie mamy być pew­ni – jak chy­ba nie jest pew­ny sam pod­miot – co sta­no­wi w życiu i języ­ku ich siłę wywro­to­wą, od cze­go zaczy­na się „pra­ca melan­cho­lii”. Nie­któ­rzy, co praw­da, w tym i sam Honet, wska­zu­ją ów moment dosyć wyraź­nie – o bycie „obiek­tem” utra­ty podej­rza­ne jest w wier­szach kra­kow­skie­go auto­ra dzie­ciń­stwo. Rze­czy­wi­ście, o dzie­ciń­stwie w kon­tek­ście utra­ty pisze on od począt­ku – w baw się naj­bar­dziej bru­tal­nie; dziec­ko nazna­czo­ne jest tu ska­zą, krzyw­dą, śmier­cią – a jed­nak wywo­dze­nie etio­lo­gii stra­ty z dzie­ciń­stwa nie wyda­je mi się w przy­pad­ku wier­szy Hone­ta spe­cjal­nie prze­ko­nu­ją­ce (ina­czej niż na przy­kład u Schul­za, dla któ­re­go sta­no­wi­ło ono cen­trum pry­wat­ne­go mitu). Już dziec­ko jest tu bowiem bytem nie­peł­nym, „wybra­ko­wa­nym”, okrut­nym, pocią­ga­ją­cym jedy­nie w swo­jej per­wer­syj­no­ści. Chcę powie­dzieć, że zbu­do­wa­ny na stra­cie pro­jekt Hone­ta wyda­je się z góry zało­żo­ny, nie­co wykon­cy­po­wa­ny. Jak­kol­wiek na jego obro­nę zawsze moż­na przy­wo­łać kon­cep­cję „zało­ży­ciel­skiej”, „przed­ustaw­nej” stra­ty-bra­ku jako fun­da­men­tu ludz­kiej kon­dy­cji. Wte­dy jed­nak nie nale­ży chy­ba prze­sad­nie psy­cho­lo­gi­zo­wać, wska­zy­wać miej­sca, od któ­re­go „się zaczę­ło”. O tym wykon­cy­po­wa­niu stra­ty, dla mnie dosyć czy­tel­nym na pod­sta­wie lek­tu­ry samych wier­szy, mogły­by też świad­czyć wypo­wie­dzi Hone­ta – raczej pryn­cy­pial­ne, powie­dzia­ła­bym: zawa­diac­kie, sta­now­czo nie­me­lan­cho­lij­ne, np.: „Poeta tęsk­nią­cy, hodu­ją­cy żal, upra­wia­ją­cy ból, spo­rzą­dza esen­cję liry­ki. Nie może­my odzy­skać minio­ne­go cza­su, ale może­my zacho­wy­wać się tak, że poczu­je­my się tak jak w minio­nym cza­sie. Oczy­wi­ście w życiu nie ma to żad­ne­go sen­su. Poeta wia­ry­god­ny, według mnie, utrwa­la w sobie zadrę, dba o roz­po­ło­wie­nie, nie szu­ka wyj­ścia. Wle­cze ze sobą ból, tęsk­no­tę, żal, pasję. Wszyst­ko, co ma zna­cze­nie i wagę. Poeta zawsze ma dotkli­wy bagaż, dźwi­ga ze sobą par­szy­wie nie­po­ręcz­ne koło albo pal. Gdy zapier­da­la z obłą wali­zecz­ką, to mu nie wie­rzę i w związ­ku z tym nie inte­re­su­je mnie, jakie nic ma w środ­ku” (Mil­cze­nie, powrót, śmierć, dzie­ciń­stwo. Z Roma­nem Hone­tem roz­ma­wia Grze­gorz Cze­kań­ski, na stro­nie Biu­ra Lite­rac­kie­go). Niby wszyst­ko to praw­da, rzad­ko dobre wier­sze powsta­ją jako efekt dobre­go samo­po­czu­cia poety, lepiej słu­żą im pęk­nię­cia i utra­ty. A jed­nak mówie­nie o tym nie­mal jako o zało­żo­nym pro­gra­mie – „dba­nie o roz­po­ło­wie­nie” – może nie­co razić. A zatem o co cho­dzi Hone­to­wi – o poczu­cie się tak „jak w minio­nym cza­sie” czy o napi­sa­nie dobre­go („roz­po­ło­wio­ne­go”) wier­sza? Rzecz jasna, alter­na­ty­wa nie wyda­je się tutaj na miej­scu, zapew­ne pisa­nie roz­snu­wa­ją­ce oczy­wi­ste doświad­cze­nia (zwał, jak zwał – pisa­nie sur­re­ali­stycz­ne) ma być wła­śnie spo­so­bem przy­wra­ca­nia cza­su, bo tyl­ko w aurze nie­oczy­wi­sto­ści może­my sko­mu­ni­ko­wać się z tym, co nie­oczy­wi­ste w nas (zwał, jak zwał – na przy­kład dzie­ciń­stwem). Przy­naj­mniej tak moż­na by argu­men­to­wać. I zno­wu nie­po­trzeb­nie, bo Honet sam mówi, „o co mu cho­dzi­ło” w baw się: „Zatem piszę o dzie­ciach i śmier­ci. Obcho­dzi mnie dzie­ciń­stwo, obcho­dzi mnie śmierć. Zwłasz­cza dzie­ciń­stwo jako czas okru­cień­stwa i nie­win­no­ści, zachwy­tu, nie­od­po­wie­dzial­no­ści i tra­wy. […] Rze­czy waż­ne to – zapi­sa­łem to w baw się – mil­cze­nie, powrót, śmierć, dzie­ciń­stwo. Tak­że miłość, ból, dzi­kość. To, co od zawsze było w pisa­niu moty­wem węzło­wym. I w życiu, w życiu miliar­dów ludzi i moim. Temu ufam, na to sta­wiam. I nie umiem o tym opo­wia­dać” (Tam­że).

Rze­czy­wi­ście, „opo­wia­dać” to nie jest dobre sło­wo w tym kon­tek­ście, Honet odda­je raczej jakieś ekwi­wa­lent­ne wobec wymie­nio­nyh sta­ny wyobra­że­nio­wo-wra­że­nio­we, odda­je zresz­tą w spo­sób impo­nu­ją­cy („wyzwo­lo­na wyobraź­nia” fak­tycz­nie wyda­je się dobrym tych sta­nów okre­śle­niem). Wszyst­kie te kate­go­rie egzy­sten­cjal­ne, sta­no­wią­ce osno­wę tomu, z jed­nej stro­ny wyzna­cza­ją jego rytm, z dru­giej – ule­ga­ją roz­pro­sze­niu. Co zro­zu­mia­łe, pod­da­ne dzia­ła­niu języ­ko­wo-wyobra­że­nio­we­mu mil­cze­nie, zapo­mi­na­nie, śmierć czy dzie­ciń­stwo nie są tym, czym się wyda­wa­ły, nie sta­no­wią żad­nych pew­ni­ków. Jeśli zatem staw­ką w grze było „odzy­ski­wa­nie”, to wynik tego pro­ce­su nie da się osza­co­wać, przy­mie­rzyć do sta­nu sprzed stra­ty (jak w każ­dej melan­cho­lii). Taki stan nie­oczy­wi­sto­ści był z całą pew­no­ścią ele­men­tem Hone­to­we­go pro­jek­tu melan­cho­licz­ne­go. Wpro­wa­dzo­ny przez nie­go podział (na czę­ści: o przy­wra­ca­niu, o mie­sza­niu pokar­mów, o mil­cze­niu, o zaglą­da­niu do trum­ny, o chłop­cu z jezio­ra żar­tów, o snach) wyda­je się sztucz­ną inge­ren­cją w melan­cho­licz­ną, nie­zróż­ni­co­wa­ną mowę, jest z zało­że­nia umow­ny – moty­wy prze­ni­ka­ją się, two­rzą jed­ną mag­mę wra­żeń spod zna­ku utra­ty-nie­moż­li­we­go powro­tu-bólu-śmier­ci. Niby nie moż­na mieć wąt­pli­wo­ści – oto ide­al­ny, mag­mo­wa­ty, nie­zróż­ni­co­wa­ny, a przy tym świa­do­my sie­bie język melan­cho­li­ka. Ból w opra­wie prze­sy­tu nie prze­sta­je prze­cież być bólem, wcho­dzi co naj­wy­żej w nie­jed­no­znacz­ne związ­ki z per­wer­sją. Uśmie­rza­ją­co nie dzia­ła­ją rów­nież płyn­ność i świe­tli­stość sta­le obec­ne w tych wier­szach – wszyst­ko wska­zu­je na to, że są to zna­ki zdwo­jo­nej izo­la­cji: płyn­ność ewo­ku­je dry­fo­wa­nie w prze­strze­ni ogra­ni­czo­nej „prze­zro­czy­stym murem”, jest for­mą seda­cji, a więc czę­ścio­we­go uśmie­rze­nia bólu, w sta­nie ogra­ni­czo­nej świa­do­mo­ści („cmen­tarz nie­wie­rzą­cych zwie­rząt”), a bia­łe świa­tło kosmo­su wyda­je się wyeste­ty­zo­wa­ną iko­ną śmier­ci (prze­strzeń kosmicz­na to zmul­ti­pli­ko­wa­na samot­ność umie­ra­ją­cych setich). A jed­nak „roz­wle­czo­ny”, roz­su­nię­ty, roz­sa­dzo­ny wizja­mi pod­miot nie przy­sta­je do roli ide­al­nej ofia­ry, a jeże­li już, to wła­snej maso­chi­stycz­nej per­wer­sji: „bólu, twój taniec jest rzeź­bą” („Zawsze na pół­noc”).

Kri­ste­vej nie prze­ko­na­ła­by chy­ba melan­cho­lia Hone­ta – zbyt wie­le w niej samo­świa­do­mo­ści, w jego poetyc­ko odre­al­nio­nym języ­ku sta­now­czo za dużo samo­dy­scy­pli­ny i auto­dia­gno­zy. A jed­nak i autor­ka Czar­ne­go słoń­ca zwra­ca uwa­gę na para­doks „twór­czej melan­cho­lii” – wypo­wie­dzia­na, sta­je się grą. Co praw­da, nie­zno­szą­cą obja­wów, ale jed­nak uśmie­rzo­ną. Honet był­by zatem takim „uśmie­rzo­nym” meta­me­lan­cho­li­kiem. Panu­ją­cym jed­nak bar­dziej nad kon­wen­cją ozna­cza­nia stra­ty niż nad nią samą. Lacan, a za nim Žižek, twier­dzą, że wgląd pacjen­ta (uświa­do­mie­nie) jesz­cze o niczym nie świad­czy, a na pew­no nie wystar­czy, by wyzdro­wieć. Melan­cho­lik, któ­ry przy­cho­dzi do psy­cho­ana­li­ty­ka z auto­dia­gno­zą: „Zabi­łem, gwał­ci­łem i rabo­wa­łem, bo mia­łem tok­sycz­ną rodzi­nę, mat­ka sub­mi­syw­na, a ojciec domi­nu­ją­cy” – jest jak naj­dal­szy od wyle­cze­nia. Czy­li przed nami naj­praw­do­po­dob­niej jesz­cze wie­le samo­świa­do­mych wier­szy „meta­me­lan­cho­li­ka” Hone­ta. Baw­my się jego przy­pad­kiem!


Tekst uka­zał się po raz pierw­szy w cza­so­pi­śmie „FA-art”, nr 4/2008. Dzię­ku­je­my redak­cji za zgo­dę na prze­druk.

 

Powiązania

Pisane światłem

recenzje / IMPRESJE Alina Świeściak

Esej Ali­ny Świe­ściak towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Syl­wet­ki i cie­nie Andrze­ja Sosnow­skie­go, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 6 grud­nia 2012 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 24 paź­dzier­ni­ka 2018 roku.

Więcej

[moja mała przyjaciółka…]

nagrania / złodzieje wierszy Roman Honet

Wiersz z książ­ki baw się. Klip zre­ali­zo­wa­ny w ramach kon­kur­su „Etiu­da z wier­szem” dla stu­den­tów wro­cław­skiej ASP.

Więcej

Milczenie, powrót, śmierć, dzieciństwo

wywiady / o książce Grzegorz Czekański Roman Honet

Z Roma­nem Hone­tem o książ­ce baw się roz­ma­wia Grze­gorz Cze­kań­ski.

Więcej

Wielka księga zabaw traumatycznych

recenzje / ESEJE Paweł Kozioł

Recen­zja Paw­ła Kozio­ła z książ­ki baw się Roma­na Hone­ta.

Więcej

otworzyłem sen nie mój, lato 1991. golden boy

recenzje / KOMENTARZE Roman Honet

Komen­tarz Roma­na Hone­ta do wier­szy „otwo­rzy­łem sen nie mój” i „lato 1991. gol­den boy” z tomu baw się, któ­ry uka­zał się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie 9 czerw­ca 2008 roku.

Więcej

Otworzyłem sen nie mój

dzwieki / RECYTACJE Roman Honet

Wiersz z tomu baw się, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Moje likwi­da­cje” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2009.

Więcej

baw się

nagrania / między wierszami Roman Honet

Joan­na Orska, Agniesz­ka Wol­ny-Ham­ka­ło i Rado­sław Wiśniew­ski o czwar­tym tomie poetyc­kim Roma­na Hone­ta; roz­mo­wa z Auto­rem oraz klip do wier­sza „Koro­na” w reży­se­rii Anny Jadow­skiej.

Więcej

[moja mała przyjaciółka…]

nagrania / złodzieje wierszy Roman Honet

Wiersz z książ­ki baw się (2008). Klip zre­ali­zo­wa­ny w ramach kon­kur­su „Etiu­da z wier­szem” dla stu­den­tów wro­cław­skiej ASP.

Więcej

Żeby wrzał

dzwieki / RECYTACJE Roman Honet

Wiersz z tomu baw się, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Moje likwi­da­cje” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2009.

Więcej

Pieśń o powrotach, całości i częściach

dzwieki / RECYTACJE Roman Honet

Wiersz z tomu baw się, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Moje likwi­da­cje” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2009.

Więcej

Podróż pośmiertna

recenzje / ESEJE Andrzej Franaszek

Recen­zja Andrze­ja Fra­nasz­ka z książ­ki baw się Roma­na Hone­ta.

Więcej

Jeśli zabawa, to własnym kosztem

recenzje / ESEJE Marta Baron

Recen­zja Mar­ty Baron z książ­ki baw się Roma­na Hone­ta.

Więcej

Robię rock’n’rolla w pustce i kostnicach

recenzje / ESEJE Sylwia Omiotek

Recen­zja Syl­wii Omio­tek z książ­ki baw się Roma­na Hone­ta.

Więcej

Honet „dziecko” i dzieci Honeta – nieustanna mediacja

recenzje / ESEJE Przemysław Owczarek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Owczar­ka z książ­ki baw się Roma­na Hone­ta.

Więcej

O baw się

recenzje / NOTKI I OPINIE Roman Honet

Komen­ta­rze Joan­ny Muel­ler, Kon­ra­da Woj­ty­ły, Macie­ja Mila­cha, Bar­to­sza Sadul­skie­go, Jaku­ba Mom­ry, Bar­tło­mie­ja Maj­zla.

Więcej