Poezja jest oczywista
recenzje / IMPRESJE Janusz DrzewuckiEsej Janusza Drzewuckiego towarzyszący premierze książki Myśli do słów. Szkice o poezji Piotra Matywieckiego.
WięcejRecenzja Janusza Drzewuckiego z książki Kup kota w worku Tadeusza Różewicza.
1
Kupiłem kota w worku. Od kogo? Od Tadeusza Różewicza kupiłem. Szczerze mówiąc, nie kupiłem, ale dostałem. W redakcji „Twórczości” dostałem. Ale gdybym nie dostał, kupiłbym. Kupiłbym na pewno, ponad wszelką wątpliwość.
Wyznałem kiedyś, na tych łamach, że czytam Tadeusza Różewicza od zawsze, czyli odkąd nauczyłem się czytać, i czytam do dzisiaj. Wyznałem, co wyznałem, napisałem, co napisałem nieprzypadkowo, rzecz jasna i oczywista. Do tego pisarza mam – cokolwiek miałoby to oznaczać – zaufanie, dlatego kupując od niego kota w worku, niczego nie ryzykuję, najmniejszego ryzyka nie ponoszę, nie wystawiam się na szwank. Nie chcę przez to powiedzieć, że kupując, dokładnie wiem, co kupuję i dlatego też kupuję ze spokojem, z czystym sumieniem wydaję swoje ciężko zarobione pieniądze, których ciągle za mało, których ciągle brakuje. Nic z tych rzeczy, Różewicz jako pisarz jest nieprzewidywalny; że tak powiem: nieprzewidywalny totalnie i absolutnie. Jest nieprzewidywalny do tego stopnia, że tylko to, iż jest nieprzewidywalny, okazuje się na ostatku przewidywalne. Kupując od niego kota w worku, wiem, że kupuję coś, co mnie nie rozczaruje, wręcz przeciwnie, co mnie zaskoczy, co mnie zachwyci, olśni, podbije, rozbroi, obezwładni. Albo inaczej: co mnie sprowokuje do myślenia, do zadawania pytań nie tylko retorycznych, do rozmowy. Kupując kota w worku od Różewicza, wiem, że kupuję coś, czego dotąd nie miałem, a bez czego odtąd nie będę mógł się obejść. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Kupiłem kota w worku i poszedłem prosto do domu. Zaryglowałem drzwi, pozamykałem okna, sprawdziłem czy książki poustawiane są równo na półkach. Pomyślałem, niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba i rozwiązałem worek. Zamiast kota, z worka wypadły słowa. Słowa, słowa, słowa. Co tam wypadły? Wylały się. Strumień słów, potok słów, rzeka słów, morze słów, ocean słów. Niestety, nie były to słowa poezji, ale słowa z gazet, prasy brukowej i kolorowej, z radia i telewizji, słowa reklamy i propagandy, słowa dziwolągi i dziwotwory, słowa połamane i rozbite, poskręcane i poprzekręcane, pogniecione i podarte, słowa dziwiące się sobie samym, sobie nawzajem, znaczące coś innego niż kiedyś znaczyły. Kiedyś, kiedykolwiek, choć przed chwilą. Nie myślę tu wcale o słowach takich, jak „dupa” czy „kurwa”, ale o takich, jak „fajny”, „leworucja” czy „filozosia”.
2
Książka Kup kota w worku zaczyna się – zgodnie z zasadą Alfreda Hitchcocka – od trzęsienia ziemi. Niczym trzęsienie ziemi jest bowiem otwierający książkę, brawurowy, a raczej brawurowo bezwstydny monolog domorosłej pisarki, gwiazdy popkultury, ulubienicy mediów „przyj dziewczyno przyj”. Mówi ona o sobie więcej niż musi, więcej niż wiedzieć chcielibyśmy, niż wiedzieć powinniśmy, wreszcie więcej niż wie i więcej niż rozumie. Mówi o sobie wprost i nie wprost. Wprost: „z zawodu jestem artystką a piszę tylko z nudów”, „cóż ja! Tegoroczna maturzystka i powieściopisarka popełniłam błędy i nie wstydzę się tego zresztą”. Dlaczego niby ma się wstydzić, skoro dostała: „nominację do nikiniki razem z Tadzikiem Ryśkiem i Mietkiem i Kazią Kiełbasą która ma zapewniony wybór miss uniwersum i rolę w serialu ‘sroczka seraju’ ”. Nic więc dziwnego w tym, że – jak wyznaje w jednym miejscu: „tak mi się fajnie pisze, że nie mogę wstrzymać strumienia podświadomości”, a w innym: „ten strumień monologu który unosi mnie w inną rzeczywistość zmęczył mnie a nawet znużył będę pisała dalej jako androgyna”. Jeszcze więcej mówi o sobie nie wprost, pośrednio. Na przykład wtedy, gdy zarzuca nas słowami, ochłapami słów, i powiedzonkami w rodzaju: „trendi”, „cyberseks”, „czat”, „esemes”, „w realu”; jeszcze więcej, myląc „anorektyczkę” z „anachoretyczką”, Noblistkę Elfriede Jelinek nazywając „Jellonek”, przekręcając co chwila nazwy i nazwiska. Mało tego, końcówka „ą” myli się jej z „om”, końcówka „om” z „ą”. Mówi ona, że „jest internautom”, próbuje coś „włanczać”, zastanawia się nad ideą „trójkonta wyszechradzkiego” i rolą „Donalta Tóska”, podkreśla dobitnie „doszedłem do wniosku”, ale też – gwoli sprawiedliwości – niepokoi ją fakt, że nie może pojąć „czym się biernik różni od dopełniacza”, co jest problemem nie lada, gdyż bez tego można nie zdać matury. Ale kompleksów z powodu własnej niewiedzy narratorka przyj dziewczyno przyj nie ma najmniejszych. Racja jest po jej stronie. Kończąc tyleż karkołomną, co kuriozalną analizę wiersza Kazimierza Przerwy-Tetmajera „Lubię, kiedy kobieta…”, stwierdza bez cienia wątpliwości, w charakterystycznym dla siebie stylu: „ani język ani składnia nie są już komunikatywne dla naszego pokolenia podobnie jak język biblii a także nowego testamentu musi być przystosowany do pojęć młodzieży XXI wieku”. Ot co!
Będąca ni mniej, ni więcej, jak tylko uwerturą do Kup kota w worku, narracja „przyj dziewczyno przyj” sprawia wrażenie autentyku, dodajmy – hiperrealistycznego autentyku, którego nie poddano ani redakcji, ani korekcie. W tekście aż roi się od błędów wszelkiego rodzaju, poczynając od składniowych, przez frazeologiczne i etymologiczne, na ortograficznych i interpunkcyjnych kończąc. Jak to się mówi, w tym szaleństwie jest metoda. Oto Tadeusz Różewicz pokazuje nam polszczyznę współczesną, która wyszła z formy, która sama formy się pozbawiła. Ale też w tej bezforemnej i bezkształtnej, ponad wszelką miarę pokracznej polszczyźnie, przegląda się nasza rzeczywistość; koniec końców jest ona – polszczyzna „przyj dziewczyno przyj” – wyrazem naszej społecznej świadomości, tyleż intelektualnej, co duchowej. Wszystko miesza się tutaj z wszystkim: Polska solidarna z Polską liberalną, urny wyborcze z urnami cmentarnymi, obalenie muru berlińskiego z obaleniem komunizmu, a poza tym słowa błogosławieństwa ze słowami przekleństwa.
Tym, co tę hybrydyczną rzeczywistość jako tako organizuje, są święta. Polska, a właściwie cały świat, nieustannie świętuje i obchodzi, jednocześnie bawi się i adoruje. W poniedziałek „międzynarodowy dzień języków, we wtorek „dzień ochrony języka”, we środę „dzień King-Konga”, w czwartek „dzień poezji”, w piątek „dzień molestowania”, w sobotę i w niedzielę świętuje w dwójnasób, czyli robi zakupy, a więc odpoczywa. Pisze nie bez ironii poeta w wierszu „Credo”:
Wyssali z nas duszę rozum
przez rok cały rok okrągły
obowiązuje strój karnawałowy
3
W książce Kup kota w worku mamy zarówno poezję, jak i prozę, ale powiedzieć, że język Kup kota w worku to z jednej strony język poezji, z drugiej prozy, to powiedzieć tyle, co nic. Zanim wyjaśnię w czym rzecz, muszę powiedzieć o tym, że ilekroć piszę o nowej książce Różewicza, tylekroć zaglądam do książki Różewicz parokrotnie Kazimierza Wyki, wydanej w roku 1977, a więc w rok po śmierci tego wybitnego historyka literatury i krytyka, a także przyjaciela poety. W szczególności zaś chodzi mi o zamieszczoną w tej książce rozprawę „Problem zamiennika gatunkowego w pisarstwie Różewicza” (nawiasem mówiąc, opublikowaną w roku 1975 na łamach dwumiesięcznika „Teksty”), czyli jedno z najśmielszych, a przy tym najbardziej tajemniczych odczytań istoty pisarstwa autora Niepokoju. Nie inaczej i teraz. Przeczytałem tekst Wyki po raz kolejny, dostrzegając w nim coś, czego wcześniej nie dostrzegałem, rozumiejąc coś, czego przedtem nie rozumiałem. Właśnie dzisiaj tekst Wyki wydał mi się wyjątkowo aktualny, jak nigdy dotąd. Dlaczego? Spróbuję wyjaśnić. Ale wcześniej kilka cytatów z Wyki: „w miejsce tekstu pierwotnie zamierzonego zostaje ‘podstawiony’ tekst rzeczywiście napisany. Na linii pomiędzy zamierzeniem a realizacją następuje przemiana wykonania pisarskiego”, „Autor Tarczy z pajęczyny jest ruchomy. Nie tylko w tym znaczeniu, że wciąż podróżuje. Ruchomy jest, albowiem cała otaczająca go sfera postaw ludzkich, osobowości i ocen jest ruchoma i niepewna. Nastąpiła ogólna przemienność, określeń i wcieleń, dokonała się powszechna depersonalizacja” i wreszcie: „śmierć Boga. śmierć człowieka. A więc może śmierć literatury”.
Tadeusz Różewicz pisząc prozą tworzy poezję, pisząc wierszem tworzy prozę. Wiemy to nie od dzisiaj. W tomie Kup kota w worku znajdziemy wiersze, poematy, opowiadania, a także pastisze i parodie (m.in. poetyki Kornela Filipowicza w utworze zatytułowanym „Mężczyzna jak dziecko, czyli Czym się różni leszcz od krąpia”), ponadto recenzję literacką prozą („damski krawiec z Paryża”), esej filozoficzny wierszem („Áladerrida”), szkic o sztukach plastycznych wierszem („Odaliska Ingres’a”), studium historycznoliterackie wierszem („co słychać”), partytury teatralne wierszem (cykl „Kto chce, niech czerpie z tych pomysłów”), a także sztuki teatralne pozamykane w lapidarnych aż do bólu wierszach („Metamorfozy”, „rzęsy”, „Gwóźdź do trumny”), ponadto manifest artystyczny wierszem („Kichnięcia”) i jeszcze felieton o sporcie („Z szuflady”), z zapadającą w pamięć frazą: „nie wiem, kto to jest Listkiewicz”. Jakby tego było mało, znajdziemy tu także rękopisy i rysunki poety, a nawet rysunki jego bratanka Pawła. A poza wszystkim, wiersz Goethego w oryginale.
Niezależnie od tego, czy Różewicz pisze akurat wierszem, czy prozą, odnosimy wrażenie, że w każdym jego utworze przenikają się wszelkie rodzaje i gatunki literackie, że każdy utwór tego autora jest grą intertekstualną, grą, którą poeta prowadzi z językiem, z polszczyzną, z czytelnikiem, z samym sobą, ze swoimi wcześniejszymi utworami. Struktura poszczególnych utworów wydaje się być jednocześnie i otwarta, jakby chciał Umberto Eco, i w ruchu, jakby chciał Theodor W. Adorno. Wiele z nich, z tych utworów, jakby nie miało ani początku, ani końca. Zaczynają się nie wiadomo kiedy i kończą się ni stąd, ni zowąd. Każdy nowy tekst to faktycznie i rzeczywiście „work in progress”, jak widnieje w podtytule tomu, nieustannie staje się, dzieje się, rozgrywa się. Rozwija się i zwija, skleja się i rozkleja, składa do kupy, w jedną jedyną całość i w tej samej chwili rozpada na kawałki. A przy tym, odnoszę wrażenie, że poeta mówi – w odróżnieniu od narratorki „przyj dziewczyno przyj” – mniej, niż powiedzieć mógłby, a na pewno mniej niż chcielibyśmy usłyszeć; konsekwentnie mówi mniej, niż więcej. Mówi, nie mówiąc a nie mówiąc, mówi, bowiem – jak czytamy w „Nowej dramaturgii”: „w świetle ‘coś’ okazuje się byle czym”, bowiem – jak twierdzi w tym samym utworze Mefisto:
w tym jest sęk
a w sęku dziura
4
Składające się w całość zatytułowaną Kup kota w worku utwory mają charakter na wpół autotematyczny, na wpół metaliteracki. Różewicz jest podmiotem i przedmiotem swoich utworów, ich autorem i bohaterem. W akcji lirycznej bądź fabularnej swoich utworów bierze udział pośrednio lub bezpośrednio, wprost jako Tadeusz Różewicz („pytania”, „hiobowe wieści z wszystkich frontów”), czy „pisarz z Gliwic” („damski krawiec z Paryża”) lub nie wprost, mimo że stara się zacierać i zaciera wszelkie swoje ślady. Nie raz i nie dwa nawiązuje do swoich wcześniejszych, by nie powiedzieć: starych dzieł, zmuszając czytelnika – czyli również niżej podpisanego, który nie jest nikim więcej, jak tylko nieszczęśnikiem błądzącym po omacku, któremu się wydaje, że coś wie, chociaż tak naprawdę nie wie niczego, a jeśli nawet, to tyle co nic – do ponownej lektury Kartoteki czy Na czworakach („pytania”, „Kichnięcia”) albo Duszyczki („hiobowe wieści z wszystkich frontów”).
Cóż, nikt nie zna tak dobrze twórczości Tadeusza Różewicza jak sam Tadeusz Różewicz, nikt nie jest równie przenikliwym interpretatorem jego twórczości jak on sam. Gdy zatem pisarz oświadcza na piśmie: „mam dziesiątki koncepcji/ teorii pomysłów/ na kilka reform/ teatru narodowego”, nie ma żartów, żarty się kończą. Tym bardziej że, jak powiada we wstępie do prześmiewczego poematu „Áladerrida”: „Ja sam nie jestem człowiekiem śmiechu, jestem raczej człowiekiem uśmiechu i uśmiechów. Nigdy nie ryczałem ze śmiechu, nie umierałem ze śmiechu, nie pękałem ze śmiechu, choć czasem śmiałem się do łez, np. patrząc na obrady naszego sejmu (na aktorów grających w nim role posłów itp.)”. Nie przesadzę, jeśli napiszę w tym miejscu, że żart autora Płaskorzeźby ma gorzko-kwaśny smak, że śmiejąc się z jego żartów, w rzeczy samej nie śmiejemy się, tylko płaczemy; śmiech więźnie nam w gardle, gdy czytamy:
gołość a nie nihilizm sceptycyzm
ateizm jest siłą która może
zniszczyć kulturę cywilizację…
(„teatr goły”)
poczytaj sobie życie na zimno
albo na niskich obcasach
idź spać
a rano wstań idź
albo siedź
i nie zawracaj ludziom gitary
tak tylko odnajdziesz
sens życia sens śmierci
sens seksu znośną lekkość
bytu odbytu i zbytu
(„Gdzie jest pies pogrzebany?”)
opuszcza mnie
„poetycka wena”
ale w sen mój wchodzi Maria
Magdalena i odsłania odkrywa
(to jest teraz w modzie)
swoje życie ukryte
[…]
i żyje w Dubaju
żyje w Bombaju
żyje po życiu
ale w ukryciu
(„Kod Magdaleny, czyli Magda ma kota”)
Tadeusz Różewicz nigdy nie mitologizował i nie mitologizuje również dzisiaj roli poety we współczesnej kulturze, w nowoczesnym społeczeństwie, w tym także swojej roli. Samego siebie, np. w wierszu „pytania”, ustanawia przedmiotem kpin i dowcipów, gdy odpowiada na pytania w rodzaju „czy może pan Różewicz?” lub „czy pan jest osobą oryginalną?”; albo gdy w wierszu „normalny poeta” siebie samego namawia: „już czas wykreować siebie/ poetyckiego malowniczego szalonego/ (trochę) schizofrenika trochę kochającego/ inaczej” i gdy dochodzi do zaskakującego, chyba nawet jego samego, wniosku: „że wiersze moich znakomitych/ kolegów (i koleżanek)/ stają się powili podobne/ do moich wierszy/ a moje stare wiersze/ są podobne do/ ich nowych wierszy”. Nie popełnimy jednak błędu, jeśli nie nabierzemy się na frywolny tytuł „wyprzedaż w firmie TADZIO”. Poeta nie żartuje, ani wtedy, gdy zachwala: „mam wiersze wyprowadzone/ z gałązki kwitnącej wiśni/ splecione ze śpiewem ptaka”, ani wtedy, gdy dodaje: „mam wiersze jak łabędzi śpiew/ piskliwe zgrzytliwe rdzewiejące/ mam wiersze proste jak/ podanie ręki”. Aluzja do znanego wiersza Leopolda Staffa pojawia się w tym miejscu nieprzypadkowo, tak jak nieprzypadkowo Leopold Staff, ale również Julian Przyboś, zjawia się we własnej osobie w utworze „co słychać”. Staff i Przyboś – nie ma chyba w poezji polskiej XX wieku dwu tak bardzo oddalonych od siebie poetów, których jeśli coś łączy, to tylko fakt, że i w jednym, i w drugim Tadeusz Różewicz widzi swojego mistrza.
5
Poeta nie ukrywa, że pozycja, z której patrzy na świat, jest pozycją „starego człowieka”, który u nikogo nie znajduje zrozumienia, sam zaś ma w sobie wiele zrozumienia nawet do własnego Anioła Stróża, „który też jest emerytem/ starym bezbronnym/ jak ja” („niebieska linia”), o którym wypowiada się z czułością, po bratersku:
Mój Anioł Stróż
jest stary wystraszony
bolą go oczy
traci włosy drze go
w skrzydłach
utyka na lewą nogę
jest w gorszych opałach
ode mnie
Żyjemy w czasach, gdy każdy każdego stara się przekonać, że jest kimś lepszym, wyjątkowym, jednym jedynym, w których każdy każdego atakuje swoją niepowtarzalną osobowością. Nawet reklamy proszków do prania i pasty do zębów przekonują nas o tym, że musimy się wypowiedzieć i wyrazić, że musimy zaakcentować fakt, że jesteśmy, że musimy zwrócić uwagę innych na siebie. Inaczej nie ma nas. Kimś jest zabiegana pani, co to „zdążyła jeszcze do salonu poezji/ z nowym tomikiem/ wierszy/ ale zaniedbała męża”, kimś jest ów mąż, „który się rozpił/ i napisał powieść/ Nominowaną/ do nike, e!” („zabiegana i nominowany”), bez wątpienia. Tymczasem autor Kup kota w worku nie chce być nikim takim, nie chce być kimś w takim właśnie sensie. Czy zresztą kimś takim może być ktoś, kto nie ukrywa: „wstaję o szóstej rano/ idę do łazienki/ itakdalej” („normalny poeta”), wieczorem wydziera kartkę z kalendarza, sprawdza o której wzeszło i o której zaszło słońce, z uwagą czyta przepis na kotlety, zaś w swoich wierszach unika jak ognia wszelkiego patosu?
W czasach, w których wszyscy piszą, a nikt nie czyta, w których wszyscy mówią, a nikt nie słucha, poeta nieustannie zastanawia się nad rolą sztuki, nad rolą artysty. Dopowiedzmy, artysty będącego lub niebędącego – jak w poemacie „Credo” – na garnuszku mitycznego „Sponsora Mecenasa” obdarowującego „Nagrodami”, niezależnie od tego, czy nagrodą tą jest „góra papierowych pieniędzy”, czy też „grosik” zaledwie. „Stracono wszystko łącznie ze wstydem” – cytuje Tadeusz Różewicz w „Odalisce Ingres’a” Mieczysława Porębskiego z lipca 1964 roku.
Kto sięgnie po Pożegnanie z krytyką Porębskiego, zauważy, że tym zdaniem: „Stracono wszystko łącznie ze wstydem” jeden z włoskich tygodników skwitował decyzję jury Biennale di Venezia o przyznaniu Grand Prix artyście „przedrukowującemu jakimś chytrym sposobem na ogromne płótna: sportowe fotografie, podejrzane akty, wielką twarz Kennedy’ego, reprodukcję Rubensa; który to wszystko miejscami przemaluje zwykłą farbą, a miejscami dopełnia rzeczami gotowymi: biurowym zegarkiem, wypchanym jastrzębiem, kubłem na łańcuchu”. Przy okazji Porębski opisuje swoje spotkanie w Wenecji z Tadeuszem Różewiczem i dzieli się wątpliwościami na temat krytyki artystycznej. Powiada: „Jesteśmy rozproszoną po świecie konfraternią małych, nie bardzo pewnych siebie ani kogokolwiek ekspertów, którzy usiłują wymanewrować szeroką nawę sztuki z niebezpiecznej cieśniny pomiędzy Scyllą nowej, masowej, audiowizualnej cywilizacji a Charybdą międzynarodowego rynku sztuki ze wszystkimi jego gangami, rywalizacjami, ambicjami, szowinizmami”. I trochę dalej: „sztuka, twórczość nie mają z tym wszystkim nic wspólnego, i mało mnie obchodzi, czy i ile kto na tym traci, a ile zyskuje. […] sztuka to nie dodatkowe atrakcyjne spędzenie czasu, nie higieniczna, zhomogenizowana rozrywka, ale konieczny, nieunikniony i mozolny sposób samego istnienia, istnienia jako społeczność, jako cywilizacja, jako gatunek wreszcie”. To Mieczysław Porębski w roku 1964. Mamy rok 2008, Tadeusz Różewicz w swoim „Credo” pisze:
siedzimy na parnasie
pokazujemy
parchy kikuty rany blizny
(te za ojczyznę i te od ojczyzny)
kucamy pod świątyniami bankami
przy wrotach cmentarnych
przy krematoriach ścianach śmierci
siedzimy w mundurach hełmach
w krwią przesiąkniętych szmatach muzealnych
w pasiakach i frakach
kostiumach teatralnych
Nie od dzisiaj, od zawsze Tadeusz Różewicz mówi nam to, czego nie chcemy słyszeć, mówi nam bolesną prawdę o naturze wszechrzeczy, o naturze człowieka, o świecie i czasie, w którym żyjemy, o tym wszystkim, co nas określa i przed czym nie ma ucieczki.
6
Podstawowym tematem poematu „Credo” jest piękno i prawda w poezji. Poeta przyznaje, że w młodości, po tym jak w połowie XX wieku „prawdziwy świat/ został skradziony ludziom/ i bogom”, on sam został poszukiwaczem poezji i uwierzył, że jest poszukiwaczem piękna i prawdy. Właśnie tak, prawdy i piękna jednocześnie. Dość szybko zrozumiał jednak, że prawda rzadko kiedy bywa piękna, najczęściej jest „brzydka odrażająca kaleka” i że „gramatyka poezji/ to gramatyka milczenia i braku”.
Tadeusz Różewicz jest poetą, którego nie interesuje piękno poezji. Interesuje go tylko i wyłącznie prawda poezji, która jest „okrwawiona ślepa”. Poeta:
pochylony nad mętną
gnuśną pełną odchodów
rzeką życia
czerpię z morza mowy
przelewam sto razy
z próżnego w puste
przesiewam piasek słów
zmęczony zasypiam
wtedy bóg rzeki
czysty zimny porywający
ucieka
budzę się z grudką
błota w zaciśniętej w dłoni
Leopold Staff w roku 1954, u schyłku życia, w wierszu Podwaliny napisał, że gdy zawaliła się budowla – i ta stawiana na skale, i ta stawiana na piasku – następną budowlę zaczyna „od dymu z komina”. Tadeusz Różewicz w wygłosie poematu „Credo”, który odczytuję 9 października, w dniu jego urodzin, mówi równie krótko: „zaczynam od początku/ zaczynam jeszcze raz/ zaczynam od końca”.
Panie Tadeuszu, sto lat!
Urodzony 6 grudnia 1958 roku w Kruszwicy. Poeta, dziennikarz, krytyk literacki, redaktor. Absolwent filologii polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Laureat nagród: im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1988), im. Stanisława Wyspiańskiego (1989), Funduszu Literatury Ministerstwa Kultury i Sztuki (1989), im. Stanisława Piętaka (1991). Członek PEN Clubu, Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Redaktor czasopisma „Twórczość”. W latach 2005-2012 redaktor naczelny Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik”. Mieszka w Warszawie.
Esej Janusza Drzewuckiego towarzyszący premierze książki Myśli do słów. Szkice o poezji Piotra Matywieckiego.
WięcejEsej Janusza Drzewuckiego towarzyszący premierze książki Języki obce Jacka Dehnela.
WięcejRecenzja Janusza Drzewuckiego z książki Po krzyku Krystyny Miłobędzkiej.
WięcejRecenzja Janusza Drzewuckiego z książki Fuga Urszuli Kozioł.
WięcejEsej Janusza Drzewuckiego towarzyszący premierze książki Historia pięciu wierszy Tadeusza Różewicza.
WięcejGłos Janusza Drzewuckiego w debacie „Czy Nobel zasłużył na Różewicza?”.
WięcejEsej Janusza Drzewuckiego towarzyszący premierze książki Kartoteka: reprint Tadeusza Różewicza.
WięcejZapis dyskusji wokół książki Tadeusza Różewicza Kup kota w worku z udziałem Marty Podgónik, Karola Pęcherza, Bartosza Sadulskiego i Przemysława Witkowskiego.
WięcejPremiera książki Kup kota w worku i fragment wieczoru autorskiego w Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich 10. września 2008 roku. Animacja do wiersza „zabiegana i nominowany” Tomasz Broda i Sambor Dudziński.
WięcejWiersz Tadeusza Różewicza z książki Kup kota w worku (worku in progress). Klip zrealizowany w ramach konkursu „Etiuda z wierszem” dla studentów wrocławskiej ASP.
WięcejRecenzja Piotra Bratkowskiego z książki Kup kota w worku (work in progress) Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Andrzeja Franaszka z książki Kup kota w worku (work in progress) Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Grzegorza Chojnowskiego z książki Kup kota w worku (work in progress) Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Marcina Orlińskiego z książki Kup kota w worku Tadeusza Różewicza.
WięcejRecenzja Piotra Śliwińskiego z książki Kup kota w worku Tadeusza Różewicza.
WięcejKomentarze Tadeusza Nyczka, Piotra Kępińskiego, Mariana Stali, Andrzeja Skrendy i Roberta Rybickiego
Więcej