recenzje / ESEJE

Zacząć od końca

Janusz Drzewucki

Recenzja Janusza Drzewuckiego z książki Kup kota w worku Tadeusza Różewicza.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

1

Kupi­łem kota w wor­ku. Od kogo? Od Tade­usza Róże­wi­cza kupi­łem. Szcze­rze mówiąc, nie kupi­łem, ale dosta­łem. W redak­cji „Twór­czo­ści” dosta­łem. Ale gdy­bym nie dostał, kupił­bym. Kupił­bym na pew­no, ponad wszel­ką wąt­pli­wość.

Wyzna­łem kie­dyś, na tych łamach, że czy­tam Tade­usza Róże­wi­cza od zawsze, czy­li odkąd nauczy­łem się czy­tać, i czy­tam do dzi­siaj. Wyzna­łem, co wyzna­łem, napi­sa­łem, co napi­sa­łem nie­przy­pad­ko­wo, rzecz jasna i oczy­wi­sta. Do tego pisa­rza mam – cokol­wiek mia­ło­by to ozna­czać – zaufa­nie, dla­te­go kupu­jąc od nie­go kota w wor­ku, nicze­go nie ryzy­ku­ję, naj­mniej­sze­go ryzy­ka nie pono­szę, nie wysta­wiam się na szwank. Nie chcę przez to powie­dzieć, że kupu­jąc, dokład­nie wiem, co kupu­ję i dla­te­go też kupu­ję ze spo­ko­jem, z czy­stym sumie­niem wyda­ję swo­je cięż­ko zaro­bio­ne pie­nią­dze, któ­rych cią­gle za mało, któ­rych cią­gle bra­ku­je. Nic z tych rze­czy, Róże­wicz jako pisarz jest nie­prze­wi­dy­wal­ny; że tak powiem: nie­prze­wi­dy­wal­ny total­nie i abso­lut­nie. Jest nie­prze­wi­dy­wal­ny do tego stop­nia, że tyl­ko to, iż jest nie­prze­wi­dy­wal­ny, oka­zu­je się na ostat­ku prze­wi­dy­wal­ne. Kupu­jąc od nie­go kota w wor­ku, wiem, że kupu­ję coś, co mnie nie roz­cza­ru­je, wręcz prze­ciw­nie, co mnie zasko­czy, co mnie zachwy­ci, olśni, pod­bi­je, roz­broi, obez­wład­ni. Albo ina­czej: co mnie spro­wo­ku­je do myśle­nia, do zada­wa­nia pytań nie tyl­ko reto­rycz­nych, do roz­mo­wy. Kupu­jąc kota w wor­ku od Róże­wi­cza, wiem, że kupu­ję coś, cze­go dotąd nie mia­łem, a bez cze­go odtąd nie będę mógł się obejść. Ale nie uprze­dzaj­my fak­tów.

Kupi­łem kota w wor­ku i posze­dłem pro­sto do domu. Zary­glo­wa­łem drzwi, poza­my­ka­łem okna, spraw­dzi­łem czy książ­ki pousta­wia­ne są rów­no na pół­kach. Pomy­śla­łem, niech się dzie­je wola nie­ba, z nią się zawsze zga­dzać trze­ba i roz­wią­za­łem worek. Zamiast kota, z wor­ka wypa­dły sło­wa. Sło­wa, sło­wa, sło­wa. Co tam wypa­dły? Wyla­ły się. Stru­mień słów, potok słów, rze­ka słów, morze słów, oce­an słów. Nie­ste­ty, nie były to sło­wa poezji, ale sło­wa z gazet, pra­sy bru­ko­wej i kolo­ro­wej, z radia i tele­wi­zji, sło­wa rekla­my i pro­pa­gan­dy, sło­wa dzi­wo­lą­gi i dzi­wo­two­ry, sło­wa poła­ma­ne i roz­bi­te, poskrę­ca­ne i poprze­krę­ca­ne, pognie­cio­ne i podar­te, sło­wa dzi­wią­ce się sobie samym, sobie nawza­jem, zna­czą­ce coś inne­go niż kie­dyś zna­czy­ły. Kie­dyś, kie­dy­kol­wiek, choć przed chwi­lą. Nie myślę tu wca­le o sło­wach takich, jak „dupa” czy „kur­wa”, ale o takich, jak „faj­ny”, „lewo­ru­cja” czy „filo­zo­sia”.

2

Książ­ka Kup kota w wor­ku zaczy­na się – zgod­nie z zasa­dą Alfre­da Hitch­coc­ka – od trzę­sie­nia zie­mi. Niczym trzę­sie­nie zie­mi jest bowiem otwie­ra­ją­cy książ­kę, bra­wu­ro­wy, a raczej bra­wu­ro­wo bez­wstyd­ny mono­log domo­ro­słej pisar­ki, gwiaz­dy popkul­tu­ry, ulu­bie­ni­cy mediów „przyj dziew­czy­no przyj”. Mówi ona o sobie wię­cej niż musi, wię­cej niż wie­dzieć chcie­li­by­śmy, niż wie­dzieć powin­ni­śmy, wresz­cie wię­cej niż wie i wię­cej niż rozu­mie. Mówi o sobie wprost i nie wprost. Wprost: „z zawo­du jestem artyst­ką a piszę tyl­ko z nudów”, „cóż ja! Tego­rocz­na matu­rzyst­ka i powie­ścio­pi­sar­ka popeł­ni­łam błę­dy i nie wsty­dzę się tego zresz­tą”. Dla­cze­go niby ma się wsty­dzić, sko­ro dosta­ła: „nomi­na­cję do niki­ni­ki razem z Tadzi­kiem Ryś­kiem i Miet­kiem i Kazią Kieł­ba­są któ­ra ma zapew­nio­ny wybór miss uni­wer­sum i rolę w seria­lu ‘srocz­ka sera­ju’ ”. Nic więc dziw­ne­go w tym, że – jak wyzna­je w jed­nym miej­scu: „tak mi się faj­nie pisze, że nie mogę wstrzy­mać stru­mie­nia pod­świa­do­mo­ści”, a w innym: „ten stru­mień mono­lo­gu któ­ry uno­si mnie w inną rze­czy­wi­stość zmę­czył mnie a nawet znu­żył będę pisa­ła dalej jako andro­gy­na”. Jesz­cze wię­cej mówi o sobie nie wprost, pośred­nio. Na przy­kład wte­dy, gdy zarzu­ca nas sło­wa­mi, ochła­pa­mi słów, i powie­dzon­ka­mi w rodza­ju: „tren­di”, „cyber­seks”, „czat”, „ese­mes”, „w realu”; jesz­cze wię­cej, myląc „ano­rek­tycz­kę” z „ana­cho­re­tycz­ką”, Noblist­kę Elfrie­de Jeli­nek nazy­wa­jąc „Jel­lo­nek”, prze­krę­ca­jąc co chwi­la nazwy i nazwi­ska. Mało tego, koń­ców­ka „ą” myli się jej z „om”, koń­ców­ka „om” z „ą”. Mówi ona, że „jest inter­nau­tom”, pró­bu­je coś „włan­czać”, zasta­na­wia się nad ideą „trój­kon­ta wysze­chradz­kie­go” i rolą „Donal­ta Tóska”, pod­kre­śla dobit­nie „dosze­dłem do wnio­sku”, ale też – gwo­li spra­wie­dli­wo­ści – nie­po­koi ją fakt, że nie może pojąć „czym się bier­nik róż­ni od dopeł­nia­cza”, co jest pro­ble­mem nie lada, gdyż bez tego moż­na nie zdać matu­ry. Ale kom­plek­sów z powo­du wła­snej nie­wie­dzy nar­ra­tor­ka przyj dziew­czy­no przyj nie ma naj­mniej­szych. Racja jest po jej stro­nie. Koń­cząc tyleż kar­ko­łom­ną, co kurio­zal­ną ana­li­zę wier­sza Kazi­mie­rza Prze­rwy-Tet­ma­je­ra „Lubię, kie­dy kobie­ta…”, stwier­dza bez cie­nia wąt­pli­wo­ści, w cha­rak­te­ry­stycz­nym dla sie­bie sty­lu: „ani język ani skład­nia nie są już komu­ni­ka­tyw­ne dla nasze­go poko­le­nia podob­nie jak język biblii a tak­że nowe­go testa­men­tu musi być przy­sto­so­wa­ny do pojęć mło­dzie­ży XXI wie­ku”. Ot co!

Będą­ca ni mniej, ni wię­cej, jak tyl­ko uwer­tu­rą do Kup kota w wor­ku, nar­ra­cja „przyj dziew­czy­no przyj” spra­wia wra­że­nie auten­ty­ku, dodaj­my – hiper­re­ali­stycz­ne­go auten­ty­ku, któ­re­go nie pod­da­no ani redak­cji, ani korek­cie. W tek­ście aż roi się od błę­dów wszel­kie­go rodza­ju, poczy­na­jąc od skła­dnio­wych, przez fra­ze­olo­gicz­ne i ety­mo­lo­gicz­ne, na orto­gra­ficz­nych i inter­punk­cyj­nych koń­cząc. Jak to się mówi, w tym sza­leń­stwie jest meto­da. Oto Tade­usz Róże­wicz poka­zu­je nam pol­sz­czy­znę współ­cze­sną, któ­ra wyszła z for­my, któ­ra sama for­my się pozba­wi­ła. Ale też w tej bez­fo­rem­nej i bez­kształt­nej, ponad wszel­ką mia­rę pokracz­nej pol­sz­czyź­nie, prze­glą­da się nasza rze­czy­wi­stość; koniec koń­ców jest ona – pol­sz­czy­zna „przyj dziew­czy­no przyj” – wyra­zem naszej spo­łecz­nej świa­do­mo­ści, tyleż inte­lek­tu­al­nej, co ducho­wej. Wszyst­ko mie­sza się tutaj z wszyst­kim: Pol­ska soli­dar­na z Pol­ską libe­ral­ną, urny wybor­cze z urna­mi cmen­tar­ny­mi, oba­le­nie muru ber­liń­skie­go z oba­le­niem komu­ni­zmu, a poza tym sło­wa bło­go­sła­wień­stwa ze sło­wa­mi prze­kleń­stwa.

Tym, co tę hybry­dycz­ną rze­czy­wi­stość jako tako orga­ni­zu­je, są świę­ta. Pol­ska, a wła­ści­wie cały świat, nie­ustan­nie świę­tu­je i obcho­dzi, jed­no­cze­śnie bawi się i ado­ru­je. W ponie­dzia­łek „mię­dzy­na­ro­do­wy dzień języ­ków, we wto­rek „dzień ochro­ny języ­ka”, we śro­dę „dzień King-Kon­ga”, w czwar­tek „dzień poezji”, w pią­tek „dzień mole­sto­wa­nia”, w sobo­tę i w nie­dzie­lę świę­tu­je w dwój­na­sób, czy­li robi zaku­py, a więc odpo­czy­wa. Pisze nie bez iro­nii poeta w wier­szu „Cre­do”:

Wyssa­li z nas duszę rozum
przez rok cały rok okrą­gły
obo­wią­zu­je strój kar­na­wa­ło­wy

3

W książ­ce Kup kota w wor­ku mamy zarów­no poezję, jak i pro­zę, ale powie­dzieć, że język Kup kota w wor­ku to z jed­nej stro­ny język poezji, z dru­giej pro­zy, to powie­dzieć tyle, co nic. Zanim wyja­śnię w czym rzecz, muszę powie­dzieć o tym, że ile­kroć piszę o nowej książ­ce Róże­wi­cza, tyle­kroć zaglą­dam do książ­ki Róże­wicz paro­krot­nie Kazi­mie­rza Wyki, wyda­nej w roku 1977, a więc w rok po śmier­ci tego wybit­ne­go histo­ry­ka lite­ra­tu­ry i kry­ty­ka, a tak­że przy­ja­cie­la poety. W szcze­gól­no­ści zaś cho­dzi mi o zamiesz­czo­ną w tej książ­ce roz­pra­wę „Pro­blem zamien­ni­ka gatun­ko­we­go w pisar­stwie Róże­wi­cza” (nawia­sem mówiąc, opu­bli­ko­wa­ną w roku 1975 na łamach dwu­mie­sięcz­ni­ka „Tek­sty”), czy­li jed­no z naj­śmiel­szych, a przy tym naj­bar­dziej tajem­ni­czych odczy­tań isto­ty pisar­stwa auto­ra Nie­po­ko­ju. Nie ina­czej i teraz. Prze­czy­ta­łem tekst Wyki po raz kolej­ny, dostrze­ga­jąc w nim coś, cze­go wcze­śniej nie dostrze­ga­łem, rozu­mie­jąc coś, cze­go przed­tem nie rozu­mia­łem. Wła­śnie dzi­siaj tekst Wyki wydał mi się wyjąt­ko­wo aktu­al­ny, jak nigdy dotąd. Dla­cze­go? Spró­bu­ję wyja­śnić. Ale wcze­śniej kil­ka cyta­tów z Wyki: „w miej­sce tek­stu pier­wot­nie zamie­rzo­ne­go zosta­je ‘pod­sta­wio­ny’ tekst rze­czy­wi­ście napi­sa­ny. Na linii pomię­dzy zamie­rze­niem a reali­za­cją nastę­pu­je prze­mia­na wyko­na­nia pisar­skie­go”, „Autor Tar­czy z paję­czy­ny jest rucho­my. Nie tyl­ko w tym zna­cze­niu, że wciąż podró­żu­je. Rucho­my jest, albo­wiem cała ota­cza­ją­ca go sfe­ra postaw ludz­kich, oso­bo­wo­ści i ocen jest rucho­ma i nie­pew­na. Nastą­pi­ła ogól­na prze­mien­ność, okre­śleń i wcie­leń, doko­na­ła się powszech­na deper­so­na­li­za­cja” i wresz­cie: „śmierć Boga. śmierć czło­wie­ka. A więc może śmierć lite­ra­tu­ry”.

Tade­usz Róże­wicz pisząc pro­zą two­rzy poezję, pisząc wier­szem two­rzy pro­zę. Wie­my to nie od dzi­siaj. W tomie Kup kota w wor­ku znaj­dzie­my wier­sze, poema­ty, opo­wia­da­nia, a tak­że pasti­sze i paro­die (m.in. poety­ki Kor­ne­la Fili­po­wi­cza w utwo­rze zaty­tu­ło­wa­nym „Męż­czy­zna jak dziec­ko, czy­li Czym się róż­ni leszcz od krą­pia”), ponad­to recen­zję lite­rac­ką pro­zą („dam­ski kra­wiec z Pary­ża”), esej filo­zo­ficz­ny wier­szem („Ála­der­ri­da”), szkic o sztu­kach pla­stycz­nych wier­szem („Oda­li­ska Ingre­s’a”), stu­dium histo­rycz­no­li­te­rac­kie wier­szem („co sły­chać”), par­ty­tu­ry teatral­ne wier­szem (cykl „Kto chce, niech czer­pie z tych pomy­słów”), a tak­że sztu­ki teatral­ne poza­my­ka­ne w lapi­dar­nych aż do bólu wier­szach („Meta­mor­fo­zy”, „rzę­sy”, „Gwóźdź do trum­ny”), ponad­to mani­fest arty­stycz­ny wier­szem („Kich­nię­cia”) i jesz­cze felie­ton o spo­rcie („Z szu­fla­dy”), z zapa­da­ją­cą w pamięć fra­zą: „nie wiem, kto to jest List­kie­wicz”. Jak­by tego było mało, znaj­dzie­my tu tak­że ręko­pi­sy i rysun­ki poety, a nawet rysun­ki jego bra­tan­ka Paw­ła. A poza wszyst­kim, wiersz Goethe­go w ory­gi­na­le.

Nie­za­leż­nie od tego, czy Róże­wicz pisze aku­rat wier­szem, czy pro­zą, odno­si­my wra­że­nie, że w każ­dym jego utwo­rze prze­ni­ka­ją się wszel­kie rodza­je i gatun­ki lite­rac­kie, że każ­dy utwór tego auto­ra jest grą inter­tek­stu­al­ną, grą, któ­rą poeta pro­wa­dzi z języ­kiem, z pol­sz­czy­zną, z czy­tel­ni­kiem, z samym sobą, ze swo­imi wcze­śniej­szy­mi utwo­ra­mi. Struk­tu­ra poszcze­gól­nych utwo­rów wyda­je się być jed­no­cze­śnie i otwar­ta, jak­by chciał Umber­to Eco, i w ruchu, jak­by chciał The­odor W. Ador­no. Wie­le z nich, z tych utwo­rów, jak­by nie mia­ło ani począt­ku, ani koń­ca. Zaczy­na­ją się nie wia­do­mo kie­dy i koń­czą się ni stąd, ni zowąd. Każ­dy nowy tekst to fak­tycz­nie i rze­czy­wi­ście „work in pro­gress”, jak wid­nie­je w pod­ty­tu­le tomu, nie­ustan­nie sta­je się, dzie­je się, roz­gry­wa się. Roz­wi­ja się i zwi­ja, skle­ja się i roz­kle­ja, skła­da do kupy, w jed­ną jedy­ną całość i w tej samej chwi­li roz­pa­da na kawał­ki. A przy tym, odno­szę wra­że­nie, że poeta mówi – w odróż­nie­niu od nar­ra­tor­ki „przyj dziew­czy­no przyj” – mniej, niż powie­dzieć mógł­by, a na pew­no mniej niż chcie­li­by­śmy usły­szeć; kon­se­kwent­nie mówi mniej, niż wię­cej. Mówi, nie mówiąc a nie mówiąc, mówi, bowiem – jak czy­ta­my w „Nowej dra­ma­tur­gii”: „w świe­tle ‘coś’ oka­zu­je się byle czym”, bowiem – jak twier­dzi w tym samym utwo­rze Mefi­sto:

w tym jest sęk
a w sęku dziu­ra

4

Skła­da­ją­ce się w całość zaty­tu­ło­wa­ną Kup kota w wor­ku utwo­ry mają cha­rak­ter na wpół auto­te­ma­tycz­ny, na wpół meta­li­te­rac­ki. Róże­wicz jest pod­mio­tem i przed­mio­tem swo­ich utwo­rów, ich auto­rem i boha­te­rem. W akcji lirycz­nej bądź fabu­lar­nej swo­ich utwo­rów bie­rze udział pośred­nio lub bez­po­śred­nio, wprost jako Tade­usz Róże­wicz („pyta­nia”, „hio­bo­we wie­ści z wszyst­kich fron­tów”), czy „pisarz z Gli­wic” („dam­ski kra­wiec z Pary­ża”) lub nie wprost, mimo że sta­ra się zacie­rać i zacie­ra wszel­kie swo­je śla­dy. Nie raz i nie dwa nawią­zu­je do swo­ich wcze­śniej­szych, by nie powie­dzieć: sta­rych dzieł, zmu­sza­jąc czy­tel­ni­ka – czy­li rów­nież niżej pod­pi­sa­ne­go, któ­ry nie jest nikim wię­cej, jak tyl­ko nie­szczę­śni­kiem błą­dzą­cym po omac­ku, któ­re­mu się wyda­je, że coś wie, cho­ciaż tak napraw­dę nie wie nicze­go, a jeśli nawet, to tyle co nic – do ponow­nej lek­tu­ry Kar­to­te­ki czy Na czwo­ra­kach („pyta­nia”, „Kich­nię­cia”) albo Duszycz­ki („hio­bo­we wie­ści z wszyst­kich fron­tów”).

Cóż, nikt nie zna tak dobrze twór­czo­ści Tade­usza Róże­wi­cza jak sam Tade­usz Róże­wicz, nikt nie jest rów­nie prze­ni­kli­wym inter­pre­ta­to­rem jego twór­czo­ści jak on sam. Gdy zatem pisarz oświad­cza na piśmie: „mam dzie­siąt­ki koncepcji/ teo­rii pomysłów/ na kil­ka reform/ teatru naro­do­we­go”, nie ma żar­tów, żar­ty się koń­czą. Tym bar­dziej że, jak powia­da we wstę­pie do prze­śmiew­cze­go poema­tu „Ála­der­ri­da”: „Ja sam nie jestem czło­wie­kiem śmie­chu, jestem raczej czło­wie­kiem uśmie­chu i uśmie­chów. Nigdy nie rycza­łem ze śmie­chu, nie umie­ra­łem ze śmie­chu, nie pęka­łem ze śmie­chu, choć cza­sem śmia­łem się do łez, np. patrząc na obra­dy nasze­go sej­mu (na akto­rów gra­ją­cych w nim role posłów itp.)”. Nie prze­sa­dzę, jeśli napi­szę w tym miej­scu, że żart auto­ra Pła­sko­rzeź­by ma gorz­ko-kwa­śny smak, że śmie­jąc się z jego żar­tów, w rze­czy samej nie śmie­je­my się, tyl­ko pła­cze­my; śmiech więź­nie nam w gar­dle, gdy czy­ta­my:

gołość a nie nihi­lizm scep­ty­cyzm
ate­izm jest siłą któ­ra może
znisz­czyć kul­tu­rę cywi­li­za­cję…
(„teatr goły”)

poczy­taj sobie życie na zim­no
albo na niskich obca­sach
idź spać
a rano wstań idź
albo siedź
i nie zawra­caj ludziom gita­ry

tak tyl­ko odnaj­dziesz
sens życia sens śmier­ci
sens sek­su zno­śną lek­kość
bytu odby­tu i zby­tu
(„Gdzie jest pies pogrze­ba­ny?”)

opusz­cza mnie
„poetyc­ka wena”
ale w sen mój wcho­dzi Maria
Mag­da­le­na i odsła­nia odkry­wa
(to jest teraz w modzie)
swo­je życie ukry­te
[…]

i żyje w Duba­ju
żyje w Bom­ba­ju
żyje po życiu
ale w ukry­ciu
(„Kod Mag­da­le­ny, czy­li Mag­da ma kota”)

Tade­usz Róże­wicz nigdy nie mito­lo­gi­zo­wał i nie mito­lo­gi­zu­je rów­nież dzi­siaj roli poety we współ­cze­snej kul­tu­rze, w nowo­cze­snym spo­łe­czeń­stwie, w tym tak­że swo­jej roli. Same­go sie­bie, np. w wier­szu „pyta­nia”, usta­na­wia przed­mio­tem kpin i dow­ci­pów, gdy odpo­wia­da na pyta­nia w rodza­ju „czy może pan Róże­wicz?” lub „czy pan jest oso­bą ory­gi­nal­ną?”; albo gdy w wier­szu „nor­mal­ny poeta” sie­bie same­go nama­wia: „już czas wykre­ować siebie/ poetyc­kie­go malow­ni­cze­go szalonego/ (tro­chę) schi­zo­fre­ni­ka tro­chę kochającego/ ina­czej” i gdy docho­dzi do zaska­ku­ją­ce­go, chy­ba nawet jego same­go, wnio­sku: „że wier­sze moich znakomitych/ kole­gów (i koleżanek)/ sta­ją się powi­li podobne/ do moich wierszy/ a moje sta­re wiersze/ są podob­ne do/ ich nowych wier­szy”. Nie popeł­ni­my jed­nak błę­du, jeśli nie nabie­rze­my się na fry­wol­ny tytuł „wyprze­daż w fir­mie TADZIO”. Poeta nie żar­tu­je, ani wte­dy, gdy zachwa­la: „mam wier­sze wyprowadzone/ z gałąz­ki kwit­ną­cej wiśni/ sple­cio­ne ze śpie­wem pta­ka”, ani wte­dy, gdy doda­je: „mam wier­sze jak łabę­dzi śpiew/ piskli­we zgrzy­tli­we rdzewiejące/ mam wier­sze pro­ste jak/ poda­nie ręki”. Alu­zja do zna­ne­go wier­sza Leopol­da Staf­fa poja­wia się w tym miej­scu nie­przy­pad­ko­wo, tak jak nie­przy­pad­ko­wo Leopold Staff, ale rów­nież Julian Przy­boś, zja­wia się we wła­snej oso­bie w utwo­rze „co sły­chać”. Staff i Przy­boś – nie ma chy­ba w poezji pol­skiej XX wie­ku dwu tak bar­dzo odda­lo­nych od sie­bie poetów, któ­rych jeśli coś łączy, to tyl­ko fakt, że i w jed­nym, i w dru­gim Tade­usz Róże­wicz widzi swo­je­go mistrza.

5

Poeta nie ukry­wa, że pozy­cja, z któ­rej patrzy na świat, jest pozy­cją „sta­re­go czło­wie­ka”, któ­ry u niko­go nie znaj­du­je zro­zu­mie­nia, sam zaś ma w sobie wie­le zro­zu­mie­nia nawet do wła­sne­go Anio­ła Stró­ża, „któ­ry też jest emerytem/ sta­rym bezbronnym/ jak ja” („nie­bie­ska linia”), o któ­rym wypo­wia­da się z czu­ło­ścią, po bra­ter­sku:

Mój Anioł Stróż
jest sta­ry wystra­szo­ny
bolą go oczy
tra­ci wło­sy drze go
w skrzy­dłach
uty­ka na lewą nogę

jest w gor­szych opa­łach
ode mnie

Żyje­my w cza­sach, gdy każ­dy każ­de­go sta­ra się prze­ko­nać, że jest kimś lep­szym, wyjąt­ko­wym, jed­nym jedy­nym, w któ­rych każ­dy każ­de­go ata­ku­je swo­ją nie­po­wta­rzal­ną oso­bo­wo­ścią. Nawet rekla­my prosz­ków do pra­nia i pasty do zębów prze­ko­nu­ją nas o tym, że musi­my się wypo­wie­dzieć i wyra­zić, że musi­my zaak­cen­to­wać fakt, że jeste­śmy, że musi­my zwró­cić uwa­gę innych na sie­bie. Ina­czej nie ma nas. Kimś jest zabie­ga­na pani, co to „zdą­ży­ła jesz­cze do salo­nu poezji/ z nowym tomikiem/ wierszy/ ale zanie­dba­ła męża”, kimś jest ów mąż, „któ­ry się rozpił/ i napi­sał powieść/ Nominowaną/ do nike, e!” („zabie­ga­na i nomi­no­wa­ny”), bez wąt­pie­nia. Tym­cza­sem autor Kup kota w wor­ku nie chce być nikim takim, nie chce być kimś w takim wła­śnie sen­sie. Czy zresz­tą kimś takim może być ktoś, kto nie ukry­wa: „wsta­ję o szó­stej rano/ idę do łazienki/ itak­da­lej” („nor­mal­ny poeta”), wie­czo­rem wydzie­ra kart­kę z kalen­da­rza, spraw­dza o któ­rej wze­szło i o któ­rej zaszło słoń­ce, z uwa­gą czy­ta prze­pis na kotle­ty, zaś w swo­ich wier­szach uni­ka jak ognia wszel­kie­go pato­su?

W cza­sach, w któ­rych wszy­scy piszą, a nikt nie czy­ta, w któ­rych wszy­scy mówią, a nikt nie słu­cha, poeta nie­ustan­nie zasta­na­wia się nad rolą sztu­ki, nad rolą arty­sty. Dopo­wiedz­my, arty­sty będą­ce­go lub nie­bę­dą­ce­go – jak w poema­cie „Cre­do” – na gar­nusz­ku mitycz­ne­go „Spon­so­ra Mece­na­sa” obda­ro­wu­ją­ce­go „Nagro­da­mi”, nie­za­leż­nie od tego, czy nagro­dą tą jest „góra papie­ro­wych pie­nię­dzy”, czy też „gro­sik” zale­d­wie. „Stra­co­no wszyst­ko łącz­nie ze wsty­dem” – cytu­je Tade­usz Róże­wicz w „Oda­li­sce Ingre­s’a” Mie­czy­sła­wa Poręb­skie­go z lip­ca 1964 roku.

Kto się­gnie po Poże­gna­nie z kry­ty­ką Poręb­skie­go, zauwa­ży, że tym zda­niem: „Stra­co­no wszyst­ko łącz­nie ze wsty­dem” jeden z wło­skich tygo­dni­ków skwi­to­wał decy­zję jury Bien­na­le di Vene­zia o przy­zna­niu Grand Prix arty­ście „prze­dru­ko­wu­ją­ce­mu jakimś chy­trym spo­so­bem na ogrom­ne płót­na: spor­to­we foto­gra­fie, podej­rza­ne akty, wiel­ką twarz Ken­ne­dy­’e­go, repro­duk­cję Ruben­sa; któ­ry to wszyst­ko miej­sca­mi prze­ma­lu­je zwy­kłą far­bą, a miej­sca­mi dopeł­nia rze­cza­mi goto­wy­mi: biu­ro­wym zegar­kiem, wypcha­nym jastrzę­biem, kubłem na łań­cu­chu”. Przy oka­zji Poręb­ski opi­su­je swo­je spo­tka­nie w Wene­cji z Tade­uszem Róże­wi­czem i dzie­li się wąt­pli­wo­ścia­mi na temat kry­ty­ki arty­stycz­nej. Powia­da: „Jeste­śmy roz­pro­szo­ną po świe­cie kon­fra­ter­nią małych, nie bar­dzo pew­nych sie­bie ani kogo­kol­wiek eks­per­tów, któ­rzy usi­łu­ją wyma­new­ro­wać sze­ro­ką nawę sztu­ki z nie­bez­piecz­nej cie­śni­ny pomię­dzy Scyl­lą nowej, maso­wej, audio­wi­zu­al­nej cywi­li­za­cji a Cha­ryb­dą mię­dzy­na­ro­do­we­go ryn­ku sztu­ki ze wszyst­ki­mi jego gan­ga­mi, rywa­li­za­cja­mi, ambi­cja­mi, szo­wi­ni­zma­mi”. I tro­chę dalej: „sztu­ka, twór­czość nie mają z tym wszyst­kim nic wspól­ne­go, i mało mnie obcho­dzi, czy i ile kto na tym tra­ci, a ile zysku­je. […] sztu­ka to nie dodat­ko­we atrak­cyj­ne spę­dze­nie cza­su, nie higie­nicz­na, zho­mo­ge­ni­zo­wa­na roz­ryw­ka, ale koniecz­ny, nie­unik­nio­ny i mozol­ny spo­sób same­go ist­nie­nia, ist­nie­nia jako spo­łecz­ność, jako cywi­li­za­cja, jako gatu­nek wresz­cie”. To Mie­czy­sław Poręb­ski w roku 1964. Mamy rok 2008, Tade­usz Róże­wicz w swo­im „Cre­do” pisze:

sie­dzi­my na par­na­sie
poka­zu­je­my
par­chy kiku­ty rany bli­zny
(te za ojczy­znę i te od ojczy­zny)
kuca­my pod świą­ty­nia­mi ban­ka­mi
przy wro­tach cmen­tar­nych
przy kre­ma­to­riach ścia­nach śmier­ci
sie­dzi­my w mun­du­rach heł­mach
w krwią prze­siąk­nię­tych szma­tach muze­al­nych
w pasia­kach i fra­kach
kostiu­mach teatral­nych

Nie od dzi­siaj, od zawsze Tade­usz Róże­wicz mówi nam to, cze­go nie chce­my sły­szeć, mówi nam bole­sną praw­dę o natu­rze wszech­rze­czy, o natu­rze czło­wie­ka, o świe­cie i cza­sie, w któ­rym żyje­my, o tym wszyst­kim, co nas okre­śla i przed czym nie ma uciecz­ki.

6

Pod­sta­wo­wym tema­tem poema­tu „Cre­do” jest pięk­no i praw­da w poezji. Poeta przy­zna­je, że w mło­do­ści, po tym jak w poło­wie XX wie­ku „praw­dzi­wy świat/ został skra­dzio­ny ludziom/ i bogom”, on sam został poszu­ki­wa­czem poezji i uwie­rzył, że jest poszu­ki­wa­czem pięk­na i praw­dy. Wła­śnie tak, praw­dy i pięk­na jed­no­cze­śnie. Dość szyb­ko zro­zu­miał jed­nak, że praw­da rzad­ko kie­dy bywa pięk­na, naj­czę­ściej jest „brzyd­ka odra­ża­ją­ca kale­ka” i że „gra­ma­ty­ka poezji/ to gra­ma­ty­ka mil­cze­nia i bra­ku”.

Tade­usz Róże­wicz jest poetą, któ­re­go nie inte­re­su­je pięk­no poezji. Inte­re­su­je go tyl­ko i wyłącz­nie praw­da poezji, któ­ra jest „okrwa­wio­na śle­pa”. Poeta:

pochy­lo­ny nad męt­ną
gnu­śną peł­ną odcho­dów
rze­ką życia

czer­pię z morza mowy
prze­le­wam sto razy
z próż­ne­go w puste
prze­sie­wam pia­sek słów
zmę­czo­ny zasy­piam
wte­dy bóg rze­ki
czy­sty zim­ny pory­wa­ją­cy
ucie­ka
budzę się z grud­ką
bło­ta w zaci­śnię­tej w dło­ni

Leopold Staff w roku 1954, u schył­ku życia, w wier­szu Pod­wa­li­ny napi­sał, że gdy zawa­li­ła się budow­la – i ta sta­wia­na na ska­le, i ta sta­wia­na na pia­sku – następ­ną budow­lę zaczy­na „od dymu z komi­na”. Tade­usz Róże­wicz w wygło­sie poema­tu „Cre­do”, któ­ry odczy­tu­ję 9 paź­dzier­ni­ka, w dniu jego uro­dzin, mówi rów­nie krót­ko: „zaczy­nam od początku/ zaczy­nam jesz­cze raz/ zaczy­nam od koń­ca”.

Panie Tade­uszu, sto lat!

O autorze

Janusz Drzewucki

Urodzony 6 grudnia 1958 roku w Kruszwicy. Poeta, dziennikarz, krytyk literacki, redaktor. Absolwent filologii polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Laureat nagród: im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1988), im. Stanisława Wyspiańskiego (1989), Funduszu Literatury Ministerstwa Kultury i Sztuki (1989), im. Stanisława Piętaka (1991). Członek PEN Clubu, Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Redaktor czasopisma „Twórczość”. W latach 2005-2012 redaktor naczelny Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik”. Mieszka w Warszawie.

Powiązania

Poezja jest oczywista

recenzje / IMPRESJE Janusz Drzewucki

Esej Janu­sza Drze­wuc­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Myśli do słów. Szki­ce o poezji Pio­tra Maty­wiec­kie­go.

Więcej

Między mówić a milczeć

recenzje / IMPRESJE Janusz Drzewucki

Esej Janu­sza Drze­wuc­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Języ­ki obce Jac­ka Deh­ne­la.

Więcej

Jestem furtką bez ogrodu

recenzje / ESEJE Janusz Drzewucki

Recen­zja Janu­sza Drze­wuc­kie­go z książ­ki Po krzy­ku Kry­sty­ny Miło­będz­kiej.

Więcej

Urszula Kozioł, Fuga (1955 do 2010)

recenzje / ESEJE Janusz Drzewucki

Recen­zja Janu­sza Drze­wuc­kie­go z książ­ki Fuga Urszu­li Kozioł.

Więcej

Poezja poza wierszem

recenzje / IMPRESJE Janusz Drzewucki

Esej Janu­sza Drze­wuc­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Histo­ria pię­ciu wier­szy Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Czy Różewicz potrzebuje Nobla?

debaty / książki i autorzy Janusz Drzewucki

Głos Janu­sza Drze­wuc­kie­go w deba­cie „Czy Nobel zasłu­żył na Róże­wi­cza?”.

Więcej

Kartoteka w skoroszycie

recenzje / IMPRESJE Janusz Drzewucki

Esej Janu­sza Drze­wuc­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Kar­to­te­ka: reprint Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Dyskusja: O „Kup kota w worku”

dzwieki / DYSKUSJE Różni autorzy

Zapis dys­ku­sji wokół książ­ki Tade­usza Róże­wi­cza Kup kota w wor­ku z udzia­łem Mar­ty Pod­gó­nik, Karo­la Pęche­rza, Bar­to­sza Sadul­skie­go i Prze­my­sła­wa Wit­kow­skie­go.

Więcej

Kup kota w worku

nagrania / między wierszami Tadeusz Różewicz

Pre­mie­ra książ­ki Kup kota w wor­ku i frag­ment wie­czo­ru autor­skie­go w Zakła­dzie Naro­do­wym im. Osso­liń­skich 10. wrze­śnia 2008 roku. Ani­ma­cja do wier­sza „zabie­ga­na i nomi­no­wa­ny” Tomasz Bro­da i Sam­bor Dudziń­ski.

Więcej

Normalny poeta

nagrania / złodzieje wierszy Tadeusz Różewicz

Wiersz Tade­usza Róże­wi­cza z książ­ki Kup kota w wor­ku (wor­ku in pro­gress). Klip zre­ali­zo­wa­ny w ramach kon­kur­su „Etiu­da z wier­szem” dla stu­den­tów wro­cław­skiej ASP.

Więcej

Pośmiertna maska poezji

recenzje / ESEJE Piotr Bratkowski

Recen­zja Pio­tra Brat­kow­skie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku (work in pro­gress) Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Don Kiszot z Radomska

recenzje / ESEJE Andrzej Franaszek

Recen­zja Andrze­ja Fra­nasz­ka z książ­ki Kup kota w wor­ku (work in pro­gress) Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Różewicz 90: Kup kota w worku

recenzje / ESEJE Grzegorz Chojnowski

Recen­zja Grze­go­rza Choj­now­skie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku (work in pro­gress) Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

In progress

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Wierszem na odlew

recenzje / ESEJE Piotr Śliwiński

Recen­zja Pio­tra Śli­wiń­skie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

O Kup kota w worku

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Tade­usza Nycz­ka, Pio­tra Kępiń­skie­go, Maria­na Sta­li, Andrze­ja Skren­dy i Rober­ta Rybic­kie­go

Więcej