Białoszewski chyba częściej niż inni poeci (i poetki) biedził się z wyborem wierszy do swoich tomów. Jasne, przy układaniu książki zazwyczaj się coś wybiera i coś odrzuca, ale u autora Oho sprawa wygląda na bardziej skomplikowaną. Już w debiutanckich Obrotach rzeczy (1956), jak można się dowiedzieć ze strony redakcyjnej, „wyboru dokonał Artur Sandauer”, czyli, wyjaskrawiając kwestię, pierwszy tom został skomponowany przez kogoś innego. Policzmy zresztą poetyckie książki Białoszewskiego. Za jego życia ukazało się pięć nowych tomików, do tego doliczyć trzeba Rozkurz(1980), z prozą i wierszami, oraz Oho (1985), edycja już pośmiertna, ale przygotowana przez autora. W sumie siedem książek. Pośmiertnych wyborów poezji wydano zaś sześć; w tym uwzględnić należy Starą prozę. Nowe wiersze (1984), dzieło ułożone jeszcze przez autora. (Pomijam dla uproszczenia wybory przekładów z poety.) Co istotne, książki te zawierały również nowe wiersze Białoszewskiego. Także w wyborze dokonanym przez Jakuba Pszoniaka wśród czterdziestu czterech wierszy dziewiętnaście pochodzi spoza „zwykłych” tomików autora Było i było: blisko więc połowy.
Z kolekcji wierszy Białoszewskiego warto odnotować cztery, w tym jedną nieistniejącą. W 1976 światło dzienne ujrzał pierwszy, autorski wybór, ze wstępem Janusza Sławińskiego. Niedługo zaś po śmierci poety pojawił się pomysł wydania jego wierszy w Bibliotece Narodowej. Autorem wstępu i edytorem miał być Michał Głowiński. Niestety, głos decydujący przypadł tym osobom z kręgu Białoszewskiego, które uznały, że taka „beenka” niepotrzebnie, zbyt szybko uklasyczniłaby Mirona… Gadanie. Ten tom ossolińskiej Serii I raczej by otworzył ją na przeszłość najbliższą, na autorów, którzy niedawno odeszli. Szkoda książki. Ideą obu tych edycji, tej, która powstała, i tej, która ostatecznie się nie ukazała, było możliwie pełne przedstawienie dzieła poety. Podobny zamysł przyświecał Zbigniewowi Jerzynie, który w 1989 opublikował wybrany przez siebie zestaw Białoszewskiego Moja świadomość tańczy. Ta skromnych wymiarów książeczka (9,6 x 6,7 x 1,3) jest formalnie pierwszym przedsięwzięciem edytorskim, gdzie poeta układa nową całość z wierszy innego poety. Formalnie, powtórzę, gdyż Jerzynie też szło o w miarę wszechstronne ukazanie dokonań autora Mylnych wzruszeń. I wreszcie: Wybór poezji z 1996, przygotowany przez Leszka Solińskiego, byłego partnera Białoszewskiego i (jeszcze wtedy, gdy książka wyszła) spadkobiercy praw autorskich.
Teraz Jakub Pszoniak proponuje nową jakość, zgodnie zresztą z założeniami serii 44. Poezja polska od nowa, która pomyślana została jako dialog dwóch poetyckich osobowości. A rozmowy, jak wiadomo, mogą być różne: porozumienie, spór, polemika, dyskusja, hołd, apologia, agon… Kto wie, czy zaproszenie osoby, która zadebiutowała stosunkowo niedawno– do przygotowania książki klasyka nie jest najpoważniejszym wyzwaniem poetyckim, przed którym taki „nieodległy” debiutant może stanąć. Proszę mnie dobrze zrozumieć. Nie idzie bynajmniej o to, by poetom młodszym zalecać wyłącznie pokorę wobec tradycji. Naprawdę nie, samodzielność i oryginalność oznaczają odmienność, a często też przewartościowanie poetyk mistrzów. Warto jednak zaznaczyć, że im głębiej wchodzi się w podziwiane dzieło, tym więcej przybywa wątpliwości co do własnych poczynań wobec dokonań autora, z twórczością którego pracujemy. Niepewność edytora jest zresztą więcej warta niż nadmierna pewność własnych ruchów; lepsza dla poety antologizowanego – i dla czytelnika również.
Książka Pszoniaka (i Białoszewskiego) jawi się jako oryginalna i powściągliwa zarazem. Owszem, autora Chyba na pewno nie obowiązywał, hmm, obiektywizm wyboru, z czego skwapliwie skorzystał. Porównania są wymowne: w szkolnej antologii Ryszarda Matuszewskiego Poezja polska 1939–1996 (wydanie drugie zmienione, 1998), w ciągu wierszy Białoszewskiego są tylko dwa tytuły, które powtarzają się u Pszoniaka; w antologii zaś Andrzeja Lama Kolumbowie i współcześni (też wydanie drugie zmienione, 1976) również tylko dwa wiersze, nb. te same: Karuzela z madonnami i Autoportret odczuwany. Co zresztą dobrze świadczy zarówno o wybierających wcześniej(skoro w ich relatywnie niedużych zestawach pojawiają się te same utwory), jak i o Pszoniaku, który miał o Białoszewskim powiedzieć coś nowego, coś od siebie. Najmłodszy edytor wyraźnie wyżej sobie ceni późniejszą twórczość poety, skoro wśród czterdziestu czterech wierszy tylko siedem pochodzi z pierwszej, powiedzmy, połowy jego wierszopisania, wyznaczonej premierami czterech tomów (1956–1965).
Wspomniałem o powściągliwości. Tak, bo Pszoniak nie chciał wyboru efektownego, który by epatował niezwykłością, choć spokojnie dałoby się coś takiego z Białoszewskim zrobić. Pisze młodszy z poetów w posłowiu: „Charakterystyczne dla całej twórczości poety napięcie między znaczeniem, błędem, zapisem i brzmieniem języka pokazało nieoczywiste, ale też głębokie piękno polszczyzny”. I jego – Pszoniaka – wybór też jest właśnie nieoczywisty. Nawet czytelnik obeznany z Białoszewskim od czasu do czasu się zadziwi, i nad poetą wybieranym, i nad wybierającym. Pierwszy wiersz zbioru Z dnia robię noc okazuje się niełatwym przedsięwzięciem lirycznym, także ze strony edytora:
Nie chcę sprawdzać w rocznice
Kogo ani siebie
sprawdzanie swojej historii
na miejscu
nie trafia do siebie
czas, wieczność bezstronna
nie ma nic do rzeczy
w jednym człowieku
gubi się wieczność
a między dwoma przez wieki
może zahaczyć się
ta sama chwila
Pszoniak jest zbyt dobrym poetą i poważnym człowiekiem, żeby powiedzieć „my z Białoszewskim” czy „ja też”. Ma prawo przecież – i tak to uczynił, zaczynając książkę od tego właśnie wiersza – ukryć swoje ważkie doświadczenie: czytelnicze, poetyckie, egzystencjalne. Doszło do spotkania, Pszoniak odnalazł coś istotnego, coś swojego istotnego u Białoszewskiego. I przekazuje to nie wprost, jak na poetę przystało, lecz słowami innego poety. I już się państwo domyślają, kim są ci „dwaj przez wieki”.
Podobne miejsce wyznaczył edytor odbiorcy, skoro deklaruje, iż chciał „zaprosić czytelnika do wejścia w osobistą relację z wierszami Białoszewskiego”. Ha! Jeśli uważniej się temu zdaniu przyjrzeć, to traci ono swą jednoznaczność. Osobistą relację – lecz czyją? Moją, to znaczy Pszoniaka z Białoszewskim, czy twoją, który to czytasz? Dobrze, twoją z, tyle że na razie masz przed oczami wiersze wybrane przez niego, Pszoniaka. Chwila może się zahaczyć potrójnie.
Z dnia robię noc Białoszewskiego i Pszoniaka jest także książką o trudach układania książki w taki sposób, by nie była ona tylko powieleniem tego, co wcześniej powiedziano o nieżyjącym poecie (wracam do kwestii napomkniętej parę akapitów wcześniej). Czy da się zatem powiedzieć o autorze Wierszy wybranych i dobranych coś naprawdę nowego, skoro mironologia ma się świetnie? Owszem, da się, może zresztą właśnie dlatego, że badania nad twórczością Białoszewskiego nieustannie się rozwijają. Po to zresztą ludzkość, przynajmniej ta bardziej świadoma jej część wraca przez całe dzieje do arcydzieł. Tym razem edytor Białoszewskiego organizuje przeprowadzkę wierszy, tworząc niezaistniałe wcześniej międzytekstowe sąsiedztwa. Teksty zaczynają się komentować, odsłaniać, pogłębiając nowe sensy, dopowiedzenia, znaczeniowe otwarcia. W pewnym momencie książki pojawia się Zaskok na uwięzi z tomu Oho, następnie utwór z incipitowym tytułem tu się nie mieszka ze Starej prozy. Nowych wierszy oraz (też incipitowy tytuł) czekam, znów z Oho. Teraz wyimki z kolejnych wierszy: 1) „ona o coś / coś o nic”; 2) „ktość / tył naprzód nicości”; 3) „a wsiada we mnie / i wyrywa / od środka / w straszną odwrotność”. Podkreślony został zatem wielki temat nicościowania, z którym, wobec którego istnieją „ja” i świat Białoszewskiego. Przypominam, że Pszoniak zaczął swój własny tomik tekstem przedzimie:
świta świat
światło tli tlen
nic
nie noc
nie dzień
dnij się dnij
Ciekawe, u kogo terminował, skoro aż tak uważnie rozpatruje i kojarzy pojedyncze słowa i ich cząstki.
Kiedy ukazały się Obroty rzeczy, Białoszewski miał trzydzieści cztery lata, był to więc późny debiut, pozostał zresztą (wraz z pierwszą książką Herberta) często przywoływanym przykładem takiego dojrzałego debiutanta. Czasowe obsunięcie spowodowane było socrealizmem, ale też procesem dojrzewania poety do własnego dzieła. W zupełnie innych czasach, w roku 2019, zadebiutował książką Chyba na pewno autor liczący wtedy trzydzieści sześć lat, tak więc starszy od Białoszewskiego! Nie ma bynajmniej potrzeby dowartościowywania Pszoniaka za pomocą takiej paraleli, wskazuję ją tutaj z przekonaniem, że dłuższe dochodzenie do pierwszego poetyckiego tomu może owocować innymi walorami, na przykład pewniejszym ustawieniem tonu.
Białoszewski zmarł w 1983, w tym też roku urodził się Pszoniak. Oho, robi się cokolwiek mistycznie, więc tylko zaznaczam, że również w kalendarzu coś się może czasem zahaczyć.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego