recenzje / IMPRESJE

Zakłócenia i dobra wiadomość

Paweł Kaczmarski

Esej Pawła Kaczmarskiego towarzyszący premierze książki Kronika zakłóceń Mariusza Grzebalskiego.

Twór­czość Mariu­sza Grze­bal­skie­go od pierw­szej lek­tu­ry zachwy­ca licz­bą kon­tek­stów, w jakich moż­na ją osa­dzić, nie tra­cąc nicze­go z jej swo­isto­ści czy osob­no­ści. Każ­de oso­bi­ste odczy­ta­nie tych wier­szy (podob­nie, a może nawet bar­dziej niż „ogól­na recep­cja” poezji Grze­bal­skie­go) musi być pro­jek­tem roz­pi­sa­nym na lata. Z gło­sem auto­ra war­to osłu­chi­wać się powo­li i uważ­nie, śle­dząc kolej­ne inspi­ra­cje i pre­kur­so­rów wcho­dzą­cych na sce­nę tek­stu; odnaj­du­jąc w póź­niej­szych utwo­rach wyko­rzy­sta­ne już wcze­śniej figu­ry i obra­zy, odkry­wa­jąc je wie­lo­krot­nie i na nowo. Nie­spiesz­ne czy­ta­nie zda­je się sprzy­jać nie­spiesz­nej nar­ra­cji, jaką – w naj­lep­szym zna­cze­niu tego sło­wa, nie wyklu­cza ono bowiem wewnętrz­nej dyna­mi­ki wier­sza – pro­wa­dzi poeta. Poniż­szy tekst ma wła­śnie cha­rak­ter nie­sca­lo­ne­go, nie­spiesz­nie pisa­ne­go szki­cu. Spró­bu­ję w nim poka­zać jedy­nie trzy spo­śród tych cech poety­ki Grze­bal­skie­go, któ­re war­te są szcze­gól­ne­go zain­te­re­so­wa­nia i szcze­rej fascy­na­cji. Trzy cechy – i trzy wier­sze, przez któ­re te cechy utkwi­ły w mojej pamię­ci, umoc­ni­ły się tam, aż wresz­cie – pozwo­li­ły odkryć.

Czło­wiek, któ­re­mu sprze­da­łem zega­rek, mógł być Wal­tem Whit­ma­nem

Mia­ło być jak zwy­kle,
wzor­co­wo i czy­sto,
tym­cza­sem budzę się -
nie bar­dzo mogąc
sobie przy­po­mnieć, co się sta­ło -
na bufo­rach towa­ro­we­go pocią­gu,
mię­dzy jed­nym a dru­gim wago­nem,
któ­re nie­sie gdzieś z pręd­ko­ścią
kil­ku­dzie­się­ciu kilo­me­trów na godzi­nę
przez niec­kę zie­lo­ne­go świa­tła
i jest tak, że nie potra­fię tego nazwać,
a w moim gar­dle na prze­mian
budzi się to śpiew, to krzyk
(nikt go nie sły­szy,
w mija­nej oko­li­cy jedy­nie pola zbóż,
las, pasą­ce się konie),
bo oto wsta­je leni­wa poma­rań­cza słoń­ca,
w gło­sach nie z tej zie­mi
(z tej, z tej wła­śnie!)
i jak jesz­cze nigdy dotąd
krę­ci mi się w gło­wie z rado­ści,
więc nie muszę zada­wać sobie pytań,
czy war­to było prze­żyć to wszyst­ko,
kie­dy w jakiś czas póź­niej,
na wyrwa­nej ze snu sta­cji -
Konin? Koło? Kut­no? -
zamie­niam zega­rek na bilet powrot­ny,
parę łyków kom­po­tu z wiśni
i dobrą wia­do­mość, że cały czas
to jesz­cze ta sama pla­ne­ta
(ta sama, a jak­że!),
a ja jestem, żyję
i czas jakiś tak jesz­cze zosta­nę
z tym nie­ziem­skim wido­kiem
w pamię­ci.

Ta sce­na dosłow­nie wyrwa­na ze snu, ode­gra­na na koń­cu świa­ta (a w zasa­dzie na koń-cu, w Kon-inie, Ko-le, bądź, ewen­tu­al­nie, w Ku-tnie), poja­wi­ła się już w debiu­tanc­kim Nega­ty­wie; war­to jed­nak poku­sić się o przy­pusz­cze­nie, że mówi na ogól­niej­szym pozio­mie o tym, czym była póź­niej i czym nadal ma być poezja Mariu­sza Grze­bal­skie­go. Cha­rak­te­ry­stycz­ny dla auto­ra obraz: nar­ra­tor, boha­ter, któ­ry zja­wia się nagle, zni­kąd, spo­ty­ka­jąc czy­tel­ni­ka w oko­licz­no­ściach, któ­re nie za bar­dzo chcą się wyja­śnić, sca­lić czy włą­czyć w szer­szy nurt wyda­rzeń, w cią­głość jakie­goś wcze­śniej­sze­go porząd­ku („nie bar­dzo mogąc sobie przypomnieć/co się sta­ło”). Pod­czas swo­jej podró­ży – tyleż rado­snej, co, zda­wa­ło­by się, bez­ce­lo­wej – odkry­wa wresz­cie, w nie­spo­dzie­wa­nie odle­głym miej­scu, że nadal jest na tej samej pla­ne­cie, że jego świat się nie skoń­czył. Jed­nak odczy­ta­nie przy­to­czo­ne­go wier­sza jako pro­ste­go gestu „afir­ma­cji” czy „utwier­dze­nia się” pod­mio­tu w jego toż­sa­mo­ści i oto­cze­niu, było­by nagan­nym uprosz­cze­niem. Nar­ra­tor sta­je się bowiem w tej sce­nie nosi­cie­lem nie­zwy­kłej wia­do­mo­ści, nie­ziem­skie­go wido­ku, któ­ry prze­cho­wu­je w pamię­ci – wido­ku „krań­ca świa­ta”, gdzie rze­czy­wi­stość odre­al­nia się do stop­nia, w któ­rym spo­tka­ny na sta­cji czło­wiek – czę­stu­ją­cy kom­po­tem z wiśni – mógł rów­nie dobrze oka­zać się Wal­tem Whit­ma­nem. War­to przy­wo­łać na moment figu­rę posłań­ca, któ­re­go wło­ski teo­re­tyk Gior­gio Agam­ben widział w skry­bie Bar­tle­bym ze słyn­nej powie­ści Melvil­le­’a. W roz­wa­ża­niach na temat przy­pad­ko­wo­ści i moż­no­ści („Bar­tle­by, czy­li o przy­pad­ko­wo­ści”) przed­sta­wił boha­te­ra tek­stu jako figu­rę mesjań­ską, zno­szą­cą opo­zy­cję mię­dzy byciem i nie­by­ciem (a raczej – odtwa­rza­ją­cą moż­li­wość bycia i nie­by­cia): „[Bar­tle­by] nie przy­by­wa po to, by odku­pić to, co było, lecz po to, by zba­wić i oca­lić to, cze­go nie było”. „Ist­nie­nie”, wraz z figu­rą Bar­tle­by­’e­go, mia­ło zostać wrzu­co­ne w śro­dek odno­wio­nej moż­no­ści; tam, gdzie nie zacho­dzą już roz­strzy­gnię­cia. Grze­bal­ski zda­je się chwy­tać rze­czy­wi­stość na moment przed tym, o czym w kon­tek­ście powie­ści Melvil­le­’a pisze Agam­ben. Poka­zu­je świat, któ­re­go poten­cjal­ność bycia „innym” i odno­wio­nym (wraz ze wscho­dem słoń­ca) cią­gle skry­wa się w okrzy­ku „tego same­go”. Ten krzyk brzmi już jed­nak nie­pew­nie, despe­rac­ko, zosta­je ukry­ty w nawia­sie (wcze­śniej tra­ci z kolei zdol­ność nazy­wa­nia – moż­na zało­żyć cią­głość mię­dzy pół­ś­pie­wem podró­żu­ją­ce­go i nawia­so­wy­mi wykrzyk­nie­nia­mi, któ­re wcho­dzą w dia­log z gło­sa­mi nie z tej zie­mi). Spo­tka­ny czło­wiek mógł być Wal­tem Whit­ma­nem, cho­ciaż nim zapew­ne „nie był” – kto jed­nak jest upraw­nio­ny do odpo­wie­dzi, jed­no­znacz­ne­go roz­strzy­gnię­cia? Moż­li­wość same­go spo­tka­nia trwa tyl­ko w pamię­ci, któ­ra jest jesz­cze sen­na, mil­czą­ca, zapew­ne ze wzglę­du na przy­tła­cza­ją­cą nie­ziem­skość wido­ku. Jesz­cze jest tu zresz­tą sło­wem klu­czo­wym; po wer­sie „to jesz­cze ta sama pla­ne­ta” zda­je się padać nie­me „…lecz już nie­dłu­go”. Jesz­cze potwier­dza i umac­nia „tę” pla­ne­tę, ist­nie­nie „tego” świa­ta; ale wska­zu­je jed­no­cze­śnie na obec­ność destruk­cyj­ne­go i zba­wien­ne­go „nie-tego same­go” – „tam­te­go”, któ­ry nadal nie jest „innym”, pozo­sta­je przy­wią­za­nym do aktu­al­nej rze­czy­wi­sto­ści zaim­kiem, lecz znaj­du­je się już u pro­gu wła­sne­go, osob­ne­go zaist­nie­nia. War­to na chwi­lę wró­cić do figu­ry Whit­ma­na; kie­ru­je ona ku inne­mu wier­szo­wi Mariu­sza Grze­bal­skie­go (z tomu Uli­ca Gno­styc­ka):

Sier­pień

Pocią­gi upar­cie sztur­mu­ją hory­zont,
wbi­ja­ją pyski w ciem­ność, jak­by to było mię­so.
Patrzę i przez chwi­lę wie­rzę nawet
w mitycz­ną siłę ucie­czek.

Lecz już w chwi­lę potem doglą­dam grzą­dek,
spraw­dzam pomi­do­ry, też ucie­ki­nier,
a już na pew­no tym­cza­so­wy opie­kun mie­nia.
Tak, żyje się tu taniej i nie cho­dzą słu­chy,

listo­nosz mija miej­sce, a i w oko­li­cy bywa rzad­ko.
Na razie nic o nas, nikt się nie upo­mi­na,
choć wie­my: wkrót­ce trze­ba będzie wró­cić,
bo to życie trzy­ma się inne­go życia.

Na razie burza prze­szła, naru­szy­ła krza­ki
i naj­czer­wień­sze sztu­ki opa­dły na zie­mię
bez mała z plu­skiem. Ten pomi­do­ro­wy desant
to teraz cała nasza racja ist­nie­nia.

Szcze­gól­ną uwa­gę zwra­ca dwu­wers: „choć wie­my: wkrót­ce trze­ba będzie wrócić,/bo to życie trzy­ma się inne­go życia”. Wła­śnie te sło­wa budzą wyraź­ne sko­ja­rze­nie z poezją Whit­ma­na (któ­rej głos pobrzmie­wa w wie­lu innych wier­szach Grze­bal­skie­go); trud­no wyjąć i wska­zać kon­kret­ny jej frag­ment, cho­ciaż moż­na przy­to­czyć słyn­ne otwar­cie „I Sing the Body Elec­tric” („I Sing the Body electric;/The armies of tho­se I love engirth me, and I engirth them;/They will not let me off till I go with them, respond to them”). Jed­nak dwu­wers z „Sierp­nia” rzu­ca też świa­tło na rolę posłań­ca. Tak, jak to sen­ne, wyrwa­ne na kil­ka sierp­nio­wych dni życie trzy­ma się swo­je­go fun­da­men­tu – życia, któ­re było – tak jeden świat trzy­ma się inne­go świa­ta (żyje­my wszak „wokół” i „przy”, a nie „w” i „przez”, jak mówi Whit­man, oto­cze­ni i ota­cza­ją­cy). Wier­sze Grze­bal­skie­go prze­ko­nu­ją, że „tam­ta” rze­czy­wi­stość ist­nie­je w prak­ty­ce, jaką jest wyobraź­nia, pamięć i sen języ­ka. Wyśnić może­my więc nie tyl­ko „inny świat”, ale „nasz inny świat”, „ten inny świat” czy raczej „inny świat (do) tego świa­ta”. Co wię­cej: powrót, do któ­re­go zmu­sza nas „ten świat”, twar­dy, moc­ny i zasta­ny, zbli­ża jed­no­cze­śnie ku prze­bu­dze­niu pamię­ci. Choć teraz pozo­sta­je jesz­cze uśpio­na, jej sen jest coraz lżej­szy, bar­dziej płyt­ki, nie­spo­koj­ny i poru­szo­ny. A to ona, jak za Wal­te­rem Ben­ja­mi­nem powta­rza Agam­ben, ma zdol­ność mody­fi­ka­cji wie­dzy i roz­strzy­ga­nia mię­dzy doko­na­nym a nie­do­ko­na­nym; moc przy­wró­ce­nia moż­no­ści nie­by­łe­mu i zisz­cze­nia wszel­kiej „inno­ści”.

Mariusz Grze­bal­ski uda­je się więc na koniec świa­ta – przy­no­si stam­tąd dobre i nie­ziem­skie świa­dec­two o ist­nie­niu innych rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rych nic nie jest prze­szłe ani nie­moż­li­we, nie dąży do zaist­nie­nia ani nie chce zaist­nieć; te rze­czy­wi­sto­ści otwie­ra­ją się we śnie i w podró­ży. Poeta zda­je się też mówić, że dopie­ro powrót z tego naj­od­le­glej­sze­go miej­sca pozwa­la je otwo­rzyć i odtwo­rzyć, wyna­leźć w pamię­ci jesz­cze raz i od nowa. Powro­ty z Koła (Koni­na? Kut­na?) i z sierp­nio­we­go ogro­du są nie­mal toż­sa­me; nie­ziem­ski widok sta­no­wi rację ist­nie­nia tak samo, jak pomi­do­ro­wy desant. Rów­no­le­gle zacho­dzi istot­na zmia­na w struk­tu­rze i rozu­mie­niu cza­su: zega­rek (z pierw­sze­go wier­sza) zosta­je wymie­nio­ny na bilet powrot­ny i dobrą wia­do­mość – na wieść o pew­nym jesz­cze, o zbli­ża­ją­cym się nadej­ściu cza­su, któ­ry jest już tyl­ko jakiś, w któ­rym każ­da mija­ją­ca sekun­da nie odsy­ła wię­cej zda­rzeń i ist­nień do nie­wzru­szo­nej, hege­mo­nicz­nej prze­szło­ści. Z kolei listo­nosz z „Sierp­nia” mija to miej­sce, jak­by ustę­po­wał pola nar­ra­to­ro­wi, posłań­co­wi pamię­ci innych świa­tów. Rela­cja tych dwóch – pamię­ci i prze­szło­ści – opie­ra się bowiem na kon­flik­cie.

Gór­ka

Dzia­dek, kie­dy umie­rał, wyglą­dał,
jak­by wjeż­dżał – wła­śnie, gdzie?
w nowy / inny świat? – na san­kach.
Tyle było świa­tła w poko­ju.
Otóż to: świa­tło, śnieg.
Jed­no z nie­wie­lu wspo­mnień,
jakie zacho­wa­łem z dzie­ciń­stwa,
to zjazd na san­kach z gór­ki w par­ku
Sta­szi­ca w Łodzi: śnieg skrzy­pi
pod pło­za­mi, gór­ka jest wyso­ka,
pędzę w dół świetl­nym kory­ta­rzem,
w koń­cu ude­rzam w głaz.
Po latach oka­za­ło się, że gór­ka
to zale­d­wie wznie­sie­nie a gła­zu
nie spo­sób pomy­lić ze ska­łą.
Ale śnieg od wte­dy już zawsze
koja­rzył mi się ze świa­tłem.
Stąd wyobra­że­nie dziad­ka
wjeż­dża­ją­ce­go w śmierć / nowe życie
na san­kach. Co widział,
kie­dy sie­dząc w sto­ło­wym,
po raz ostat­ni patrzył na krzą­ta­ni­nę
mon­te­rów, spa­wa­czy i mecha­ni­ków
w zajezd­ni Naru­to­wi­cza róg Tram­wa­jo­wej?
Ostat­nio czę­sto o nim myślę.
Jak kawał­kiem lodu gra­li­śmy
w pił­kę na zamar­z­nię­tej Rusał­ce,
a potem niósł mnie do domu,
trzy kilo­me­try albo wię­cej.
Jak przez pewien czas po śmier­ci
sia­dał na opar­ciu moje­go łóż­ka
i jak potem prze­stał.

Ten wiersz, wyję­ty z ostat­niej książ­ki Grze­bal­skie­go (Nie­pio­sen­ki), fun­du­je się na ude­rza­ją­cym, zachwy­ca­ją­cym kon­tra­ście mię­dzy więk­szą czę­ścią tek­stu a jego ostat­nim zda­niem. Trzy ostat­nie wer­sy są bowiem miej­scem nagłe­go odre­al­nie­nia rze­czy­wi­sto­ści; nie­po­ko­ją­cej, choć rów­no­cze­śnie pocią­ga­ją­cej zmia­ny reje­stru. Aż do tego punk­tu nar­ra­cja prze­bie­ga bowiem w bar­dzo pro­stych, ale pla­stycz­nych obra­zach; ciąg zda­rzeń, sym­bo­li­ka sanek, jej wytłu­ma­cze­nie, histo­ria z dzie­ciń­stwa, kra­jo­braz śnie­gu i świa­tła, a nawet uży­cie nazw ulic stwa­rza­ją wra­że­nie przej­rzy­sto­ści, trans­pa­rent­no­ści wier­sza (nawet stwier­dze­nie „ostat­nio czę­sto o nim myślę” ude­rza szcze­rą bez­po­śred­nio­ścią). W ostat­nim zda­niu wdzie­ra się jed­nak do tek­stu inny czas, prze­ła­mu­ją­cy chro­no­lo­gię i porzą­dek zda­rzeń, opóź­nia­ją­cy odej­ście dziad­ka wzglę­dem jego śmier­ci. Nar­ra­tor nie pozo­sta­wia wąt­pli­wo­ści, że zmia­na była real­na; dla­te­go ostat­nie trzy wer­sy zda­ją się prze­twa­rzać rze­czy­wi­stość całe­go wier­sza, rady­kal­nie zmie­nia­ją spoj­rze­nie na jego począ­tek, nie dając się jed­nak odeń odse­pa­ro­wać. Czas (na któ­re­go temat wie­le moż­na było powie­dzieć już przy oka­zji wcze­śniej przy­to­czo­nych utwo­rów) w swo­im ogól­nym cha­rak­te­rze jest bowiem u Grze­bal­skie­go w nie­zwy­kły spo­sób życz­li­wy, skłon­ny do roz­mów i nego­cja­cji; co nie zna­czy, że zawsze ule­ga poecie. Pozwa­la na pewien czas odsu­nąć nie­któ­re zda­rze­nia, doko­nać drob­nych prze­su­nięć w tkan­ce świa­ta. Nie jest porząd­kiem następstw – choć go usta­na­wia – ale media­to­rem mię­dzy nim i pamię­cią- wyobraź­nią (nie da się bowiem zde­cy­do­wać, któ­ra z nich zatrzy­mu­je dziad­ka na opar­ciu łóż­ka, któ­ra ma więk­szy udział w nar­ra­cji). Nie jest wyobra­że­niem, cho­ciaż znaj­du­je się – odnaj­du­je­my go? – na skra­ju wyobra­że­nia. Jego nego­cja­cyj­ny cha­rak­ter pozwa­la za to prze­twa­rzać wyko­rzy­sta­ne już obra­zy, prze­kształ­cać je i spię­trzać. Widać to nie tyl­ko w „Gór­ce”, spię­tej klam­rą z dwóch wspo­mnień o śmier­ci dziad­ka, mię­dzy któ­ry­mi nie da się roz­strzy­gnąć (o tym „wjeż­dża­ją­cym w inny/nowy świat na san­kach” i o „sia­da­ją­cym na porę­czy łóż­ka”). Sama „Gór­ka” jest odtwo­rze­niem obra­zu, jaki zna­lazł się już w jed­nym z wier­szy Uli­cy Gno­styc­kiej:

Widok z podwór­ka u Żyd­ków

Dzia­dek umarł, sie­dząc w fote­lu,
jego oczy nie chcia­ły się zamknąć.
Patrzył, nie­ży­wy, na towa­ro­wy wagon,
zara­sta­ją­cy tra­wą przy bocz­nych torach

Łodzi Fabrycz­nej. Teraz żeglu­je w głąb zie­mi,
zamknię­ty w rzeź­bio­nym fute­ra­le trum­ny,
jak dro­go­cen­ny instru­ment, któ­ry nie­wi­dzial­ne dło­nie
poda­ją wciąż dalej i dalej. W tam­tym domu

obcy ludzie miesz­ka­ją. Bazar zli­kwi­do­wa­ny,
zło­dziej rowe­rów w pudle, czer­wo­ne plom­by cegieł
w bra­mie tram­wa­jo­wej zajezd­ni, fon­tan­na za bra­mą
też bez życia, za to peł­na śmie­ci i zgni­łych liści.

Patrzę na usy­cha­ją­cą pod oknem mor­wę.
Ogień pło­nie w moim kie­run­ku.

„Widok z podwór­ka u Żyd­ków”, zamknię­ty obra­zem pło­ną­ce­go ognia, jest – w tonie, w nastro­ju, w ewo­ko­wa­nych emo­cjach – skraj­nie róż­ny od „Gór­ki”. Róż­ni­cę moż­na z pew­no­ścią tłu­ma­czyć mija­ją­cym cza­sem, dystan­sem pamię­ci, zmia­ną poety­ki, kon­tek­stem innych utwo­rów z jed­nej i dru­giej książ­ki. Jed­nak u Grze­bal­skie­go czas nie „mija” po pro­stu, a raczej – jego mija­nie nie jest auto­ma­tycz­nym i auto­no­micz­nym pro­ce­sem, mecha­ni­zmem porząd­ku­ją­cym życie, ale mate­rią dys­ku­sji, przed­mio­tem nego­cja­cji. Cho­ciaż musi minąć, jego mija­nie nie może się obyć bez udzia­łu nar­ra­to­ra. Jed­ną z kon­se­kwen­cji jest nie­wy­po­wie­dzia­ny układ, na mocy któ­re­go „póź­niej” może odmie­nić każ­de „wcze­śniej”, się­gnąć do stra­co­nych obra­zów i wspo­mnień. „Póź­niej” – podob­nie, cho­ciaż nie­co wyraź­niej niż „potem” – jest jed­no­cze­śnie melan­cho­lią i rado­ścią języ­ka.

Szcze­gó­ły

Urwa­ło się. Ale gdy­by­ście mnie zapy­ta­li,
odpo­wie­dział­bym: tam­to, z pew­no­ścią tam­to.

Dro­ga pod jej okno wio­dła pospo­li­ta
i trud­na do opi­sa­nia, jak wszyst­ko,

cze­mu brak zna­ków szcze­gól­nych.
Poza tym węgiel: wiecz­nie przy wej­ściu,

wcze­pio­ny nie­do­rzecz­nie w asfalt, jak dziec­ko
w far­tuch mat­ki. Jesz­cze chwi­la w brud­nej win­dzie -

i już. Cho­ciaż nie jestem do koń­ca pewien,
co tak napraw­dę mnie bra­ło.

Co krok mie­li­zny, nie­po­rów­ny­wal­ny z czym­kol­wiek
brak sma­ku, tan­de­ta wyklu­cza­ją­ca związ­ki

z jaką­kol­wiek per­wer­sją. A i ona – cóż, nawy­ki,
o któ­rych nie da się nawet powie­dzieć, że ujdą,

nie­moż­li­wy do wyple­nie­nia pociąg do kłamstw,
wciąż te same, brzyd­kie fau­le.

Z pew­no­ścią nasza sytu­acja nie­wie­le mia­ła
wspól­ne­go z tak zwa­nym wiel­kim uczu­ciem.

Nie wiem nawet, któ­ra z nazw była­by lep­sza:
bła­ze­na­da, bestial­stwo? Więc może wyłącz­nie

jej nie­mi­ło­sier­nie żywe kola­na, zwy­czaj picia
wody pro­sto z wazo­nu, razem z liść­mi,

to cią­głe „Jestem zmę­czo­na” albo „Boże, jakie to
wszyst­ko nud­ne!”? W każ­dym razie urwa­ło się,

finisz, krop­ka. Ci jej arab­scy face­ci, może
i praw­da, ale po co wie­dzieć na pew­no.

Kon­sta­ta­cja, któ­ra zamy­ka wiersz – pyta­nie pozba­wio­ne zna­ku zapy­ta­nia – w pierw­szej chwi­li zda­je się nie wyma­gać zło­żo­ne­go wyja­śnie­nia: nar­ra­tor nie chce wie­dzieć na pew­no tego, co naru­sza­ło­by jego toż­sa­mość, burzy­ło spo­kój, „roz­dra­py­wa­ło rany” (bądź też suge­ru­je, że wie­dza nie wią­za­ła­by się z istot­ną zmia­ną w rze­czy­wi­sto­ści, nie zmie­nia­ła­by szer­sze­go, ogól­ne­go obra­zu opi­sa­nej rela­cji). Jed­nak kwe­stia „pew­no­ści” zosta­je w „Szcze­gó­łach” poru­szo­na wprost jesz­cze dwu­krot­nie – na samym począt­ku („Urwa­ło się. Ale gdy­by­ście mnie zapytali,/odpowiedziałbym: tam­to, z pew­no­ścią tam­to.”) i oko­ło poło­wy wier­sza („Z pew­no­ścią nasza sytu­acja nie­wie­le miała/wspólnego z tak zwa­nym wiel­kim uczu­ciem.”). W jakim celu? W obu wypad­kach poja­wie­nie się tego sło­wa powo­du­je tyl­ko zamgle­nie inten­cji nar­ra­to­ra, roz­my­cie zna­czeń. Co zmie­nia fakt, że tam­to jest z pew­no­ścią, sko­ro samo pozo­sta­je nie­spre­cy­zo­wa­nym zaim­kiem, otwie­ra­ją­cym tekst nie­do­okre­śle­niem? Czym róż­ni się wypo­wie­dzia­ne póź­niej zda­nie od pro­ste­go stwier­dze­nia: „nasza sytu­acja nie­wie­le mia­ła wspól­ne­go z tak zwa­nym wiel­kim uczu­ciem”? Pew­ność co do tego fak­tu ma pod­kre­ślić szcze­re prze­ko­na­nie, czy prze­ciw­nie – suge­ro­wać kłam­stwo, iro­nię bądź pró­bę oszu­ka­nia same­go sie­bie? Osta­tecz­nie oka­zu­je się tro­pem zre­to­ry­zo­wa­nym do tego stop­nia, że pozba­wio­nym reto­rycz­nej mocy; zosta­je nie­ja­ko zneu­tra­li­zo­wa­na. Nicze­go nie jest w sta­nie już zmie­nić – pamię­ci o kobie­cie, daw­ne­go życia ani jego obra­zu, kłamstw, bła­ze­na­dy czy mie­lizn, pre­ten­sji bądź wsty­du. Pew­ność co do „tego” czy „tam­te­go” oka­zu­je się – jako spo­sób per­cep­cji rze­czy­wi­sto­ści – nie­wy­star­cza­ją­ca dla kon­kret­ne­go wspo­mnie­nia i kon­kret­nej rela­cji. Nar­ra­tor „nie jest do koń­ca pewien/co tak napraw­dę go bra­ło”. Trud­no o wyraź­niej­szą dekla­ra­cję zerwa­nia wię­zi mię­dzy praw­dą i pew­no­ścią. Pew­ność (jako spe­cy­ficz­ny rodzaj wie­dzy, wszak „wie­dzieć” i „wie­dzieć na pew­no” to nie to samo) nie jest bowiem w poezji Grze­bal­skie­go uprzy­wi­le­jo­wa­nym spo­so­bem bycia, a „pew­ne” rze­czy nie są w niczym „lep­sze”. Nie zna­czy to, że wier­sze pro­wa­dzą do pro­ste­go, potocz­nie poj­mo­wa­ne­go nihi­li­zmu – „bycie pew­nym”, „zapew­nia­nie” i „upew­nia­nie się” jawią się odtąd po pro­stu jako kil­ka z wie­lu moż­li­wo­ści per­cep­cji i inter­pre­ta­cji, któ­re sta­le muszą dowo­dzić swo­jej roli i war­to­ści, nie znaj­du­jąc już opar­cia w jasnej hie­rar­chii bytów. W trze­cim wier­szu z mini­cy­klu „Ori­ga­mi w tle” (z Nie­pio­se­nek) poeta uży­wa takich słów:

I zapew­ne sen­ne są fale
tam­te­go jezio­ra,
kie­dy bez naszej obec­no­ści
cze­sze je poran­ny wiatr.

A my tutaj czu­je­my się,
jak­by­śmy znów żyli,
choć prze­cież nie umar­li­śmy.

„Zapew­ne” moż­na powie­dzieć o tym, co jest bez naszej obec­no­ści. Pew­ność i zapew­nie­nie są rzu­ca­ne na zewnątrz, nie­uchron­nie odbie­ga­ją w dal; towa­rzy­szą nie­obec­no­ści – poja­wia­ją się tam, gdzie już albo jesz­cze nas nie ma (splą­ta­nie życia i śmier­ci, o któ­rym mowa w ostat­nich wer­sach, wyma­ga­ło­by osob­nej reflek­sji). „Pew­nym” moż­na być tyl­ko „gdzie indziej” – i choć­by dla­te­go nie nale­ży bez­re­flek­syj­nie kie­ro­wać się pra­wem ufun­do­wa­nym na tym spo­so­bie bycia (moż­na by na mar­gi­ne­sie spa­ra­fra­zo­wać zna­ne sło­wa Laca­na: pew­nym jest się tam, gdzie się nie jest; tu, gdzie się jest, nie jest się pew­nym). Sytu­acja wier­sza, zro­dzo­na z fun­da­men­tal­ne­go zachwia­nia pew­no­ści – a raczej z rzu­ce­nia jej na jed­ną płasz­czy­znę z inny­mi spo­so­ba­mi inter­pre­ta­cji – wyja­śnia wyczu­wal­ne u Grze­bal­skie­go dąże­nie do stwo­rze­nia pro­stej, nie­mal trans­pa­rent­nej nar­ra­cji, w któ­rej sło­wa zazę­bia­ły­by się mię­dzy sobą, ścią­ga­ły do sie­bie nawza­jem, łączy­ły i wią­za­ły intu­icyj­nie, przej­rzy­ście, naj­wy­żej z pomo­cą krót­kich „i”, „oraz”, „więc”. Dla poety, szcze­gól­nie w póź­niej­szych książ­kach (i w nie­pu­bli­ko­wa­nych wcze­śniej nowych wier­szach, któ­re zna­la­zły się w Kro­ni­ce zakłó­ceń), ta eko­no­mia języ­ka sta­je się pro­jek­tem i wyzwa­niem: każe poszu­ki­wać naj­prost­szej dro­gi od obra­zu do obra­zu, od doświad­cze­nia do doświad­cze­nia; to ostat­nie toru­je sobie dro­gę tam, gdzie dowód odkry­wa wła­sną bez­ce­lo­wość. Stąd zresz­tą jed­no­cze­sne zain­te­re­so­wa­nie codzien­no­ścią i skłon­ność do krót­kich nar­ra­cyj­nych utwo­rów bądź mini­cy­klów – zamknię­tych w poje­dyn­czych sce­nach, zakoń­czo­nych moc­ną puen­tą, dążą­cych do mak­sy­mal­ne­go wyko­rzy­sta­nia każ­de­go obra­zu – któ­re czę­sto przy­wo­dzą na myśl wier­sze Phi­li­pa Lar­ki­na bądź Dougla­sa Dun­na. Pyta­nie o „pew­ność” doty­czy rów­nież tego, co pew­ność potwier­dza­ła; pod­wa­że­nie jej roli jest w isto­cie pod­da­niem pod osąd języ­ka wła­sne­go doświad­cze­nia i doświad­cze­nia sie­bie – jego wia­ry­god­no­ści, trwa­ło­ści. Czy moż­na zaufać sobie, jeśli nie chce się wie­dzieć na pew­no? I jaka jest w tym rola przy­pad­ku, sko­ro (jak pisze autor w „Myślach w win­dzie”):

Tak, całe to legen­dar­ne życie, o któ­rym wciąż
tyle się sły­szy, dzie­je się nie­chcą­cy,
od przy­pad­ku do przy­pad­ku -
kaprys, nic wię­cej!

A jed­nak tyle poda­ro­wa­ne­go:
obiad w chiń­skiej knajp­ce,
orgazm na pod­ło­dze w poko­ju biu­row­ca,
kie­dy na kory­ta­rzu szu­ra­nie tylu par butów
i gło­sy wiru­ją w służ­bie pro­sto­dusz­ne­go han­del­ku.

Kto poda­ro­wał obiad w chiń­skiej knajp­ce? Skąd bie­rze się prze­ko­na­nie – a raczej prze­czu­cie – że moż­na powie­dzieć czym i gdzie jest życie oraz „jak się dzie­je”? Mariusz Grze­bal­ski, by odpo­wie­dzieć na to pyta­nie, poszu­ku­je cią­gle nowych spo­so­bów „spraw­dza­nia”, „testo­wa­nia” doświad­cze­nia – takich, któ­re spro­sta­ły­by rze­czy­wi­sto­ści nie­pew­nych świa­tów; w tym poszu­ki­wa­niu zda­je się ponow­nie zwra­cać w stro­nę Wal­ta Whit­ma­na.

W Kro­ni­ce zakłó­ceń zna­la­zło się osiem­na­ście wier­szy opi­sa­nych zbior­czo jako „nowe”. Takie utwo­ry sta­no­wią zawsze dla czy­tel­ni­ka wyzwa­nie szcze­gól­ne­go rodza­ju – jak o nich myśleć, by nie zatra­cić ich nowo­ści? Jak czy­tać, by nie sta­ły się ani nar­ra­cyj­nym prze­dłu­że­niem ostat­niej książ­ki (w tym wypad­ku Nie­pio­se­nek) ani nowym tomi­kiem, ani zwy­kłym potwier­dze­niem czy pod­kre­śle­niem tro­pów odna­le­zio­nych w innych tek­stach? W swo­ich naj­now­szych wier­szach, któ­re w powyż­szym szki­cu zosta­ły w zasa­dzie pomi­nię­te, Mariusz Grze­bal­ski zda­je się badać spo­so­by codzien­nej komu­ni­ka­cji, jed­no­cze­śnie zwra­ca­jąc spoj­rze­nie ku naj­drob­niej­szym (a nie­raz naj­bar­dziej ułom­nym) świa­dec­twom i pamiąt­kom tej­że – takim, jak wybla­kłe foto­gra­fie, więd­ną­ce powo­li kwia­ty, znisz­czo­ne rekla­mów­ki, dłu­go­pis wyję­ty z piór­ni­ka dziec­ka. Przy pierw­szym spo­tka­niu z poezją Mariu­sza Grze­bal­skie­go moż­na ulec złu­dze­niu, że ma się do czy­nie­nia z archi­pe­la­giem sym­bo­licz­nych tro­pów, któ­re łączą się jedy­nie (czy przede wszyst­kim) dzię­ki takim kate­go­riom, jak codzien­ność, detal, chwi­la i dia­log. Oczy­wi­ście, trud­no zaprze­czyć, że są to istot­ne punk­ty odnie­sie­nia – trud­no też ory­gi­nal­ne i prze­ko­nu­ją­ce wyko­rzy­sta­nie tych tema­tów trak­to­wać jako rzecz nie­po­żą­da­ną – ale nie w tym miej­scu obja­wia się moc poety. Dopie­ro spię­trze­nie czy­tel­ni­czych reflek­sji – nagro­ma­dze­nie roz­bu­do­wa­nych, suge­ru­ją­cych nawet nad­in­ter­pre­ta­cję tro­pów – ujaw­nia, że w pew­nym miej­scu zaczy­na­ją one nie­mal „natu­ral­nie” zazę­biać się mię­dzy sobą, prze­cho­dzić w sie­bie nawza­jem; roz­po­czy­na­ją zapla­no­wa­ny wcze­śniej ruch. Te cha­rak­te­ry­stycz­ne, pro­ste linie nar­ra­cji i przej­rzy­ste obra­zy oka­zu­ją się nie­zwy­kle pre­cy­zyj­nie uło­żo­ne, wyrzu­ca­ją czy­tel­ni­ka dale­ko poza tema­tycz­ne ramy. Powta­rza­ją tę czyn­ność wie­lo­krot­nie, nie­znu­że­nie, za każ­dym razem nie­co ina­czej i w nie­co innym kie­run­ku.

O autorze

Paweł Kaczmarski

Urodzony w 1991 roku. Krytyk literacki, pisze głównie o poezji współczesnej. Redaktor działu recenzji książkowych w „Ricie Baum” oraz „8. Arkusza”, dodatku młodopoetyckiego do miesięcznika „Odra”. Współpracownik czasopisma naukowego „Praktyka Teoretyczna”. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania

Genialna kolaborantka

recenzje / ESEJE Paweł Kaczmarski

Recen­zja Paw­ła Kacz­mar­skie­go książ­ki Język korzy­ści Kiry Pie­trek, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim w wer­sji elek­tro­nicz­nej 27 grud­nia 2018 roku.

Więcej

Poetycka książka trzydziestolecia: rekomendacja nr 8

debaty / ankiety i podsumowania Paweł Kaczmarski

Głos Paw­ła Kacz­mar­skie­go w deba­cie „Poetyc­ka książ­ka trzy­dzie­sto­le­cia”.

Więcej

Sankcje. Posłowie

wywiady / o książce Marta Koronkiewicz Paweł Kaczmarski

Roz­mo­wa Mar­ty Koron­kie­wicz i Paweł Kacz­mar­ski o twór­czo­ści Jerze­go Jar­nie­wi­cza, będą­ca posło­wiem do książ­ki Sank­cje, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 30 kwiet­nia 2018 roku.

Więcej

Nie stoi w sprzeczności

wywiady / o książce Paweł Kaczmarski Przemysław Rojek

Roz­mo­wa Prze­my­sła­wa Roj­ka z Paw­łem Kacz­mar­skim, towa­rzy­szą­cą pre­mie­rze anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny. Nowe gło­sy z Pol­ski, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 20 wrze­śnia 2016 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 18 grud­nia 2017 roku.

Więcej

Punkty wspólne, punkty odniesienia

recenzje / ESEJE Marta Koronkiewicz Paweł Kaczmarski

Szkic Mar­ty Koron­kie­wicz i Paw­ła Kacz­mar­skie­go o poezji Kon­ra­da Góry i Szcze­pa­na Kopy­ta, pre­zen­tu­ją­cy anto­lo­gię Zebra­ło się śli­ny. Nowe gło­sy z Pol­ski, wyda­ną w Biu­rze Lite­rac­kim 20 wrze­śnia 2016 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 18 grud­nia 2017 roku.

Więcej

Nie będzie naród pluł nam w twarz

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie autor­skie „Nie będzie naród pluł nam w twarz” z udzia­łem Paw­ła Kacz­mar­skie­go, Jako­be Mansz­taj­na, Dawi­da Mate­usza i Pio­tra Przy­by­ły w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 21.

Więcej

Echo-sfera wiersza

wywiady / o książce Kacper Bartczak Paweł Kaczmarski

Roz­mo­wa Paw­ła Kacz­mar­skie­go z Kac­prem Bart­cza­kiem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Pokarm suwe­ren, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 12 czerw­ca 2017 roku.

Więcej

Antropoeta w jarzmie wywiadu

wywiady / o książce Paweł Kaczmarski Przemysław Owczarek

Roz­mo­wa Paw­ła Kacz­mar­skie­go z Prze­my­sła­wem Owczar­kiem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Jarz­mo, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 29 maja 2017 roku.

Więcej

Genialna kolaborantka

recenzje / ESEJE Paweł Kaczmarski

Szkic Paw­ła Kacz­mar­skie­go o poezji Kiry Pie­trek. Pre­zen­ta­cja w ramach cyklu tek­stów zapo­wia­da­ją­cych anto­lo­gię Zebra­ło się śli­ny. Nowe gło­sy z Pol­ski, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

Nigdy nie oddzielaj

recenzje / ESEJE Paweł Kaczmarski

Szkic Paw­ła Kacz­mar­skie­go o poezji Szy­mo­na Doma­ga­ły-Jaku­cia. Pre­zen­ta­cja w ramach cyklu tek­stów zapo­wia­da­ją­cych anto­lo­gię Zebra­ło się śli­ny. Nowe gło­sy z Pol­ski, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

Niewinny czarodziej wchodzi do śródmieścia

debaty / ankiety i podsumowania Paweł Kaczmarski

Pole­mi­ka Paw­ła Kacz­mar­skie­go z gło­sem Łuka­sza Żur­ka w deba­cie „For­my zaan­ga­żo­wa­nia”, towa­rzy­szą­cej pre­mie­rze anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny, któ­ra uka­że się nie­ba­wem w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

Wojna hybrydowa z neoliberalizmem

wywiady / o pisaniu Paweł Kaczmarski Tomasz Bąk

Roz­mo­wa Paw­ła Kacz­mar­skie­go z Toma­szem Bąkiem. Pre­zen­ta­cja w ramach cyklu tek­stów zapo­wia­da­ją­cych anto­lo­gię Zebra­ło się śli­ny. Nowe gło­sy z Pol­ski, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

Wyrastanie z wielogłosu

debaty / ankiety i podsumowania Paweł Kaczmarski

Głos Paw­ła Kacz­mar­skie­go w deba­cie „For­my zaan­ga­żo­wa­nia”, towa­rzy­szą­cej pre­mie­rze anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny, któ­ra uka­że się nie­ba­wem w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

Niebezpieczeństwa krytyki antyintelektualnej

debaty / ankiety i podsumowania Paweł Kaczmarski

Pole­mi­ka Paw­ła Kacz­mar­skie­go z pod­su­mo­wa­niem deba­ty „Kry­ty­ka kry­ty­ki” autor­stwa Mar­ci­na Jurzy­sty.

Więcej

Koniak dla Czechowa

recenzje / ESEJE Paweł Kaczmarski

Recen­zja Paw­ła Kacz­mar­skie­go z książ­ki Kil­ler Andri­ja Lub­ki.

Więcej

Ziemia i mit

recenzje / ESEJE Paweł Kaczmarski

Recen­zja Paw­ła Kacz­mar­skie­go z książ­ki Rucho­my ogień Osta­pa Sły­wyn­skie­go.

Więcej

Pisać by zrozumieć

recenzje / ESEJE Paweł Kaczmarski

Szkic Paw­ła Kacz­mar­skie­go o książ­kach Ta chwi­la i takim ście­giem Andrze­ja Fal­kie­wi­cza.

Więcej

Nowe sposoby

recenzje / ESEJE Paweł Kaczmarski

Recen­zja Paw­ła Kacz­mar­skie­go z anto­lo­gii Poeci na nowy wiek przy­go­to­wa­nej przez Roma­na Hone­ta.

Więcej

Sceny szaleństwa

recenzje / ESEJE Paweł Kaczmarski

Recen­zja Paw­ła Kacz­mar­skie­go z książ­ki Radio­wid­mo Agniesz­ki Mira­hi­ny.

Więcej

To zaangażowanie domaga się zwrotu

wywiady / o książce Jacek Gutorow Paweł Kaczmarski

Roz­mo­wa Paw­ła Kacz­mar­skie­go z Jac­kiem Guto­ro­wem o książ­ce Rze­czy­wi­ste i nie­rze­czy­wi­ste sta­je się jed­nym cia­łem Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 3 grud­nia 2009 roku.

Więcej

Poezja nie jest już liryką

wywiady / o książce Jakub Skurtys Kacper Bartczak Paweł Kaczmarski

Z Kac­prem Bart­cza­kiem o książ­ce Świat nie sca­lo­ny. Este­ty­ka, poety­ka, prag­ma­tyzm roz­ma­wia­ją Paweł Kacz­mar­ski i Jakub Skur­tys.

Więcej

Przeciw scaleniu. Krytyczne tropy

recenzje / ESEJE Paweł Kaczmarski

Recen­zja Paw­ła Kacz­mar­skie­go z książ­ki Świat nie sca­lo­ny Kac­pra Bart­cza­ka.

Więcej

Od słów do zaskoczenia

recenzje / ESEJE Paweł Kaczmarski

Recen­zja Paw­ła Kacz­mar­skie­go z książ­ki Dłu­gi dystans Krzysz­to­fa Sze­re­me­ty.

Więcej

Nieprzewidziana obecność

recenzje / ESEJE Paweł Kaczmarski

Recen­zja Paw­ła Kacz­mar­skie­go z książ­ki Przy­miar­ki Rafa­ła Gawi­na.

Więcej

Egzamin z doświadczeń

recenzje / ESEJE Paweł Kaczmarski

Recen­zja Paw­ła Kacz­mar­skie­go z książ­ki Nie­pio­sen­ki Mariu­sza Grze­bal­skie­go.

Więcej

Ciężko utrzymać poziom, ale jeszcze trudniej wiarygodność poetycką

debaty / wydarzenia i inicjatywy Różni autorzy

Gło­sy Julii Fie­dor­czuk, Grze­go­rza Jan­ko­wi­cza, Paw­ła Kacz­mar­skie­go, Mate­usza Kotwi­cy, Mar­ty Kuchar­skiej i Mar­ci­na Sier­szyń­skie­go w deba­cie „Dożyn­ki 2008”.

Więcej

Skaczemy po górach, czyli rysowanie grubą kreską najważniejszych punktów odniesienia

debaty / ankiety i podsumowania Różni autorzy

Gło­sy Artu­ra Bursz­ty, Pio­tra Czer­niaw­skie­go, Grze­go­rza Jan­ko­wi­cza, Paw­ła Kacz­mar­skie­go, Ada­ma Popra­wy, Bar­to­sza Sadul­skie­go i Prze­my­sła­wa Wit­kow­skie­go w deba­cie „Bar­ba­rzyń­cy czy nie? Dwa­dzie­ścia lat po ‘prze­ło­mie’ ”.

Więcej

Spojrzenie pełne po brzegi

recenzje / ESEJE Paweł Kaczmarski

Recen­zja Paw­ła Kacz­mar­skie­go z książ­ki Pań­stwo P. Dariu­sza Sośnic­kie­go.

Więcej