Żegnając Jacquesa Derridę na łamach Literatury Na Świecie Jacek Gutorow wybiera spośród pism filozofa kilka cytatów, w których pojawia się motyw marzenia. Najpiękniejszy z nich pochodzi z pracy „Jednojęzyczność innego, czyli proteza oryginalna” (przeł. Andrzej Siemek):
Marzenie, które miało się wówczas zacząć marzyć, polegało może na tym, by sprawić iżby się coś temu językowi zdarzyło. Było to pragnienie, żeby przybył, zdarzył się tutaj, i żeby jemu coś się zdarzyło, temu językowi wciąż nietkniętemu, wciąż czcigodnemu i czczonemu, wielbionemu w modlitwie jego słów i w zobowiązaniach, które się w nim zaciągają…
Sprowadzić „czcigodny język” na manowce przygód, oto cel poezji! W książeczce Gdzie koniec tęczy nie dotyka ziemi Andrzeja Sosnowskiego ów język „czcigodny i czczony” wyjawia chwilami swoje karnawałowe i błazeńskie oblicze, wydarza się hałaśliwie, żywiołowo i pięknie:
połknąłem w nocy traumatyk.
Zażywszy emetyk-ekstatyk.
Jutro przygotujcie mi wiatyk.
Wiatyk-ekstatyk-traumatyk (…)
Dokładny rym słów kończących pierwsze trzy linijki fragmentu („traumatyk”, „ekstatyk”, „wiatyk”) boleśnie atakuje uszy, jak jakaś uporczywa muzyka o potwornie regularnym rytmie… tyk, tyk, tyk. Jakby tego nie było dosyć, owo tykanie (metronomu, albo po prostu zegara, czasu) przyspiesza w czwartym wersie: „Wiatyk-ekstatyk-traumatyk”. Wiersz chyba trochę drażni się tu z czytelnikiem. Czytelniczka zastanawia się: na co mi takie podsumowanie? Przecież nie mogłam nie odnotować irytującego rymu, uporczywego tykania, złośliwej aliteracji, onomatopei? Tk, tk, tk.
Należy jednak przyjrzeć się z bliska czterem wyrazom, które biorą udział w omawianym zdarzeniu: „traumatyk”, „emetyk”, „ekstatyk”, „wiatyk”. Z wyjątkiem słowa „wiatyk”, wszystkie pozostałe odnoszą się do rozmaitych istniejących, bądź nie istniejących, „farmaceutyków” (tyk). Traumatyk to zapewne środek traumatyzujący, emetyk to niezbyt często spotykana nazwa substancji wywołującej wymioty, ekstatyk nie wymaga chyba żadnego wyjaśnienia. A zatem, trauma, mdłości, ekstaza – na koniec wiatyk, komunia święta udzielana ciężko chorym. I nic w tym dziwnego, albowiem taka egzystencjalna mikstura niewątpliwie prowadzi do choroby, choroby na śmierć. Ciśnie mi się na usta słowo farmakon: lekarstwo i trucizna w jednym, „wiatyk-ekstatyk-traumatyk”… wszyscy znają stosowne ustępy z Platona.
Tyk, tyk, tyk. Problem w tym, że nawet jeśli rozszyfrowaliśmy składniki metafizycznego preparatu, nic nam po nich, albowiem wiersz aplikuje czytelnikowi kurację całkiem groteskową, karykaturalną. Sądzę, że zwłaszcza karnawał, jako pewne rozwydrzenie formy, jest tu stosowną metaforą. Bal Anonim.
Przygody języka. Oto cytat z Verne’a, który w książeczce Gdzie koniec tęczy nie dotyka ziemi ma pewną przygodę:
- Na tym zakończyłem przegląd prób, które zaliczyć można do czysto literackich i które są zupełnie niedostateczne dla nawiązania rzeczywistego kontaktu z planetą nocy.
Słowa te oddzielają pierwszą część książki (wiersze „Tempo życia”, „Awizo” i „,Nowa kariera w nowym mieście‘”) od tytułowego poematu. Czyżby zatem pierwsze trzy utwory stanowiły próby „czysto literackie”, i czym w takim razie jest sam poemat? Czyżby próbą „nawiązania rzeczywistego kontaktu z planetą nocy?” Czy należy natychmiast sięgnąć po Wokół Księżyca i zastanowić się co tekst Verne’a wnosi do znaczenia omawianego poematu? Oto przygoda, jakiej Verne z pewnością nie przewidział dla swojej książki! Istnieją teraz czytelnicy, którym „planeta nocy” już zawsze będzie się kojarzyć z farfocliskiem.
Przyjrzyjmy się pierwszym linijkom długiego tytułowego wiersza:
Do życie powołują się struktury
żeby usuwać, powolne struktury
nawołują siebie do życia, one są
dziwnie elokwentne, one ćwiczą
małe dewastacje. Dają się poznać,
gdyż mają wybieg i plac alarmowy,
mają paradne place, zimne race
gdy otwiera się świeża przytulność.
Podejrzewam, że mowa o strukturach języka. To one „powołują się” do życia same, nikt im nie jest w tym celu potrzebny („Śmierć autora inauguruje promocję jego nowej książki”). Owe struktury powołują, ale także „nawołują siebie do życia”, a ta figura „nawoływania” kojarzy mi się z echem. Na przykład z echem słowa „torfowisko” w ulubionym przeze mnie neologizmie „farfoclisko”. Od słowa do słowa, od rymu do rymu, słychać w poemacie to nawoływanie. Kto woła, kto odpowiada? De wa sta? No właśnie. Wcale nie dziwi fakt, iż struktury są „dziwnie elokwentne”, zastanawiają jednak owe „małe dewastacje” i usuwanie. Co lub kto podlega dewastacji, albo wręcz usunięciu? Autor? Czytelnik? Świat? Motyw znikania, odpływania, „zaniku fali” powraca w poemacie kilkukrotnie:
To co dla mnie było chwilą
teraz będzie nią dla ciebie
w zaniku fali, zejściu skali
dla mnie i teraz dla ciebie.
Wydaje się, że wielokrotnie już omawiane znikanie w języku, zasadnicza nieobecność bycia w słowie, mogą tu stanowić metaforę jakiegoś bardziej radykalnego zniknięcia. Albo inaczej: śmierć autora, którą odruchowo czytamy jako metaforę, tym razem trzeba rozumieć dosłownie. Znowu zacytuję: „Czy są inne tropy, oprócz psychotropów?”
A zatem zdarzenie, którym jest omawiany wiersz, ma coś wspólnego ze śmiercią. Albo z inscenizacją śmierci – czy trzeba w ogóle wspominać o Rousselu? Przeczytajmy:
Małą śmierć w Wenecji trzeba nauczyć mówienia.
Po tym castingu smutne zdanie szuka pocieszenia
na lekkiej fazie za sprawą licznych psychotropów.
Śmierć zainscenizowana, filmowa, „Śmierć w Wenecji”, śmierć jako karnawał.
Poemat „Gdzie koniec tęczy nie dotyka ziemi” składa się wyłącznie z cytatów, zapożyczeń i aluzji do innych tekstów. Wszystko jest cytatem. Wszystko, co ma jakikolwiek sens, zawsze jest cytatem. To zasadniczy wymóg języka: znak jest zawsze powtórzeniem samego siebie, ponieważ musi być rozpoznawalny. Nie ma znaków językowych, które zaistniały tylko raz: jeśli jakiegoś dźwięku, ciągu fonemów, nie da się powtórzyć, mamy do czynienia z hałasem, nie z językiem. Jakim więc cudem poemat może być zdarzeniem, czymś z definicji pojedynczym i niepowtarzalnym? Chyba cudem właśnie. Tak jak cudem jest tęcza oraz (z innych względów) farfoclisko.