recenzje / ESEJE

Żeby w sam raz to nie…. (coś, co mogłoby być listem do Filipa Łobodzińskiego, choć nie całkiem)

Tadeusz Sławek

Recenzja Tadeusza Sławka, towarzysząca wydaniu książki Johna Lennona Przestworzone rzeczy, w tłumaczeniu Filipa Łobodzińskiego, którą ukazała się w Biurze Literackim 30 listopada 2020 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

1.

A cóż za okrop­ne non­sen­sy wyga­du­je­my!
Lewis Car­roll: O tym, co Ali­cja odkry­ła po dru­giej stro­nie lustra
Przeł. Maciej Słom­czyń­ski

Co wła­ści­wie, czy­tel­ni­ku, prze­czy­ta­łeś przed chwi­lą? Jakąż to książ­kę zamkną­łeś i z jaki­mi myśla­mi ją odkła­dasz? A może, jak Tri­stram Shan­dy, masz ocho­tę zawo­łać „Nie­bio­sa niech uli­tu­ją się nad nami!”, bowiem, rów­nie jak on, czu­jesz się wypro­wa­dzo­ny w pole. Nie­wy­klu­czo­ne, że chciał­byś wes­tchnąć cał­ko­wi­cie zdez­o­rien­to­wa­ny, jak mat­ka Tri­stra­ma, „Boże! Cóż to zno­wu za histo­ria?”, a odpo­wiedź, jaką usły­szał­byś nie­wie­le wyja­śni­ła­by. Bo cóż moż­na wyja­śnić, sko­ro wyja­śnie­nie jest tyl­ko kolej­ną histo­rią, mało tego – histo­rią coraz mniej „jasną”. Wszak Yorick odpo­wia­da, że ta histo­ria to „ZA GATKOWA gad­ka i to jed­na z naj­przed­niej­szych, jaką sły­sza­łem kie­dy­kowl­wiek” (przeł. Kry­sty­na Tar­now­ska). Więc jeśli po lek­tu­rze tych kil­ku­set stron wykrzyk­ną­łeś coś w znie­cier­pli­wie­niu, może nawet w zło­ści, pamię­taj, że zgod­nie z nauką Shan­dy­zmu, nikt „nie dał­by zła­ma­ne­go sze­lą­ga, żeby się dowie­dzieć, co świat myśli o tym okrzy­ku”.

2.

We Fran­cji – powie­dzia­łem ‒ lepiej zała­twia­ją te spra­wy.
Law­ren­ce Ster­ne: Podróż sen­ty­men­tal­na
Przeł. Agniesz­ka Glin­czan­ka

 Michel­le, ma bel­le
Sont les mots qui vont tres bien ensem­ble
Tres bien ensem­ble

The Beatles: Michel­le

Bo też Law­ren­ce Ster­ne, autor nie­za­po­mnia­nej Podró­ży sen­ty­men­tal­nej (1768) oraz Życia i myśli J.W. Pana Tri­stra­ma Shan­dy(1759‒1767) udzie­la tej książ­ce swe­go patro­na­tu, a czy­ni to z uśmie­chem, powo­łu­jąc się na trzy oko­licz­no­ści. On miło­śnik lite­ra­tu­ry i języ­ka, któ­ry to język – gdy uwol­nić go z gor­se­tu obo­wią­zu­ją­cych zna­czeń ‒ opo­wia­da nie­ja­ko swo­je wła­sne histo­rie, nie mógł­by nie zauwa­żyć chło­pa­ka z Liver­pu­dlu, dla któ­re­go sło­wo jak „Krab pustel­nik wyła­zi z kry­jów­ki, by też opo­wie­dzieć wła­sną wer­sję” (Nigdy nie lek­ce­waż potę­gi pro­ku­ra­to­ra). A dalej: pew­nie roz­ba­wi­ły­by go kryp­to­cy­ta­ty z Biblii („Gdyż choć­bym też bro­dził ziem­ną dra­bi­ną, z łosiem nie uklęk­nę” Mucha nie sia­da na Fran­ku; a może wole­li­by­śmy posłu­chać opo­wie­ści o ‘Dawi­dzie i Gola­sie” z tek­stu Bądź wil­ko łakiem ogra­ni­czeń?), Szek­spi­ra („Szek­spir zaś: „Czym­że jest imię…” itd. Nie­któ­rzy mawia­ją „nazwij­my rzecz po imie­niu”, a ja wolę „i mię się nale­ży”, „Sło­wa się cisną na otwór”, czy­li „Bibi Mewa gry­zie zie­mię”), popu­lar­nych pie­śni („Ju-ho! Ju-ho! Popa­prać by się szło!”, Ulew­na Ścież­ka i tak z sied­miu zasno­lud­ków ), ope­ret­ko­wych arii („sły­szą sma­gle głos, któ­ry nie­usta­mil­czą”, Ulew­na Ścież­ka …), bo i on lubił zaba­wiać się przy­wo­ły­wa­niem pism filo­zo­fów i pisa­rzy, przy­wo­łu­jąc ich w zgo­ła nie­ocze­ki­wa­nych kon­tek­stach. Czy mogły­by nie spodo­bać mu się rysun­ki, jemu, któ­ry sam pole­cał czy­tel­ni­ko­wi spo­rzą­dzać rysun­ko­we kon­ter­fek­ty powie­ścio­wych posta­ci i zosta­wiał nas z zagad­ko­wy­mi zawi­ja­sa­mi nagry­zmo­lo­ny­mi na stro­nie? I wresz­cie, czy nie pod­pi­sał­by się z rado­ścią pod dzie­łem auto­ra, któ­ry przy­zna­wał otwar­cie, że z jego per­spek­ty­wy (a led­wie czte­ry sło­wa dzie­lą nas od zorien­to­wa­nia się, że nie jest to per­spek­ty­wa zwy­czaj­na) pisa­nie jest lecze­niem smut­ku: „z mojej per­skiej ksywy ten zbior­ni­czek pro­sa to naj­fuj­niej­sza por­cja śmi­chu, jaką w życiu prze­czy­łem” (O Auto­ka­rze). A o smut­ku autor Prze­stwo­rzo­nych rze­czy wie­dział wie­le: „Nie pamię­tam nicze­go bez smut­ku tak głę­bo­kie­go, że led­wo daje mi się poznać” (przeł. Tomasz Wilusz) – pisał w liście do Stu­ar­ta Sutc­klif­fa w 1961 roku. Ale nie ma inne­go wyj­ścia, sko­ro „W prze­szło­ści smut­ne jest to, że już prze­szła” (Poko­jo­wa nagro­da Nobla…).

3.

Zale­d­wie the­olo­gus ukoń­czył swo­ją rzecz, Pono­kra­tes i Eude­mon par­sk­nę­li śmie­chem tak gło­śnym, iż zda­wa­ło się, że na miej­scu wyzio­ną ducha; (…) wraz z nimi zaczął się śmiać mistrz Jano­tus i śmie­li się na wyprzód­ki, tak iż łzy napły­wa­ły im do oczu (…).
Fran­ci­szek Rabe­la­is, Gar­gan­tua i Pan­ta­gru­el
Przeł. Tade­usz Żeleń­ski-Boy

Jeśli ist­nie­je „zbior­ni­czek pro­sa” zwa­ny len­no­nizm, to jest on bli­skim krew­nym shan­dy­zmu, któ­ry chce zwal­czać śle­dzien­nic­two (przy­po­mnij­my to nie­zwy­kle pięk­ne pol­skie sło­wo), bowiem shan­dyzm ‒ jak pisze Ster­ne – „roz­wie­ra ser­ce i płu­ca i (…) zmu­sza krew oraz inne życio­daj­ne flu­idy cia­ła do swo­bod­ne­go prze­pły­wa­nia przez ich duk­ty oraz toczy koło życia dłu­go i rado­śnie”. Tak więc, czy­tel­ni­ku, przed tobą nie­ła­twa alter­na­ty­wa: albo będzie narze­kał na brak sen­su, albo rzu­cisz się na poszu­ki­wa­nie zako­do­wa­nych tajem­ni­czych zna­czeń. Obie moż­li­wo­ści zwio­dą cię na manow­ce. Przy­zna­wał Paul McCart­ney:

„Nie­któ­re zaku­te pały zaczną zacho­dzić w gło­wę, dla­cze­go są tu rze­czy bez sen­su, inni będą szu­kać ukry­tych zna­czeń.
„Cóż to Fur­go­nie­nie?”
„Taki «dur­dy batoł» kry­je w sobie wię­cej, niż się wyda­je”.
Nie ma w tym za grosz sen­su, ale wystar­czy, że roz­śmie­sza”.

A swo­ja dro­gą, zbior­ni­czek pro­sa sku­tecz­nie ostrze­ga przed wszel­kim ide­olo­gicz­nym zacie­trze­wie­niem: gdy wojow­ni­czo nasta­wie­ni bun­tow­ni­cy lat 60. spod zna­ku takich cza­so­pism jak Black Dwarf, kry­ty­ko­wa­li Len­no­na za brak dosta­tecz­nie bojo­we­go ducha, ten czu­jąc, że z racji swej popu­lar­no­ści łatwo może stać się jedy­nie uży­tecz­nym narzę­dziem dla „przy­wód­ców”.

„Poza nami [Len­no­nem i Yoko Ono ‒ T.S.] bodaj tyl­ko Gins­berg uwa­żał, że całe to przed­się­wzię­cie śmier­dzi, bo jest nie tyl­ko nie­bez­piecz­ne, ale wręcz głu­pie. Jed­nak „przy­wód­cy” ruchu naj­wy­raź­niej chcie­li nowe­go ‘Chi­ca­go’”
(W naszej woj­nie z pra­wem pra­wo prze­gra­ło).

Odpo­wia­dał in też sło­wa­mi pie­śni: „Tym, któ­rym nie­na­wiść zżar­ła mózg / Mówię, chło­pie wrzuć na luz”. „Pro­sem” ze „zbior­nicz­ka” moż­na kogoś poży­wić i ura­to­wać; nie­na­wi­ścią moż­na tyl­ko znisz­czyć.

4.

Szczę­śli­wy mędrzec, co na skło­nie gór bawi słuch dźwię­kiem czy­ne­li; samot­ny, zbu­dzo­ny w swym łożu, śpie­wa „Zaiste, mogę przy­siąc, nie się­gnę pra­gnie­niem nad to, co posia­dam”.
Alfred Jar­ry, Czy­ny i myśli dok­to­ra Fau­strol­la, pata­fi­zy­ka
Przeł. Jan Gon­do­wicz

O mądrość toczo­no nie­roz­strzy­gnię­te spo­ry, ale jed­no wyda­je się pew­ne: zarów­no lite­ra­tu­ra, jak i doświad­cze­nie uczą, że nie nale­ży pospiesz­nie utoż­sa­miać mądro­ści z wie­dzą. Ta ostat­nia, ze swy­mi wiel­ki­mi sta­da­mi fak­tów i wia­do­mo­ści, pozwa­la cie­szyć się sta­nem posia­da­nia: tyle wiem, tyle umiem, tyle osią­gną­łem. Mądrość wymy­ka się tej eufo­rii samo­za­do­wo­le­nia. Wie, że mię­dzy wie­dzą a spo­so­bem życia tego, któ­ry „wie” nie ma jakie­goś szcze­gól­ne­go związ­ku. Wie się zawsze „coś”, bywa się „dobrze poin­for­mo­wa­nym”, zna się mnó­stwo fak­tów, co nie prze­szka­dza żyć „byle jak”. Bo to w grun­cie rze­czy praw­da; wśród wszyst­kich, naj­czę­ściej przy­god­nych (kto zaprze­czy, że życie to „zbieg oko­licz­nych ulic”), wyda­rzeń two­rzą­cych nasze codzien­ne życie, trze­ba „jakoś” żyć (dawać sobie radę, może z „nie­wiel­ką pomo­cą przy­ja­ciół”). Mądrość może wiec pole­gać na tym, by owej codzien­nej „byle­ja­ko­ści” nie obar­czać ter­ro­rem prze­ko­nań narzu­ca­nym wszyst­kim do wie­rze­nia. Nie dla­te­go, by prze­ko­na­nia takie były nie­waż­ne. Wprost prze­ciw­nie, ważą tak wie­le, że trze­ba usta­no­wić prze­strzeń, w któ­rej ludz­ka ułom­ność i sła­bość będzie mogła od nich odpo­cząć, zaznać wytchnie­nia, i w tym­że wytchnie­niu odna­leźć mądrość.

„Mów­cie, co chce­cie, ja mówię: dur­no­ta. Czyż­by mijał mnie już tu nie­gdyś cole por­ter pra­sy? A może po pro­stu padłem ofia­rą zbie­gu oko­licz­nych ulic? Owszem, cho­ciaż­bym cho­dził cię­giem do liny, zła­żę i uklęk­nę. Od fajan­siar­skie­go żar­ła zgłu­pia­łem, a dania z szyb­ko­wa­ru mnie spo­wol­ni­ły; musia­łem wysiąść na naj­bliż­szej sta­cji. Wysko­czy­łem przy dźwię­kach woj­sko­wej debi­la­dy”
(Jest po co oddy­chać).

Oczy­wi­ście, pada­my ofia­rą zbie­gu „oko­licz­nych ulic” i „fajan­siar­skie­go żar­ła” (uciesz­my ucho bli­skim pokre­wień­stwem tego „fajan­siar­stwa” z „faj­nan­sa­mi” kró­la Ubu). Nie da się zaprze­czyć, że „głu­pie­je­my” czę­sto­wa­ni goto­wy­mi dania­mi z ide­olo­gicz­nych „szyb­ko­wa­rów”, ale moż­na się rato­wać. Trze­ba wysko­czyć; niech nas nie uwie­dzie mobi­li­zu­ją­cy dźwięk orkie­stry „woj­sko­wej debi­la­dy”, nawet jeśli to orkie­stra Sier­żan­ta Pie­prza.

5.

Tak więc sło­wo ‒ to lal­ka z dźwię­ków, słow­nik to zbiór zaba­wek. Ale język roz­wi­jał się w spo­sób natu­ral­ny z nie­licz­nych pod­sta­wo­wych jed­no­stek alfa­be­tu; samo­gło­ski i spół­gło­ski były stru­na­mi w tej zaba­wie, dźwię­ko­wy­mi lal­ka­mi. Ludzie mówią­cy jed­nym języ­kiem – to uczest­ni­cy tej wiel­kiej zaba­wy. Dla ludzi mówią­cych innym języ­kiem te lal­ki dźwię­ko­we – są zwy­kłą kupą dźwię­ko­wych gał­gan­ków.
Weli­mir Chleb­ni­kow, Nasza pod­sta­wa
Przeł. Anna Kamień­ska i Paweł Śpie­wak

Odno­si się to tak­że, a może przede wszyst­kim, do języ­ka: on też musi wytchnąć, odpo­cząć od rygo­ry­stycz­nych ram słow­ni­ka i skład­ni. Wte­dy wizy­ta o den­ty­sty sta­nie się „Dętym Sty­kiem”, co może swo­ją dro­gą pod­su­nąć pew­ne podej­rze­nia, iż wszyst­ko jest grą spo­łecz­ne­go sta­tu­su i ról, któ­re chcie­li­by­śmy odry­wać, by spro­stać wła­snym wygó­ro­wa­nym wyma­ga­niom. Tym­cza­sem, uczy Jar­ry (a Len­non kiwa gło­wą z apro­ba­tą): trze­ba wie­dzieć, że „nie się­gnie się pra­gnie­niem nad to, co się posia­da”. Język więc też musi się obu­dzić i posłu­chać dźwię­ku słów hasa­ją­cych swo­bod­nie i wybrzmie­wa­ją­cych nie­ocze­ki­wa­nym dźwię­ka­mi i sko­ja­rze­nia­mi. To owe „czy­ne­le”, któ­re sły­szy mędrzec na zbo­czu góry. Może wręcz na jej szczy­cie, the fool on the hill: mądrość może wydać się „głu­pia”, co już obja­śnił Erazm z Rot­ter­da­mu. Na sta­rych taśmach odkry­tych w archi­wach BBC, John Len­non przed­sta­wia się dzien­ni­ka­rzo­wi pro­wa­dzą­ce­mu wywiad jako „gita­rzy­sta”. Ale kto wie, czy napraw­dę nie waż­niej­sze jest to, co powie o sobie za chwi­lę: I play the guitar. Some­ti­mes I play the fool.

Kto jest mędr­cem, a kto głup­cem? Wyzwo­lo­ny język absur­dal­nej gry nigdy nie da jed­no­znacz­nej odpo­wie­dzi na to pyta­nie: głu­piec na wzgó­rzu, the fool on the hill, podzi­wia wscho­dy i zacho­dy słoń­ca, dostrze­ga całą plą­ta­ni­nę spraw tego świa­ta; pyta – ale nigdy nie daje odpo­wie­dzi: he never gives an answer. Bez­u­stan­nie trwa taniec pytań bez koń­co­we­go podzię­ko­wa­nia i ukło­ny, jakim jest odpo­wiedź. Moż­na więc śmia­ło rzec, że „Nasu­wa­ją się pytan­ga” (Nasu­wa­ją się pytan­ga). Nie dzi­wi tak­że, że w zoo­lo­gu Joh­na jed­no z pocze­snych miejsc zaj­mu­je „posęp­ny zapy­ton” (Na Kafa­ri). „I w rze­czy samej”.

6.

Muzeum Czło­wie­ka Bez­rę­kie­go zor­ga­ni­zo­wa­ło ostat­nio
bar­dzo inte­re­su­ją­cą eks­po­zy­cję odci­sków pal­ców.
Roland Topor, Naj­pięk­niej­sza para pier­si na świe­cie
Przeł. Ewa Kucz­kow­ska i Jan Kor­tas

„I w rze­czy samej”. Wie­le razy natra­fi­my na to wyra­że­nie. „‒ Mów mi Parch – ode­zwał się głos i w rze­czy samej” ‒ ‘Call me Scab’, the voice said and he was. Albo „No i w rze­czy samej – nie­du­ża Wsy­pa łaj­da­czy­ła w dali” – Yes and it were true. To tyl­ko dwa przy­kła­dy, czy­tel­ni­ko­wi nie będzie trud­no zna­leźć resz­tę. Led­wie czte­ry sło­wa dają­ce jed­nak wie­le do myśle­nia. Są świad­ka­mi potwier­dza­ją­cy­mi praw­dzi­wość wyda­rze­nia. Ale staw­ka jest wyso­ka; potwier­dze­nia tego trze­ba bowiem doko­nać na dwóch płasz­czy­znach – fak­tycz­nym i języ­ko­wym. „I w rze­czy samej” to Parch prze­ma­wia do Ery­ka, i choć­by brzmia­ło to cał­ko­wi­cie nie­wia­ry­god­nie, musi­my temu dać wia­rę. Ale musi­my tak­że uwie­rzyć w to, że „nie­du­ża Wsy­pa łaj­da­czy­ła się w dali” jest popraw­nym wyra­że­niem języ­ko­wym. Popraw­nym nie tyle ści­śle gra­ma­tycz­nie, co popraw­nie odda­ją­cym to, że nie cho­dzi o „wyspę” (cho­ciaż nie może­my uda­wać, że o „wyspie” prze­cież myśli­my, aby w ogó­le moż­na było zacze­pić się choć o skra­wek sen­su), lecz o „Wsy­pę” (co kie­ru­je nas w stro­nę jakiejś sytu­acji prze­stęp­czej, w któ­rej to, co mia­ło nie wyjść na jaw zosta­je jakoś zdra­dzo­ne) i że w świe­cie, w któ­rym zda­nie takie jest moż­li­we „Wsypa/wyspa” (bo myśli­my je obie rów­no­cze­śnie) może się „łaj­da­czyć” (a to znów zazę­bia się deli­kat­nie o „wsy­pę” jakiej doznał jakiś podej­rza­ny inte­res). Taka rów­no­bież­ność zna­czeń jest duchem tej pro­zy, w któ­rej język, już sam język, nie pozwa­la sobie na to, by zamknąć sło­wa w ści­śle okre­ślo­nych słow­ni­ko­wy­mi nor­ma­mi i przy­zwy­cza­je­nia­mi gra­ni­cach. Wymknąć się tym ogra­ni­cze­niom, wysu­płać się z węzłów złu­dzeń, jaki­mi splą­tu­je­my sobie życie, roz­bu­rzyć ścia­ny kry­jó­wek, w któ­rych cho­wa­my się przed inny­mi, wydo­stać się, by sta­nąć twa­rzą w twarz z sobą. To zna­czy z kim?

„Muszę skądś się wydo­stać”. – Napię­cie rosło mu jak w Mer­rill Lynch. – „Muszę wró­cić i sta­nąć twa­rza­mi w twa­rze ze sobą”.
Na lot­ni­sku stra­cił kil­ka kilo i dotarł na nowo­jor­skie Ken­ne­dy zmę­czo­ny, ale bez­dom­ny”.
(Śmierć zmie­nia kana­ły w tele­wi­zo­rze)

Bo prze­cież nie tyl­ko o język cho­dzi w tej pro­zie, prze­pra­szam, w tym „zbior­nicz­ku pro­sa”. Gdy sło­wa zacho­dzą wza­jem­nie na sie­bie, prze­ni­ka­ją oddzie­la­ją­ce je gra­ni­ce, uru­cha­mia­ją jed­ne dru­gie niczym kloc­ki domi­na, zacie­ra­ją się odci­ski pal­ców pozwa­la­ją­ce na iden­ty­fi­ka­cję spraw­cy (a to nie mogło być obo­jęt­ne kogoś, kto pisał o Shel­moc­ku Klop­sie, Nie­zby­wal­ne dozna­nie pan­ny Anne Duf­field), mglą się kon­tu­ry wszel­kich toż­sa­mo­ści. Wszak sły­sze­li­śmy to w pie­śni: „Jestem nim / i tyś jest nim / i tyś jest mną / i wszy­scy­śmy w tym razem”. Osta­tecz­nie nie ma nic nie­praw­dzi­we­go w stwier­dze­niu „Jestem mor­sem”, I am the wal­rus. I w rze­czy samej. GOO GOO G’JOOB.

7.

Przed­mio­ty tutaj fru­wa­ją bez prze­rwy (…) powie­dzia­ła w koń­cu płacz­li­wie, gdy stra­ci­ła minu­tę albo wię­cej w darem­nym pości­gu za wiel­kim lśnią­cym przed­mio­tem, któ­ry chwi­la­mi wyglą­dał jak pudeł­ko do robó­tek, a cza­sem jak wiel­ka lal­ka, i zawsze znaj­do­wał się na pół­ce tuż ponad tą, w któ­rą się wpa­try­wa­ła.
Lewis Car­roll, O tym, co Ali­cja odkry­ła po dru­giej stro­nie lustra
Przeł. Maciej Słom­czyń­ski

Jak trud­no jest zna­leźć taką for­mu­łę, któ­ra potwier­dza­jąc rze­czy­wi­stość tego, co się wyda­rza, jed­no­cze­śnie stwa­rza­ła­by coś w rodza­ju dystan­su nie­zbęd­ne­go, aby z jed­nej stro­ny dopu­ścić moż­li­wość wiel­kie­go prze­kro­cze­nia tego, co zwy­czaj­ne, a z dru­giej – by nie wpaść w obłęd, któ­ry na zawsze oddzie­lił­by nas od świa­ta codzien­nych zatrud­nień. O tym, jak nie­odzow­ne są takie wyra­że­nia świad­czy to, że poja­wia­ją się w każ­dym języ­ku. To one spra­wia­ją, że jed­no­cze­śnie wie­rzy­my w to, co jest przed­mio­tem opo­wie­ści i uśmie­cha­my się w poczu­ciu, iż opo­wie­ści te wykra­cza­ją poza ramy nasze­go świa­ta. Dzię­ki nim moż­li­wa jest baśń, lite­ra­tu­ra dla dzie­ci, to one udzie­la­ją patro­na­tu języ­ko­wym eks­pe­ry­men­tom dada­istów, sur­re­ali­stów; z ich opie­ki korzy­stał Lewis Car­roll i Edward Lear. Czy moż­na się dzi­wić entu­zja­stycz­ne­mu toa­sto­wi: „– Chwa­ła niech będzie Ali­cji! – wzno­szą się okrzy­ki, zaska­ku­jąc tłum od tyłu. – Chwa­ła niech będzie Ali­cji! Pio­run bije dwa razy!” (Roz­dział 41…). Trud­no jest zna­leźć for­mu­łę, któ­ra utrwa­li­ła­by naszą wia­rę, że coś sta­ło się fak­tycz­nie i napraw­dę. Ale for­mu­ła taka jest koniecz­na, o czym dobrze wie­dzą dzie­ci.

Musiał zda­wać sobie z tego spra­wę James Joy­ce, sko­ro pytał Paolo Rug­gie­ra o grec­ki odpo­wied­nik takich wyra­żeń, jak „Pew­ne­go razu za daw­nych cza­sów”, czy też zakoń­czeń opo­wie­ści dla dzie­ci w rodza­ju „Nasta­wi­li więc wodę, zapa­rzy­li her­ba­tę i żyli dłu­go i szczę­śli­wie aż do koń­ca świa­ta”. Zna­jo­mość nie­miec­kich bajek pod­su­wa­ła mu fra­zę „Es war ein­mal”, ale wie­dział, że „każ­dy kraj ma na taką oka­zję wła­sne sfor­mu­ło­wa­nia”. Dla Len­no­now­skie­go and he was Filip Łobo­dziń­ski znaj­du­je „I w rze­czy samej”.

Bar­dzo dobrze. I w rze­czy w samej. Cho­ciaż może i nie. Bo siła Len­no­now­skie­go humo­ru nie pozwa­la tra­fić w samą dzie­siąt­kę; a może ina­czej, gdy wyda­je się, że tra­fia­my w cel, oka­zu­je się, że to, w co mie­li­śmy tra­fić, prze­su­nę­ło się już, jak w skle­pie Sta­rej Owcy wymy­ślo­nym przez Lewi­sa Car­ro­la, gdzie indziej: „Liver­pluł ma spo­ro do zaafe­ro­wa­nia, ale żeby zaraz w sam raz to nie” (Liver­pluł).

I w rze­czy samej: tak jest, ale zno­wu żeby zaraz w sam raz, to nie.

8.

Bihuł­ba­łam­bo­bam­bła­go­ham­ba. (…) Naj­gor­sza jest kar­na kolo­nia myśli nie­wy­po­wie­dzia­nych. Prze­kra­czam prze­łęcz sen­su i bez­sen­su!
Sta­ni­sław Igna­cy Wit­kie­wicz, Janul­ka, cór­ka Fiz­dej­ki

Może cho­dzi o to, żeby się zgu­bić, stra­cić w tej pro­zie wszel­ką pew­ność. Popraw­my się, nie stra­ci­my tej pew­no­ści bez resz­ty: zawsze trzy­ma­my się, cza­sem roz­pacz­li­wie, zna­jo­mych zna­czeń, bła­ga­jąc, by cho­ciaż jakaś deska pozo­sta­ła ze strza­ska­ne­go stat­ku dobrze zna­nych zna­czeń, deska, któ­rej chwy­ciw­szy się mogli­by­śmy dopły­nąć do jakieś brze­gu. Nawet jeśli miał­by to być tyl­ko ska­li­sty brzeg jakiejś łaj­da­czą­cej się „Wsy­py” (o czym za chwi­lę).  Tak przed­sta­wia­ła się spra­wa w 1967 roku z per­spek­ty­wy (par­don, „per­skiej ksy­wy”) uli­cy Modro­sój­ki Błę­kit­nej: „Mgła spły­nę­ła na L.A. / Przy­ja­cie­le w niej zgu­bi­li się / Mie­li nadejść w każ­dej chwi­li / Lecz z kre­te­sem się zgu­bi­li”.

Dooko­ła nie tyl­ko mgła, ale roz­bu­ja­ny żywioł języ­ko­wych fal, bez począt­ku i bez koń­ca, bowiem jed­na prze­le­wa się w dru­gą, a każ­da następ­na nie­sie obiet­ni­ce kolej­nych: „Jed­dak nie bia­ło to wpła­wu da tab­tych. Dalej sta­cza­li, a wokół pada­ły kor­ko­dy­le, dzi­kie łozy, anty­go­ny, szu­ka­le, Zew Lwi i w ogó­le… Szef Drwi i w ogó­le… Zlew Dni, Plew Kpi i w ogó­le… Tref Mgli, Blef Pchli i w ogó­le” (Z bia­łym owcą). Trze­ba jakoś dobić do brze­gu, któ­ry pozwo­lił­by nam wytchnąć, ale rzecz nie jest pro­sta. Jak w ostat­niej sce­nie Ubu kró­la, gdzie pły­ną­cy Bał­ty­kiem i prze­stra­szo­ny koły­sa­niem, pod­szy­ty tchó­rzem Ubu, wrzesz­czy: „Dobi­jać, sły­szy­cie tam? Two­ja spraw­ka, gapi­ta­nie jeden, jak nie dobi­je­my. Zawsze trza dobi­jać” (przeł. Jan Gon­do­wicz). Ale jeśli o coś cho­dzi w tek­stach Joh­na, to wła­śnie o to, żeby nie być jak Ubu, żeby dać odpór ubi­za­cji świa­ta. Co ozna­cza, że trze­ba dać się roz­ko­ły­sać falo­wa­niu słów; może taka jest staw­ka nasze­go życia. Czy nie tak da się zro­zu­mieć wyzna­nie: „toczę okrut­ną a cud­dow­ną wal­kę słow­ną” (Rewo­lu­cja Natt cho­dzi)?

9.

Począt­ko­wo zawsze tłu­czo­no jaja przed jedze­niem z grub­sze­go koń­ca (…). Na jede­na­ście tysię­cy liczą ludzi, któ­rzy róż­ny­mi cza­sy wole­li śmierć ponieść, ani­że­li pod­dać się pra­wu tłu­cze­nia jaj z cień­sze­go koń­ca.
Jona­than Swift, Podró­że Gul­li­we­ra
(przekł. ano­ni­mo­wy)

Wszyst­kie te „wsy­py” i „Opac­twa Panik­ster­skie” nale­żą do wyobra­żo­nej geo­gra­fii i rów­nie wyobra­żo­nej histo­rii. Nie cho­dzi przy tym wyłącz­nie o zabaw­ne „prze­krę­ce­nie” dobrze zna­nej nazwy, czy o to, by ina­czej wybrzmia­ło nazwi­sko jakiejś zna­nej powszech­nie posta­ci. Wszyst­ko to sygna­ły ostrze­ga­ją­ce (niczym buczą­ce prze­ciw­m­giel­ne boje), że zbli­ża­my się do lądu, w któ­rym rze­czy i zda­rze­nia mają się w isto­cie ina­czej, choć pozor­nie wyglą­da­ją tak, jak­by nale­ża­ły do zna­ne­go nam dobrze świa­ta. Jest tak, jak w wiel­kim dzie­le Swi­fta: histo­ria z jej zda­rze­nia­mi jest ta sama: nie odcho­dzi­my od wojen i podej­rza­nych machi­na­cji, lecz teraz odczy­tu­je­my ją ina­czej – owszem powta­rza się, ale (wie­dział o tym i Hegel i Marks) jako okrut­na far­sa. A idąc tro­pem języ­ko­wych powi­no­wactw powiedz­my, że far­sa, któ­rą nam ser­wu­je Len­non, zosta­wia zewnętrz­ną powło­kę wyda­rzeń, lecz gdy sma­ku­je­my owo języ­ko­we danie czu­je­my, że nadzie­nie tej powło­ki, jej farsz, jest inny. Wznio­słość sta­je się śmiesz­na, czę­sto okrut­nie śmiesz­na. Gdy Guli­wer opo­wia­da mądre­mu konio­wi o wiel­ko­ści ludz­kich doko­nań snu­jąc opo­wieść o nie­ustan­nych spo­rach i bez­li­to­snych woj­nach, ten skwi­tu­je to iro­nicz­nym: „To, co mi powia­dasz o przy­czy­nach waszych wojen, daje mi wyso­kie wyobra­że­nie o waszym rozu­mie” (przekł. ano­ni­mo­wy).

Jak zro­zu­mieć histo­rię z jej zamę­tem okru­cień­stwa i odpor­nej na wszyst­ko głu­po­ty.

Jedy­nie praw­dzi­wy adept zro­zu­mie głęb­sze zna­cze­nie tego, co zaraz powiem:
„Kod fla­ko­no­wy jest skry­ty pod bąbel­ka­mi sym­bo­li­zmu, poło­żo­ne­go mię­dzy brze­giem a usta­mi nie­ziem­skich roz­ko­szy”. Czy­li „bez­względ­ne środ­ki nale­ży pod­jąć siłą”.
(Wal się… )

I w rze­czy samej: tak jest, ale zno­wu żeby zaraz w sam raz, to nie.

10.

Raz żyła mło­da dama w Egip­cie, 
któ­rej nos sta­le rósł razem z pyp­ciem; 
aż rze­kła (gdy po roku 
stra­ci­ła go z wido­ku): 
„Żegnaj, pyp­ciu! Nie ujrzy już nikt cię.

Edward Lear
Przeł. Andrzej Nowic­ki

Ludzie są ułom­ni, ale nie trak­tu­ją swej ułom­no­ści jako zrzą­dze­nia wro­gie­go losu; żywią roz­pacz­li­wą, czar­ną nadzie­ję ‒ pozba­wio­ny pra­wej ręki Bob­by otrzy­ma w pre­zen­cie lewy hak, lecz nie opusz­cza go myśl, że za rok przy­ślą mu pra­wy.

Ludzie są nie­do­sko­na­li, ale ich nie­do­sko­na­ło­ści nie są jakimś cia­łem obcym, któ­re pra­gnę­li­by za wszel­ką cenę odrzu­cić – „mów mi Parch”, odzy­wa się parch do Ery­ka, a ten podej­mu­je roz­mo­wę.

Ludzie nie są pięk­ni (Mary Atkins ma czte­ry kurzaj­ki „na piu­ście” i garb), ale brak uro­dy nie stoi na prze­szko­dzie, by rusza­li – niczym boha­te­ro­wie daw­nych epo­sów – na hero­icz­ne wypra­wy:

Zgrodź gór­ską puszcz i wierzb­ną gęstw,
kędy hał­dy pra­dol­nych traw,
kitra­my cwa­łem w stos i w sąg,
Głu­chy Ted, Danu­ta i ja.

Nic nie roz­da­li nigdy nas,
trój­ca nasza skrzęt­nie tak trwa
i z mie­czem też w nie­je­den bój,
Głu­chy Ted, Danu­ta i ja.
(Głu­chy Ted, Danu­ta i ja)

11.

Ale Piór­ko, z ręka­mi peł­ny­mi kuter­no­gów, skar­żył się cichut­ko. (…) – Pan kupi pie­ska na grób tatu­sia – naga­bu­ją ponu­rzy, jak to kale­ki.
Zmę­cze­nie! Ach, zmę­cze­nie! Kie­dyż nam wresz­cie dadzą spo­kój?…
Hen­ri Michaux, Nie­ja­ki Piór­ko
Przeł. Jerzy Lisow­ski

Może zmę­cze­nie jest nie­uchron­ne wobec ułom­no­ści świa­ta; zwłasz­cza wte­dy, gdy zda­my sobie spra­wę z tego, jak bar­dzo jego kale­kie ist­nie­nie odbie­ga od naszych wyobra­żeń. A tyczy się to i nas samych. Nas, przy­pi­sa­nych do spo­łecz­nych ról. Wia­do­mo ‒ Szek­spir każe wyznać melan­cho­lij­ne­mu Jaku­bo­wi, że świat to sce­na, a my jeste­śmy jedy­nie akto­ra­mi. Nikt nie wie­dział tego lepiej niż Len­non, któ­ry chciał zmie­nić ści­sły sce­na­riusz życia z goto­wy­mi sytu­acja­mi i kwe­stia­mi usta­lo­ny­mi przez przy­ję­ty porzą­dek rze­czy w zaim­pro­wi­zo­wa­ną kome­dię dell’arte. Kim­że nie był: pół sie­ro­tą, któ­re­go los uczy­nił człon­kiem Słyn­nej Czwór­ki, kimś popu­lar­niej­szym od Jezu­sa, muzy­kiem w cyr­ko­wej orkie­strze Sier­żan­ta Pie­prza, poszu­ki­wa­czem praw­dy w Indiach, zało­ży­cie­lem przed­się­bior­stwa Apple, wresz­cie ojcem rodzi­ny krzą­ta­ją­cym się wokół domo­wych spraw w słyn­nym nowo­jor­skim budyn­ku zwa­nym Dako­ta (bo, jak to wcze­śniej prze­wi­dział w son­gu o Desmon­dzie i Mol­ly, codzien­na trosk jest nam pisa­na i tam win­ni­śmy szu­kać małych rado­ści). Rysun­ki Joh­na (mam wra­że­nie, że nie­któ­re spo­krew­nia­ją go ze zna­ko­mi­tym ame­ry­kań­skim humo­ry­stą Jame­sem Thur­be­rem) to fan­ta­sma­go­ria kształ­tów w trak­cie nie­ustan­nej meta­mor­fo­zy: ręka czło­wie­ka trzy­ma­ją­ce­go smycz robi się coraz dłuż­sza i sta­je się czwo­ro­no­giem, szy­ja wycią­ga się i wykrę­ca wężo­wo (w czym przy­po­mi­na nam znów o Ali­cji, bowiem wyglą­da jak fla­ming ze słyn­nej par­tii kro­kie­ta u Kró­lo­wej Kier, a może nawet jak sama Ali­cja, kie­dy jej nad­zwy­czaj­nie dłu­ga szy­ja stra­szy gołę­bia w jego nadrzew­nym gnieź­dzie) i nie­po­strze­że­nie mamy do czy­nie­nia z ręką i wycią­gnię­tym pal­cem, trzy­ma­na przy uchu słu­chaw­ka oka­zu­je się kudła­tym psem. Dla­te­go John nie odże­gny­wał się od roli bła­zna, ale z tego same­go powo­du gotów był przy­znać się, że nie jest gwiaz­do­rem o bez­tro­skim życiu. Jestem „sko­na­ny” mawiał:

Jestem sko­na­ny, w nocy sypiam źle.
Jestem sko­na­ny, umysł mam jak we mgle.
Już nawet nie wiem, czy whi­sky mi się chce.

Może dla­te­go chciał szu­kać sie­bie poza dobrze wyty­czo­ny­mi szla­ka­mi:

Moja mat­ka przy­szła z nie­ba,
Z zie­mi ojciec się naro­dził.
A ja jestem ze wszech­świa­ta,
Wiesz dobrze, o co mi cho­dzi.

12.

Dia­beł naj­czę­ściej uży­wa wła­sne­go języ­ka zwa­ne­go Bel­sy­bab­ble wymy­śla­jąc go w mia­rę potrzeb; kie­dy jest bar­dzo zły, potra­fi tez bie­gle mówić kiep­ską fran­cusz­czy­zną, choć ludzie, któ­rzy go sły­sze­li, twier­dzą, że ma sil­ny akcent dubliń­ski.
James Joy­ce w liście z dnia 10 sierp­nia 1936 roku do wnu­ka Ste­phe­na Joyce’a
Przeł. Michał Roni­kier

Tak czy ina­czej wra­ca­my do języ­ka. Znaj­du­je się on w sta­nie nie­za­chwia­nej goto­wo­ści do zmia­ny; nie tyl­ko tej, któ­rą wywo­łu­je ludz­ka histo­ria i ludz­kie potrze­by. Cho­dzi o coś inne­go: o głę­bo­ką goto­wość do meta­mor­fo­zy kry­ją­cą się w samym sło­wie, nie­ja­ko poza prag­ma­ty­ką ludz­kie­go komu­ni­ko­wa­nia się. Musi­my ulec sło­wom, któ­re wyglą­da­ją niby podob­nie, ale wystar­czy drob­na zmia­na, led­wie lite­ra lub gło­ska, aby sta­wa­ły się zupeł­nie nowy­mi isto­ta­mi – zabaw­ny­mi, ale i mon­stru­al­ny­mi. Mówiąc po Len­now­sku: język wrze, gotu­je się w nim mate­ria seman­tycz­na, a gdy wybu­cha (wul­kan zobra­zu­je nam to, co się tu dzie­je) zale­wa nas lawa nowych sen­sów, o któ­rych nie wie­my nic i któ­re dopie­ro musi­my pró­bo­wać jakoś odna­leźć. Dia­beł mówi kiep­ską fran­cusz­czy­zną (choć pew­nie prze­brnie bez­błęd­nie przez „Michel­le, ma bel­le”), ale rów­nież nie zawa­ha się przed sło­wem nie­miec­kim, skiepsz­czo­nym, a może prze­ciw­nie – wzbo­ga­co­nym przez akcent dubliń­ski, choć nie­wy­klu­czo­ne, że ślą­ski:

Bilt zeitung w śmie­tan­nie wrą­bła jabł,
tańt­zem wkręt­zo­na za ten tego,
lecz zblu­deł, co zdba­ły w zębach, zbladł,
ja spy­tam więc – warum dla­cze­go?
(Gdy nastał gbur­ny świt)

Przy­zna­je Yoko, że „John pisał bar­dzo szyb­ko. Sło­wa spły­wa­ły mu z pió­ra jak buzu­ją­ca woda źró­dla­na”. Nic dziw­ne­go. Prze­cież „Sło­wa pły­ną niczym deszcz do kub­ka wprost / Lek­ko tak przez wszech­świat prze­wi­ja­ją się…”.

I w rze­czy samej: tak jest, ale żeby zaraz w sam raz, to nie.

13.

Już kie­dyś opo­wia­da­łem wam, pano­wie, o mojej krót­kiej podró­ży na księ­życ, dokąd się po moją srebr­ną sie­kie­rę wybra­łem.
Got­t­fried A. Bur­ger, Przy­go­dy baro­na Mun­ch­hau­se­na
Przeł. Han­na Janu­szew­ska

A wszyst­ko to, wraz z tym posło­wiem, to nie wię­cej niż opo­wie­ści pew­ne­go baro­na, któ­ry wybrał się na Księ­życ, tym razem nie po srebr­ną sie­kie­rę, ale po „srebr­ny mło­tek” porzu­co­ny tam przez pew­ne­go nie­zbyt sym­pa­tycz­ne­go osob­ni­ka o nazwi­sku Maxwell. Księ­życ był zresz­tą patro­nem wszel­kich oso­bli­wo­ści, a jego tajem­ni­cza moc oży­wia­ła nad­zwy­czaj­ne opo­wie­ści. Takie jak ta o Han­sie, któ­re­go ser­ce:

„(…) nie wytrzy­ma­ło w auto­bu­sie w cen­trum Los Ange­les, kie­dy się­gał po coś dziw­ne­go, by to wrę­czyć następ­nie szo­fe­ro­wi. Zasto­so­wa­no meto­dę usta-usta, ale bez­sku­tecz­nie. Zło­żo­no go obok jego żony w zuży­tym papier­ni­ku i plot­ka gło­si­ła, że przy peł­ni księ­ży­ca widy­wa­no tam dwie posta­cie, któ­re „robią masaż dal­ma­tyń­czy­kom”.
(Omal­że zda­rzy­ło się to w Rzy­mie)

Obra­zy nastę­pu­ją szyb­ko jed­ne po dru­gich, niczym w fil­mie, w któ­rym mie­sza­ją się roz­ma­ite gatun­ki: wątek kry­mi­nal­ny spla­ta się z roman­tycz­nym, aby zamknąć wszyst­ko kodą w duchu fil­mu gro­zy. Nie bez racji mówi­ła Yoko Ono, że John uwa­żał swo­je tek­sty za „świet­ny mate­riał na film – zresz­tą całe pisar­stwo Joh­na mia­ło bar­dzo kine­ma­to­gra­ficz­ny styl. Jedy­nie przy­po­mi­na­ją­ce tor­na­do zmia­ny prze­strze­ni lite­rac­kiej utrud­nia­ły adap­ta­cję na język kina”. Fak­tycz­nie, tor­na­do prze­miesz­cza się i prze­sta­wia sło­wa, a jed­no, upadł­szy, pocią­ga za sobą dru­gie. Ale nie ma tu nisz­czą­cej kata­stro­fy, bowiem to, co wyda­wa­ło się ruiną, ukła­da się i wypię­trza w inną budow­lę o nie­spo­ty­ka­nych kształ­tach. I tak snu­je się ta opo­wieść:

Daw­no temu owe­mu za góra­mi i Disney­ami – daj­my na to, ze trzy­sta lat wspak – w cwa­nym lesie żyło sobie tak z sied­miu zasno­lud­ków, czy­li przy­głu­pów, a ich imio­na to: Pier­dzio­szek, Gde­rek, Abzik, Pędrak, Urą­ga­łek, Ali­ce? Nie­chcia­łek – i Ćpap­cio. W każ­dym razie cała feraj­na pra­co­wa­ła w kopal­ni dia­men­tów, któ­rej bogac­two prze­cho­dzi­ło ludz­kie poczę­cie.
(Ulew­na Ścież­ka… )

PS1.

Fili­pie, dobrze, że prze­tłu­ma­czy­łeś te dziw­ne histo­rie nie z tej ani z tam­tej zie­mi. Może w ogó­le nie z Zie­mi. Że opo­wie­dzia­łeś na nowo tę baj­kę. Niby tę samą, a inną.

To, co napi­sa­łeś, jest w sam raz. Napraw­dę. W rze­czy samej tak jest (cho­ciaż żeby zaraz w sam raz, to nie),

Two­ja „wiedź-mat­ka”.

PS2.

Pozdro­wie­nia od Ran­dol­pha i Jesu­sa el Pif­co.

 

Pisa­ne w Cisow­ni­cy, 24 listo­pa­da, w dzień ‒ według kalen­da­rza Alfre­da Jarry’ego – św. Futro­ne­li.

 

Korzy­sta­łem z nastę­pu­ją­cych pie­śni The Beatles:

The Fool on the Hill, z albu­mu Magi­cal Myste­ry Tour (1967)

With a Lit­tle Help from My Friends, z albu­mu Sgt Pepper’s Lone­ly Hearts Club Band (1967)

I Am the Wal­rus, stro­na B sin­gla Hel­lo Good­bye (1967)

Blue Jay Way, z albu­mu Magi­cal Myste­ry Tour (1967)

Ob-la-di Ob-la-da, z albu­mu The Beatles (1968)

Across the Uni­ver­se, z albu­mu Let It Be (1970)

I’ So Tired, z albu­mu The Beatles (1968)

Yer Blu­es, z albu­mu The Beatles (1968)

Maxwell’s Silver Ham­mer, z albu­mu Abbey Road (1969)

Revo­lu­tion, stro­na B sin­gla Hey Jude (1968)

O autorze

Tadeusz Sławek

Urodzony w 1946 roku w Katowicach. Ukończył Liceum im. Adama Mickiewicza w tymże mieście, absolwent filologii polskiej i angielskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Związany z Uniwersytetem Śląskim nieprzerwanie od 1971 roku, rektor Uniwersytetu w latach 1996-2002. Wraz z kontrabasistą Bogdanem Mizerskim autor i wykonawca esejów na głos i kontrabas. Zajmuje się historią literatury angielskiej i amerykańskiej, literaturą porównawczą, zagadnieniami życia publicznego. Ważniejsze publikacje: Calling of Jonah. Problems of Literary Voice (wspólnie z Donaldem Weslingiem), Maszyna do pisania. O teorii literatury Jacquesa Derridy (wspólnie z Tadeuszem Rachwałem), U-bywać. Człowiek, świat, przyjaźń w twórczości Williama Blake’a (2001), Antygona w świecie korporacji (2002), Ujmować. Henry David Thoreau i wsponota świata (2009), NIC-owanie świata. Zdania z Szekspira (2012), U-chodzić (2015).

Powiązania

Wiara, nadzieja i krwawa łaźnia

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Spo­tka­nie z udzia­łem Fili­pa Łobo­dziń­skie­go, Tade­usza Sław­ka i Oli Bud­ki w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27. Muzy­ka Hubert Zemler.

Więcej

Pięć esejów Homerowskich

nagrania / transPort Literacki Bogdan Mizerski Hubert Zemler Tadeusz Sławek

Esej Tade­usza Sław­ka otwie­ra­ją­cy festi­wal Trans­Port Lite­rac­ki 27. Muzy­ka Bog­dan Mizer­ski i Hubert Zemler.

Więcej

Pięć esejów Homerowskich

recenzje / IMPRESJE Tadeusz Sławek

Impre­sja Tade­usza Sław­ka, otwie­ra­ją­ca festi­wal Trans­Port Lite­rac­ki 27.

Więcej

Książki z Biura: Odcinek 5 Wyspa na Księżycu

nagrania / między wierszami Tadeusz Sławek William Blake

Pią­ty odci­nek cyklu Książ­ki z Biu­ra. Nagra­nie zre­ali­zo­wa­no w ramach pro­jek­tu Kar­to­te­ka 25.

Więcej

Klasyka europejskiej poezji: Blake, Espriu, Todorović, Župančič

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół ksią­żek Wyspa na Księ­ży­cu Wil­lia­ma Bla­ke­’a, świ­nia jest naj­lep­szym pły­wa­kiem Mir­jo­lu­ba Todo­ro­vi­cia, Kie­lich upo­je­nia Oto­na Župa­nči­ča oraz Skó­ra byka Salva­do­ra Espriu z udzia­łem Tade­usza Sław­ka, Jakub Korn­hau­ser, Miło­sza Bie­drzyc­kie­go, Fili­pa Łobo­dziń­skie­go, Joan­ny Orskiej i Jaku­ba Skur­ty­sa w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 25.

Więcej

Santarém, Samotność przestrzeni oraz Nie gódź się

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół ksią­żek San­ta­rém Eli­za­beth Bishop, Samot­ność prze­strze­ni Emi­ly Dic­kin­son i Nie gódź się Pat­ti Smith z udzia­łem Tade­usza Sław­ka, Fili­pa Łobo­dziń­skie­go, Joan­ny Muel­ler oraz Juliu­sza Pie­li­chow­skie­go w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 24.

Więcej

Dopiero wyobraźnia wyzwoli rozum, czyniąc go faktycznie rozumnym

wywiady / o książce Krzysztof Siwczyk Tadeusz Sławek

Roz­mo­wa Krzysz­to­fa Siw­czy­ka z Tade­uszem Sław­kiem, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Wil­lia­ma Blake’a Wyspa na Księ­ży­cu, w tłu­ma­cze­niu Tade­usza Sław­ka, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 2 mar­ca 2020 roku.

Więcej

List rozbitka z Wyspy na Księżycu

recenzje / KOMENTARZE Tadeusz Sławek

Autor­ski komen­tarz Tade­usza Sław­ka, towa­rzy­szą­cy wyda­niu książ­ki Wil­lia­ma Blake’a Wyspa na Księ­ży­cu, w tłu­ma­cze­niu Tade­usza Sław­ka, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 2 mar­ca 2020 roku.

Więcej

Wyspa na Księżycu (2)

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Sławek William Blake

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Wil­lia­ma Blake’a Wyspa na Księ­ży­cu, w tłu­ma­cze­niu Tade­usza Sław­ka, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 2 mar­ca 2020 roku.

Więcej

Wyspa na Księżycu

utwory / zapowiedzi książek Tadeusz Sławek William Blake

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Wil­lia­ma Blake’a Wyspa na Księ­ży­cu, w tłu­ma­cze­niu Tade­usza Sław­ka, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 2 mar­ca 2020 roku.

Więcej

Wiersze i opowiadania doraźne 2019

utwory / zapowiedzi książek Różni autorzy

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy alma­nach Wier­sze i opo­wia­da­nia doraź­ne 2019, któ­ry uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 4 wrze­śnia 2019 roku.

Więcej

Wiersz jak granulka czasu

wywiady / o książce Juliusz Pielichowski Tadeusz Sławek

Roz­mo­wa Juliu­sza Pie­li­chow­skie­go z Tade­uszem Sław­kiem, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Samot­ność prze­strze­ni Emi­ly Dic­kin­son, w tłu­ma­cze­niu i wybo­rze Tade­usza Sław­ka, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 24 czerw­ca 2019 roku.

Więcej

Poetycka książka trzydziestolecia: rekomendacja nr 23

debaty / ankiety i podsumowania Tadeusz Sławek

Głos Tade­usza Sław­ka w deba­cie „Poetyc­ka książ­ka trzy­dzie­sto­le­cia”.

Więcej

Samotność przestrzeni

utwory / zapowiedzi książek Emily Dickinson Tadeusz Sławek

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Samot­ność prze­strze­ni Emi­ly Dic­kin­son, w tłu­ma­cze­niu Tade­usza Sław­ka, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 24 czerw­ca 2019 roku.

Więcej

Pieśń torby na pawia i Tarantula

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie autor­skie wokół ksią­żek Taran­tu­la Boba Dyla­na oraz Pieśń tor­by na pawia Nic­ka Cave­’a z udzia­łem tłu­ma­czy Fili­pa Łobo­dziń­skie­go i Tade­usza Sław­ka w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 23. Pro­wa­dze­nie Jerzy Jar­nie­wicz.

Więcej

Pieśń torby na pawia (2)

utwory / zapowiedzi książek Nick Cave Tadeusz Sławek

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Pieśń tor­by na pawia Nic­ka Cave’a w prze­kła­dzie Tade­usza Sław­ka, któ­ra uka­że się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 9 kwiet­nia 2018 roku.

Więcej

Pieśń torby na pawia (1)

utwory / zapowiedzi książek Nick Cave Tadeusz Sławek

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Pieśń tor­by na pawia Nic­ka Cave’a w prze­kła­dzie Tade­usza Sław­ka, któ­ra uka­że się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 9 kwiet­nia 2018 roku.

Więcej

Książki z Biura: Odcinek 3 Przestworzone rzeczy

nagrania / między wierszami Filip Łobodziński John Lennon

Trze­ci odci­nek cyklu Książ­ki z Biu­ra. Nagra­nie zre­ali­zo­wa­no w ramach pro­jek­tu Kar­to­te­ka 25.

Więcej

Lot kuli w bilardzie elektrycznym

recenzje / ESEJE Filip Łobodziński

Szkic Fili­pa Łobo­dziń­skie­go, towa­rzy­szą­cy wyda­niu książ­ki Joh­na Len­no­na Prze­stwo­rzo­ne rze­czy, w tłu­ma­cze­niu Fili­pa Łobo­dziń­skie­go, któ­rą uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 30 listo­pa­da 2020 roku.

Więcej

John Lennon ścichapęk

wywiady / o książce Adam Poprawa Filip Łobodziński

Roz­mo­wa Ada­ma Popra­wy z Fili­pem Łobo­dziń­skim, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Joh­na Len­no­na Prze­stwo­rzo­ne rze­czy, w tłu­ma­cze­niu Fili­pa Łobo­dziń­skie­go, któ­rą uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 30 listo­pa­da 2020 roku.

Więcej

Przestworzone rzeczy (3)

utwory / zapowiedzi książek Filip Łobodziński John Lennon

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Joh­na Len­no­na Prze­stwo­rzo­ne rze­czy, w tłu­ma­cze­niu Fili­pa Łobo­dziń­skie­go, któ­rą uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 9 listo­pa­da 2020 roku.

Więcej

Przestworzone rzeczy (2)

utwory / zapowiedzi książek Filip Łobodziński John Lennon

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Joh­na Len­no­na Prze­stwo­rzo­ne rze­czy, w tłu­ma­cze­niu Fili­pa Łobo­dziń­skie­go, któ­rą uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 9 listo­pa­da 2020 roku.

Więcej

Przestworzone rzeczy (1)

utwory / zapowiedzi książek Filip Łobodziński John Lennon

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Joh­na Len­no­na Prze­stwo­rzo­ne rze­czy, w tłu­ma­cze­niu Fili­pa Łobo­dziń­skie­go, któ­rą uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 9 listo­pa­da 2020 roku.

Więcej