recenzje / ESEJE

Zmęczony burz szaleństwem

Jakub Skurtys

Recenzja Jakuba Skurtysa z książki Jarzmo Przemysława Owczarka, wydanej w Biurze Literackim 29 maja 2017 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Idę po szczę­ście swo­je. Po ciszę. Do kogo?
Któ­rę­dy? Ach, jak śle­piec! Zwy­czaj­nie – przed sie­bie.

J. Tuwim

To nie będzie łatwa lek­tu­ra. Prze­my­sław Owcza­rek zawsze wyma­gał od czy­tel­ni­ka wyjąt­ko­we­go sku­pie­nia, uwa­gi i cier­pli­wo­ści, mie­szał wizyj­ność z inte­lek­tu­ali­zmem, obmy­ślał pro­jek­ty ksią­żek i tak też roz­gry­wał wier­sze wewnątrz tomów – mię­dzy sobą oraz prze­ciw sobie. Z Jarz­mem jest podob­nie, a i sam tytuł nie obie­cu­je lek­tu­ro­wej swo­bo­dy. Będzie­my się poru­szać raczej w kon­tek­stach nie­wo­li, znie­wo­le­nia, brze­mie­nia, ogra­ni­cze­nia, cię­ża­ru, ujarzmia­nia, zasta­na­wiać się nad pięt­nem, ale też nad tym, co łączy i spa­ja (jak w ety­mo­lo­gicz­nych korze­niach sło­wa). Nie będzie to zatem lek­tu­ra łatwa, ale war­ta zacho­du.

Autor jest z wykształ­ce­nia antro­po­lo­giem i czuć to w więk­szo­ści wier­szy, ale tym razem widać to rów­nież w kon­cep­cie. Pod­ty­tuł obwiesz­cza czy­tel­ni­ko­wi, że ma do czy­nie­nia z „zapi­ska­mi na pogra­ni­czu poezji”, a tek­sty kon­se­kwent­nie roz­wi­ja­ją trop geno­lo­gicz­ny fisz­ki. Są to jed­nak zapi­ski innej natu­ry, niż w np. w Woły­niu Bourne’a Dar­ka Fok­sa: ich cha­rak­ter jest prze­my­śla­ny i celo­wy, przy­po­mi­na raczej poetyc­ki dzien­nik, w któ­rym „ja” odbi­ja się w lustrach kolej­nych zawo­dów, miejsc i obo­wiąz­ków. Fisz­ki uzu­peł­nio­ne są ponad­to o nie­ba­nal­ne zesta­wie­nia i meta­fo­ry, któ­re two­rzą napię­cia już w obrę­bie tytu­łów, np.: „len­no. fisz­ka akwi­zy­to­ra”, „rada pro­gra­mo­wa. fisz­ka cze­lad­ni­ka”, „rewanż. fisz­ka żni­wia­rza”. Oba czło­ny tytu­łów napę­dza­ją następ­nie tema­ty­kę wier­szy, a cza­sem wręcz sta­ją się meta­po­etyc­ką dźwi­gnią, jak w „Tuwim zlazł z ław­ki i włó­czy Ste­fę po Łodzi. fisz­ka nad fisz­ka­mi” czy w „wystar­czą trzy sło­wa, żeby roz­pę­dzić wiersz. fisz­ka par­ta­cza”:

dziw­ka?
żelaz­ko?
bur­le­ska?

król jasz­czur z bom­bą w dupie

i antro­po­log na jego tro­pie w asy­ście
poważ­nie uspo­so­bio­nej mumii
melan­cho­lij­ne­go jeste­stwa. (jak się tu wśli­zgną­łeś

gadzi dopeł­nia­czu?)
(…)

Tom skła­da się z pię­ciu czę­ści: „pro­log”, „tu”, „gdzie­nie­gdzie”, „mię­dzy” oraz „epi­log”, i – zgod­nie z ideą zapi­sków „na pogra­ni­czu” – owo pogra­ni­cze eks­plo­ru­je w stop­niu jak naj­bar­dziej dosłow­nym, meta­fo­ry prze­strzen­ne i świa­do­mość utek­sto­wie­nia świa­ta zmie­nia­jąc w rodzaj etno­gra­ficz­nych stu­diów nad usy­tu­owa­niem „ja” (poetyc­kie­go i real­ne­go). Zacznij­my jed­nak od mot­ta, pisa­ne­go z iście biblij­nym, pro­roc­kim roz­ma­chem, w któ­rym czuć jesz­cze styl Owczar­ka z Pasji:

Ten, któ­ry odkry­wa, albo­wiem jest w tere­nie, umie­ra Tu, jako autor, sam nakła­da­jąc na sie­bie jarz­mo książ­ki. Ale zmar­twych­wsta­je, ponie­waż był Tam wie­rząc, że cia­ło i pismo są świa­tem, nawet jeśli badacz wędro­wał tyl­ko po wła­snej gło­wie i korzy­stał z tego, co ma pod ręką. I wte­dy Tam jest Tu albo Tu jest wszę­dzie, co zresz­tą pod­le­ga nie­ustan­nym nego­cja­cjom. Toteż wiersz sta­je się fisz­ką a fisz­ka wier­szem, lecz ich twór­ca może być tyl­ko maj­ster­ko­wi­czem.

Auto­rem mot­ta jest sam Owcza­rek i – jak gło­si pod­pis – datu­je jego pocho­dze­nie na wła­sne, czter­dzie­ste uro­dzi­ny. Spró­buj­my ten frag­ment roz­pi­sać, wydo­być z nie­go tema­ty, któ­re mogły­by jakoś zorien­to­wać samą książ­kę. Powyż­szy frag­ment jest zara­zem iście meta­fi­zycz­nym trak­ta­tem i swo­istą instruk­cją obsłu­gi, biblij­nym okru­chem i meta­re­flek­sją o dys­cy­pli­nach (lite­ra­tu­rze i etno­gra­fii rów­no­cze­śnie) w ich stric­te nowo­cze­snym rozu­mie­niu, ale to wła­śnie rozu­mie­nie pró­bu­ją­cą prze­kro­czyć. Mamy zatem meta­fi­zycz­ne opo­zy­cje Tu i Tam, któ­re zosta­ją w pew­nej chwi­li zawie­szo­ne. Warun­kiem tego zawie­sze­nia jest albo zmar­twych­wsta­nie, albo sama wia­ra. Tutaj moż­na się oczy­wi­ście zasta­na­wiać, czy wia­ra „że cia­ło i pismo są świa­tem” wystar­cza, żeby doszło do zmar­twych­wsta­nia, czy też powin­no wyda­rzyć się coś jesz­cze, jakiś rodzaj prze­mie­nie­nia.

Tym, któ­ry zmar­twych­wsta­je, a wpierw musi oczy­wi­ście umrzeć (Tu), jest Autor (Ten), fetysz nowo­cze­sno­ści w jej wszyst­kich odmia­nach. W kryp­to­te­olo­gii Owczar­ka Autor oka­zu­je się rów­no­cze­śnie Bada­czem, tym, któ­ry pisze, i tym, któ­ry odkry­wa (w tere­nie, Tam), a więc pozna­je sie­bie i świat. Nie tyl­ko zatem wytwa­rza, ale też prze­twa­rza, naśla­du­je, korzy­sta ze świa­ta i z sie­bie, z już goto­wych ele­men­tów. Nie ma boskich mocy kre­owa­nia ex nihi­lo, ale ma moc syn­te­zy, jest bowiem nosi­cie­lem boskich przy­mio­tów, albo ina­czej: figu­rą Boga, któ­ry stał się czło­wie­kiem i umarł jak czło­wiek (Tu), aby doko­nać syn­te­zy (Tu i Tam, cia­ła i sło­wa).

Coś jed­nak się nie mie­ści w tej reli­gij­nej otocz­ce, wymy­ka jej abso­lut­ne­mu roz­strzy­gnię­ciu, a więc i jakiej­kol­wiek sil­nej meta­fi­zy­ce: koniecz­ność nie­ustan­nych nego­cja­cji mię­dzy Tu a Tam. Ta wstaw­ka brzmi cokol­wiek post­mo­der­ni­stycz­nie. Nego­cja­cje to (łac.) neg-otia, zaprze­cze­nie otium, czy­li cza­su wol­ne­go, próż­no­wa­nia, a zatem czas prze­zna­czo­ny na inte­re­sy, pra­cę i han­del. Jaka para­dok­sal­na eko­no­mia zawią­zu­je się mię­dzy Tu i Tam i jaka pra­ca musi zostać zatem wyko­na­na? Kolej­ne zda­nie jest w tym sen­sie kon­se­kwent­ne i spój­ne z całym wywo­dem: pra­cą będzie pisa­nie, zapi­sy­wa­nie, rozu­mia­ne jako pro­ces maj­ster­ko­wa­nia; rze­mieśl­ni­cze­go, choć z zało­że­nia pro­wa­dzo­ne­go dla przy­jem­no­ści skła­da­nia arte­fak­tów z ele­men­tów pierw­szych. Echa eko­no­micz­ne­go jarz­ma, któ­re na lite­ra­tu­rę nakła­da poję­cia uży­tecz­no­ści i uto­wa­ro­wie­nia, będą jed­nak powra­cać w tomie, a duch Poun­da dosta­nie swój oga­rek:

natu­ral­nie poeta jest pośred­ni­kiem.
her­mes papie­ros napa­la się, a zga­sły
schy­la po kasę

widział, jak duch zosta­je mone­tą.
kadru­je mate­riał z tere­nu. sabo­tu­je audyt.
już pięć lat gra kura­to­ra pod nie­uf­nym

wąsem cen­tra­li (…)

(„tau­to. fisz­ka lata­ją­cych butów”)

Nego­cja­cje powo­du­ją, że wiersz sta­je się fisz­ką, że sta­no­wi dopi­sek, notat­kę. Zysku­je przez to dwie wła­ści­wo­ści: nie­go­to­wość i prag­ma­tycz­ność. Oczy­wi­ście nikt nie uwie­rzy po lek­tu­rze kil­ku pierw­szych tek­stów Owczar­ka, że są one nie­go­to­we oraz że powin­ny mieć cha­rak­ter wyłącz­nie prag­ma­tycz­ny, tak jak fisz­ki poma­ga­ją zapa­mię­tać i upo­rząd­ko­wać infor­ma­cje, czę­sto bła­he, codzien­ne. To raczej postu­lat: pró­ba nawią­za­nia połą­cze­nia mię­dzy auto­no­mią lite­rac­ką, kolej­nym jarz­mem, z któ­rym zma­gać się będzie każ­dy poeta nowo­cze­sny, a samym świa­tem, zdol­no­ścią do bycia w nim, inter­wen­cji czy pozna­nia. Jesz­cze bar­dziej cie­ka­wi mnie jed­nak to połą­cze­nie ze spój­ni­kiem prze­ciw­sta­wie­nia „lecz”. Rodzą się pyta­nia: czy to źle, że twór­ca fiszek/wierszy jest maj­ster­ko­wi­czem?; czy „tyl­ko” odno­si się do jakie­goś deza­wu­owa­nia jego pra­cy (wobec kogo?), czy raczej celo­wo ogra­ni­cza poten­cjal­ność ludz­kich dzia­łań wobec boskiej omni­po­ten­cji?; czy wyni­ka to z pierw­sze­go czło­nu, doty­czą­ce­go natu­ry wiersza/fiszki, czy jakaś zależ­ność zosta­ła tu pomi­nię­ta (może nego­cjo­wal­ność wła­śnie, nie­osta­tecz­ność roz­strzy­gnięć, syn­te­za nie­do­sko­na­ła)? Czy­tam mot­to do tomu Owczar­ka, jak­bym ana­li­zo­wał wiersz, co może się wydać nad­uży­ciem, ale zwróć­my uwa­gę, na ile tro­pów rów­no­cze­śnie napro­wa­dza nas poeta: Śmierć i Powrót Auto­ra, opo­zy­cja Tu i Tam, lite­ra­tu­ry (auto­no­mii) i świa­ta, poję­cia pra­cy (w sło­wie) i wia­ry (w sło­wo), nowo­cze­sna mito­lo­gia zabu­rza­na nagle jakimś rodza­jem spro­za­izo­wa­nia (fisz­ki). Cały czas koczu­je­my w gniaz­dach reli­gij­nych sen­sów, zale­d­wie koczu­je­my, by opu­ścić je w pro­fa­na­cyj­ną goni­twę przez mia­sto (współ­cze­sną Łódź) i życie.

O czym jest zatem Jarz­mo? Posłu­żę się cyta­ta­mi z pro­lo­gu i epi­lo­gu: „o tym jak chłop­ca okła­mał teren” oraz o tym, że „był sobie etno­graf kąsa­ny przez ducha”. Nie wiem, na ile tym chłop­cem i etno­gra­fem chciał­by być sam Owcza­rek, a na ile to tyl­ko maski dla pod­mio­tu, któ­ry książ­ka odgry­wa, uśmier­ca i oży­wia na zmia­nę, testu­jąc gra­ni­ce jego wytrzy­ma­ło­ści i pro­duk­tyw­no­ści. Figu­ry „ducha” i „tere­nu” są jed­nak w tomie istot­ny­mi ele­men­ta­mi, boha­ter Owczar­ka jest bowiem zara­zem usy­tu­owa­ny (we wszyst­kich aspek­tach sło­wa, rów­nież tych poli­tycz­nych) w kon­kret­nej prze­strze­ni i momen­cie histo­rycz­nym i nawie­dza­ny przez ducha wła­śnie, przez jakiś rodzaj lite­rac­kiej meta­fi­zy­ki z prze­szło­ści, próż­ną wia­rę w poezję. Czy zatem Owcza­rek napi­sał tom reli­gij­ny, czy raczej post­se­ku­lar­ny? Jego poprzed­nie osią­gnię­cia kie­ro­wa­ły­by w tę dru­gą stro­nę, co sygna­li­zu­ję nie­pew­nie, onie­śmie­lo­ny taką moż­li­wo­ścią lek­tu­ry. Kato­li­cyzm zosta­je tu wie­lo­krot­nie wydrwio­ny i ośmie­szo­ny jako ele­ment pustej kon­wen­cji, a same­mu poecie bli­żej chy­ba do pogań­stwa czy innej, antro­po­lo­gicz­nie moty­wo­wa­nej sakral­no­ści:

podob­nie koją mnie msze w lesie. sto­ję,
nie wie­rzę, ale czu­ję obec­ność zie­mi,
jak na zaran­nych łowach z cano­nem. widzę
der­ka­cza w prze­lo­cie. za nim nad­cią­ga jastrząb
poga­nia­ny przez jaskół­ki (…)

(„Mouton Cadet de Słaj­sze­wo. fisz­ka dla lep­szych chwil”)


Ma jed­nak Owcza­rek nie­roz­wią­za­ny kon­flikt z chrze­ści­jań­stwem, obra­ca jak mone­tę jego sym­bo­le, nie tyl­ko pro­wo­ku­je, ale też pro­fa­nu­je („pij mnie Jezu na moją pamiąt­kę”). Naj­bar­dziej prze­ko­nu­ją jed­nak w Jarz­mie te iście wirp­szow­skie momen­ty inte­lek­tu­al­ne z począt­ku książ­ki, try­by dys­kur­su zdą­ża­ją­ce­go dążą­ce­go do opi­sa­nia same­go sie­bie, do mówie­nia z pozio­mu zero, for­mu­ło­wa­nia defi­ni­cji, z któ­rych wyła­nia się rodzaj prze­pa­ści mię­dzy lite­ra­tu­rą a codzien­no­ścią:

teren pisze nie­wi­dzial­na ręka.
teren otwie­ra się jak księ­ga
o kuli­stym kształ­cie i licz­nych
obro­tach: spraw odświęt­nych

i potocz­nych. cen­trum to wid­mo. obwód
nik­nie w sobie. nie da się oddzie­lić
wód nie­bie­skich od pod­ziem­nych. i nie wiesz,
w któ­rej rze­ce obmy­łeś twarz,
tak ją roz­ma­za­ły podwój­ne krę­gi.

teren tkwi w kuli. „ja” kwi­li w cen­trum, i bywa,
że wni­ka w sie­bie mimo­wol­nie, gdy obwód
to wid­mo i wchła­nia go dal, ponęt­ne pismo.

(„reten­cja. fisz­ka pastu­cha”)

A jed­nak codzien­ność, bycie-w-świe­cie („w tere­nie”), zmie­nio­ne za pomo­cą nauko­we­go nad­dat­ku w rodzaj etno­gra­ficz­nych stu­diów nad sobą samym, jest kon­sty­tu­tyw­nym ele­men­tem tej poezji, napę­dza ją, jak choć­by w iście bit­ni­kow­skiej „radzie pro­gra­mo­wej. fisz­ka cze­lad­ni­ka”, dedy­ko­wa­nej zmar­łe­mu nie­daw­no Zdzi­sła­wo­wi Jasku­le, patro­no­wi łódz­kie­go śro­do­wi­ska lite­rac­kie­go (wró­ci on zresz­tą – jak sądzę – „w orsza­ku pię­cior­ga mistrzów. fisz­ka odcię­ta ze sznu­ra” jako ten „Za Któ­rym Tęsk­nisz”, w przej­mu­ją­cej koń­ców­ce: „w ciem­nym poko­ju, w Brze­zi­nach, widzia­łeś jak znikał/ w oknie, wysy­sa­ny przez cho­ro­bę i świa­tło. łkałeś,/ jak­byś się jed­nał z ojcem”).

„Tu” jest doświad­czo­ne, łódz­kie, miej­skie, urba­ni­stycz­ne, pofa­brycz­ne, powo­li zmie­nia­ją­ce się w inną prze­strzeń, ale mimo wszyst­ko obcią­żo­ne swo­im dzie­dzic­twem (jarz­mem?) i świa­do­me jego kon­se­kwen­cji („za póź­no, by opu­ścić miasto,/ za wcze­śnie, by śnić ina­czej”, „poła­mie cię mia­sto. przyj­dą z zęba­mi polerowanymi// w cie­niu”). Pisa­łem kie­dyś, że jest coś w tomach współ­cze­snych łódz­kich poetów, że ich zwią­zek z mia­stem przy­bie­ra róż­ne for­my, ale zwy­kle zosta­je wypo­wie­dzia­ny w wier­szu, ulo­ko­wa­ny w kon­kret­nych tek­stach, peł­nych odnie­sień geo­gra­ficz­nych i nasy­co­nych nie­po­wta­rzal­nym kli­ma­tem. Nie mam oczy­wi­ście na myśli żad­nej „dyk­cji łódz­kiej”, bo obec­ność mia­sta nie jest tu mia­ro­daj­ną dys­tynk­cją, ale odru­cho­wo szu­kam w kolej­nych tomach tego, co u Owczar­ka znaj­du­ję aż w nad­mia­rze. Widać zatem w Jarz­mie gniew, blu­zgi, dosad­ny, moc­ny i męski język, roz­mi­ło­wa­ny w nazy­wa­niu świa­ta i swo­je­go wobec tego świa­ta sto­sun­ku.

Zara­zem cały czas bazu­je się na reli­gij­nym pato­sie, nie jest to jed­nak sza­leń­stwo pro­ro­ka w sty­lu Doma­ga­ły-Jaku­cia z Hote­lu Jah­we, nie jest to gniew Boga; to zwy­czaj­nie ludz­ka agre­sja, banal­na i zna­na wszyst­kim fru­stra­cja, prze­kli­na­nie i zakli­na­nie jutra.

Więk­szy pro­blem mam jed­nak z „Tam” (tzn. „gdzie­nie­gdzie”), z czę­ścią, w któ­rej „ja” Owczar­ka zosta­je wypra­wio­ne w dro­gę, opusz­cza dobrze zna­ną Łódź, a lokal­ne kon­tek­sty ustę­pu­ją tym glo­bal­nym: komen­ta­rzom do współ­cze­snych wojen czy poli­ty­ki („Afry­ka. fisz­ka spę­ka­na jak zie­mia czy dymał cię Syjon. fisz­ka rze­za­ka”). Chciał­bym napi­sać, że jest to jakiś model zaan­ga­żo­wa­nia, któ­ry war­to roz­wa­żyć, ale wygła­sza­ne z pozio­mu poetyc­kiej auto­no­mii komu­ni­ka­ty poli­tycz­no-filo­zo­ficz­ne na temat ter­ro­ry­zmu i wojen oraz ich uwi­kła­nia w glo­bal­ny kapi­tał wyda­ją się raczej książ­ko­wym dys­kur­sem, niż pró­ba­mi stu­diów tere­no­wych. Owcza­rek poprzez kon­flikt mię­dzy ja-publicz­nym i ja-pry­wat­nym zmie­rza do syn­te­zy, do poka­za­nia ich współ­ist­nie­nia, ale to wła­śnie reto­ry­ka kon­flik­tu domi­nu­je w Jarz­mie na tyle, że do żad­nej syn­te­zy dojść nie może. „Ja” nie osią­ga spo­ko­ju, wybie­ra raczej pry­wat­ność, z któ­rej od cza­su do cza­su wyru­szyć musi w miej­ską lub pla­ne­tar­ną wędrów­kę, dać się poką­sać duchom i zostać odpo­wied­nio obi­te, bo taki rodzaj kon­tak­tu wybie­ra poeta. Jak­by woj­na i kon­flikt były uni­wer­sal­ną dys­po­zy­cją rze­czy­wi­sto­ści i czło­wie­ka w niej zanu­rzo­ne­go, jak­by to wła­śnie w star­ciach mia­ła się aktu­ali­zo­wać jakaś pier­wot­na siła, ini­cju­ją­ca dzia­ła­nie, pra­cę i sens. I jak­by nie­tz­sche­ań­ski bój mię­dzy Panem i Nie­wol­ni­kiem doty­czył tego „ja” w spo­sób bar­dziej bez­po­śred­ni, niż innych współ­cze­snych pod­mio­tów lirycz­nych.

Czy Owcza­rek jest wciąż tym samym „filo­zo­fem wiej­skim” ze Sto­jąc na jed­nej nodze, czy zmie­nił się zno­wu, prze­obra­ził np. w ujarzmia­ją­ce­go i ujarzmio­ne­go etno­gra­fa? A może to jed­no i to samo wcie­le­nie, roz­pi­sa­ne po pro­stu na kil­ka spo­łecz­nych ról, któ­re na róż­ne spo­so­by kon­tak­tu­ją się ze świa­tem? Jest prze­cież rów­no­cze­śnie „filo­zo­fem miej­skim”, któ­ry nawią­zał orga­nicz­ny wręcz kon­takt z Łodzią, prze­tra­wił ją w sobie, prze­żuł. Jeśli zło­żyć powyż­sze sty­li­za­cje i role, a fisz­ki o codzien­no­ści połą­czyć z jakąś bachicz­ną i zara­zem bez­na­dziej­ną świa­do­mo­ścią eks­ta­zy, toczą­cym się w becz­ce Dio­ge­ne­sem, na hory­zon­cie zja­wi się naj­waż­niej­szy chy­ba patron poezji Owczar­ka: Julian Tuwim, po któ­rym ten przej­mu­je sche­dę kry­ty­ka nowo­cze­sno­ści, bła­zna i sło­wia­rza w jed­nym.

Jesz­cze raz zatem: o czym jest Jarz­mo? O tru­dzie codzien­ne­go życia. O byciu pisa­rzem, mężem, ojcem, dyrek­to­rem Łódz­kie­go Domu Lite­ra­tu­ry, bada­czem. O speł­nia­niu tych wszyst­kich ról na raz, bo one rów­nież są jarz­mem, tym, co uwie­ra. Ale jarz­mem jest też dla Owczar­ka kwe­stia zaan­ga­żo­wa­nia w spra­wy spo­łecz­ne, obo­wiąz­kiem i zara­zem zada­niem, nie­da­ją­cym się wypeł­nić w medium lite­rac­kim, syzy­fo­wą pra­cą, któ­rą poeta naj­chęt­niej by zapew­ne porzu­cił, ale któ­ra wra­ca do nie­go jak bume­rang. Może dla­te­go w czę­ści „tu” jest aż tyle Łodzi: jej urba­ni­sty­ki i histo­rii, jej deli­rycz­nej i pul­su­ją­cej w jakiś roz­pacz­li­wy spo­sób ener­gii, w któ­rą uwie­rzy­ła for­ma­cja „mŁO­DZI LITERACKIEJ” z Owczar­kiem i Gawi­nem na cze­le.

Piotr Gaj­da pisał o Pasji: „Owcza­rek, któ­re­go natu­ra wypo­sa­ży­ła w umie­jęt­ność odpo­wied­nie­go roz­przę­ga­nia zmy­słów, grzecz­ny nigdy nie był i od zawsze pły­nął wraz z fra­zą oraz pły­na­mi ustro­jo­wy­mi pośród odgło­sów czkaw­ki alko­ho­lo­wej, pro­wa­dząc przy tym trans­gre­syj­no-pro­fe­tycz­ny dys­kurs ze wscho­dzą­cym w nim prze­czu­ciem, iż taniec wokół zasta­wio­ne­go wik­tu­ała­mi sto­łu nad ranem zamie­ni się w potęż­ne­go kaca.” Z kolei Max Nałęcz doda­wał, że w Sto­jąc na jed­nej nodze: „Bitew nie bra­ku­je, momen­ta­mi moż­na ulec wra­że­niu, że autor jest wiel­bi­cie­lem prze­mo­cy pomię­dzy rze­czy­wi­sto­ścia­mi, woju­ją­cych ze sobą pół­kul mózgo­wych, sys­te­mów”. Oba te spo­strze­że­nia mają zasto­so­wa­nie rów­nież do naj­now­sze­go tomu, z drob­ny­mi korek­ta­mi. W roz­dy­ma­nym, eks­ta­tycz­nym „ja” Owczar­ka Bachus, pła­wią­cy się w alko­ho­lu Poeta, pan mizo­gi­nicz­nych spo­strze­żeń i sek­su­al­nej maska­ra­dy, toczy bój z Ojcem, figu­rą odpo­wie­dzial­ne­go pra­wo­daw­cy i zma­ga­ją­cej się z rze­czy­wi­sto­ścią gło­wy rodzi­ny. Wiecz­na teraź­niej­szość i żywioł spo­ty­ka­ją się z myśla­mi o przy­szło­ści, a pro­fa­na­cyj­ne gesty na reli­gii, tkan­ce miej­skiej i porząd­ku sym­bo­licz­nym z gesta­mi utwier­dza­ją­cy­mi ten porzą­dek, nad­pi­su­ją­cy­mi go na wła­sną, poetyc­ką korzyść. „Ja” – wypro­wa­dza­ne w teren (w pole?), wier­ne swo­istej „ety­ce badań tere­no­wych”, któ­rej nie zaznał Pla­ton („wypad. fisz­ka pod­pa­la­cza”), zmu­sza­ne do wery­fi­ka­cji meta­fi­zy­ki w kon­fron­ta­cji ze świa­tem – toczy swo­je małe woj­ny, mikro­kon­flik­ty, w któ­rych zde­rza­ją się róż­no­ra­kie spo­łecz­ne figu­ry i role. Pro­wa­dzi to oczy­wi­ście do pro­duk­tyw­ne­go roz­wo­ju owe­go „ja”, do wypra­co­wy­wa­nia wła­sne­go spo­so­bu życia (lub rezy­gno­wa­nia z nie­go), wła­snej filo­zo­fii bycia zara­zem publicz­nym i pry­wat­nym, „Tu” i „Tam”, gdzieś pomię­dzy:

nicze­go nie ocze­kuj.

zachłan­ne „ja” to refleks. skoń­czy się
gastro­sko­pią i wyrzy­gasz zdwo­jo­ne­go sie­bie.
idź ścież­ką pomię­dzy

cwa­nia­kiem, co w lewo zezu­je za kasą,
a kazno­dzie­ją, co kur­czo­wo trzy­ma się
topo­su (…)

(„sakwa. fisz­ka wzię­ta w dyby”)

O autorze

Jakub Skurtys

Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).

Powiązania