Idę po szczęście swoje. Po ciszę. Do kogo?
Którędy? Ach, jak ślepiec! Zwyczajnie – przed siebie.
J. Tuwim
To nie będzie łatwa lektura. Przemysław Owczarek zawsze wymagał od czytelnika wyjątkowego skupienia, uwagi i cierpliwości, mieszał wizyjność z intelektualizmem, obmyślał projekty książek i tak też rozgrywał wiersze wewnątrz tomów – między sobą oraz przeciw sobie. Z Jarzmem jest podobnie, a i sam tytuł nie obiecuje lekturowej swobody. Będziemy się poruszać raczej w kontekstach niewoli, zniewolenia, brzemienia, ograniczenia, ciężaru, ujarzmiania, zastanawiać się nad piętnem, ale też nad tym, co łączy i spaja (jak w etymologicznych korzeniach słowa). Nie będzie to zatem lektura łatwa, ale warta zachodu.
Autor jest z wykształcenia antropologiem i czuć to w większości wierszy, ale tym razem widać to również w koncepcie. Podtytuł obwieszcza czytelnikowi, że ma do czynienia z „zapiskami na pograniczu poezji”, a teksty konsekwentnie rozwijają trop genologiczny fiszki. Są to jednak zapiski innej natury, niż w np. w Wołyniu Bourne’a Darka Foksa: ich charakter jest przemyślany i celowy, przypomina raczej poetycki dziennik, w którym „ja” odbija się w lustrach kolejnych zawodów, miejsc i obowiązków. Fiszki uzupełnione są ponadto o niebanalne zestawienia i metafory, które tworzą napięcia już w obrębie tytułów, np.: „lenno. fiszka akwizytora”, „rada programowa. fiszka czeladnika”, „rewanż. fiszka żniwiarza”. Oba człony tytułów napędzają następnie tematykę wierszy, a czasem wręcz stają się metapoetycką dźwignią, jak w „Tuwim zlazł z ławki i włóczy Stefę po Łodzi. fiszka nad fiszkami” czy w „wystarczą trzy słowa, żeby rozpędzić wiersz. fiszka partacza”:
dziwka?
żelazko?
burleska?
król jaszczur z bombą w dupie
i antropolog na jego tropie w asyście
poważnie usposobionej mumii
melancholijnego jestestwa. (jak się tu wślizgnąłeś
gadzi dopełniaczu?)
(…)
Tom składa się z pięciu części: „prolog”, „tu”, „gdzieniegdzie”, „między” oraz „epilog”, i – zgodnie z ideą zapisków „na pograniczu” – owo pogranicze eksploruje w stopniu jak najbardziej dosłownym, metafory przestrzenne i świadomość utekstowienia świata zmieniając w rodzaj etnograficznych studiów nad usytuowaniem „ja” (poetyckiego i realnego). Zacznijmy jednak od motta, pisanego z iście biblijnym, prorockim rozmachem, w którym czuć jeszcze styl Owczarka z Pasji:
Ten, który odkrywa, albowiem jest w terenie, umiera Tu, jako autor, sam nakładając na siebie jarzmo książki. Ale zmartwychwstaje, ponieważ był Tam wierząc, że ciało i pismo są światem, nawet jeśli badacz wędrował tylko po własnej głowie i korzystał z tego, co ma pod ręką. I wtedy Tam jest Tu albo Tu jest wszędzie, co zresztą podlega nieustannym negocjacjom. Toteż wiersz staje się fiszką a fiszka wierszem, lecz ich twórca może być tylko majsterkowiczem.
Autorem motta jest sam Owczarek i – jak głosi podpis – datuje jego pochodzenie na własne, czterdzieste urodziny. Spróbujmy ten fragment rozpisać, wydobyć z niego tematy, które mogłyby jakoś zorientować samą książkę. Powyższy fragment jest zarazem iście metafizycznym traktatem i swoistą instrukcją obsługi, biblijnym okruchem i metarefleksją o dyscyplinach (literaturze i etnografii równocześnie) w ich stricte nowoczesnym rozumieniu, ale to właśnie rozumienie próbującą przekroczyć. Mamy zatem metafizyczne opozycje Tu i Tam, które zostają w pewnej chwili zawieszone. Warunkiem tego zawieszenia jest albo zmartwychwstanie, albo sama wiara. Tutaj można się oczywiście zastanawiać, czy wiara „że ciało i pismo są światem” wystarcza, żeby doszło do zmartwychwstania, czy też powinno wydarzyć się coś jeszcze, jakiś rodzaj przemienienia.
Tym, który zmartwychwstaje, a wpierw musi oczywiście umrzeć (Tu), jest Autor (Ten), fetysz nowoczesności w jej wszystkich odmianach. W kryptoteologii Owczarka Autor okazuje się równocześnie Badaczem, tym, który pisze, i tym, który odkrywa (w terenie, Tam), a więc poznaje siebie i świat. Nie tylko zatem wytwarza, ale też przetwarza, naśladuje, korzysta ze świata i z siebie, z już gotowych elementów. Nie ma boskich mocy kreowania ex nihilo, ale ma moc syntezy, jest bowiem nosicielem boskich przymiotów, albo inaczej: figurą Boga, który stał się człowiekiem i umarł jak człowiek (Tu), aby dokonać syntezy (Tu i Tam, ciała i słowa).
Coś jednak się nie mieści w tej religijnej otoczce, wymyka jej absolutnemu rozstrzygnięciu, a więc i jakiejkolwiek silnej metafizyce: konieczność nieustannych negocjacji między Tu a Tam. Ta wstawka brzmi cokolwiek postmodernistycznie. Negocjacje to (łac.) neg-otia, zaprzeczenie otium, czyli czasu wolnego, próżnowania, a zatem czas przeznaczony na interesy, pracę i handel. Jaka paradoksalna ekonomia zawiązuje się między Tu i Tam i jaka praca musi zostać zatem wykonana? Kolejne zdanie jest w tym sensie konsekwentne i spójne z całym wywodem: pracą będzie pisanie, zapisywanie, rozumiane jako proces majsterkowania; rzemieślniczego, choć z założenia prowadzonego dla przyjemności składania artefaktów z elementów pierwszych. Echa ekonomicznego jarzma, które na literaturę nakłada pojęcia użyteczności i utowarowienia, będą jednak powracać w tomie, a duch Pounda dostanie swój ogarek:
naturalnie poeta jest pośrednikiem.
hermes papieros napala się, a zgasły
schyla po kasę
widział, jak duch zostaje monetą.
kadruje materiał z terenu. sabotuje audyt.
już pięć lat gra kuratora pod nieufnym
wąsem centrali (…)
(„tauto. fiszka latających butów”)
Negocjacje powodują, że wiersz staje się fiszką, że stanowi dopisek, notatkę. Zyskuje przez to dwie właściwości: niegotowość i pragmatyczność. Oczywiście nikt nie uwierzy po lekturze kilku pierwszych tekstów Owczarka, że są one niegotowe oraz że powinny mieć charakter wyłącznie pragmatyczny, tak jak fiszki pomagają zapamiętać i uporządkować informacje, często błahe, codzienne. To raczej postulat: próba nawiązania połączenia między autonomią literacką, kolejnym jarzmem, z którym zmagać się będzie każdy poeta nowoczesny, a samym światem, zdolnością do bycia w nim, interwencji czy poznania. Jeszcze bardziej ciekawi mnie jednak to połączenie ze spójnikiem przeciwstawienia „lecz”. Rodzą się pytania: czy to źle, że twórca fiszek/wierszy jest majsterkowiczem?; czy „tylko” odnosi się do jakiegoś dezawuowania jego pracy (wobec kogo?), czy raczej celowo ogranicza potencjalność ludzkich działań wobec boskiej omnipotencji?; czy wynika to z pierwszego członu, dotyczącego natury wiersza/fiszki, czy jakaś zależność została tu pominięta (może negocjowalność właśnie, nieostateczność rozstrzygnięć, synteza niedoskonała)? Czytam motto do tomu Owczarka, jakbym analizował wiersz, co może się wydać nadużyciem, ale zwróćmy uwagę, na ile tropów równocześnie naprowadza nas poeta: Śmierć i Powrót Autora, opozycja Tu i Tam, literatury (autonomii) i świata, pojęcia pracy (w słowie) i wiary (w słowo), nowoczesna mitologia zaburzana nagle jakimś rodzajem sprozaizowania (fiszki). Cały czas koczujemy w gniazdach religijnych sensów, zaledwie koczujemy, by opuścić je w profanacyjną gonitwę przez miasto (współczesną Łódź) i życie.
O czym jest zatem Jarzmo? Posłużę się cytatami z prologu i epilogu: „o tym jak chłopca okłamał teren” oraz o tym, że „był sobie etnograf kąsany przez ducha”. Nie wiem, na ile tym chłopcem i etnografem chciałby być sam Owczarek, a na ile to tylko maski dla podmiotu, który książka odgrywa, uśmierca i ożywia na zmianę, testując granice jego wytrzymałości i produktywności. Figury „ducha” i „terenu” są jednak w tomie istotnymi elementami, bohater Owczarka jest bowiem zarazem usytuowany (we wszystkich aspektach słowa, również tych politycznych) w konkretnej przestrzeni i momencie historycznym i nawiedzany przez ducha właśnie, przez jakiś rodzaj literackiej metafizyki z przeszłości, próżną wiarę w poezję. Czy zatem Owczarek napisał tom religijny, czy raczej postsekularny? Jego poprzednie osiągnięcia kierowałyby w tę drugą stronę, co sygnalizuję niepewnie, onieśmielony taką możliwością lektury. Katolicyzm zostaje tu wielokrotnie wydrwiony i ośmieszony jako element pustej konwencji, a samemu poecie bliżej chyba do pogaństwa czy innej, antropologicznie motywowanej sakralności:
podobnie koją mnie msze w lesie. stoję,
nie wierzę, ale czuję obecność ziemi,
jak na zarannych łowach z canonem. widzę
derkacza w przelocie. za nim nadciąga jastrząb
poganiany przez jaskółki (…)
(„Mouton Cadet de Słajszewo. fiszka dla lepszych chwil”)
Ma jednak Owczarek nierozwiązany konflikt z chrześcijaństwem, obraca jak monetę jego symbole, nie tylko prowokuje, ale też profanuje („pij mnie Jezu na moją pamiątkę”). Najbardziej przekonują jednak w Jarzmie te iście wirpszowskie momenty intelektualne z początku książki, tryby dyskursu zdążającego dążącego do opisania samego siebie, do mówienia z poziomu zero, formułowania definicji, z których wyłania się rodzaj przepaści między literaturą a codziennością:
teren pisze niewidzialna ręka.
teren otwiera się jak księga
o kulistym kształcie i licznych
obrotach: spraw odświętnych
i potocznych. centrum to widmo. obwód
niknie w sobie. nie da się oddzielić
wód niebieskich od podziemnych. i nie wiesz,
w której rzece obmyłeś twarz,
tak ją rozmazały podwójne kręgi.
teren tkwi w kuli. „ja” kwili w centrum, i bywa,
że wnika w siebie mimowolnie, gdy obwód
to widmo i wchłania go dal, ponętne pismo.
(„retencja. fiszka pastucha”)
A jednak codzienność, bycie-w-świecie („w terenie”), zmienione za pomocą naukowego naddatku w rodzaj etnograficznych studiów nad sobą samym, jest konstytutywnym elementem tej poezji, napędza ją, jak choćby w iście bitnikowskiej „radzie programowej. fiszka czeladnika”, dedykowanej zmarłemu niedawno Zdzisławowi Jaskule, patronowi łódzkiego środowiska literackiego (wróci on zresztą – jak sądzę – „w orszaku pięciorga mistrzów. fiszka odcięta ze sznura” jako ten „Za Którym Tęsknisz”, w przejmującej końcówce: „w ciemnym pokoju, w Brzezinach, widziałeś jak znikał/ w oknie, wysysany przez chorobę i światło. łkałeś,/ jakbyś się jednał z ojcem”).
„Tu” jest doświadczone, łódzkie, miejskie, urbanistyczne, pofabryczne, powoli zmieniające się w inną przestrzeń, ale mimo wszystko obciążone swoim dziedzictwem (jarzmem?) i świadome jego konsekwencji („za późno, by opuścić miasto,/ za wcześnie, by śnić inaczej”, „połamie cię miasto. przyjdą z zębami polerowanymi// w cieniu”). Pisałem kiedyś, że jest coś w tomach współczesnych łódzkich poetów, że ich związek z miastem przybiera różne formy, ale zwykle zostaje wypowiedziany w wierszu, ulokowany w konkretnych tekstach, pełnych odniesień geograficznych i nasyconych niepowtarzalnym klimatem. Nie mam oczywiście na myśli żadnej „dykcji łódzkiej”, bo obecność miasta nie jest tu miarodajną dystynkcją, ale odruchowo szukam w kolejnych tomach tego, co u Owczarka znajduję aż w nadmiarze. Widać zatem w Jarzmie gniew, bluzgi, dosadny, mocny i męski język, rozmiłowany w nazywaniu świata i swojego wobec tego świata stosunku.
Zarazem cały czas bazuje się na religijnym patosie, nie jest to jednak szaleństwo proroka w stylu Domagały-Jakucia z Hotelu Jahwe, nie jest to gniew Boga; to zwyczajnie ludzka agresja, banalna i znana wszystkim frustracja, przeklinanie i zaklinanie jutra.
Większy problem mam jednak z „Tam” (tzn. „gdzieniegdzie”), z częścią, w której „ja” Owczarka zostaje wyprawione w drogę, opuszcza dobrze znaną Łódź, a lokalne konteksty ustępują tym globalnym: komentarzom do współczesnych wojen czy polityki („Afryka. fiszka spękana jak ziemia czy dymał cię Syjon. fiszka rzezaka”). Chciałbym napisać, że jest to jakiś model zaangażowania, który warto rozważyć, ale wygłaszane z poziomu poetyckiej autonomii komunikaty polityczno-filozoficzne na temat terroryzmu i wojen oraz ich uwikłania w globalny kapitał wydają się raczej książkowym dyskursem, niż próbami studiów terenowych. Owczarek poprzez konflikt między ja-publicznym i ja-prywatnym zmierza do syntezy, do pokazania ich współistnienia, ale to właśnie retoryka konfliktu dominuje w Jarzmie na tyle, że do żadnej syntezy dojść nie może. „Ja” nie osiąga spokoju, wybiera raczej prywatność, z której od czasu do czasu wyruszyć musi w miejską lub planetarną wędrówkę, dać się pokąsać duchom i zostać odpowiednio obite, bo taki rodzaj kontaktu wybiera poeta. Jakby wojna i konflikt były uniwersalną dyspozycją rzeczywistości i człowieka w niej zanurzonego, jakby to właśnie w starciach miała się aktualizować jakaś pierwotna siła, inicjująca działanie, pracę i sens. I jakby nietzscheański bój między Panem i Niewolnikiem dotyczył tego „ja” w sposób bardziej bezpośredni, niż innych współczesnych podmiotów lirycznych.
Czy Owczarek jest wciąż tym samym „filozofem wiejskim” ze Stojąc na jednej nodze, czy zmienił się znowu, przeobraził np. w ujarzmiającego i ujarzmionego etnografa? A może to jedno i to samo wcielenie, rozpisane po prostu na kilka społecznych ról, które na różne sposoby kontaktują się ze światem? Jest przecież równocześnie „filozofem miejskim”, który nawiązał organiczny wręcz kontakt z Łodzią, przetrawił ją w sobie, przeżuł. Jeśli złożyć powyższe stylizacje i role, a fiszki o codzienności połączyć z jakąś bachiczną i zarazem beznadziejną świadomością ekstazy, toczącym się w beczce Diogenesem, na horyzoncie zjawi się najważniejszy chyba patron poezji Owczarka: Julian Tuwim, po którym ten przejmuje schedę krytyka nowoczesności, błazna i słowiarza w jednym.
Jeszcze raz zatem: o czym jest Jarzmo? O trudzie codziennego życia. O byciu pisarzem, mężem, ojcem, dyrektorem Łódzkiego Domu Literatury, badaczem. O spełnianiu tych wszystkich ról na raz, bo one również są jarzmem, tym, co uwiera. Ale jarzmem jest też dla Owczarka kwestia zaangażowania w sprawy społeczne, obowiązkiem i zarazem zadaniem, niedającym się wypełnić w medium literackim, syzyfową pracą, którą poeta najchętniej by zapewne porzucił, ale która wraca do niego jak bumerang. Może dlatego w części „tu” jest aż tyle Łodzi: jej urbanistyki i historii, jej delirycznej i pulsującej w jakiś rozpaczliwy sposób energii, w którą uwierzyła formacja „mŁODZI LITERACKIEJ” z Owczarkiem i Gawinem na czele.
Piotr Gajda pisał o Pasji: „Owczarek, którego natura wyposażyła w umiejętność odpowiedniego rozprzęgania zmysłów, grzeczny nigdy nie był i od zawsze płynął wraz z frazą oraz płynami ustrojowymi pośród odgłosów czkawki alkoholowej, prowadząc przy tym transgresyjno-profetyczny dyskurs ze wschodzącym w nim przeczuciem, iż taniec wokół zastawionego wiktuałami stołu nad ranem zamieni się w potężnego kaca.” Z kolei Max Nałęcz dodawał, że w Stojąc na jednej nodze: „Bitew nie brakuje, momentami można ulec wrażeniu, że autor jest wielbicielem przemocy pomiędzy rzeczywistościami, wojujących ze sobą półkul mózgowych, systemów”. Oba te spostrzeżenia mają zastosowanie również do najnowszego tomu, z drobnymi korektami. W rozdymanym, ekstatycznym „ja” Owczarka Bachus, pławiący się w alkoholu Poeta, pan mizoginicznych spostrzeżeń i seksualnej maskarady, toczy bój z Ojcem, figurą odpowiedzialnego prawodawcy i zmagającej się z rzeczywistością głowy rodziny. Wieczna teraźniejszość i żywioł spotykają się z myślami o przyszłości, a profanacyjne gesty na religii, tkance miejskiej i porządku symbolicznym z gestami utwierdzającymi ten porządek, nadpisującymi go na własną, poetycką korzyść. „Ja” – wyprowadzane w teren (w pole?), wierne swoistej „etyce badań terenowych”, której nie zaznał Platon („wypad. fiszka podpalacza”), zmuszane do weryfikacji metafizyki w konfrontacji ze światem – toczy swoje małe wojny, mikrokonflikty, w których zderzają się różnorakie społeczne figury i role. Prowadzi to oczywiście do produktywnego rozwoju owego „ja”, do wypracowywania własnego sposobu życia (lub rezygnowania z niego), własnej filozofii bycia zarazem publicznym i prywatnym, „Tu” i „Tam”, gdzieś pomiędzy:
niczego nie oczekuj.
zachłanne „ja” to refleks. skończy się
gastroskopią i wyrzygasz zdwojonego siebie.
idź ścieżką pomiędzy
cwaniakiem, co w lewo zezuje za kasą,
a kaznodzieją, co kurczowo trzyma się
toposu (…)
(„sakwa. fiszka wzięta w dyby”)