1.
Wojciech Bonowicz nie należy do twórców, którzy się spieszą. Wydane właśnie Pełne morze jest czwartą książką poetycką prawie czterdziestoletniego poety. Pięć lat wcześniej ukazały się Wiersze ludowe, przed nimi zaś Hurtownia ran (2000) i debiutancki Wybór większości (1995).
Wbrew sugestiom, jakie mógłby ktoś (niesłusznie) wyczytać w tytule jego pierwszej książki, Bonowicz nie miał i nie ma skłonności do podporządkowania się zbiorowym fascynacjom i powszechnie używanym językom. Autor Hurtowni ran należał i należy do tych twórców, którzy cierpliwie budują swoje dzieło i obraz siebie jako poety; należy do poetów osobnych, chociaż nie traktuje owej osobności jako artystycznego albo aksjologicznego programu. Także dlatego jego wiersze trudno umieścić na schematycznej mapie (albo: mapach) poezji dwu ostatnich dziesięcioleci. I dlatego wiersze te stawiają swoim czytelnikom znaczne wymagania.
2.
Marzanna Bogumiła Kielar określiła niegdyś wiersze Wojciecha Bonowicza trzema mocnymi słowami: „Piękne. Ciemne. Bolą”. Tę wnikliwą charakterystykę warto podjąć i dookreślić.
Piękno tych wierszy jest przede wszystkim pięknem skupienia i samoograniczenia, elipsy i niedopowiedzenia, metafory i wieloznaczności. Bonowicz nie lubi nadmiaru bezpośrednio nazwanych wzruszeń i nadmiaru intelektualnych spekulacji. Notuje to, co zobaczone, dotknięte, posłyszane, pomyślane. Montuje własne i cudze wrażenia, głosy, doświadczenia. Ostateczne wnioski zazwyczaj zawiesza, wzywając czytelników do ich sformułowania.
Ciemność tych wierszy można pojmować jako prostą konsekwencję opisanej postawy; byłaby ona wówczas równoznaczna z językowo-konstrukcyjną hermetycznością i enigmatycznością. Z taką ciemnością spotykamy się czasem u Bonowicza, rzadko jednak jest ona punktem dojścia krakowskiego poety, gdyż (jak mi się wydaje) nie należy on do twórców, dla których poezja jest grą znaczeń nieodsyłających do żadnego zewnętrznego świata. Znacznie częściej językowa hermetyczność prowadzi w stronę takich ludzkich sytuacji, które trudno nazwać, zrozumieć, zmieścić w dostępnych każdemu formułach. Poza tym zaś: wiersze Bonowicza bywają ciemne i w tym sensie, iż – mniej lub bardziej bezpośrednio – zbliżają się do strefy zła i cierpienia, do ciemnej strony ludzkiej psychiki i świata jako całości istnienia. (Najkrótszym, a przy tym wyjątkowo dramatycznym sygnałem zbliżania się do tej właśnie strefy jest tytuł drugiej poetyckiej książki Bonowicza – Hurtownia ran).
Dodajmy: zbliżanie się do ciemności jest doznaniem szczególnym, a nawet – granicznym. Stąd bierze się wspominana przez Marzannę Kielar dotkliwość, a nawet bolesność wielu wierszy Wojciecha Bonowicza…
3.
Próbie piękna, ciemności i bólu można poddać wiele dawnych i nowych utworów autora Pełnego morza. Zatrzymam się na chwilę przy jednym – tytułowym wierszu nowego tomu:
Jeszcze przez chwilę siedzi w cieple
wśród rozrzuconych ubrań.
Myśląc o ojcu którego tu przed chwilą kąpał.
Poetycka dyscyplina tych trzech wersów, wynikająca z odrzucenia wszelkich ozdobników, jest tak oczywista, tak widoczna – iż nie warto o niej mówić osobno. Powiedzmy zatem tylko tyle: cały wiersz zamknięty jest w jednym, złożonym zdaniu, w jednym, naszkicowanym kilkoma kreskami obrazie. To zdanie (ten obraz) uobecnia skomplikowaną międzyludzką relację, sprowadzoną do jednego, konkretnego momentu. Najkrócej: dzięki owemu zdaniu (obrazowi) mamy ujrzeć przed sobą mężczyznę, który przed chwilą kąpał swego ojca, teraz zaś, milcząc – myśli o nim. Tę sytuację można dość prosto wyjaśnić, odwołując się do tak zwanego życiowego doświadczenia. Zarazem jednak: jest ona na tyle nieoczywista, że rodzi szereg pytań, z których każde domaga się odpowiedzi. Te pytania nie zjawiają się w wierszu, na zawsze więc pozostaną nierozstrzygnięte. Nigdy nie dowiemy się, co myślał bohater o swym ojcu; nie dowiemy się, czy ciepło, o którym mowa w wierszu, to tylko naturalne ciepło wody, czy może także sygnał wzruszenia, czy rozrzucone ubrania, to wyłącznie rozrzucone ubrania czy również znak nieobecności; nie dowiemy się, czy bohater myślał z miłością o latach, które minęły, czy z rozpaczą o chwili, która musi nadejść.
Skoro pytania nie padają, skoro zostają zawieszone, co może zrobić czytelnik trzech przytoczonych wersów? Może uświadomić sobie zakres zawieszonych pytań. Może poddać się sile poetyckiego obrazu. Wreszcie: może wmyśleć się w sugestie, tkwiące w tytule wiersza Bonowicza. Bohater tego wiersza nie znajduje się tylko w określonym miejscu i momencie. Przed nim jest „pełne morze”, przed nim, wokół niego jest pełnia i pustka istnienia; jego zadaniem jest udźwignięcie tej pełni i tej pustki… Tak pojmuję ten piękny, bolesny wiersz.
4.
W utworach z poprzednich tomów Bonowicza nie pojawiają się nazwiska innych poetów (i szerzej: artystów) ani jawne cytaty z ich utworów. W Pełnym morzu, przeciwnie, znajdziemy osobne wiersze o Paulu Celanie i Alfredzie Kubinie. I jeszcze: wiersz obudowany wokół cytatów z prozy Leo Lipskiego. W dodatku: w autorskiej notatce, pojawiającej się na końcu tomu, zidentyfikowany zostaje użyty wcześniej cytat z poezji Krystyny Miłobędzkiej…
Sens wskazanych gestów daleki jest od oczywistości. Być może krakowski poeta przestał się już obawiać posądzeń o wpływy, zależności i łatwe powinowactwa. Być może fascynują go osobowości i wyobraźnie przywołanych twórców. Może wierzy w jakąś trwającą poza ograniczeniami czasu i przestrzeni wspólnotę artystów, szukających własnej, artystycznej i myślowej, drogi – i ta wspólnota jest dla niego ważniejsza niż zdarzenia i hierarchie życia literackiego, w które jesteśmy wszyscy uwikłani… Wreszcie zaś: może być i tak, że artyści, których Bonowicz wskazuje bezpośrednio, kierują w stronę innych, niewymienionych, ale równie dla niego ważnych; tak właśnie, w moim odczuciu, wiersz o Celanie odsyła do poezji Jana Polkowskiego.
5.
W poprzednich tomach Bonowicza niewiele jest zdań mówiących o pracy poety i o istocie poezji; w Pełnym morzu nurt metapoetycki jest wyraźnie obecny. Umieścić w nim można wiersze „Z wykładu” i „Z dyskusji zamkniętej” (pisane w konwencji przytoczenia cudzego głosu i wprowadzające w ton dyskusji o poezji toczonych na przełomie wieków), ironiczny i dający do myślenia portret poetki N., „która od dawna / pisze tylko dla psów” bo „Tylko one wiedzą, którędy przejść pod ogrodzeniem ze słów do środka / jądra do ogrodu”, wreszcie zaś najistotniejszą w przywoływanym ciągu wypowiedź, noszącą tytuł „Noc”.
„Noc” nie jest wierszem programowym ani, tym bardziej, wierszem wykładającym koncepty modnych filozofów literatury. „Noc” jest raczej metapoetycką medytacją, wykorzystującą od dawna zadomowione w kulturze symbole – nocy, kamienia, oddychającej kartki. W słowach Bonowicza można dosłyszeć polemikę z częstymi dzisiaj przeświadczeniami i pragnienie przypomnienia myśli ukrytych za starymi obrazami. Słychać w tych słowach chęć obrony czegoś, co nazywane było powagą poezji i jej egzystencjalno-metafizyczną doniosłością. Poeta powtarza:
Wiersz
najpierw zamyka cię w sobie.
Nie chce
żebyś rozglądał się szukał
innych słów
w innych wierszach.
Siedzisz w kącie kamienia
zwinięty
jak kartka papieru.
Bezbronny pogodzony
nie oddychasz. Wiersz
nie pozwala.
W kamieniu nie można
wiercić się używać
łóżka zegara mapy
i całej reszty wyobraźni.
Wiersz
ma swoją wyobraźnię.
Zbudował ją sobie w twojej
a potem zamknął
żeby się uwolnić.
Musisz czekać
w kącie kamienia
w którym czasem zaświeci
złoty kurz nadziei.
W końcu wiersz
otworzy się. Kamień
wypuści cię: kartkę papieru
która zacznie oddychać.
6.
Przypomnienie egzystencjalnego i metafizycznego wymiaru poezji wyraźnie wzmacnia obecność w nowym tomie Bonowicza (a także w tomach poprzednich) dwu szeregów wierszy. Pierwszy z nich, już wspominany, to wiersze o złu, cierpieniu i śmierci. Szereg drugi obejmuje utwory o współczesnym rozumieniu (częściej zaś: nierozumieniu) Boga i przeżywaniu własnej wiary (niewiary). W szeregu pierwszym umieścić można otwierający „Pełne morze” wiersz „Słupy”, za nim zaś inne, o tytułach „W korytarzu”, „Region”, „Podróżnicy śmierci”, „Niedobre wie”, „Wiersz zgorszenia”… Szereg drugi współtworzą, między innymi, wiersze „Łowcy”, „Z mądrości pustyni”, „Powrót A”, „Ostatnia taśma”, „Sąd”, „Przebaczenie”… Przy tym: w nowym tomie Bonowicza oba szeregi nie tylko sąsiadują ze sobą, ale wzajemnie się przenikają. W ten sposób doświadczenie wszechobecności zła albo dane współczesnym, osamotnionym ludziom poczucie, że „niedobre wie”, że pisze za nich pieśni lęku – przegląda się i odbija w innym, równie fundamentalnym doświadczeniu: zagubieniu wiary czy (by powtórzyć znaną formułę) „zaćmieniu Boga”… Taki jest punkt dojścia, takie jest nierozstrzygalne centrum „Pełnego morza”.
7.
Wojciech Bonowicz jest monografistą księdza Józefa Tischnera. Czy istnieje związek między jego wierszami a fascynacją właśnie tą myślą, właśnie tą, niepowtarzalną osobowością? Zadaję sobie czasem to pytanie, chociaż nie potrafię odpowiedzieć.
Tekst po raz pierwszy opublikowany w „Tygodniku Powszechnym”. Dziękujemy za zgodę na przedruk.