recenzje / ESEJE

Znaki wspólnoty

Jacek Gutorow

Recenzja Jacka Gutorowa z książki Pełne morze Wojciecha Bonowicza.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Przede mną nowa książ­ka poetyc­ka Woj­cie­cha Bono­wi­cza. Tom rów­nie uda­ny co trzy poprzed­nie. Nie­ła­twy w lek­tu­rze, choć wca­le nie z powo­du zawi­łej skład­ni, skom­pli­ko­wa­nych meta­for bądź eru­dy­cyj­nych odnie­sień. Kło­pot z odbio­rem tych wier­szy pole­ga na ich upar­tym mini­ma­li­zmie – Bono­wicz świa­do­mie uni­ka cią­gło­ści wywo­du i daje czy­tel­ni­ko­wi frag­men­ty, któ­re przy pierw­szych lek­tu­rach wyda­ją się do sie­bie nie paso­wać. Wier­sze są krót­kie, ale pisa­ne wyraź­nie na dłuż­szą metę: jed­ną ze wspa­nial­szych rze­czy, jakie odnaj­du­ję w książ­kach Bono­wi­cza, jest umie­jęt­ność języ­ko­wej kon­den­sa­cji. Z tymi wier­sza­mi trze­ba się zżyć, trze­ba pozwo­lić im roz­brzmie­wać w języ­ku. Efekt gwa­ran­to­wa­ny: powo­li wyła­nia się opo­wieść, budu­je dra­mat, obra­zy nabie­ra­ją wyra­zi­sto­ści i peł­niej­sze­go zna­cze­nia.

Bono­wicz, rocz­nik 1967, zaczy­nał sto­sun­ko­wo póź­no. Opu­bli­ko­wa­ny w 1995 roku tom Wybór więk­szo­ści był jed­nym z waż­niej­szych debiu­tów dru­giej poło­wy lat dzie­więć­dzie­sią­tych. Pro­po­zy­cja była wyra­zi­sta, ory­gi­nal­na i dobrze roku­ją­ca. Kolej­ne książ­ki potwier­dzi­ły kla­sę Bono­wi­cza: Hur­tow­nia ran (2000) i Wier­sze ludo­we (2001) to zbio­ry o nie­prze­cięt­nych walo­rach poetyc­kich, two­rzą­ce osob­ny, cudow­nie mało­mów­ny i zagęsz­czo­ny świat. Przy tym wszyst­kim poeta nie zabie­gał i nie zabie­ga o popu­lar­ność: dość rzad­ko udzie­la wywia­dów, wyda­je się tez dość odpor­ny na zabie­gi foto­re­por­te­rów (cecha zupeł­nie dzi­siaj zani­ka­ją­ca). Taka jest też ta poezja – raczej wyco­fa­na, z całą pew­no­ścią nie narzu­ca­ją­ca się czy­tel­ni­ko­wi, ope­ru­ją­ca ści­szo­nym gło­sem. Nie przy­pad­kiem w jed­nym z wier­szy poja­wia się postać Pau­la Cela­na. Bono­wicz naj­wy­raź­niej i szczę­śli­wie dla nas woli wiersz nie­do­mó­wio­ny, jak­by urwa­ny, przy­po­mi­na­ją­cy szkic. Jest coś nie­rze­czy­wi­ste­go w tej poezji, tak jak­by zmie­rza­ła ona ku rejo­nom zupeł­nie obcym, nie­za­zna­czo­nym na mapach czy­tel­ni­czej wraż­li­wo­ści.

Jest w Peł­nym morzu kil­ka powta­rza­ją­cych się moty­wów. Naj­waż­niej­szy z nich odwo­łu­je się chy­ba do uku­te­go przez Józe­fa Tisch­ne­ra sfor­mu­ło­wa­nia „filo­zo­fia dra­ma­tu” – nar­ra­to­rem tych wier­szy jest nie­wąt­pli­wie isto­ta dra­ma­tycz­na, a zatem ktoś, kto prze­ży­wa swój czas mając wokół sie­bie innych ludzi i zie­mię jako sce­nę pod sto­pa­mi, i kto trak­tu­je egzy­sten­cję jako dra­mat z nagły­mi zwro­ta­mi akcji i momen­ta­mi roz­po­zna­nia. U Bono­wi­cza roz­po­zna­nia są zazwy­czaj bole­sne i wią­żą się z moż­li­wo­ścią cier­pie­nia i śmier­ci. Zara­zem są one nie­zbęd­nym ele­men­tem peł­nej, nie­za­fał­szo­wa­nej egzy­sten­cji. Odwo­ła­nie do Tisch­ne­ra jest ponie­kąd oczy­wi­ste – Bono­wicz jest auto­rem poru­sza­ją­cej książ­ki o filo­zo­fie – ale nie do koń­ca. Sta­wia­ne przez Tisch­ne­ra pro­ble­my etycz­ne i meta­fi­zycz­ne są u kra­kow­skie­go poety roz­pi­sa­ne na gło­sy, a przez to bar­dziej nie­jed­no­znacz­ne. Bono­wi­cza inte­re­su­je przede wszyst­kim kon­kret­na sytu­acja, kon­kret­ny obraz – te zaś bar­dzo czę­sto wymy­ka­ją się sło­wom, pozo­sta­jąc w dużej mie­rze nie­wy­po­wie­dzia­ne.

Kwe­stie języ­ka i mowy poru­szo­ne zosta­ją w waż­nym wier­szu „Noc”: „Wiersz/ naj­pierw zamy­ka cię w sobie./ Nie chce/ żebyś roz­glą­dał się szukał/ innych słów/ w innych wierszach/… Wiersz/ ma swo­ją wyobraźnię./ Zbu­do­wał ją sobie w twojej/ a potem zamknął/ żeby się uwol­nić”. Wiersz jest waż­ny, bo poka­zu­je, w jak dużym stop­niu poeta uza­leż­nio­ny jest od słów. Poezja nie jest filo­zo­fią i rzą­dzi się swo­imi wła­sny­mi pra­wa­mi, z któ­rych naj­waż­niej­sze jest pra­wem cią­że­nia słów. Bono­wicz czę­sto to pra­wo sabo­tu­je, ale jed­no­cze­śnie, jak każ­dy dobry poeta, pozo­sta­je jego zakład­ni­kiem. I kie­dy pod koniec pisze: „W koń­cu wiersz/ otwo­rzy się” – to odczy­tu­ję to jako opis wyzwo­le­nia do kolej­nych wier­szy, nie zaś jako opis wyj­ścia z poezji. Ale są też kontr­ar­gu­men­ty – na przy­kład w wier­szu „Wol­ność”:

N. mnie intry­gu­je. N. od daw­na
pisze tyl­ko dla psów. Tyl­ko one wie­dzą któ­rę­dy
przejść pod ogro­dze­niem ze słów do środ­ka
jądra do ogro­du. N. jest bogi­nią jed­ne­go miej­sca.

Zająć sie­bie – oto ide­ał N. Zająć abso­lut­nie.

Czy­ta­jąc te nowe wier­sze zasta­na­wia­łem się nad roz­brzmie­wa­ją­cym w nich gło­sem. Do kogo nale­ży? Kto wła­ści­wie mówi i w czy­im imie­niu? pod jakim adre­sem? Co cie­ka­we, w wie­lu tek­stach mamy do czy­nie­nia z pod­mio­tem i/lub adre­sa­tem zbio­ro­wym – bar­dzo czę­sto mówi się tutaj „my”, „wy”, „oni”. Choć­by wiersz „Na stro­ny”, jeden z moich ulu­bio­nych w tomie:

Śnieg nocy i śnieg dnia to dwa róż­ne śnie­gi.
Noc zabie­ra swój śnieg i scho­dzi pod zie­mię.
Dzień świe­ci swo­im śnie­giem na całe ist­nie­nie.
A kie­dy noc już wej­dzie w naj­głęb­sze mil­cze­nie
wów­czas w okrą­głej ciszy toczy­my przed sie­bie
nasze upar­te kule nad nie­rów­ne brze­gi.

Moja for­mu­ła na opis tych wier­szy: poezja wspól­no­ty; poezja opo­wia­da­ją­ca o wspól­nym cier­pie­niu i wspól­nym dra­ma­cie; poezja sta­wia­ją­ca jed­nost­kę w obli­czu gru­py. A zara­zem: pró­ba wyra­że­nia indy­wi­du­al­ne­go gło­su na sce­nie, w zbio­ro­wo­ści – „wobec” innych, „dla” innych, a wresz­cie „o” innych. Przy czym akcent pada po stro­nie wspól­no­ty: rodzi­ny, gru­py rówie­śni­ków, a bar­dzo czę­sto bez­i­mien­nych bliź­nich. Cza­sa­mi opis ma gorz­ki cha­rak­ter, jak w wier­szu „Obser­wa­cje poli­tycz­ne” (napi­sa­nym w 1995 roku, ale opu­bli­ko­wa­nym w książ­ce dopie­ro teraz) czy w wier­szu „Sąd”:

Bóg trzy­ma ich w sie­ci. Wyso­ko wzno­si
zaci­śnię­tą dłoń. „To nie mia­ło­by sen­su”
woła­ją ci któ­rzy sami się potę­pi­li.
Nie rozu­mie­ją że naj­gor­sze już się doko­na­ło:
w dniu w któ­rym porzu­ci­li kró­lew­skie koro­ny
żeby zało­żyć cza­pecz­ki z papie­ru i pokrzyw.

Wyda­je mi się, że język wspól­no­to­wy jest u Bono­wi­cza przede wszyst­kim moż­li­wo­ścią wyzwo­le­nia, nawet jeśli ozna­cza ono zakwe­stio­no­wa­nie wła­sne­go „ja” i porzu­ce­nie zato­ki oswo­jo­nych, udo­mo­wio­nych sen­sów. W tej per­spek­ty­wie są to wier­sze opty­mi­stycz­ne, dają bowiem nadzie­ję na osta­tecz­ne pojed­na­nie (jest to szcze­gól­nie wyra­zi­ste w wier­szu koń­czą­cym tom: „Wzno­szę się i ukry­wam przed spo­koj­nym wzrokiem/ ste­war­de­sy że czu­ję się na chwi­lę świę­ty. Wzięty/ na krót­ko w nie­bo co wszyst­kich pochło­nie”).

Peł­ne morze to zbiór wier­szy o roz­po­zna­wal­nym tem­pie, mają­cych wła­sną tona­cję i napi­sa­nych w cha­rak­te­ry­stycz­nych dla Bono­wi­cza reje­strach niskich i szorst­kich. Nie zdzi­wił­bym się, gdy­by uzna­no ją za naj­cie­kaw­szy zbiór poetyc­ki tego roku – to wier­sze zupeł­nie wyjąt­ko­we, zysku­ją­ce w mia­rę czy­ta­nia i pozo­sta­ją­ce z czy­tel­ni­kiem na dobre.


Tekst opu­bli­ko­wa­ny po raz pierw­szy w „Dzien­ni­ku”. Dzię­ku­je­my za zgo­dę na prze­druk.

O autorze

Jacek Gutorow

Urodzony 12 września 1970 roku w Grodkowie. Poeta, krytyk, tłumacz. Pracuje w Instytucie Filologii Angielskiej Uniwersytetu Opolskiego. Laureat Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1998), Fundacji Kultury (2003) oraz Nagrody im. Ludwika Frydego (2003). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike, Nagrody Literackiej Gdynia oraz Nagrody Mediów Publicznych Cogito za opublikowany w 2008 roku tom Inne tempo. Mieszka w Opolu.

Powiązania